Skocz do zawartości

Wędrówka dusz


murhaaja

Rekomendowane odpowiedzi

Sen ten przyśnił mi się już kilka miesięcy temu, ale postanowiłam go opisać, bo to jeden z najpiękniejszych, najsmutniejszych i najlogiczniejszych snów, jakie miałam ostatnimi czasy. Wywołał we mnie sporo emocji, do dziś pamiętam te szczegóły. Opisuję go tu z czystej ciekawości, ciekawa jestem Waszego zdania.

 

Stałam w jakimś pomieszczeniu przywodzącym mi na myśl sklep. Cała ściana na przeciwko mnie, pod samym sufitem, była wyklejona/obwieszona czymś kolorowym, ni to naklejkami, ni plakatami czy ulotkami reklamowymi. Wzdłuż tej ściany ustawili się ludzie, różnej płci i narodowości, ubrani zupełnie normalnie. Stali tak w rzędzie przez całą długość pomieszczenia, przodem do mnie, jakby na coś czekali. Po mojej lewej, a po ich prawej stronie znajdowały się drzwi, którymi można było wejść do tego pomieszczenia i co jakiś czas faktycznie ktoś wchodził, od niechcenia, jakby wprost z ulicy. Wtedy ludzie stojący w rzędzie zaczynali roszadę: zamieniali się miejscami, kręcili się chwilę w te i wewte, ktoś opuszczał tę kolejkę i szedł w moją stronę, a potem znikał za moimi plecami, idąc gdzieś dalej, a jego miejsce zajmowała nowa osoba, która właśnie weszła przed drzwi.

Przyjrzałam się bliżej jednej z kobiet, pierwszej od lewej i zaczęłam na głos mówić, chyba nawet nie swoim głosem, tylko jakiegoś mężczyzny, coś w stylu „kobieta miała na sobie spodnie bojówki bdu m65 koloru...” (takie zboczenie zawodowe, pracuję w biurze sklepu internetowego i ten model spodni najczęściej nam się sprzedaje), choć akurat opisywana przeze mnie pani była ubrana tylko w zwykłe dżinsy, a nie bojówki. Dalej nie mogłam mówić, bo ludzie znów zaczęli swoją roszadę i kobieta zniknęła mi z oczu w tłumie mieszających się ludzi. Stałam tak przez chwilę, czekając na to, co dalej, ponieważ przed chwilą to nie ja chciałam opisywać ubiór tamtej kobiety, tylko czułam taki wewnętrzny przymus, a ten męski głos nazwałam w tym śnie w myślach „wewnętrznym narratorem/lektorem”. To on mi kazał mówić o tych spodniach. Jednak po chwili czekania w ciszy zorientowałam się, że lektor już nie zamierza wracać, a ja nie wiem, po co jestem tutaj, w tym śnie, i co mam teraz robić. Wtedy do pomieszczenia znowu ktoś wszedł, ludzie zaczęli wymieniać się miejscami, a na środek „sklepu” wyszła kobieta, czarnoskóra, o pełniejszej figurze, włosach do ramion, ubrana w różową bluzę dresową, ciemne spodnie z tego samego materiału i jakieś sportowe obuwie. Widziałam na jej twarzy smutek i zrezygnowanie. Minęła mnie powoli i zniknęła mi z pola widzenia, a ja pomyślałam, że muszę po prostu się odwrócić, zobaczyć, co jest za mną i gdzie ci wszyscy ludzie idą, i pójść za nimi, bo nie mam lepszego pomysłu na to, co ze sobą zrobić.

Nie pamiętam jak i kiedy znalazłam się na rozległej łące, czy raczej po prostu płaskiej przestrzeni porośniętej dość wysoką trawą. Szłam z ogromną, nieskończoną grupą ludzi, gęsiego. Schodziliśmy stromą ścieżką w dół, na niższy poziom łąki. Tam zatrzymałam się przy starszej Indiance, która robiła coś z dużymi płachtami materiału, bodajże prała prześcieradła w rzece, choć nie pamiętam tam rzeki. Za to w powietrzu latało mnóstwo pszczół. Spojrzałam w górę, skąd przyszłam – na szczycie wzniesienia stała pewna młoda kobieta, która nie bardzo chciała zejść na dół, razem z innymi ludźmi. Chodziło jej właśnie o te pszczoły, próbowała dyskutować i się kłócić, choć nie wiem, z kim. Stara Indianka zrobiła mi mały wykład na temat pszczół i tej kobiety, tak skomplikowany, że nie zrozumiałam z niego nic i nie potrafię powtórzyć ani słowa. Chodziło o to, że te pszczoły to jakiś symbol a jednocześnie przeznaczenie tej kobiety, i ona musi zrozumieć, że tego nie uniknie.

Faktycznie, po chwili ta przestała się kłócić, posmutniała, uspokoiła się i poszła dalej. Ja też ruszyłam za resztą tego pochodu. W końcu znaleźliśmy się w moim domu rodzinnym. Choć jest on raptem dwupiętrowy, to w moich snach zawsze wspinaczka po schodach głównym korytarzem zajmuje mnóstwo czasu; tak też było i tym razem. Weszłam do przybudówki, ruszyłam za tłumem ludzi ku górze i dopiero po dłuższej chwili dotarłam za nimi do pierwszego piętra. Na przeciwko nas była ściana odgradzająca mieszkanie od korytarza, a po lewej schody skręcały i prowadziły dalej do góry. W tym miejscu, między ścianą z drzwiami do mieszkania, ścianą prostopadłą do niej i schodami wiodącymi na drugie piętro stała szafka z mojego dzieciństwa, stara i peerelowska, w zasadzie taki regał bez drzwiczek i tylko z jedną półką na samym środku. Mebel był zastawiony mnóstwem kolorowych, niewielkich pudełek, jak na prezenty. Miałam wrażenie, jakby znajdowały się trochę w innej przestrzeni niż sama szafka, ponieważ wydawały się być jednocześnie nisko i wysoko, blisko i daleko, w głębi szafki i na samym jej brzegu. Na nich z kolei stało kilka posążków kotów, które też wyglądały tak, jakby bardziej lewitowały, otaczając szafkę, niż faktycznie na niej stojąc. Kilka mniejszych stało przed/z boku/w głębi mebla, jeden, wyższy – na nim. Posążki były smukłe, długie, trochę zbyt wydłużone, podobne do posągu bogini Bastet. Choć miały oczy bez źrenic, widać było, że są żywe. Wszyscy ludzie, za którymi tam przyszłam, stanęli z pewną trwogą przed szafką z kotami, a ja zrozumiałam, że to coś w rodzaju sądu. Jedna z kobiet stojąca po mojej lewej podeszła nieśmiało bliżej i sięgnęła po pudełko, na którym przed sekundą siedział jeden z kocich posążków, po czym nagle znalazł się obok, a na pudełko wskazał łapką. Kobieta drżącymi rękami zdjęła wieczko i w środku nie znalazła nic. Było puste. Wtedy odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się, powiedziała „dzięki (imię kota, już nie pamiętam, jakie)”, odłożyła pudełko i poszła po schodach na górę, lżejszym, pewniejszym siebie krokiem, choć ze łzami w oczach. Koci posążek tylko skinął głową, a ja zrozumiałam, że to był kot, którego ta kobieta kiedyś miała, i najwyraźniej była dla niego dobrą panią, a on teraz odwdzięczył jej się, przepuszczając ją dalej. Nie mam pojęcia, co oznaczało to pudełko, czemu miało być puste i co ktoś mógłby znaleźć w środku, gdyby jednak nie był dobry dla zwierząt. Zrozumiałam też, że ta scena to było także pożegnanie kobiety z ukochanym niegdyś zwierzakiem, i zachciało mi się płakać.

Ruszyłam na górę za następnymi ludźmi, tym razem w jakiejś dziwnej, melancholijnej ciszy. Doszliśmy do drugiego piętra i tu nakładały mi się na siebie dwa obrazy: widziałam jednocześnie ścianę z drzwiami do mieszkania na poddaszu i półprzezroczyste gruzy oraz kamienne schody prowadzące jeszcze gdzieś wyżej. Widziałam mnóstwo ludzkich nóg wchodzących po tych stopniach, ale dla mnie nie było tam wstępu – mogłam stać tylko na tych schodach, które nie były przezroczyste. Usiadłam smutna pod ścianą, patrzyłam, jak ci wszyscy ludzie mnie mijają, patrzyłam na ich same nogi i zaczęłam mówić sama do siebie, że już rozumiem wszystko, że oni są duszami, które idą dalej, do innego świata, a może mają jeszcze przed sobą dalszą wędrówkę, zanim dotrą tam, gdzie powinny? W każdym razie ja dlatego nie mogę iść z nimi, bo ja należę do świata żywych, a oni już nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...