Skocz do zawartości

Wywiad z Piotrem Piotrowskim


Ismer

Rekomendowane odpowiedzi

  • Administrator

Fragmenty wywiadu Piotra Piotrowskiego (PP) z 2006 r, zamieszczonego na forum Astrolabium, pyta Tomek Stąpor (TS)

 

Początki

 

TS: [...] No dobrze, Piotr, wrócimy może do początków. Ile miałeś lat, gdy zainteresowałeś się astrologią? Czy związane to było z jakimiś oddziaływaniami planetarnymi?

 

PP: Miałem wtedy 20 lat i było to związane z różnymi rzeczami, jakie wówczas miały miejsce w moim życiu, a które były symbolizowane przez ostre tranzyty Urana. Nie chcę tu zdradzać szczegółów, bo chyba nie o to chodzi, ale jedno jest pewne - Uran obudził mnie do zupełnie nowego życia.

 

TS: Dlaczego zainteresowałeś się wtedy akurat astrologią, a nie czymś innym, co Cię w niej urzekło?

 

PP: Interesowałem się wtedy różnymi rzeczami. Już jako nastolatek przebrnąłem przez standardy literatury ezoterycznej, jak Bławatska, Leadbeater, Long i wiele innych mało wartościowych tekstów. Później zaangażowany byłem w rozmaite ruchy duchowo-religijne, w szczególności w hinduistyczny agnihotrianizm. Przez cztery lata suszyłem krowi nawóz, paliłem święte ognie i śpiewałem mantry. Zawsze otaczali mnie ludzie, od których mogłem się dużo nauczyć, a przynajmniej wziąć dla siebie coś, co na danym etapie wydawało mi się istotne. Kształtowała mnie więc zarówno szeroko pojęta ezoteryka, jak i sztuka - chodziłem do liceum plastycznego i na lekcje śpiewu operowego. Dziś to wszystko wydaje mi się bardzo ekscentryczne, ale to właśnie z tego niespokojnego ducha wzięła się astrologia, która jak żaden inny system wiedzy potrafi tłumaczyć lub chociażby opisać modalność świata i zjawisk w całym swym spektrum.

Oczywiście, wtedy tego jeszcze nie rozumiałem, ale to właśnie astrologia przyciągała mnie do siebie bardziej niż cokolwiek innego.

 

TS: Od czego się to wtedy zaczęło, była to jakaś książka, wykład, czy może coś innego?

 

PP: Na początku były to dwie książki: „Vademecum polskiego astrologa” Rafała Prinke oraz „Mandala życia” Prinke i Weresa plus oczywiście efemerydy i tablice domów, bo przez pierwsze lata wykreślałem horoskopy na piechotę.

Jednak gdy tylko zacząłem coś z tej astrologii rozumieć, co rusz wpadały mi w ręce inne pozycje. I tak, w dość krótkim czasie zapoznałem się chyba z wszystkimi książkami, skryptami i maszynopisami, jakie były dostępne każdemu adeptowi astrologii uczącemu się w latach 80-tych. Na okrągło wertowałem Sakoian, Sargent, Handa i wiele, wiele innych tekstów. To były początki.

Szczęśliwie się złożyło, że mój nieustający głód wiedzy nie pozwolił mi poprzestać na tym, co ukazywało się tylko w Polsce. Bo astrologia rozwija się przede wszystkim w takich krajach, jak Niemcy, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.

 

TS: Czyli zacząłeś sięgać po literaturę obcojęzyczną. Co to były za książki i jak je zdobywałeś?

 

PP: Nie zdobywałem ich w jakiś szczególny sposób. Po prostu kupowałem, i to nie tylko książki, lecz także czasopisma, takie jak „Astrologie Heute”, „Meridian”, „The Mountain Astrologer” i inne, bo staram się na bieżąco śledzić to, co dzieje się w światowej astrologii. A jeśli chodzi o książki, to w pierwszej linii wszystkie te, które tyczyły się Chirona i małych planet. Później rozmaite leksykony z horoskopami, a także prace poświęcone astrologii mundalnej, karmicznej, elekcyjnej i horarnej, no i pozycje, które były mi potrzebne do pisania książki o Jungu i astrologii. Od dłuższego czasu nadrabiam zaległości w historii astrologii, więc czytam głównie Knappicha, Holdena, Testera oraz angielskie przekłady greckich, łacińskich i arabskich traktatów astrologicznych. Sporo tego jest. Chciałoby się przeczytać jak najwięcej, ale nie na wszystko jest czas.

 

O kondycji polskiej astrologii

 

TS: Z tego, co powiedziałeś, wynika, że pokonałeś daleką drogę. Zacząłeś jako adept astrologii, który na początku lat 90-tych wertował skrypty astrologiczne dostępne w drugim obiegu. Dzisiaj jesteś już autorem kilku książek, pisujesz horoskopy do gazet, a niedawno widziałem Cię nawet w telewizyjnej Panoramie, gdzie jako astrolog wypowiadałeś się na temat sytuacji w polskim parlamencie. Mając to wszystko na względzie myślę, że jesteś odpowiednią osobą, którą można zapytać o kondycję polskiej astrologii - zarówno w kontekście historycznym (ostatnie kilkanaście lat), jak również geograficznym. Czy pokusisz się o takie podsumowanie?

 

PP: Mogę spróbować, ale zadając mi takie pytanie, stawiasz mnie w dość niezręcznej sytuacji. Trudno mi bowiem oceniać coś, w co sam jestem zaangażowany, i co wraz z innymi polskimi astrologami tworzę. Trudno mi też cokolwiek podsumowywać, bo chyba nie dzieje się teraz nic, co by wskazywało, że jakiś etap polskiej astrologii się zamyka i warto dokonywać bilansu. Tym niemniej uważam, że kondycja polskiej astrologii jest taka sama, jak kondycja intelektualna całego naszego społeczeństwa, czyli – mówiąc oględnie – średnia. Składa się na to szereg przyczyn i zależności, z których chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę.

W powojennej astrologii działało kilku wybitnych astrologów, ale mało wiemy o ich twórczości, ponieważ w czasach komunizmu niechętnie wydawano tego typu literaturę.

Pierwszą, ważną pracą z astrologii była dopiero „Mandala życia” z 1982 roku. Jej współautor, dr Leszek Weres, ma ogromne zasługi dla popularyzacji astrologii w Polsce, bo w ciągu ostatnich dwudziestu lat wykształciła się u niego cała masa ludzi. Uważam, że kamieniem milowym w polskiej literaturze astrologicznej jest jego „Homo Zodiacus” oraz większość rozprawek pomieszczonych w dwóch tomach „Nieznanego świata astrologii”, które zostały wydane wiele lat temu. To są niezwykle oryginalne, twórcze i nieporównywalne z niczym prace.

Równie oryginalny wkład wniósł Wojtek Jóźwiak, który wraz ze Światosławem Nowickim w 1991 roku opublikował znakomitą i zarazem nowatorską książkę „Cykle zodiaku”.

Nie można pominąć również dzieł Leona Zawadzkiego, a zwłaszcza jego ostatniej trylogii „Ariadna”, w której zdradza on tajniki swojego warsztatu w dużej mierze opartego na źródłach zapomnianych w naszej literaturze. Mamy też osiem tomów „Astrologii”, będących owocem tytanicznej pracy dr Krystyny Konaszewskiej-Rymarkiewicz, której ambicją było nie tyle prezentowanie odkrywczej, nowatorskiej myśli, ile raczej usystematyzowanie materiału pozostawionego przez przedwojennych mistrzów.

Jest jeszcze dr hab. Tadeusz Doktór, teoretyk astrologii, który napisał wspaniałą książkę „Spotkania z astrologią”, do której uwielbiam wracać, bo zawsze znajduję w niej coś nowego.

Są też nieocenione zeszyty „Problemy astrologii”, które padły wraz z upadkiem komunizmu. A szkoda, bo publikowane w nich artykuły były przygotowywane z najwyższą starannością i rzetelnością merytoryczną, czego dziś w polskiej literaturze astrologicznej prawie się już nie spotyka.

Jak widzisz, nie jest to może imponujący dorobek, ale – o ile mi wiadomo – inne kraje postkomunistyczne mają jeszcze skromniejsze osiągnięcia w tym względzie. Mam więc nadzieję, że ta kondycja, o którą pytasz, będzie z czasem lepsza.

 

TS: A jak Twoim zdaniem polska astrologia prezentuje się na tle astrologii innych państw?

 

PP: Tomek, nie łudźmy się, nie żyjemy w XV wieku, kiedy Polska była europejską stolicą astrologii. Ta epoka dawno minęła, chociaż jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym mieliśmy kilka sław, które dbając o dobry poziom – odpowiedni do tamtych czasów – były dostrzegane w społeczności międzynarodowej.

Dziś wbrew temu, co niektórzy chcieliby widzieć, w Polsce nie uprawia się astrologii na światowym poziomie, a polscy fachowcy nie są specjalnie zauważani na arenie międzynarodowej. Co nie znaczy, że nikt z nas nie udziela się za granicą. Trzeba bowiem podkreślić, że obszerne fragmenty „Homo Zodiacus” były kiedyś publikowane w niemieckim „Meridianie”; Wojtek Jóźwiak czy dr Rafał Prinke także publikowali coś w zachodnich pismach; swoje teksty w prestiżowym C.U.R.A. zamieścił niedawno dr Sławek Stachniewicz, orędownik „astrologii pozytywistycznej”. Z kolei moje artykuły od czasu do czasu także ukazują się w niemieckich pismach fachowych, a moja współpraca z The Centaur Research Project przyniosła określone owoce. Poza tym system domów stworzony przez Bogdana Krusińskiego również został zauważony przez międzynarodową społeczność astrologów.

Mamy też przynajmniej kilku naukowców, teoretyków astrologii, jak na przykład dr Joanna Komorowska, specjalistka od astrologii antycznej, która na UJ obroniła doktorat z astrologii katarchicznej, a niedawno wydała po angielsku monografię poświęconą Wetiuszowi Walensowi, który żył w czasach Ptolemeusza i bez wątpienia był wybitniejszym astrologiem niż autor „Tetrabiblos”. Co ciekawe, rozprawa Komorowskiej została dostrzeżona i doceniona nie tylko przez historyków, lecz także przez zachodnich astrologów. Robert Hand, który zabiega o przywrócenie do łask antycznych mistrzów, jest zachwycony książką naszej uczonej, bo to rzeczywiście praca wybitna.

Tak więc nie jesteśmy jakimś ostatnim zaściankiem, ale – szczerze mówiąc – światowe trendy astrologii nie powstają w Polsce. Jak już wspomniałem, astrologia rozwija się dziś przede wszystkich w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i krajach niemieckojęzycznych. Zaledwie w ciągu miesiąca ukazuje się tam kilkanaście książek z zakresu astrologii, wydawanych jest bardzo wiele periodyków, na łamach których toczone są ciekawe debaty. Polska jest niestety wyłączona z tego nurtu, a więcej standardów współczesnej literatury astrologicznej tłumaczy się obecnie w Czechach niż u nas.

Ale trudno się dziwić, bo w naszym kraju nawet mało kto jest zainteresowany integracją środowiska astrologicznego, a cóż dopiero mówić o jakichś debatach. Jeszcze kilka lat temu na grupie astrologicznej założonej przez Andrzeja Opejdę udzielało się wielu wybitnych astrologów lub przynajmniej takich osób, które mają w tej materii coś sensownego do powiedzenia.

Dzisiaj niestety polskie fora dyskusyjne w dużej mierze zdominowane są przez dylematy w stylu: „Czy facet z Marsem w trygonie do mojej Wenus może się we mnie zakochać?”. Oczywiście, o takich rzeczach też da się rozmawiać, ale to nie wyczerpuje tematu, a już na pewno nie rozwija tych, którzy mogliby pchnąć u nas astrologię do przodu. [...]

 

cdn.

  • Super 1
  • Dziękuję 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

O tradycyjnej i nowoczesnej astrologii

 

TS: Czy niekiedy nie odnosisz wrażenia, że obecnie w Polsce istnieją dwa nurty astrologii: klasyczny i humanistyczny, które ścierają się nieustannie i są ze sobą w otwartym konflikcie?

 

PP: To jest w ogóle jakieś kuriozum na skalę światową i ten konflikt, o którym mówisz, w ogóle nie powinien mieć miejsca. Problem leży zupełnie gdzie indziej, ale o tym za chwilę.

Najpierw wyjaśnijmy sobie jedną podstawową rzecz. Mianowicie, co należy rozumieć przez terminy „astrologia klasyczna” i „astrologia humanistyczna”.

Otóż, astrologia klasyczna to nic innego jak astrologia antyczna, a więc astrologia, którą stworzyli lub rozwinęli Grecy i Rzymianie.

Natomiast astrologia humanistyczna, której twórcą był Dane Rudhyar, to w istocie na nowo zinterpretowana astrologia klasyczna.

Rudhyar nie walczył z astrologią klasyczną. Wręcz przeciwnie, wykorzystał niektóre jej techniki czy metody, jak choćby przedurodzeniowy nów Księżyca, i nadał im zupełnie nowe znaczenie, które wcale nie kłóci się z pierwotną ideą, lecz ukazuje ją w zupełnie nowym świetle, w kontekście zdobyczy wiedzy, jaką posiadł współczesny człowiek; wiedzy, która z oczywistych względów nie była dostępna starożytnym.

Można powiedzieć, że astrologia humanistyczna jest swoistą kontynuacją astrologii klasycznej, tyle że punkt ciężkości został przesunięty z opisywania mechaniki danych wydarzeń (los, fatum itd.) na opis konstytucji człowieka. Innymi słowy, w centrum astrologii klasycznej stoi wydarzenie, które kształtuje człowieka, natomiast centrum astrologii humanistycznej zajmuje człowiek kształtujący wydarzenia.

Zresztą zalążki takiego humanistycznego myślenia o astrologii znajdziesz w wielu traktatach powstałych w minionych wiekach, nawet w średniowieczu. Jednak ten humanizm nie miał wcześniej szans się w pełni rozwinąć, ponieważ nie istniał wtedy odpowiedni aparat pojęciowy, na którym można było taką astrologię humanistyczną ufundować. Dopiero druga połowa XX wieku okazała się najdogodniejszym momentem dla wyłonienia się tego typu nurtu.

Stało się to możliwe tylko dlatego, że ukształtowało się coś, co nazywamy „astrologią nowoczesną” w odróżnieniu od „astrologii tradycyjnej”. I dopiero w tym punkcie możemy mówić o konflikcie. Poza tym uważam, że astrologia zawsze była humanistyczna, tyle że starożytni inaczej pojmowali człowieka i tym samym inaczej rozumieli relację człowiek-świat. Dzisiaj świat został odczarowany.

Natomiast to, o czym Ty mówisz, to w istocie problem, który sprowadza się do przeciwstawienia tradycji temu, co w astrologii nowoczesne. A w Polsce ta sprawa jest czasami błędnie rozumiana.

 

TS: Wprowadzasz dwa nowe pojęcia: astrologia tradycyjna i astrologia nowoczesna. Czym różnią się te dwie astrologie?

 

PP:

Astrologia tradycyjna obejmuje całą astrologię powstałą mniej więcej do pierwszych lat XVIII wieku, czyli gdzieś do czasów Gadbury’ego czy Partridge’a.

Wiek XVIII to było swoiste interregnum, astrologia doznała wtedy bolesnego ciosu, wykluczono ją z grona nauk. Dlatego zręby astrologii nowoczesnej, czy modernistycznej kształtowały się dopiero pod koniec XIX wieku, głównie pod wpływem działalności Alana Leo, Sephariala i innych Anglików.

Zasadnicza różnica pomiędzy astrologią tradycyjną a nowoczesną polega na bardziej swobodnym podejściu do reguł, które wypracowała astrologia tradycyjna. Dawniej reguły te traktowane były w sposób dogmatyczny i miały status bezwzględnych praw, to znaczy praw, które obowiązują zawsze bez względu na okoliczności.

 

Z kolei astrologia nowoczesna, przed którą w pierwszym rzędzie stanął problem nowo odkrytych planet, Urana, Neptuna, a później także Plutona, musiała zmierzyć się z ową niepodważalnością dogmatycznych reguł. Musiano więc zakwestionować tradycyjną teorię władztw, a gdy już to naruszono, zaczęto kwestionować inne reguły, z domami i zodiakiem włącznie.

Nie skończyło się tylko na metodologii. Zakwestionowano również sposób interpretacji. Z horoskopu nie odczytywano już losu, ale widziano w nim mapę potencjałów.

Tranzyty i inne techniki dywinacyjne przestały służyć prognozowaniu konkretnych zdarzeń, a zaczęły być traktowane jako drogowskazy na ścieżce samorozwoju, wewnętrznego doskonalenia się. To, co do tej pory uznawane było za niezależne od człowieka, znajdujące się poza nim, nagle stało się częścią jego samego, jego psyche.

Tak więc to dlatego w obrębie nowoczesnej astrologii rozwinęła się astrologia humanistyczna, psychologiczna, karmiczna i inne. Mało tego, rozwinęło się mnóstwo technik, które nie były znane wcześniej, w wyniku czego odrzuciliśmy te dawniej stosowane lub przynajmniej patrzymy na nie z podejrzliwością, jak na przykład gwiazdy stałe, termy, dodekatemorie i inne.

Ale wraz z niewątpliwym postępem astrologii, która zresztą zawsze szła równolegle z postępem nauki i filozofii, astrologię dopadł problem relatywizmu, na co najbardziej narażona jest ta astrologia, która usiłuje konkurować z psychologią.

To właśnie dlatego wielu fachowców, z Robertem Handem na czele, mówi dziś: „Wróćmy do korzeni”, bo odrzucając astrologię tradycyjną być może potępiamy coś, co jest bardziej wartościowe, niż nam się wydaje.

Postulat Handa płynie z naturalnej kolei rzeczy i w pełni się z nim zgadzam. Tyle tylko, że Hand niefortunnie nazywa tę „nową” astrologię – astrologią ponowoczesną lub postmodernistyczną. To jest całkowite nieporozumienie, bo to właśnie postmodernizm jest piewcą relatywizmu, czyli czegoś, przed czym Hand chciałby astrologię uchronić.

 

O determinizmie

 

TS: Czy Twoim zdaniem źródłem różnic między astrologią tradycyjną a nowoczesną nie jest ich podejście do determinizmu?

 

PP: Owszem. Pojęcie determinizmu wydaje się tu być kluczowe. Najprościej rzecz biorąc, sprawa przedstawia się następująco: dawniej los był w rękach gwiazd, dzisiaj los jest w rękach człowieka.

Zauważ, że kiedy w starożytnej Grecji tworzyły się zręby astrologii horoskopowej, inaczej myślano o człowieku. Złość, gniew czy szał traktowano dawniej jako zsyłane przez bogów.

Człowiek nie był za nie odpowiedzialny, bo przychodziły one niejako z zewnątrz.

Dzisiaj mówimy, że są to stany emocjonalne, które przy pomocy woli lub rozumu możemy kontrolować albo nimi kierować, bo nie przynależą one do świata zewnętrznego, lecz do wewnątrzpsychicznego.

Zmieniła się więc perspektywa. Ale determinizm pozostał, chociaż nie jest on tak radykalny, jak niegdyś, kiedy mówiło się o fatalizmie astralnym, czyli o koniecznym i zarazem nieuchronnym wpływie gwiazd.

 

Dzisiaj tę konieczność i nieuchronność ludzkiego losu czy przeznaczenia inaczej się rozumie. Ale również dawniej miało to różne odcienie.

Żyjący w III w. słynny aleksandryjski filozof Plotyn, który był żywo zainteresowany astrologią (jego uczniem był Porfiriusz), twierdził, że gwiazdy nie są koniecznymi przyczynami, lecz znakami wskazującymi na coś, co może, ale nie musi się wydarzyć.

Później ową nieuchronność wpływów gwiezdnych widziano raczej w odniesieniu do ciała i materii, a nie w odniesieniu do sfery duchowej. Chodziło o to, by pogodzić chrześcijańską naukę o wolnej woli z determinizmem gwiezdnym, o którym rozprawiali astrolodzy.

 

Kiedy w XIX wieku odradzała się astrologia, a odradzała się ona przede wszystkim w kręgach kontynuujących pewną tradycję ezoteryczną, zwaną wówczas okultyzmem, to usiłowano ponownie nadać astrologii status nauki.

To właśnie dlatego w pismach Cartera, Alana Leo, Sephariala i innych astrologów tamtych czasów mamy do czynienia z karkołomną mieszaniną okultyzmu z pozytywizmem.

Żeby astrologia mogła spełniać kryteria nauki, musiała ona opisywać rozmaite zjawiska podlegające określonym prawom i regułom, wyrażane najczęściej w koniecznym związku przyczynowo-skutkowym.

Przy okazji popełniono mnóstwo błędów, bo zaczęto traktować astrologię jako zbiór sztywnych reguł, w myśl naukowej zasady, że jednakowe przyczyny powodują jednakowe skutki.

Czyli mieliśmy tu do czynienia z takim samym determinizmem jak dawniej, tyle że przyobleczonym w quasi-naukowe szaty, w założeniu mającym niemal identyczny status jak prawo powszechnego ciążenia sformułowane przez Newtona.

To musiało się źle skończyć, bo po prostu zapomniano o tym, z czego doskonale zdawali sobie sprawę już starożytni i średniowieczni astrolodzy.

W jednym z fragmentów Centiloquium Pseudo-Ptolemeusza możesz przeczytać: „(…) konstelacje odsłaniają zaledwie ideę przewodnią danego wypadku, nigdy zaś jego sprecyzowaną postać”.

No bo, jak wiesz, nie ma żadnego astrologicznego algorytmu pozwalającego przewidywać datę śmierci albo inne zdarzenia z dokładnością programu telewizyjnego. Również inny fragment z tego traktatu jest wymowny: „Człowiek, znający naturę gwiazd, zdolny jest odwrócić niektóre z ich wpływów (…)”.

Jest to ewidentny przykład na to, że w dawnych wiekach determinizm astrologiczny nie wykluczał wolnej woli, ani też istnienie wolnej woli nie wykluczało determinizmu.

Jakkolwiek, dopiero od momentu wyodrębnienia się tzw. astrologii psychologicznej, a więc tej, która rezygnuje z opisywania wydarzeń i świata, a koncentruje się raczej na opisie psychiki człowieka (tak jak to robi Greene czy Sasportas), możemy zauważyć stopniowe odchodzenie od radykalnego determinizmu.

A kiedy jeszcze dołożymy do tego ulubioną przez niektórych astrologów teorię synchroniczności Junga, wówczas ostatecznie pozbywamy się fatalizmu, ale nie determinizmu. Synchroniczność to przecież również determinizm, tyle że akauzalny, czyli nieprzyczynowy.

 

TS: Nie rozumiem. Dla mnie determinizm jest koncepcją filozoficzną, która zakłada, że każde zdarzenie ma swoją przyczynę. Czy „determinizm akauzalny”, o którym mówisz, nie jest pojęciem wewnętrznie sprzecznym?

 

PP:

Niekoniecznie. Generalnie rzecz biorąc, determinizm przeciwstawiany jest zjawiskom przypadkowym, a więc takim, które wydarzają się jak gdyby bez przyczyny. To znaczy, że za ich pojawianiem się nie stoi żadna konkretna przyczyna, ani żaden mechanizm, który tłumaczyłby konieczność przejawiania się tego typu zjawisk. Dlatego nazywamy je zdarzeniami przypadkowymi i jako takie nie podpadają one również pod koncepcję synchroniczności.

 

Z kolei od strony metodologicznej determinizm to taki pogląd, który zakłada, że dla określonych zjawisk da się ustalić pewną zasadę wyjaśniającą jakieś prawidłowości. Taką zasadę stanowić może na przykład synchroniczność. Zgodnie z tą hipotezą istnieją pewne szczególne „przypadki”, które Jung nazywał „znaczącymi koincydencjami” lub „związkami nieprzyczynowymi”. Są to wszystkie tego typu zdarzenia, które nie są powiązane związkiem przyczynowo-skutkowym i nie są zwykłymi przypadkami, jakkolwiek z punktu widzenia psychologii nieświadomości łączy je jakiś nietrwały związek zwany sensem lub jednorodnością. Jungowi nie chodzi jednak o zwykłą zbieżność czy też seryjność zjawisk fizycznych, lecz o odpowiedniość stanu psychicznego i stanu fizycznego. Inaczej mówiąc, synchroniczność byłaby zasadą wyjaśniającą związek, jaki wydaje się zachodzić pomiędzy rzeczywistością psychiczną i fizyczną. A to ostatecznie prowadzi do takiego modelu świata, w którym umysł i materia to dwie strony tego samego medalu. Chodzi tu o coś, co Jung nazywa „nieprzyczynową modalnością” albo wręcz „akauzalnym uporządkowaniem”. Przy czym ważne pozostaje tu słowo „uporządkowanie”, dlatego możemy w tym przypadku mówić także o pewnego rodzaju determinizmie, tyle że zasadę wyjaśniającą synchroniczne prawidłowości stanowi nieprzyczynowość.

 

To jest w istocie hipoteza metafizyczna, bo odnosi się do natury bytu; bytu, na który składa się również substancja zwana nieświadomością, która de facto jest nadrzędna wobec materii. W ramach tej koncepcji w świecie jest miejsce zarówno na przyczynowość, jak i synchroniczność. Mam nadzieję, że to nie jest zbyt zagmatwane.

 

TS: Powiedz mi, Piotr, a Ty jak podchodzisz do determinizmu? Zakładam, że jako filozof i astrolog masz na ten temat wyrobione zdanie.

 

PP: Uważam, że w świecie istnieje pewien porządek albo jakiś rodzaj harmonii. Ponieważ ten porządek nie jest ani przypadkowy, ani chaotyczny, toteż podlega on pewnym regułom albo zasadom. A więc jest on przez coś zdeterminowany. Astrologia, która na przestrzeni wieków usiłowała opisać ten porządek, może być doskonałym narzędziem pozwalającym odsłonić ową tajemnicę.

 

Poza tym lepiej jest mówić w tym przypadku o finalizmie, czyli o takim poglądzie filozoficznym, który zakładała, że świat i człowiek zdeterminowany jest nie przez przyczyny, ale przez cel. Wydaje się, że jest to idea, którą podchwycił Dane Rudhyar. Mówił on bowiem, że horoskop jest mapą potencjałów, symbolizuje on nie to, czym jesteś, lecz to, czym możesz się stać. Mając kwadraturę Marsa z Plutonem nie musisz być bezwzględnym despotą. Możesz być po prostu skuteczny. Innymi słowy, człowiek nie jest zdeterminowany przez przyczynowy wpływ gwiazd, lecz przez cel, który ma dopiero osiągnąć. Jest to więc swoisty konsensus pomiędzy determinizmem a wolną wolą, który pod pewnymi względami również dla mnie jest sensowny, chociaż bliższy jest mi Jung z jego koncepcją unus mundus, anima mundi, nieświadomości konstytuującej świat. Są to sprawy, które dawniej były jedynie przeczuwane, ale to właśnie z tych intuicji zrodziła się astrologia.

 

Tak czy owak, w astrologii, tak samo zresztą jak w nauce, nie da się uciec od determinizmu. Tym niemniej trzeba znać jego granice.

 

O prognozowaniu

 

TS: W takim razie jakie są granice determinizmu? Co – Twoim zdaniem – na podstawie horoskopu może powiedzieć astrolog? Jakie zdarzenia może prognozować?

 

PP: Horoskop mówi o tym, co jest zdeterminowane, czy to w sposób kauzalny, czy finalistyczny, czy też w sposób synchroniczny. Gdyby astrologia nie opierała się na żadnym determinizmie, wówczas byłaby bezużytecznym narzędziem.

Astrologia zrodziła się z potrzeby oswojenia przypadkowości świata i stworzenia określonych reguł dla wszystkich tych pozornie chaotycznych zdarzeń, procesów czy zjawisk. Skoro tak, to astrolog może powiedzieć wiele rzeczy. Ale skupmy się może na prognozowaniu.

 

Jak się czyta biografie dawnych astrologów, na przykład Williama Lilly’ego, który przewidział wielki pożar Londynu, to ma się wrażenie, że przy pomocy astrologii można przewidzieć przyszłość w najdrobniejszych szczegółach.

Ale przy pomocy tej samej astrologii Lilly nie przewidział śmierci króla szwedzkiego, co uczynił jego rywal Gadbury.

A więc jednak ktoś to przewidział.

Astrologia działa, ale najwidoczniej tak wytrawny astrolog jak Lilly się pomylił.

 

Chodzi tu pewnie o to, iż w procesie prognozowania bierze udział tak wiele rozmaitych czynników, że nie znając dobrze pewnych mechanizmów społecznych, nie będąc zorientowanym w sprawie, ale również będąc w nią nazbyt emocjonalnie zaangażowanym, nie dostrzeżesz w horoskopie tego, na co gwiazdy wskazują.

Można zaryzykować twierdzenie, że astrologia się nie myli, mylą się jedynie astrologowie nie potrafiący właściwie odczytać tego, co widzą w horoskopie lub czego wręcz nie potrafią w nim zobaczyć. I to, wydaje mi się, jest istotą sprawy.

 

Gwiazdy ciągle coś do nas mówią, posługując się przy tym zaszyfrowanym językiem.

Horoskop jest przecież swoistym zbiorem archetypów, a nie konkretnych obrazów. Dlatego da się z niego odczytać wyłącznie to, co archetypowe.

Ale że zostaliśmy obdarzeni wyobraźnią, więc możemy nauczyć się odszyfrowywać tę archetypową „mowę” i przekładać ją na język konkretu, co nazywa się sztuką interpretacji horoskopu.

Tyle że pomiędzy archetypem a konkretem istnieje tak duży ciąg skojarzeń, że nigdy nie masz pewności, w którym dokładnie momencie kończy się determinizm gwiezdny, a zaczyna się sfera wolnej woli i przypadku, a więc obszar, w którym astrolog nie ma nic do powiedzenia.

To jest bardzo trudne i wydaje mi się, że każdy powinien umieć rozpoznawać tę granicę, której nie wolno mu przekraczać. A więc chodziłoby tu nie tylko o kompetencje astrologa, ale i o etykę.

Weźmy przykład: jeśli widzisz w horoskopie Urana przechodzącego przez descendent, to na początku wiesz tylko tyle, że klient będzie się teraz konfrontował ze swoją nieuświadomioną potrzebą buntu i rebelii w obszarze związków międzyludzkich.

Skutki tego mogą być różne. I zanim ostatecznie wyznaczysz datę rozwodu, musisz przejść długą drogę. Ale lepiej będzie, jeśli o ewentualnym rozwodzie zadecyduje klient, a nie Ty.

Tak więc jeżeli pytasz, jakie zdarzenia można prognozować, to odpowiedź jest prosta: astrolog może przewidzieć każde ważne wydarzenie, ale im większy będzie w opisie stopień uszczegółowienia, tym większa będzie albo wyobraźnia i prorocza intuicja astrologa, albo jego nonszalancja i tupet.

 

TS: A jakie twierdzenia – Twoim zdaniem – w ustach astrologa są nadużyciem?

 

PP: Jeśli astrolog będzie patrzył na horoskop jak na swoisty archetyp, który obrazowany jest przez zbiór poszczególnych symboli, a nie konkretnych jednoznacznych, jednowymiarowych znaków, wówczas uniknie on nadużycia.

Mówiąc inaczej, horoskop nie służy do prognozowania z dokładnością programu telewizyjnego. Owszem, można przewidzieć, że w określonym czasie będzie raczej thriller niż komedia, ale nie można ustalić, jaki będzie tytuł filmu, jaka będzie obsada, ani już tym bardziej kiedy umrze główny bohater. Horoskop to nie matematyczny algorytm, to nie zbiór precyzyjnych przepisów, z których zawsze wychodzi idealne ciasto, czyli trafna prognoza. Czasami można upiec zakalec, mimo że starannie przestrzegało się przepisu.

Życia ludzkiego i dynamiki świata nie da się zamknąć w kilku sztywnych regułach astrologicznych.

Saturn przechodzący przez Słońce może kogoś wpędzić w ostry kryzys tożsamości, ale jednocześnie stanowi on szansę, by jednostka poszukała swojej drogi. Czy ją ostatecznie znajdzie, tego z horoskopu się nie dowiesz.

Ale gdy widzisz takiego Saturna, możesz klientowi powiedzieć, że teraz bardziej niż kiedykolwiek jest dobry moment na to, by zyskać świadomość tego, do czego się w życiu człowiek nadaje, jakie są jego granice i jak w ramach tych granic może się poruszać. Rozpiętość znaczeniowa Saturna, jego archetypowo-symboliczne znaczenie jest tak szerokie, a czasami wręcz sprzeczne (smutek-satysfakcja), że ogromnym nadużyciem byłoby zawężanie go do jednego wymiaru znaczeniowego, a więc sprowadzania go do znaku.

A znaków – jak wiesz – się nie interpretuje, podczas gdy w astrologii chodzi przecież o interpretację. Na tym właśnie polega astrologia humanistyczna i na tym też między innymi polega uprawianie astrologii w duchu Jungowskim.

Jeśli więc traktuje się horoskop literalnie, zbyt dosłownie, jeśli widzi się w nim zbiór znaków, które zamiast symbolizować – oznaczają, wówczas istnieje olbrzymie ryzyko nadużycia, a przy okazji popełnienia błędu.

 

TS: No dobrze, pozwól, że zapytam trochę inaczej. Ponoć każdy astrolog skrupulatnie gromadzi swoje trafne prognozy. Wydaje mi się, że jest to o tyle ważne, że dzięki tym sprawdzającym się przepowiedniom astrolog ma świadomość, że to, co robi, po prostu działa, a przez to ma sens.

Czy mógłbyś podać kilka przykładów swoich prognoz, które się sprawdziły? O czym mówiłeś stawiając prognozę? Co się stało w prognozowanym czasie? Czy przy okazji mógłbyś podać na jakiej podstawie prognozowałeś?

 

PP: Tomek, chyba Cię rozczaruję. Nie prowadzę żadnego pamiętnika ze swoimi proroctwami, bo nawet nie mam na koncie jakichś spektakularnych prognoz. Nie przewidziałem zamachu na WTC, nie przewidziałem śmierci Jana Pawła II, nie przewidziałem, że zawali się hala w Katowicach i zginie tam ponad 60 osób.

Nieśmiało natomiast prognozowałem, że Joseph Ratzinger wyjdzie z konklawe jako papież. Przewidziałem też, że będą duże trudności z utworzeniem koalicji PO-PiS. Pisałem, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego będzie jałowa. Sygnalizowałem także, że jesienią rozpadnie się koalicja, chociaż do głowy mi nie przyszło, że oni znów się dogadają. O tych i o innych prognozach możesz poczytać albo na moim blogu, albo w artykułach publikowanych od kilku lat na łamach tygodnika „Gwiazdy mówią”. Znajdziesz tam też wszystkie potrzebne horoskopy oraz wyjaśnienie układów planetarnych, na podstawie których dało się to przewidzieć.

 

Jeśli chodzi o prywatną praktykę, to także nie prowadzę żadnego dziennika z trafnymi bądź nieudanymi prognozami. Każdemu zawsze mówię to, czego jestem pewien, a gdy mam jakieś wątpliwości, również o nich mówię. Poza tym moja praca z klientem jest dość specyficzna i w niczym nie przypomina wróżenia.

Nie chcę zdradzać szczegółów, bo nie po to ktoś wtajemnicza mnie w swoje życie, żebym później traktował taką rozmowę w kategoriach osobistego sukcesu. Ale muszę powiedzieć, że w mojej wieloletniej praktyce nie zdarzyło się jeszcze nic takiego, co by wskazywało, że praca astrologa jest guzik warta. [...]

 

Cały wywiad można przeczytać tutaj:

Wywiad z dr. Piotrem Piotrowskim

  • Cool 1
  • Dziękuję 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...