Skocz do zawartości

Rozstrzygnięcie konkursu na opowiadanie


Gość beneton123

Rekomendowane odpowiedzi

Gość beneton123

Konkurs na opowiadanie o tematyce ezoterycznej został rozstrzygnięty.

Pierwsze miejsce decyzją jury zdobyła Anien.

Nagroda - bon na zakupy w ezoskelpie, ufundowana przez właściciela Ezoforum - Marcina zostanie przekazana pocztą e-mail.

A oto nagrodzona praca:

 

Czy to wszystko może być tylko snem?

Historia Kotori.

 

Była już jesień, liście drzew stały się już kolorowe, jedne przybrały kolor żółty inne czerwony, pomarańczowy czy brązowy. Dzień bywał coraz krótszy, coraz szybciej słońce chodziło spać, rozpoczynał się czas panowania księżyca…

Słońce już ułożyło się do swego łoża. Na dworze zaczął się już czas mroku, wilki zaczynały swe nocne harce „uświetniając” właśnie tan wyjątkowy dla nich czas.

W niewielkiej chatce, w górach tuż nieopodal lasu przy rozpalonym kominku siedziała pewna niewiasta. Siedziała tuż przed kominkiem, oczy miała wpatrzone w figlujący tam ogień grzejąc swe dłonie, które miała ułożone tak by były jak najbliżej tego źródła ciepła, ale także tak aby się nie oparzyć. Miała ona długie prawie do pasa włosy swym kolorem przypominające dojrzałe łany pszenicy. Oczekiwała na powrót swego brata z polowania. Był on zamiłowanym myśliwym, jako jeden z niewielu nie obawiał się polować po zmroku. Większość ludzi, szczególnie w okresie panowania księżyca obawiała się nawet wyjść poza zabudowania po zachodzie słońca.

Zazwyczaj chłopak wracał koło północy do chaty, tym razem jednak tak się nie stało. Dziewczyna spostrzegła to jednak dopiero rano, po tym jak się przebudziła. Obeszła cały dom, ale nigdzie go nie było, po tym jak się ubrała, wyszła na dwór i szukała go w pobliżu jednak go nigdzie nie było. Zaczęła się poważnie martwić o swego brata o ciemnobrązowych włosach. Czuła jednak, w jakiś dziwny sposób, że on żyje, tylko martwiło ją, dlaczego nie wrócił. Czy nie stało mu się coś złego? Zaczekała w domu do południa, w razie gdyby on wrócił napisała na kartce wiadomość i pozostawiła w widocznym miejscu, po czym wsiadła na konia i pojechała przez las do oddalonego o kilka kilometrów „dworku” z prośbą o pomoc w poszukiwaniu brata, albo czy nie maja jakichś informacji, myślała również „a może jest tylko ranny i został zatrzymany aby lekarz mógł go obejrzeć”.

Jednak gdy dotarła na miejsce okazało się, że jej nadzieje były płonne. Ani nie było tu jej brata ani nikt nie wiedział co się mogło z nim stać. Panicz wysłał jednak kilkoro ludzi do przeszukania lasu i okolicznych wiosek czy nie ma tam jakichkolwiek śladów, które mogłyby pomóc aby odnaleźć zaginionego mężczyznę. „Dworek” był w posiadaniu rodziny la Fonten, obecnie przebywał tam tzw. „najmłodszy panicz” czyli najmłodszy z synów głowy rodu, nosił on imię Aaron. Po wszystkich przygotowaniach i wstępnych powitaniach, część formalna, przyszedł czas na rozmowy mniej formalne. W jednym z pomieszczeń na pierwszym piętrze, naprzeciwko drzwi stał kominek, w którym pląsał ogień, a po lewej stronie znajdowało się okno, które wychodziło na coś co można by pokusić się o nazwanie ogrodem. Dziewczyna weszła do tego pomieszczenia. Chłopak już na nią czekał, stał przed tym dużym oknem

i wyglądał przez nie. Ona pierwsza się odezwała:

- Witaj, dziękuję za pomoc w poszukiwaniu mojego brata – podeszła do okna i stanęła obok mężczyzny.

- Czemu rozmawiamy tylko wtedy gdy chodzi o twojego brata? – jego oczy były poważne

i smutne. – nawet nie wiem jak masz na imię.

- Przecież już ci mówiłam, że możesz nazywać mnie Kotori – lekko się uśmiechnęła.

Mężczyzna zbliżył się do dziewczyny, jedną ręką trzymał ją w talii, drugą odgarnął jej włosy z prawego policzka. Dziewczyna zarumieniła się lekko. Aaron rzekł:

- Kotorini, ale mnie chodzi o twe prawdziwe imię – jego szare oczy lekko połyskiwały.

Ona spuściła oczy i wyszeptała:

- Nawet jeśli chciałabym – głos zaczął jej lekko drżeć – to nie mogę.

- To wyjaśnij chociaż czemu – swą lewą rękę położył tuż pod jej podbródkiem i delikatnie podniósł jej głowę do góry.

Ta jednak „wyrwała” mu się, a gdy podeszła do kominka odparła:

- Lepiej nie mówmy o tym gdy zaczął się czas ciemności, królowania księżyca. Tak będzie lepiej.

Mężczyzna nie rozumiał dlaczego, poczuł gniew, żal i wielki smutek. Nie chciał jej jednak tego ukazać, w końcu miała ona już przynajmniej jedno zmartwienie. Zmienił więc temat.

- Może powinnaś zostać tutaj zanim nie odnajdzie się twój brat – spojrzał w stronę dziewczyny.

Ona się jednak nie zgodziła. Tliła się w niej nadal nadzieja, że brat powróci o własnych siłach do chaty.

Chłopak postanowił więc, że pojedzie z nią aż pod chatę, tak będzie wiedział, że wróciła do swojego domostwa cała i zdrowa. Zanim jeszcze wyruszyli rozpoczęła się zamieć śnieżna, nie zmieniło to jednak decyzji dziewczyny.

Pojechali we dwoje, milczeli przez długi czas. W końcu chłopak nie wytrzymał tego napięcia, które narastało z każdą minutą ciszy, i się odezwał:

- Czy ty mnie z jakiegoś powodu unikasz? Unikasz mego spojrzenia, mego dotyku. Gdy nawet możemy być swobodni będąc tylko we dwoje zawsze tworzysz taki dziwny dystans. – spojrzał na dziewczynę.

- To nie tak – spojrzała na chwilę na rozmówcę, później w niebo pełne płatków śniegu – dla wielu śnieg to symbol nadziei, szczególnie ten pierwszy, ale nie dla mnie.

Chłopak nie rozumiał. Zdenerwowała go też ta nagła zmiana tematu. Dziwnie ochrypłym głosem rzekł:

- Ważniejszy dla ciebie jest ten śnieg niż drugi człowiek – dziewczyna dziwnie skuliła się na te słowa.

Po chwili przeskoczyła ona ze swego konia na jego. Po czym usiadła przodem do niego

a tyłem do kierunku, w którym zmierzali. Lekko wtuliła się w niego i rzekła:

- Wiem, że to dziwnie wygląda. Raz daję ci nadzieje, by następnym razem być zimną jak lód. Naprawdę lepiej dla ciebie byłoby gdybyś trzymał się z daleka ode mnie, ale z drugiej strony tutaj oprócz brata mogę polegać tylko na tobie.

Zatrzymali się na chwilę. Aaron pogłaskał ją lekko po głowie by dać znać, że się na nią nie gniewa. Po chwili dziewczyna wróciła na swego konia i jechali obok siebie. Ponownie milcząc, ale jakże te dwa milczenia różniły się od siebie.

Dojechali na miejsce bez większych problemów. Oczywiście utrudnieniem był sypiący śnieg, którego już sporo napadało, na szczęście padało już coraz mniej, więc chłopak mógł od razu wyruszyć w drogę powrotną. Dziewczyna zostawiła konia w stajni i obeszła wokół chatę, po jej bracie nie było jednak śladu, w chacie też go nie było. Coraz bardziej się obawiała co też mogło mu się stać. Stanęła ostatecznie przed wejściem do chaty i pomyślała: „Wiem, że tutaj nie miałam używać tego twojego imienia, i pomimo że tutaj jesteś dla mnie Wolter…”. Po czym na głos powiedziała:

- Nie ukrywaj się w ciemności bo me oczy do niej przywykły Mefi.

Ostatni wyraz, a właściwie imię zdało się usłyszeć po wszystkich stronach góry, Aaron usłyszał je tak jakby odpiło się w jego myślach. Dziewczyna coś jeszcze mamrotała pod nosem po czym jej włosy stały się szare i zaczęły połyskiwać po czym stały się ciemniejsze niż upierzenie kruka. Nagle zobaczyła to co widziała jedna z wron w lesie. Od razu udała się na to miejsce, odległość pokonała błyskawicznie, jakby skacząc po pniach drzew. Tak odnalazła leżącego na pewnej polanie swego rannego brata przykrytego lekko śniegiem, rozgarnęła śnieg i rzekła:

- Mefi nie czas na odpoczynek – i się szyderczo roześmiała.

Chłopak otworzył swe oczy, które były niebieskie jak bezchmurne niebo latem. I wyszeptał jakby z trwogą: „Lili…” i nagle urwał tracąc przytomność.

Minął tydzień od wydarzeń związanych z zaginięciem i odnalezieniem chłopaka. Wolter odzyskał przytomność a jego rany okazały się też nie takie mocne, jak pierwotnie mogło się wydawać. Szczęściem było też, że jeden z wilków przez długi czas leżał na nim, więc mocno jego organizm się nie wyziębił. Wilk opuścił swój posterunek, gdy wyczuł że zbliża się siostra chłopaka. Jego stan można by teraz określić dobrym. Ni stąd ni zowąd, nie wiedząc dlaczego rodzeństwo dostało wiadomość od rodziców, że mają wracać do miasta. Wysłali więc gołębia pocztowego do Aarona z informacją, że w tym roku wyjeżdżają wcześniej i podziękowali za miłe towarzystwo. A kilka dni później wyjechali.

Powód wyjazdu był nieznany, dziewczyna się martwiła, czy aby w domu nic złego się nie stało. Jednak żaden zły scenariusz nie miał miejsca. Powód był bardziej trywialny, jeden z największych rodów w mieście organizował tej zimy bal, gdzie wszystkie poważane rody zostały zaproszone. Wielkim nietaktem byłoby, gdyby winorośle rodu al Mariaczi, bo tak właśnie zwał się ród Kotori i Woltera, się nie stawiły. Tak więc pomimo ran i bandaży wszyscy, zaproszeni, członkowie rodu al Mariaczi stawili się na bal, największe wydarzenie towarzyskie tej krainy tego roku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Był okres letni, czas panowania słońca, światła i ciepła. Aaron postanowił odwiedzić swych zimowych znajomych. Zdziwił się bardzo, gdy udało mu się zdobyć informacje o ich rodzinie, że oboje rodzeństwa raczej się nie spotykają i mieszkają w różnych częściach miasta. Właściwie ich stosunki nieraz zwane były wrogimi.

Mimo wszystko postanowił sam to sprawdzić, za bardzo to co o nich wiedział różniło się od tego co słyszał. Udał się więc do głównej rezydencji ich rodziny w mieście. Był to ogromny budynek, pełen przepychu i bogactwa, jakże już to gryzło się w porównaniu z chatą, którą rodzeństwo zamieszkiwało w pobliżu góry. W budynku przywitał go lokaj, chłopak nie wiedząc jakie imię wymienić powiedział po prostu:

- Czy zastałem panienkę i czy mógłbym się z nią zobaczyć?

Lokaj, był to bardzo posępny i małomówny człowiek, odpowiedział gościowi tylko skinieniem głową, które oznaczało po prostu „Tak”. Po chwili Aaron został sam w dużym holu. Gdyby mniej emocjonalnie podchodził do tego spotkania mógłby teraz podziwiać niezwykłość tej części domu. Po chwili przyszła jakaś nastoletnia dziewczyna, jej włosy opadały swobodnie na ramiona, dodatkowo te blond włosy tworzyły dziwne powiązanie z jej prawie czarnymi oczami. Odezwała się:

- Przepraszam panicza za zachowanie lokaja – dygnęła lekko i się roześmiała – proszę za mną, pójdziemy do gabinetu, tam niedługo Lilianna powinna się zjawić.

- Lilianna ?! – chcąc nie chcąc wypowiedział to na głos.

- Ach, nie wiem jak panicz się do niej zwraca, ale my tak ją nazywamy. Prosił panicz aby spotkać się z panienką, czyli z nią – zaakcentowała wyraźnie ten ostatni wyraz.

Nastała chwila ciszy, gdy znaleźli się już w gabinecie, dziewczyna zapytała z jakimś dziwnym akcentem i w sposób zupełnie różny od sposobu mówienia wcześniejszego:

- Jak pana godność?

- Aaron la Fonten – odpowiedział automatycznie, bez zastanowienia.

- Hm… mam nadzieję, że potrafił będzie pan rozświetlić życie Lilianny.

Chłopak był coraz bardziej zagubiony. Raz był zwany ‘paniczem’ a raz ‘panem’ raz ona zwana była ‘panienką’, by następnie dziewczyna przechodziła mówiąc o niej na ‘ty’. Kim więc była ta młoda dziewczyna. Prawie już wyszła, gdy jej się przypomniało:

- Ach, przepraszam waćpana – znów zmieniła sposób mówienia, akcent i intonacja jak za pierwszym razem – nazywam się Amelia Nora.

I szybko opuściła pomieszczenie nie wyjawiając swojego rodu. Mężczyzna pozostał sam

w gabinecie. Usiadł na sofie i postanowił spokojnie zaczekać.

Lokaj dotarł do drzwi prowadzących do pokoju dziennego jego panienki. Włos miał siwy a także był leciutko zgarbiony. Zapukał do drzwi i upewniwszy się, że może wejść i że ta której szukał tam jest, wszedł do środka. Dziewczyna miała na sobie białą krótką spódniczkę, białą bluzkę bez rękawów i baletki na stopach, również białe. Pokój był duży, przestronny z dużymi oknami więc także dobrze oświetlony. Gdy Lilianna, czy jak to mówił lokaj Liliana dowiedziała się, że ma gościa i to z rodziny la Fonten, o czym lokaj potrafił powiedzieć bez pytania, zbiegła szybko na parter do gabinetu. Po drodze minęła się z Amelią Norą, przywitały się lekkim uśmiechem po czym każda popędziła w swoją stronę.

Gdy dotarła do drzwi gabinetu, na chwilę się przed nimi zatrzymała, odsapnęła trochę, odepchnęła drzwi prawą ręką i chwilę ją na nich zatrzymała i westchnęła głęboko. Po czym otworzyła drzwi i weszła do środka. Aaron siedział na sofie, prawie naprzeciwko drzwi. Gdy Liliana zobaczyła młodzieńca lekko się uśmiechnęła, ale jej oczy jakoś dziwnie posmutniały. Mężczyzna widząc, że wchodzi wstał. Dziewczyna pierwsza rzekła:

- Witam w posiadłości rodziny al Mariaczi Aaronie la Fonten – i ponownie lekko się uśmiechnęła.

- Witaj, Kotori al Mariaczi – po chwili ze smutkiem dodał – a może powinienem powiedzieć Lilianno…

Dziewczyna lekko się speszyła. Nie na rękę jej była ani jego obecność w mieście, ani jego odwiedziny, ani jego wścibstwo.

- Jeśli chcesz być precyzyjnym to ani jedno ani drugie nie jest tym Jednym. – i lekko szyderczo się zaśmiała.

Zaproponowała mu coś do picia, zapytała też czy czasami nie jest głodny. Nie miał on jednak ochoty ani na picie ani na jedzenie. Po czym obydwoje poszli do ogrodu. Dziewczyna stanęła tuż przed jednym z drzew, swą lewą ręką dotknęła lekko jego kory i zamknęła oczy. Tak stała przez chwilę. Wiatr wówczas lekko bawił się jej włosami. Dla Aarona w tej chwili wyglądała anielsko a może wręcz niebiańsko. Jego serce zaczęło szybciej bić, przez tę chwilę czuł się tak jakby znalazł sens istnienia, jakby odnalazł swe szczęście, jakby nic do tej pory, wszelkie niedomówienia, niepewności nie miały znaczenia, znikły gdzieś za mgłą by udać się hen za horyzont. Choć tak stali może najwyżej minutę, jemu ta chwila wydała się dłuższą, jakby stali tak co najmniej godzinę, ale za nic tej chwili nie chciał przerywać. To była jego chwila szczęścia. Po czym dziewczyna się odwróciła w jego kierunku, z jej twarzy można było odczytać spokój, nawet lekko się uśmiechnęła, po czym rzekła:

- Szkoda, że nawet dla ciebie nie mogłam pozostać po prostu Kotori – trochę posmutniała – ale teraz to nie ma znaczenia, na szczęście nie zostałeś jeszcze wciągnięty w grę przez ten świat – nie patrzyła już na niego, obejrzała się dookoła i dodała – chyba tutaj też nie porozmawiamy w spokoju.

Mężczyzna nie rozumiał o co w tym właściwie chodzi, ale gdy ona zaproponowała mu spacer po sąsiedztwie zgodził się od razu. To zawsze chwila dłużej spędzona z nią.

Spacerowali przez dłuższą chwilę nie mówiąc nic. Po czym mijali miejsce gdzie się spotykały kobiety w ciąży i gdzie bawiły się dzieci z sąsiedztwa. Chłopak chciał tam wstąpić, według jego informacji miała tam pomagać w formie czegoś podobnego do wolontariatu jego znajoma. Dziewczyna jednak nie zgodziła się z nim tam udać, dodała: „Jeśli chcesz możesz tam iść sam. Ja ani nie mam ochoty ich wszystkich widzieć, ani nie jestem tam przez nich mile widziana”. Chłopakowi znów zaczęły się nasuwać różne pytania, na które nie potrafił odnaleźć odpowiedzi. Ale widząc teraz posępną twarz swej towarzyszki spaceru nie chciał zadawać jej dodatkowego bólu. Przeszli parę kroków, gdy z któregoś z domów zaczął do nich dobiegać odgłos skrzypiec, ktoś grał na nich „Ave Maryja”. Nagle z przyczyn chłopakowi nieznanych jego koleżanka zaczęła płakać. Aaron objął ją delikatnie, był zupełnie zmieszany, nie wiedział w tej chwili nic. Dosłyszał jedynie jej szeptanie „czemu nie mogę być zwykłą dziewczyną”, a po chwili „czemu nie mogę być po prostu Kotori”. Chłopak nie był w stanie znieść widoku jej łez. Więc objął ją mocniej, chciał jej jakoś pomóc, ale nie wiedział jak. Po chwili dziewczyna się trochę uspokoiła, a skrzypcowej melodii też już prawie nie było słychać. Liliana odsunęła się lekko od niego, ręce położyła na jego torsie, patrzyła w jego oczy swymi lekko zaczerwionymi i jeszcze wilgotnymi oczami. Po chwili lekko drżącym głosem powiedziała:

- Powinieneś o mnie zapomnieć dla swojego dobra. Pomimo iż stajesz się dla mnie światełkiem w tunelu muszę pozwolić ci odejść…

Chłopak nie wiedział co zrobić, co powiedzieć, ale lekko podniesionym głosem wyrzekł:

- Jakże bym mógł.

Ona położyła palec na jego ustach by nic więcej nie mówił i wyszeptała do niego lekko się rumieniąc: „Jesteś zbyt dobry”. Po czym oddaliła się kilka kroków od niego. On stał jak zamurowany. Nigdy by się nie spodziewał takiego obrotu sprawy. Pomyślał również: „zimą bywa inna. Skąd ta różnica?”.

Po chwili usłyszeli czyjeś kroki i brawa. Zbliżający się młodzieniec ubrany cały na czarno z kruczoczarnymi włosami i przerażającymi oczami bił brawo. Po czym z uśmiechem na twarzy rzekł:

- Co to, twój kolejny kochanek? No cóż jesteś niewyżyta Lilith.

Gdy Aaron usłyszał ten głos coś dziwnego zaczął odczuwać w swym wnętrzu a na imię ‘Lilith’ to ciarki przeszły mu po ciele i chyba wszystkie włoski na ciele stanęły mu dęba. Dziewczyna widząc to jeszcze bardziej posmutniała. Jej oczy, chłopak nigdy nie widział takich oczu u niej. Ona podeszła bliżej do przybysza i skazującym palcem od prawej dłoni dotknęła jego nosa po czym w tonie pouczającym rzekła:

- Mówienie takich rzeczy obcym jest nie na miejscu Lordzie Samuelson.

On się szyderczo uśmiechnął i odparł:

- Skoro moja mała dziewczynka tak mówi.

Następnie na oczach la Fontena ją namiętnie pocałował. Później spojrzał na niego

i z wyraźnym gniewem w oczach powiedział:

- Nie życzę sobie, aby ktoś taki jak ty, niewiedzący nic o świecie kręcił się koło mej ukochanej.

Po czym spojrzał na nią i zapytał czemu afiszuje się z tą znajomością. Ta odparła, że on stał się przypadkowym świadkiem eksperymentu górskiego. Jej rozmówca na to się uśmiechnął

i zaczął szyderczo się śmiać. Po czym odeszli zostawiając Aarona samego. Jednak po chwili chłopak usłyszał głos, jakby w swej głowie: „Uważaj w jakie sprawy wtrącasz swój nos, jeśli nie będziesz bardziej rozważny ty i cały twój ród będziecie tego żałować po wsze wieki”

i znów ten szyderczy śmiech, dla chłopaka było to bardzo dziwne doświadczenie. Zaczął iść po prostu przed siebie, nie wiedząc co dzieje się dookoła, nie zauważył nawet jak zaczęło padać. Minęło od tego zdarzenia kilka godzin, chłopak doszedł na obrzeża miasta. Tu wszystko jednak wyglądało jak jedno wielkie pogorzelisko. Jedynym całym budynkiem był ogromny zamek, od którego wionęło dziwną siłą. Gdy zbliżył się do tego zamku nagle wszystko dookoła okryło się mgłą, dopiero co przestało padać. Był cały przemoczony, to jednak jakby mu nie przeszkadzało. Najdziwniejszy był niepokój, który odczuwał w swym wnętrzu, a także jakiś ból, którego nie potrafił określić słowami. Praktycznie nie mogąc zawrócić, za nim mgła była tak gęsta, że nic nie można było dojrzeć, zrobił krok do przodu.

I wówczas tuż przed nim zaczęła pojawiać się jakaś postać. Po chwili przypatrywania postać ta podobna była do brata Kotori. Ubrany cały na czarno, miał teraz czarne włosy i oczy, których wyraz sam mówił: lepiej ze mną nie zadzieraj. Aaron mimo różnic zapytał: „Wolter?”. Odpowiedział mu głos stanowczy i chłodny:

- Być może znasz mnie pod tym imieniem, ale to oznacza, że nie znasz pełnej prawdy o mnie Aaronie, Mefi, tak brzmi me prawdziwe imię. – wyraźnie podkreślił słowo ‘prawdziwe’.

Kazał iść za sobą, skoro on już tu dotarł. Uznał, że widocznie jest on już gotowy aby poznać prawdę kryjącą się za tym dwulicowym światem, cokolwiek to mogło oznaczać.

Weszli do środka. Po chwili Aaron poczuł dziwny zapach, aż zaczęło go od niego mdlić. Po chwili zobaczył truchła w pozycji siedzącej przy prawej stronie korytarza. Przerażony był tym widokiem. Wszystkie te ciała miały z niewiadomej przyczyny dla przybysza na szyi dwie dziurki niezbyt dużych rozmiarów. Wyjąkał:

- Co to?

- Ach to – odpowiedział niedbale Mefi – sprzątacze coś zaniedbują swoją pracę.

- Ale nie o to chodzi… skąd się tu wzięli, kto to, dlaczego?

- To najgorsi bandyci, zazwyczaj mordercy, większość z nich skazana na karę śmierci. Zamiast śmierci na krześle elektrycznym, która w końcu by ich dosięgła, skończyli tak. Oczywiście oficjalnie i według prawa są poszukiwani bądź zaginęli, skończy się to, gdy ktoś znajdzie ich zwłoki.

Po tej wypowiedzi chłopak dziwnie zagwizdał, Aaronowi wydało się, że to bardziej przypomina świszczenie wiatru niż gwizd człowieka. Ponadto poczuł się tak jakby panował tu księżyc, czół się tak jak zimą, gdy wyglądał po zmroku przez okno. Po chwili zjawiły się dwie postacie, dość tęgie, chłopak nie był w stanie dojrzeć ich twarzy. Rozmawiali oni chwilę z jego „przewodnikiem” w nieznanym przybyszowi języku. Następnie szli dalej. Aaron nie mógł się na niczym już teraz skupić oprócz tego okropnego odoru, ciągle jego oczy kierowały się na trupy przy ścianie. Po jakimś czasie doszedł do tego jeszcze nieprzyjemny zapach przelanej niedawno krwi. Następnie zaczęli schodzić w dół. Chłopak nie zauważył gdy co jakiś czas łamał pewne pieczęcie, które mógł złamać tylko ktoś ‘z zewnątrz’, kto nie dotknięty był jeszcze siłą tego miejsca i jego mieszkańców.

Tak dotarli do pewnych drzwi, miejsca, do którego prowadził go Mefi. Aaron nagle zauważył, że jego „przewodnik” zniknął, jakby nagle rozpłynął się w powietrzu. A te drzwi same się tuż przed nim otworzyły. Chyba był w zbyt dużym szoku, nie myśląc prawie zupełnie nad tym, wszedł po prostu do środka. Od razu drzwi się tuż za nim zamknęły.

W pomieszczeniu było ciemno, praktycznie nic nie było widać. Nie mogąc zawrócić zaczął kroczyć przed siebie, gdy znalazł się mniej więcej na środku pomieszczenia wszystko zaczęło się wokół niego trząść. Po czym usłyszał głos: „Witam w moich skromnych progach. Zabawę czas zacząć”. Po czym chłopak usłyszał dziwny śmiech.

Chłopak nagle przebudził się cały oblany potem w swoim łóżku w swej górskiej rezydencji. Już sam nie wiedział, może to wszystko było tylko złym snem. Służba zaczęła się obawiać, ten tak bardzo się dopytywał czy był w mieście czy rodzeństwo al Mariaczi jest

w tych okolicach. Jak się okazało aktualnie zbliżała się zima, a o rodzeństwie nikt nic nie wiedział. Wprawdzie czasami jakaś młoda dama w te okolice przyjeżdżała, ale jak głosiły pogłoski ona raczej pozostaje we wrogich stosunkach z bratem. Otoczenie Aarona coraz bardziej obawiało się o niego i jego zdrowie psychiczne. Nastała zima, księżyc znów panował nad światem, mimo oczekiwań chłopaka nikt nie przybył do chaty, w której według niego pomieszkiwała Kotori. Był już środek okresu panowania księżyca gdy całą okolicę, a nawet region obeszły wieści, że współdziedziczka ogromnej fortuny al Mariaczi oddała swą rękę Lordowi Samuelsonowi i na następną zimę planowane są ich zaślubiny. Ta informacja wstrząsnęła chłopakiem, coraz mniej rozumiał, co było więc snem a co jawą. Przez następny rok Aaron nie opuszczał swej rodzinnej rezydencji. Rozpoczął się kolejny okres panowania księżyca, który wyjątkowo siał strach i masakry. Ludzie w wioskach obawiali się nawet we dnie opuszczać tereny zabudowane, dodatkowo śnieg szybko spadł, a co więcej było go dość dużo. Prawie codziennie wieczorem zaczynał sypać a kończył około północy. Następnie nawet do Aarona dotarły wieści, że wilki zaczęły dziwnie się zachowywać, jakby tęskniły za kimś czy za czymś, gdy tylko zapadał zmrok one zaczynały wyć. Dziwnym dla chłopaka było, że z miasta nie przychodziły żadne informacje o zaślubinach tej wyjątkowej dla niego istoty. Po jakimś czasie doszły do niego wieści, bądź jak niektórzy uważali, plotki, że męski dziedzic fortuny al Mariaczi został pojmany przez ludność jednej z wiosek za ‘zbałamucenie’ jednej z dziewcząt z ich wioski, której rodzina dbała o ‘dobre imię’. Ta pojechała do miasta, gdzie niby ten miał się nią zaopiekować po czym według wieści miał zrobić coś niegodnego tak zacnej dziewce, ale pomimo tego co ich połączyło nie był skłonnym przyrzec iż będzie tylko z nią. Ta wróciła do wioski, a gdy rodzice dowiedzieli się, że ich jedynaczka nie ma już swego wianuszka w wiosce rozpoczął się raban. Miano łajdaka złapać w jakąś pułapkę, związać i przywieść do wioski, gdzie go miano przetrzymywać w jednym z budynków. Po kilku dniach od tych wieści przyszły i inne, które mówiły, że coś dziwnego dzieje się w okolicach tej wioski. Aaron jako bądź co bądź ktoś w rodzaju sąsiada postanowił pojechać tam i sprawdzić co tak naprawdę się tam dzieje. Wyruszył koło południa, gdy zbliżał się do wioski zaczynało ciemnieć, a do tego wokół wioski w obrębie kilku kilometrów panował dziwna atmosfera i było tak jakoś dziwnie cicho i z każdym krokiem jego konia robiło się coraz ciemniej i duszniej. W końcu koń odmówił posłuszeństwa, jakby się czegoś bał i dalej Aaron poszedł pieszo. Po przejściu około 300 metrów duszności ustały, powietrze przejrzystość też miało normalną, ale za to zaczął padać śnieg. Nagle zobaczył leżące kilka trupów, zginęli od ran ciętych i w wyniku wbicia się czegoś podobnego do pazurów w ich serca bądź dziurawiącego tętnice.

Doszedł w końcu do budynku, w którym według jego informacji miał być przetrzymywany Wolter, Mefi czy jak tam na niego mówiono, Aaron już sam nie wiedział, które imię jest tym właściwym. Drzwi do budynku były otwarte. Spojrzał na chwilę w niebo

i stanął w drzwiach wejściowych. Było tam bardzo ciemno, jednak wszedł do środka. Po środku stała ona, cała umazana we krwi, jej włosy były czarne, ciemniejsze niż pióra kruka czy smoła. Jej oczy były jakieś wygaszone, całe ciemne, czarne, nie odróżniłby w nich nikt tęczówki od źrenicy. Spojrzenie tępe, obojętne, lodowate. Aaron wyjąkał:

- Co tu się stało – był w szoku.

- Zabili go – odparła tępo dziewczyna – a ja odebrałam im życie. Nie wybaczę nikomu za to co zrobili.

Aaron zrozumiał, to była pewnego typu vendetta, o której kiedyś słyszał. Pomimo iż w tym świecie byli wrogami, przeciwnikami, ale takimi, którzy się bardziej szanują niż niektórzy przyjaciele. Pewnego rodzaju specyficzna interpretacja słów kardynała Richelieu: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami sobie poradzę.”.

Nastała chwila ciszy, dziewczyna jakby zaczynała powracać do rzeczywistości, jej świadomość się przebudzała. Ten mord, który uczyniła stawał się czymś co zaczynała rozeznawać. Zaczynała bić się sama z sobą, z jednej strony ból po zamordowaniu jej brata

a z drugiej piętno zabicia ludzi, nawet jeśli uczynili źle, to nadal przecież byli ludzie. Nagle w pomieszczeniu pojawiła się postać w białej szacie, wokół, której utrzymywało się światło. Był to mężczyzna o białych włosach, ich kosmyki sięgały do brwi. Jego oczy były jakby pełne światła, jak kremowe chmury skąpane w złocistym świetle słonecznym. Dość wysoki, szczupły, wyglądający jak młody ludzki mężczyzna. Zaczął on od tych słów:

- Witaj Lilith, jestem Dante. Czy pragnęłabyś zmienić coś w swym życiu?

- Ja… - jej oczy choć nadal ciemne, jednak wydawały już znaki powrotu jej ‘duszy’ do ciała – Dante, synu światła, pragnę aby mój brat nie zginął w takich warunkach.

Następnie przybysz spojrzał na Aarona i w jego kierunku wyrzekł:

- Miałeś być dla niej kimś niosącym światło, miałeś być dla niej wybrankiem światła. Nie podołałeś swej misji Aaronie la Fonten. – po czym spojrzał na nią – mimo ciemności wokół ciebie, mimo ciemności wewnątrz odnalazłaś w sobie iskierkę światła, będzie to zarodkiem twej nowej osobowości, podobnie u twojego brata. Dam wam jeszcze jedną szansę. Czas na odrodzenie!

Aaron usłyszał jeszcze szept dziewczyny: „Dziękuję” i ponownie znalazł się w tym pomieszczeniu pełnym ciemności.

Gdy pierwszy szok minął chłopak zaczął się zastanawiać jak opuścić to pomieszczenie. Stał on nadal nieruchomo, jakby za tymi ścianami pojawiły się zakapturzone postacie, w czarnych płaszczach, ich twarzy nie dało się dojrzeć. I tak za każdą ze ścian. Jedna z postaci się odezwała:

- Mam nadzieję, że podobało ci się to co widziałeś.

- Więc to była iluzja? – z pewnym wyrzutem rzekł Aaron.

- Iluzja…, nie… to się kiedyś wydarzyło…

- Przystosowaliśmy tylko nazewnictwo… imiona… nazwiska i takie tam, abyś wiedział

o kogo chodzi – dodał drugi, kończąc to szyderczym śmiechem.

- Więc to się wydarzyło? Naprawdę? – był trochę rozbity.

Ale nie uzyskał już odpowiedzi. Postacie znikły. A na jednej ze ścian zaczął ukazywać się jakiś obraz. Ujrzał jakieś inne pomieszczenie w tym zamku, tego był pewien. Na fotelu siedział jakiś mężczyzna, około trzydziestego roku życia, przynajmniej na taki wiek wyglądał. Ciemne, czarne włosy, które z łatwością okryłyby całe jego czoło. Głowę lekko spuszczoną trzymał podtrzymaną na prawej ręce, dłoń miał ściśniętą w pięść. Ktoś musiał wejść do środka, przynajmniej tak pomyślał Aaron bo mężczyzna podniósł głowę, usiadł prosto

i patrzył przenikliwie przed siebie. Po chwili się odezwał:

- Jak tam wyglądają nasze sprawy z Lordem Samuelsonem?

- Dobrze Messer – odparł głos.

Głos, który Aaron bardzo dobrze znał. Wtedy ją ujrzał - Kotori, lub właściwie to Lilith. Miała długie czarne włosy, oczy ciemne, na sobie zaś czarną sukienkę. Po dygnięciu zbliżyła się do siedzącego mężczyzny i coś wyszeptała mu do ucha. Ten się uśmiechnął. Coś idzie po jego myśli, tak właśnie pomyślał chłopak zamknięty w ciemnym pokoju. Weszła kolejna postać, tym razem z lewej strony siedzącego mężczyzny, dziewczyna odsunęła się do tyłu. Nową postacią był Mefi. Powiedział coś w dziwnym języku, po czym mężczyzna, do którego oboje przybysze mówili Messer, zawołał do siebie dwie istoty. Były nimi: Berhemont i Asesellos. Mieli oni dość szczególny wygląd. Mieli oni w sobie coś zwierzęcego, przez niektórych zwani byli właściwie Zwierzoczłowiekami bądź Zwierzoludźmi. Wydał im dyspozycje:

- Idźcie na miasto. Czas rozruszać machinę.

Ci się skłonili i ze słowami: „Tak jest Messer” wyszli z pomieszczenia.

Chwilę panowała cisza. Po czym odezwał się Messer:

- Teraz możemy swobodnie porozmawiać. – po czym lekko się uśmiechnął – Według moich informacji Dante przybrał ludzką formę. Teraz wszystkie pionki są już w grze.

- Czyli Aaron – powiedziała bezdźwięcznie dziewczyna.

- Został uświadomiony – odparł Mefi.

- Co ty na to moja droga? – zapytał Messer.

- Dzięki tobie miałam szansę poznać mego brata, dzięki tobie – lekko się zarumieniła – mogłam poznać co to światło, mogłam choć w pewien okrojony sposób żyć po prostu jako Kotori. Wierzę, że wszystko co robisz ma swój cel. Nie mam zamiaru udawać jakiekolwiek obrażenie czy urażenie za ukazanie czegoś w rodzaju przeszłości Aaronowi.

Więcej chłopak nie widział. Po chwili stracił przytomność. Gdy się obudził leżał na jakimś łóżku. Usiadł, lekko zakołowało mu się w głowie. Po czym zobaczył wchodzącą do tego pomieszczenia Lilith lecz już o blond włosach.

- Jak się czujesz? – zapytała czule.

- Dziwnie – odparł chłopak.

- Teraz, gdy wiesz co się stało jesteś pod opieką Messera, czyli musisz uważać by nie stać się jego wrogiem.

Następnie zadał pytanie kim jest właściwie ten Messer. Okazało się, że on to pozostawił ślady kłów na ciałach, które tak zszokowały wcześniej chłopaka. Więcej nie chciała mu nic więcej powiedzieć, a może sama nie dużo więcej wiedziała.

- Co dalej ze mną będzie? – zapytał Aaron.

- To co zadecyduje Messer – posmutniała trochę – wszystko będzie tak wyglądało jakbyś sam zadecydował tu zamieszkać. I jakbyś chciał pozostać tu sam i nie chciał aby ktokolwiek nawet najbliższy krewny ci przeszkadzał.

Zapanowała chwila ciszy. Dziewczyna postawiła dzbanek z wodą, który przyniosła, na stoliku, który stał tuż przy łóżku. Odwróciła się i miała iść w stronę wyjścia, gdy chłopak zatrzymał ją poprzez przytrzymanie jej ręki. Po czym rzekł:

- Wybacz, że wcześniej nie podołałem.

- To nie twoja wina – spojrzała na niego – ale miło, że tak mówisz.

Chłopak następnie ją przewrócił tak, że znalazła się na łóżku a on leżał na niej. Zarumieniła się. Słabym głosem rzekła:

- Co ty robisz?

- Kocham cię, chcę żebyś to wiedziała, zawsze chciałem ci to powiedzieć.

Nastała chwila bardzo niezręcznej ciszy. Nadal leżeli na łóżku. Ona jednak miała głowę skierowaną w bok, wzrok wpatrzony w dzbanek z wodą. Mężczyzna nie mógł wytrzymać tej bolesnej ciszy:

- Powiedz coś – zaczął być zdenerwowany.

- Messer… - przerwała na chwilę, nadal patrzyła w bok – to jego posiadłość, on wie wszystko co się tu dzieje.

- Nie rozumiem o co ci chodzi, co to ma wspólnego z tym co nas łączy. – Ponownie nastała chwila ciszy. Aaron zauważył, że dziewczyna jakby była zmieszana. W końcu rzekła:

- Lepiej byłoby gdybyś tego nie mówił. Niedługo ktoś przyjdzie i pouczy cię o tutejszych zasadach.

Po czym ucałowała go lekko w usta. Chłopak odpuścił. Leżeli teraz obok siebie.

Gdy leżeli bez słowa zapukał ktoś po czym się odezwał, że pora aby Lilith udała się na spotkanie z Lordem Samuelsonem i kilkoma jego znajomymi. Osobą pospieszającą dziewczynę był Mefi. To on miał pouczyć przybysza jak się okazało. Dziewczyna powiedziała tylko: „Do zobaczenia” i wyszła.

Wśród znajomych Lorda była jedna nowa postać, blondyn o figlarnych niebieskich oczach. Nazywał się Mathieu Lewi. Bardzo dobrze dogadywał się z Lilith. Odkąd zaczęła się z nim pokazywać publicznie tutejsi mieszkańcy zaczęli lepiej ją widzieć w towarzystwie, częściej zapraszano na spotkania towarzyskie. Stała się dla nich mniej straszna i tajemnicza, bardziej ‘swojska’. Jak do tej pory wyczekiwano na zaślubiny Lorda z Lilith, tak teraz oczekiwano zaręczyn dziewczyny z przybyszem. Jednakże i ta znajomość miała podwójne dno. Ci dwoje mieli wiele spraw do skonsultowania. Był on przecież kimś w rodzaju wcielenia Dantego. Dziewczyna darzyła go szacunkiem i wdzięcznością, samymi pozytywnymi odczuciami.

Po kilku tygodniach przebywania w zamku Aaron mógł opuścić jego mury. Został już dość „przeszkolony”. Na jego nieszczęście, gdyż tego z pewnością sobie nie życzył, jedną

z pierwszych ‘znajomych’ osób, które spotkał „na zewnątrz” był Lord Samuelson. Było to

w jednym z barów, ten od razu poznał chłopaka i rzekł:

- O… widzę, że jeden z kochanków mojej lubej zaszczycił nas swoją obecnością – słychać było, że był lekko wstawiony – że też z kimś takim muszę dzielić się jej ciałem.

- Ale my nigdy… ja nigdy z nią tego… - zaczął się jąkać chłopak o ciemnobrązowych włosach. Wyczuwał od rozmówcy dziwną energię, która powodowała, że nie potrafił reagować tak jak by chciał, tak jak powinien.

- To się cieszę – mówił już normalnie – Cieszę się, że jak na razie jestem jej jedynym mężczyzną – ponownie mówił to w jakiś dziwny sposób.

Po czym wypił resztę whisky i wyszedł. Aaron wyszedł zaraz po nim. Czuł się jakoś dziwnie, musiał się przewietrzyć. Szedł przed siebie, nie zwracając na to co się dzieje dookoła. Równie dobrze mógłby iść przez pustkowie. Tak idąc nagle zauważył tuż przed sobą Lilith z jakimś mężczyzną, którego nie znał. Był nim Lewi.

Został zaproszony przez nieznajomego na herbatę, gdy się zgodził, cała trójka poszła razem. Mathieu załatwił osobną salę, gdzie mogli spokojnie rozmawiać na każdy temat, nie obawiając się, że ktoś ich podsłucha. Gdy byli już na miejscu, a także dostali to co zamówili, pierwszy odezwał się blondyn:

- Więc to ty jesteś Aaron, ciekawe – po chwili dodał – czy on wie?

- Tak, został uświadomiony. Ponadto jest pod opieką Messera. Dopiero co minęła jego kwarantanna.

- Rozumiem – mówiąc to wlał coś z dziwnego flakonika do filiżanki chłopaka – Wolandtto lubi postępować pochopnie.

Aaron nie wiedział co się dzieje. Zaczął więc badać sytuacje. Najpierw dowiedział się kim jest przybysz. A następnie co zostało wlane do jego herbaty. Tłumaczenie Lewi’ ego było dość dziwne. Brzmiało mniej więcej tak: „Słyszałeś o Berhemontcie i Asesellosie, ruszyli w miasto, a to oznacza kłopoty dla jego mieszkańców. Tym razem prawdopodobnie przyniosą ze sobą zarazę. Zacznie się prawdopodobnie od kogoś z zewnątrz. Ta substancja cię przed nią ochroni”. Po czym dodał: „Ja i Lilith jej nie potrzebujemy”. Nastała chwila ciszy po czym wtajemniczony chłopak zapytał, co w takim razie stanie się z innymi ludźmi i w jaki sposób mogą oni tak spokojnie do tego podchodzić. Mathieu odparł na to:

- Wybieramy mniejsze zło. I nie myśl że nie jest nam ciężko – po chwili dodał – a ty Lilith czemu tak milczysz? – i spojrzał na dziewczynę.

- Ostatnio gdy go widziałam – lekko się zarumieniła – wyznał on mi swą miłość.

Lewi lekko się zaśmiał i mówił coś o tym, że w obecnym życiu chłopak jest bardziej otwarty

i odważny. A także wydają się oni bliżsi sobie niż kiedykolwiek dotychczas. Po czym się rozstali, Lilith i Mathieu mieli jeszcze coś do załatwienia i było to dość pilne.

Po wyjściu z powrotem na ulicę Aaron miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, śledzi, ale nie potrafił tego udowodnić. Udał się do posiadłości należącej do jego rodziny. Jak się okazało przebywał tam jeden z jego starszych braci. Teraz musiał się wytłumaczyć czemu się odosabnia. Potrzebował na to i jeszcze kilka rodzinnych spraw kilka tygodni. W czasie których zaraza się rozprzestrzeniała w zawrotnym tempie. W mieście zaczynał panować strach i obawa o życie. W rodzinie la Fonten kilka osób też zachorowało. Jego starszy brat wyjechał, musiał zająć się ich rodowymi sprawami. Aaron wyszedł na miasto. Przeraził się tym co zobaczył. Pomyślał przez chwilę: „Ci ludzie upadli”. Poszedł na obrzeża miasta

i wszedł w wąskie uliczki. Ku swemu zdziwieniu przy ludziach chorych zobaczył mężczyznę o blond włosach. Miał on na sobie coś w rodzaju białego płaszcza. Miał ze sobą coś w rodzaju czarnej laski z białym łebkiem. Potrzebował trochę czasu, aby rozpoznać , że ten mężczyzna to Mathieu. Pomógł on pewnemu zarażonemu chłopcu, około pięcioletniemu, a także kilku innym dzieciom, dając im coś do wypicia. W pewnym momencie zatrzymała go pewna, również chora, młoda dziewczyna o kasztanowych włosach, oczy jej wyglądały jakby były zakryte mgłą. Dziewczyna słabym drżącym głosem wyjąkała: „Pomóż”. Odpowiedź mężczyzny była następująca:

- W jaki sposób mam ci pomóc. Mogę w dwojaki sposób. Wszystko zależy od ciebie. Czy chcesz żyć? – mówił dobitnie, jakby bez emocji, a jednocześnie jakby z naciskiem

i zniecierpliwieniem.

Mniej więcej w tym samym czasie w domu al Mariaczi rodzice poprosili swoją córkę na rozmowę. Zaczęła matka, dziewczyna wiedziała, że jak zacznie mówić ojciec praktycznie nie pozostanie jej nic do dyskutowania, będzie musiała zrobić tak jak on zadecyduje. Matka zaczęła od tego, że panuje zbyt dużo niedomówień na temat dziewczyny i jej związków

z różnymi mężczyznami. A także, że powinna zdecydować się na jednego zalotnika i że niedługo powinny się odbyć jej zaślubiny. Dziewczyna o długich złotych włosach próbowała rozmawiać, tłumaczyć, że nie wie skąd ten nagły pomysł, że może należałoby jeszcze poczekać. Wtedy odezwał się ojciec, że nie ma tu nad czym dyskutować i że najlepiej dla rodu, dla jego przyszłości i dobrego imienia, aby się ustatkowała jak najprędzej. Rodzice wcale nie chcieli słuchać jej argumentów. Reakcje i słowa ojca były coraz ostrzejsze. Po tym jak wypowiedział: „Jak ty się nie zdecydujesz to my ci wybierzemy kandydata i jeszcze przed końcem dwóch tygodni od teraz będziesz miała małżonka” nagle pojawił się Berhemont

i Asesellos i ten drugi wyciągnął długi cały czarny miecz i przeszył ciało ojca dziewczyny ostrzem po czym zamachnął się i odciął mu głowę, a po chwili reagując na krzyk matki dziewczyny Berhemont zakończył jej żywot za pomocą sztyletu. Stało się to najwyżej kilka sekund, niewiadomo co by się stało gdyby w drzwiach nie pojawiła się Amelia Nora, po czym napastnicy po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Lilith siedziała jakby skamieniała, nie wydawała z siebie żadnych dźwięków.

Gdy zjawiła się policja nie wiedziała co powiedzieć, jak to opisać, wszyscy rozumieli, że była w szoku. W czasie gdy policja próbowała zdobyć jej zeznania zadając różne pytania najpierw pojawił się Mefi, który rozkazał policji dać spokój jego siostrze i jeśli będą coś chcieli niech kontaktują się z nimi pisemnie. Gdy zostali na chwilę sami dziewczyna wyszeptała do brata:

- Czy… to…. czy… Messer… - jeszcze teraz nie potrafiła normalnie się wysłowić, tylko występowała długie przerwy między poszczególnymi słowami.

- Na pewno to nie sposób jego działania – lekko się uśmiechnął i pogłaskał dziewczynę po głowie, po czym dodał – rodzice przesadzili, z resztą śmierć w naszej rodzinie zapisana była w górze – na chwilę przerwał – tym razem to nie byłem ja.

Po tych słowach dziewczyna wtuliła się w chłopaka. Byli tak przez chwilę, gdy usłyszeli kroki. Spojrzeli w stronę drzwi i ujrzeli Lorda Samuelsona. Jedną rękę trzymał w kieszeni spodni, drugą trzymał w pobliżu oka, na czole przytrzymując włosy. I odezwał się:

- Jare, jare… - delikatnie się uśmiechnął – gdyby ktoś was teraz zobaczył nikt by już nie uwierzył w to, że jesteście wrogami.

- Nigdy o to się nie staraliśmy – odparł stojąc Mefi.

Dziewczyna siedząc trzymała jego dłoń. Gdy tylko usłyszała głos przybysza lekko się uśmiechnęła. Po chwili milczenia Mefi jeszcze dodał:

- To nasi rodzice nie potrafili zrozumieć, że potrafimy się porozumieć. Nawet przeinaczyli jej imię – i spojrzał na siostrę.

Po czym mocniej ścisnął jej rękę. Lekko się do niej uśmiechnął, rodzice nie rozumieli ani ich wspólnych wypadów w góry i spędzania tam zimy, ani ich znajomości z wpływowymi lecz tajemniczymi ludźmi a przede wszystkim z Messerem. Przy tym przede wszystkim ojciec próbował wymuszać różnego rodzaju zachowania i postawy od nich.

- Mam dla was coś w rodzaju propozycji – po chwili ciszy odezwał się znów gość, teraz obydwie ręce trzymał w kieszeniach swych czarnych spodni i opierał się o futrynę – Co ty na to Mefi aby twoja siostra przeniosła się do mnie jako moja narzeczona?

- Zależy co na to moja siostra – odparł chłopak lekko się śmiejąc, dodał – masz dziwny sposób oświadczyn i dziwne wyczucie czasu.

- Tak więc, co ty na to moja droga Lilith? – zapytał dziewczyny kucając tuż przed nią – Może i nie mam wyczucia czasu, ale chcę być przy tobie nawet jeśli dzieje się coś źle... – dotknął delikatnie jej dłoń, tą, którą trzymała na kolanie.

- Jeśli Mefi – sama nie maiała nic przeciwko – jeśli to popiera – i lekko się uśmiechnęła

i zarumieniła – jak widać mogę polegać jedynie na tobie, na Mefim, na Amelii Norze,

no i może jeszcze ze dwie istoty by się znalazły… - przerwała na chwilę

- Jesteśmy mimo wszystko podobni – wtrącił Lord i dodał – co ty na to Mefi?

- Pasujesz do mojej siostry jak mało kto i wiem, że będziesz ją chronił, a to dla mnie jest ważne. Tak więc oficjalnie jako głowa rodu al Mariaczi ogłaszam wasze zaręczyny.

Mathieu właśnie wychodził z wąskiej uliczki i od razu rozpoznał Aarona i rzekł:

- A my to już się znamy – i się uśmiechnął.

Po czym zabrał go na herbatę. Mogli teraz porozmawiać. Aaron dziwił się, że mężczyzna pojawił się w takich okolicach a także temu co tam robił.

- Widać, że mnie nie znasz – odparł lekko się śmiejąc Mathieu – zdziwiłbyś się pewnie też widząc jak Lilith się w to zaangażowała, dzisiaj wyjątkowo jej ze mną nie było.

Rozmawiali tak jeszcze chwilę, gdy do sali, tylko dla specjalnych gości, którzy siedzieli oddzieleni od reszty gości tak żeby im nikt nie przeszkadzał, wbiegła zdyszana Amelia Nora

i z trudnością wyksztusiła, że szukała Mathieu i że stało się coś strasznego. Dopiero po minucie bądź dwóch wyksztusiła, że rodzice jej panienki zostali zamordowani. I że ona jak tylko pojawił się Mefi udała się by przekazać mężczyźnie te informacje. Cała trójka udała się więc do rezydencji rodziny al Mariaczi. Zastali stojącą przed budynkiem czarną karetę

z czterema czarnymi rumakami. Lokaj i kilku innych ludzi pakowali walizki na karetę, po czym zobaczyli wychodzących z rezydencji Lilith (ubraną na czarno w krótką czarną sukienkę i czarne baletki, miała też czarne włosy), Lorda Samuelsona i Mefiego (również

z czarnymi włosami i ubraniem). Lord gdy zobaczył, że Aaron przybył z Mathieu ozwał się:

- Nie wiedziałem, że się znacie – po chwili lekko się uśmiechnął i ścisnął dłoń dziewczyny – poznajcie moją narzeczoną.

Aaron na to zacisnął pięści i rzekł:

- Więc to wszystko było jakąś grą? A może iluzją – po czym dodał z wyrzutem – czyż nie miałem być twoim światłem?

Dziewczyna jednak mu nie odpowiedziała. Jej oczy tylko jakoś ściemniały. Wchodząc do karety odezwała się:

- Amelia oczekuję cię w domu mego narzeczonego. Przekaż wszystko co się stało

z najdrobniejszymi szczegółami do zamku. Ludwig, gdy tylko wszystko tutaj „uporządkujesz” też się udaj do siedziby Lorda. Mefi nie zapomnij również zdać raport Messerowi. Mathieu… - po czym chwilę milczała i w końcu rzekła – chyba już rozumiem.

Gdy tylko wsiedli oboje do karety odjechali, a właściwie usłyszano tylko bat i kareta zniknęła. Mathieu lekko się uśmiechnął i poklepał Aarona po ramieniu, cichy znak zrozumienia, i zniknął. Mefi też już poszedł wypełnić to co miał do zrobienia. Został na ulicy tylko Aaron i Amelia Nora. Ta się lekko roześmiała i powiedziała:

- Widać, że nie jesteś przyzwyczajony do takiego znikania. Nie jesteś też gotowy, aby zrozumieć decyzje Lilith.

Po czym lekko się uśmiechnęła i też zniknęła. Chłopak się czuł jakby był w jakiś złym śnie.

Minął rok. Rozpoczynało się panowanie lata. Ale jakże wszystko się różniło od tego co było przed rokiem. Trzy czwarte ludności nie tylko miasta, ale także i między innymi ludzi z okolic gór wymarło z powodu zarazy. W rodzinie la Fonten pozostał tylko Aaron, jego najstarszy brat z żoną i dzieckiem. Chłopak prawie od roku nie był w górach. Chłopak nie widział sensu tego w tym wszystkim, a to co wiedział w niczym mu nie pomagało a wręcz przeciwnie. Przez ten rok zajmował się tylko swoją rodziną i za wszelką cenę chciał się odciąć od wszystkiego co mogło się wiązać z ‘nią’, ale nie potrafił wyrzucić jej ze swego serca. Mimo wszystko postanowił poszukać w tym wszystkim sensu, postanowił więc udać się do źródła. Udał się więc do zamku, gdzie jak sądził nadal przesiaduje Messer.

Tym razem w pobliżu zamku rosła bujna trawa, kwitły jakieś kwiaty. Chłopak pomyślał: „ale ironia”. Gdy był tu pierwszy raz miasto kwitło życiem tu życia nie było, gdy tragedia sięgnęła miasto tu było pełno roślinności. Wszedł do zamku, nie było tu ani nieprzyjemnego zapachu ani trucheł. Szedł jakiś czas aż natrafił na lokaja, tego samego co go przywitał gdy po raz pierwszy udał się do rezydencji rodu al Mariaczi. Powiedział Aaron do niego:

- Chcę się widzieć z Messerem.

Ten tylko skinął aby chłopak szedł za nim. Idąc różnymi korytarzami, tym razem jakby

w górę doszli do jakiegoś ogromnego salonu. Lokaj pokazał aby chłopak usiadł i poczekał. Sam zaś poszedł gdzieś dalej. Aaron siedział tak kilka minut, gdy doszły do jego uszu jakieś dziwne odgłosy. Udał się więc skąd jak mu się wydawało dochodziły. W jednej z komnat zobaczył mężczyznę i kobietę leżących na łóżku, a mężczyzna znajdywał się na niej. Oboje ubrani byli na czarno. Po chwili chłopak rozpoznał, że kobietą była Lilith, tylko jakby miała krótsze włosy. Mężczyzna zaś miał włosy do łopatek, czarne, chłopak rozpoznał, że to Wolandtto, choć to było trudna zadanie. Po chwili chłopak zrozumiał, że mężczyzna pije krew dziewczyny. Aaron miał powrócić do salonu, żeby nie zostać spostrzeżonym, gdy Messer spojrzał się w jego stronę i jeszcze lekko zakrwawiony rzekł:

- Nie ładnie jest podglądać panie światło – po czym do Lilith powiedział – dziękuję.

Mężczyzna wstał i wyprowadził Aarona do salonu. Tam chwile milczeli po czym mężczyzna oschle patrząc na chłopaka rzekł:

- Najpierw się nie pojawiasz tyle czasu, później podglądasz, nie ładnie.

- Jak możesz – odparł z obrzydzeniem Aaron.

Po czym ujrzał wchodzącą do salonu Lilith. Faktycznie miała krótsze włosy, takie tylko do ramion, koloru czarnego. Jej spojrzenie też było jakieś inne. Miała na sobie czarną krótką sukienkę, po pierścionkach na palcach wywnioskował chłopak, że wyszła za mąż. Na szyi miała łańcuszek z czymś w kształcie serca. Przypuszczał, że w środku ma jakieś małe zdjęcia. Będąc tusz obok ‘pana domu’ odezwała się:

- Potrzebujesz czegoś? – objęła szyję mężczyzny, który pił przed chwilą jej krew – idę na miasto i na spotkanie z Mathieu, więc jak coś to mów.

- Czego pragnąłem to mi dałaś. – uśmiechnął się prawie nie dostrzeżenie – a co z małym lordem?

- Amelia jest przy nim.

- Mały lord? Masz dziecko? – spytał Aaron.

- Tak syna – odparła sucho – ale nic ci do tego.

I wyszła z salonu, a później z zamku i udała się do miasta. Messer się zaśmiał, że ją bardziej zirytowało wścibstwo przybysza niż jego. Aaron był w szoku. Ale gdyby tak nie odcinał się od świata wiedziałby, że dziewczyna kilka tygodni po zamieszkaniu z Lordem wyszła za niego za mąż, a za jakieś niecałe dziewięć miesięcy na świecie pojawił się wcześniak, ich dziecko. Chłopak chciał się też dowiedzieć od Messera coś więcej na temat zarazy i jak ją pokonać, albo chociaż coś co mógłby dać członkom swojej rodziny, aby już nikt z nich nie zmarł. Choć początek Messer wysłuchał spokojnie na końcu się zirytował. Odparł przybyszowi:

- Jednak nie jesteś w żaden sposób związany ze światłem. Może i kiedyś byłeś, ale skarlałeś całkowicie. Samuelson już jest lepszym dla niej partnerem.

Po czym w salonie pojawił się ponownie lokaj z jakąś czarną laską. Wolandtto, gdy tylko to zobaczył rzekł:

- Jesteś nadzwyczajny, że też udało ci się ją znaleźć. Dziękuję – i lekko się uśmiechnął.

Lokaj skłonił się lekko, po czym podał laskę Messerowi. Ten dodał:

- Odprowadź tego chłopca do drzwi – podkreślił słowo ‘chłopiec’ – nie mam ochoty przebywać dłużej w jego towarzystwie.

Aaron nie miał wyjścia, zażenowany i poirytowany bez żadnych wskazówek udał się do wyjścia za lokajem. Pożegnał się tylko dlatego, że tak wypadało.

Gdy tylko dotarł do swego domostwa dotarła do niego kolejna zła wiadomość. Jego brat, ostatni, który mu pozostał, kilka godzin wcześniej, gdy Aaron dopiero co dotarł do zamku, zemdlał a po kilku-kilkunastu minutach po dotarciu do specjalnej kliniki, która niedawno co powstała, umarł. A tuż przed tym widziano jakiegoś mężczyznę w czarnym ubraniu wychodzącego z jego pokoju. Chłopaki w głowie pojawiła się tylko jedna postać, Lord Samuelson. Bez zastanawiania, bez dokładnego słuchania pochwycił jedną z szabel wiszącą na ścianie i udał się w kierunku miejsca, które było zwane Biurem Lordów. Tam tak jak się spodziewał udało mu się znaleźć Lorda Samuelsona. Dodatkowo zastał go flirtującego, jak mu się zdawało, z jakąś kobietą. To sprawiło, że zupełnie stracił nad sobą kontrolę i zrobił coś, czego nikt po nim się nie spodziewał. Wbił miecz w ciało Lorda, który zdążył jedynie odepchnąć rozmówczynię. Został zraniony, nie dało się uratować mu życia , zostało mu tylko kilka – kilkanaście bądź kilkadziesiąt sekund. Niespodziewanie znalazła się tam Lilith, która widzą osuwające się ciało męża, podbiegła do niego. Teraz był w pozycji siedzącej, a za jego plecami stało biurko. Mężczyzna rzekł:

- Chyba ten idiota pomyślał, że cię zdradzam – i spróbował się zaśmiać.

- Nie trać energii, może da się jakoś ci pomóc – nie wiedziała co zrobić.

On ucałował serduszko na jej łańcuszku i rzekł:

- Przepraszam, nie dam rady dłużej was chronić.

- Głuptas z ciebie – z jej oczu zaczęły płynąć łzy, następnie palcem dotykając jego nosa, próbując się uśmiechnąć, rzekła – takie przeprosiny są nie do przyjęcia.

Po czym wtuliła się w niego, a on ostatnimi siłami objął ją lekko i wyszeptał: „Przepraszam”

i „Kocham cię”. Ona mu wyszeptała, że też go kocha. Po czym duch opuścił ciało mężczyzny. Przez chwilę dziewczyna tak pozostała. Do Aarona dotarło co uczynił, miecz sam wyleciał mu z ręki i spadł na podłogę robiąc hałas. W pomieszczeniu pojawił się Mefi i Mathieu. Aaron zaczął bezładnie:

- Zaraza…. Moi bracia…. Ludzie w mieście…

Lilith powoli wstawała, ucałowała jeszcze Lorda, po czym spojrzała już suchymi lecz lekko zaczerwionymi oczami na zabójcę swego męża.

- Myślisz, że tylko ty widzisz co się dzieje w mieście. Myślisz, że to tylko spotkało twoją rodzinę – na chwilę szaleńczo się uśmiechnęła po czym dodała – kiedyś sam rozważałeś możliwość, że to tutejsi ludzie upadli… ja wolę twierdzić, że podupadli i potrzebują czasu aby powstać, jednak nie każdy temu podoła.

Później rozejrzała się dookoła, rozmówczyni jej zmarłego męża już tu nie było, westchnęła. Po czym cicho wyszeptała: „Ciekawe jak ja to wytłumaczę memu synowi”. Po czym ozwał się Mefi:

- Co ty na to aby ze mną i Messerem przenieść się nad morze? Tam będzie łatwiej małemu lordowi dorastać.

- Tak, masz racje. Dodatkowo nic mnie już tutaj nie trzyma – zamyśliła się na chwilę, po czym zapytała – Jak tam prace nad szczepionką?

- Prawie skończone – odparł Mefi.

Aaron bezdźwięcznie zapytał o jakiej szczepionce mówią, ale nikt się nim już nie przejmował. Po chwili Mefi dodał:

- Jeśli Lewi się zgodzi mogę mu ją przekazać, on zajmie się najlepiej resztą. Co ty na to? –

i spojrzał w jego stronę.

Ten nie miał nic przeciwko. Postanowiono, aby ulepszyć szczepionkę, dodać do jej głównego rdzenia po kropli krwi: Lilith, Mefiego i Mathieu. W ten sposób stawała się ona pewniejsza

i łatwiejsza do przyswojenia przez organizm szczepionego. Gdy skończyli już ten temat, dziewczyna spojrzała na ciało męża i rzekła:

- Zanim jeszcze wyjadę, trzeba mu będzie urządzić odpowiedni pochówek.

Mefi się zgodził. Postanowili zrobić coś ‘w jego stylu’. Coś niezapomnianego i wyjątkowego. Trochę tajemniczego a przy tym budzącego obawę i kontrowersje.

Brat wdowy już zniknął, Aaron udawał się do wyjścia, gdy spostrzegł, że Lilith przyklękła przy ciele męża i na niego niemo patrzyła. Lewi się do niej zbliżył i położył rękę na jej ramieniu i powiedział:

- Jestem z ciebie dumny. Prawdziwie dojrzałaś i rozpoczęłaś swoją drogę ku światłu – na chwilę przerwał, jakby coś rozważając, po czym podjął – czy jest coś co byś zmieniła w tej rzeczywistości, w tym twoim życiu?

Ta odparła, że chciałaby z nim spędzić więcej czasu (ze swoim mężem), lepiej go poznać,

i żeby zakończyło się jego życie inaczej, nie w taki sposób i nie z takich pobudek. Jej rozmówca lekko się zaśmiał i odparł coś w stylu, że ‘reasumując’ jej brat ma zginąć inną śmiercią, jej ukochany i ona mają ze sobą spędzić dłuższy okres czasu i nie ma on zginąć

z powodów dziwnych pomysłów i urojeń kogoś kto był w niej zakochany, a przynajmniej

w jej części. Dziewczyna domyśliła się co chodzi mężczyźnie po głowie i rzekła: „ale to przeciw prawu”. Ten odparł, że dobrze o tym wie, dlatego będzie potrzebował trochę czasu, aby uzyskać zgodę. Ale gdy następnym razem się spotkają będzie mógł w pewnym sensie dać jej możliwość spełnienia jej życzeń. Na koniec dodał jeszcze, że na szczęście nie będzie miał chociaż trudności ze strony Wolandtta, po czym się roześmiał i znikł.

Minęło ponad cztery lata od tamtych wydarzeń. Trwało lato, zimy z resztą przestały być takie złowrogie. Aaron wyjechał nad morze. Jak to stwierdził, pojechał tam aby nabrać sił, aby dać radę po powrocie być ‘wzorową’ głową rodziny, którą musiał się stać po śmierci swych braci, nie mówiąc o rodzicach. Wybrał się właśnie na spacer po plaży, zamyślony

z błądzącym wzrokiem, jak już nie raz mu się zdarzało, szedł przed siebie. Gdy wpadł na pewnego chłopca, albo ten wpadł na niego, tego Aaron nie wiedział. W każdym razie przed nim w samych spodenkach kąpielowych i japonkach siedział na piasku chłopiec

z kruczoczarnymi włosami, a jego oczy wydawały się mężczyźnie znane. Wyciągnął rękę aby temu, na oko pięcioletniemu chłopcu pomóc wstać. Ten jednak odepchnął jego rękę, wstał

i powiedział: „Budzi pan we mnie odczucie niechęci”. Po chwili Aaron zauważył, że na plaży znalazła się też kobieta, włosy nie za długie, tak do ramion, pocieniowane, koloru dojrzałej wiśni. Chłopiec podbiegł do niej. Aaron, nie wiedząc samemu dlaczego też zaczął powoli się do niej zbliżać. Kobieta schyliła się i palcem wskazującym dotknęła nosa chłopca

i powiedziała:

- Nie mówi się takich rzeczy obcym. A mali chłopcy w ogóle nie powinni z nimi rozmawiać.

- Ale ja już nie jestem mały, z resztą ktoś musi się tobą opiekować gdy taty nie ma. Wujaszek sam mówił, że nie wiadomo jak długo jeszcze będzie mógł tu zostać.

- Mój mały obrońca – i lekko się uśmiechnęła a także pogłaskała go po głowie.

- Lilith? – był tuż przy nich, ale nadal nie potrafił uwierzyć własnym oczom.

- Ten pan nie budzi we mnie pozytywnych odczuć. – odparł chłopiec.

- W twoim ojcu też – i lekko się zaśmiała, po czym dodała – Nie zbliżaj się więcej ani do mnie ani do mego syna, ani do nikogo z mojego otoczenia.

Po czym oboje znikli. Mężczyzna stał przez chwilę w miejscu. Westchnął. Po chwili pomyślał: „Nic dziwnego, że tak zareagowała, w końcu zabiłem jej męża”. I poszedł dalej. Wdzięczny losowi, że chociaż jeszcze raz ją usłyszał, ją zobaczył. Była tak niedaleko. Przypomniał sobie jak rozmawiali kiedyś u niego w domu w okolicach gór, jak przez chwilę jechali na jednym koniu. Powracała w nim chęć życia i nadzieja. A w myślach przewijały się treści, że może w następnym życiu im się uda. Dobrze pamiętał rozmowę ‘jej’ z Lewi’ m

o życzeniach. Usiadł w końcu na plaży, spoglądał na morze i niebo, przez cały czas wspominając tą, którą mimo wszystko nadal kochał w głębi serca. Przypominał sobie jej zapach, smak jej ust. To wszystko wydawało mu się tak odległe a zarazem tak bliskie, bliskie jego sercu.

Był już wieczór. Lilith weszła właśnie na piętro domu nieopodal plaży. Były tu tylko ściany nośne, w gruncie rzeczy była to jakby otwarta przestrzeń z iluzyjnymi podziałami.

W pewnym miejscu na tym piętrze w wygodnym fotelu siedział mężczyzna z czarnymi włosami, sięgającymi za łopatki. Obok niego ściany były ciemnobrązowe, sam zaś ubrany był w czarną koszulę i czarne spodnie. Rzadko kiedy opuszczał budynek. Gdy tylko zobaczył dziewczynę odłożył grubą książkę w twardej ciemnobrązowej oprawie na mały stolik, który był na wyciągnięcie ręki i zapytał:

- Gdzie mały lord? – i lekko się uśmiechnął.

- Jest z Amelią Norą u Mefiego. Kazał pozdrowić wujaszka i przeprosić, że dzisiaj nie przyjdzie. – lekko się uśmiechnęła.

Rozmawiali chwilę o pogodzie, później o tym, że spotkała Aarona. Po czym jakby przez przypadek wtrąciła, że widziano Lewi’ ego w okolicy. Na co mężczyzna odparł:

- No to widocznie uzyskał już zgody. Teraz czeka tylko, na to abyś była gotowa na kolejną szansę – po chwili milczenia dodał – dobrze, że już się pojawił. To i tak trwało zbyt długo.

- A co się stanie z tym światem Mes… - nie zdążyła dokończyć gdy ten ucałował ją w usta.

- Chyba już kilka razy ci mówiłem, że nie chcę aby ktoś czyją krew piłem tyle razy tak się do mnie zwracał.

Dziewczyna się zarumieniła. Później poszła w stronę okien skierowanych na morze. Po kilku minutach mężczyzna też tam poszedł. Ustał tuż za nią, jedną ręką trzymał teraz za jej kibić.

I powiedział jej, że ten świat, w którym się znajdują obecnie, zostanie tak jakby zmrożony, aby w razie co mogła tu wrócić, gdyby ten ‘nowy‘ okazał się nie spełniać warunków prośby. A to życie, które już tutaj powstało ma szanse i tam się narodzić na nowo. Ale to już był „Ich” prezent dla niej. Ucałował ją przy tym w szyję i mówił dalej, że to za postępy w nauce i za chęci współpracy i za to, że ufa, że są oni po jej stronie. Ale w razie by tu wróciła jego już tu nie będzie i prawdopodobnie nigdy się już nie zobaczą.

Po tej rozmowie ten świat trwał jeszcze kilka dni po czym został „zamrożony” na jedno pokolenie, aby później gdy możliwości powrotu do niego przepadną zniknąć jakby go nie było, jakby był tylko snem bądź iluzją czy złudzeniem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziewczynka około dziesięcioletnia przebudziła się po drzemce na świeżym powietrzu. Usiadła, przetarła swe oczęta i rozglądała się dookoła. Była pod drzewem, siedziała na trawie. Pomyślała: „a więc to był sen”, po chwili usłyszała i ujrzała odlatującego kruka, a później w innej części ogrodu dojrzała mężczyznę całego ubranego na czarno

i posiadającego jakby jakiś dziwny płaszcz, jakby ‘nie z tego świata’. Chciała podbiec do niego przypominając sobie, że tuż przed zaśnięciem ten mężczyzna się już tu pojawił

i powiedział jej, że będzie ją pilnował gdy będzie spała i żeby niczego się nie obawiała. Miała już ruszyć, gdy od strony budynków zbliżyły się trzy postacie.

- Kuzynko, kuzynko – mówił dziewczęcy głos.

Gdy dziewczyna spojrzała w stronę dochodzącego głosu ujrzała 10 – letnią Amelię i dwóch chłopców, najwyżej trochę starszych od nich.

- Amelia Nora ?! – pytająco wykrzyknęła dziewczyna.

- Znowu zrobiłaś sobie drzemkę w ciągu dnia i teraz nie kontaktujesz. Co sobie goście pomyślą – i wskazała na dwóch chłopców stojących obok niej, jeden miał ciemnobrązowe włosy, drugi czarne jak smoła – a twoje włosy znowu stały się jaśniejsze – westchnęła – niedługo całkiem będą białe.

Później wróciła do tematu, ta Amelia Nora była bardzo rozgadana i żywiołowa. Zaczęła

w końcu przedstawiać przyjezdnych, pierwszy okazał się Amanem Aaronem la Fonteniqne,

a drugi według dziewczyny był lordem czy też jakimś baronem tudzież innym hrabią, na co chłopak tylko dziwnie się na nią spojrzał, był to Deodato Arturo Samuelso. Gdy dziewczyna usłyszała jak się nazwa drugi z chłopców nie wytrzymała i rzuciła mu się szyję i przytuliła. Po czym odskoczyła, lekko się zarumieniła i powiedziała: „Witam”. I zaczęła biec w stronę, gdzie widziała nieznajomego, zawołała jeszcze: „Przepraszam, muszę coś załatwić, życzę miłego pobytu”. Była już kawałek drogi od chłopców, gdy nie za głośno Aman powiedział: „Szkoda, że mnie tak nie przywitała”. I trójka udała się w stronę, z której przyszli.

Lekko zdyszana dziewczyna dobiegła do mężczyzny w czarnym stroju, sama miała na sobie jasną sukienkę a jej włosy prawie białe sięgały jej do pasa. Zapytała:

- Wolandtto to ty? Czy to był sen?

Mężczyzna lekko pogłaskał ją po głowie i powiedział:

- Wprawdzie skróciłem swoje włosy, ale kto jak kto ty chyba powinnaś wiedzieć kim jestem. To co widziałaś może kiedyś uznasz za sen, zapomnisz, ale nie zapomnij mojego imienia. Pamiętaj także, że zawsze byłem jestem i będę po twojej stronie.

Ona mu przytaknęła. Uśmiechnęli się do siebie. Po czym dziewczyna usłyszała, że ktoś ją woła. Gdy spojrzała w stronę, z której dobiegał głos ujrzała, że to jedna z pań ze służby. Po czy odwróciła się w stronę, tam gdzie stał mężczyzna, ale tam już go nie było. Powiedziała więc po cichu podejrzewając, że mężczyzna może jeszcze usłyszy:

- Choć nawet wtedy przy oknie nie chciałeś mi powiedzieć, zdradzić kim naprawdę jesteś. Możesz być pewien, że kogoś takiego nie zapomnę.

Po czym pobiegła w stronę pani, której zadaniem było doglądanie dzieci tego domu, czymkolwiek to było w rzeczywistości. Najpierw zapytała panienki, z kim rozmawiała, ta odparła, że z niewidzialnym mężczyzną, po czym się lekko roześmiała.

- Twój brat chce się z tobą widzieć panienko Lil… - dodała, ale nie skończyła bo przerwała jej dziewczyna.

- Proszę zapomnieć o tym imieniu, wiem, że sama nalegałam, aby tak się do mnie zwracać, ale teraz już wiem, że lepiej być po prostu Kotori.

Po czym podziękowała za informacje i udała się do swego brata Voltera Simona Taddeo alMoritaczi. Uśmiechając się do siebie i myśląc o tamtym życiu i tym tutaj jako Kotori Lilianna Ninon alMoritaczi.

Czarna i biała postać stojąc na czubku wysokiego drzewa patrzyła w stronę domostwa tej „młodej” istoty. Mężczyzna o białych krótkich włosach odezwał się:

- Jak myślisz, czy będę tu jeszcze potrzebny?

- A któż to wie? – odparł z dziwnym grymasem ten drugi.

- Przecież ty najlepiej wiesz co z nią będzie, przecież piłeś jej krew – z lekkim oburzeniem odezwała się znów biała postać.

- Czas pokarze czy będziemy potrzebni mój drogi Dante – po tych słowach znikł.

- Hej Wolandtto…, ale ja chcę tylko wiedzieć czy znów będę musiał się narodzić… - i udał się za tym pierwszym znikając.

Dwaj chłopcy, goście, stali na tarasie, udało im się na chwilę uwolnić od Amelii Nory. Pierwszy ozwał się Amon:

- Mam wrażenie, że się znamy. Dodatkowo nie przepadamy za sobą.

- I obaj chcemy być z tą dziewczyną z ogrodu – dokończył i lekko się uśmiechnął Deoodato.

- Zdaje się, że ostatnio mnie nie wybrała – odparł z lekkim smutkiem Aman – ale tym razem może być inaczej. – skierował się do budynku bo ktoś go wołał.

- Wszystko może się jeszcze zdarzyć – odparł drugi – gra rozpoczyna się od nowa – i lekko się uśmiechnął.

I tak ułożyła się ta historia. A właściwie wszystko dopiero się rozpoczyna, nic nie zostało jeszcze przesądzone. A co działo się dalej? ‘A któż to wie’. Rozpoczął się nowy rozdział, który jeszcze nie został zapisany… tabula rasa.

 

 

Anien

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...