Skocz do zawartości

Własne opowiadania


Nikopol

Rekomendowane odpowiedzi

Zapraszam tu wszystkich, których interesują krótkie opowiadania...niezależnie od treści,

Możecie zamieszczać fragmenty, bądź całe opowiadania, możecie też poczytać...jeśli bedziecie oczywiście chcieli... :smile: !!!!!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To może być ciekawe.

A może tak zaczniesz?

Jakieś pierwsze zdanie? Ustęp?

Jak oglądałeś film "Pożegnanie z Afryką", a na pewno oglądałeś - dokładnie wiesz do czego nawiązuję.

:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wporządku... :wink: ZACZNE: fragment mojego nieskończonego jeszcze opowiadania:

 

Mróz

 

 

Spleciona w wełnianym szaliku główka, nieznacznie kiwała się na boki, zapraszając lodowate podmuchy mroźnego wiatru, do tańca. Eteryczna mgiełka majaczyła w pobliżu zwilżonych ust, kusząc osiadły na czubku nosa płatek śniegu. Już zdawało się, że wywabi go swym urokiem…porwie w szaleńczy tan i poniesie hen daleko w nieznane progi wiecznej zmarzliny. Długie, białe brwi, niczym sople lodu, płaszczyły się przed obliczem szlachetnej pary…czarnych węgielków. Zaczarowane, magiczne oczy…wciąż wpatrzone w błędny ustęp, stanowiły kontrast dla kredowej cery. Gdzieniegdzie wschodzące zarumienienia, harmonijnie rozlewały się po całej twarzy, którą spowiła nieprzyjemna szata szczypiącego mrozu.

Skostniałe paluszki uporczywie szukały schronienia w dziurawych kieszeniach sfatygowanego płaszcza, a nóżki z uporem tupały w oblodzoną taflę drewnianych płyt, które skrzypiały tęgim basem, manifestując okrucieństwo swych prześladowców. Zrujnowana podłoga zdawała się uginać pod nieznacznym ciężarem dziewczyny i jej naturalnego kompana. Chłód na dobre zagościł w bez okiennej kamieniczce, przesyconej wizytami południowego zefiru. Nastolatka natomiast dyskretnie wyglądała przez okno z niemal pomnikową maestrią.

 

- I kto by pomyślał?! – jęczała zgarbiona starucha na całe gardło, ciągnąc z wielkim trudem wózek pełen najróżniejszych klamotów po środku brukowanej jezdni.

- Na stare lata przyszło mi borykać się z takimi przeciwnościami losu! – klęła suchym, ale donośnym głosem, wyżalając i rozpowiadając całemu światu najdrobniejsze szczegóły swej tragedii.

- A ty, kochana, nie gap się tak…! - wykrzyknęła stara, w kierunku młodej obserwatorki, wiszącej w okiennicy, jak sopel.

- Ciebie czeka podobny los…identyczny! Ja też byłam kiedyś piękną, uroczą panną! To były złote czasy…! Oj smarkulo, jeszcze mnie wspomnisz, wszyscy mnie wspomnicie! – chwiejąc się na nogach, wydobywała z siebie ostatnie tchnienia, w otoczeniu szyderstw gapiów, ustępujących jej miejsca na wąskiej uliczce. Widocznie nie miała biedaczka już sił na dalsze zmaganie z głodem i żywiołem. To właśnie wpędziło ją do grobu. Zabiło, ale również łaskawie pochowało. Śniegowy pomnik na środku wąskiego bulwaru. Upadła po kilku następnych krokach. Drgała i trzęsła się jeszcze przez chwile, klejąc się do oziębłego podłoża, po czym nastał oczekiwany przez nią kres, wieczny spokój.

Młode serduszko zapalało się żrącym bólem, kiedy niewinne oczka wpatrywały się w makabryczne sceny rabowania sztywnej staruchy. Jak pasożyty, stado wilków, wszyscy zajęci ogoleniem trupa z wszystkiego, co posiadał. Bezwstydnie zdzierane ubranie…tak, już umykali, nie trzeba było ich popędzać. Znalazł się jeden miłosierny, dwa szurnięcia butem, dla zakopania zwłok w bielutkim śniegu. Akt heroizmu, nikły akt człowieczeństwa na nieskończonym trakcie zamrożonego świata.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja zamieszcze jak tylko dopcham sie do mojego kompa...a nie z obcego bede nadawac :) moje sa smieszne-przynajmniej dla mnie :D

 

 

i jeszcze kilku tam osob

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

hurrrra.... :grin: w końcu ktoś odpowiedział...ciesze sie niezmiernie...

Z niecierpliwoscia czekam az przeslesz...

i jak?? zainteresowana tamtym opowiadaniem, do którego odsyłałem??

gorące pozdrówka...wręcz piekielne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jezu znowu nie wiem do jakiego mnie odsylaes :???: twoje mi sie podoba...poczatek nie obraz sie troszeczke przegadany...operujesz ladnymi przenosniami ale daj czasem od nich odpoczac...nie da sie ich zauwazyc w takim zageszczeniu, traca na znaczeniu a tego nie chcesz...pozdrawiam

ps

a co ty tam na tym rysunku robisz??? lame wachasz??? :grin:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...skoro już nie pamiętasz, to nie szkodzi...przypomne...jak pisałaś o Losie, to napomiałem, że znam takie amatorskie opowiadanie, które tyczyło się tematu, ale nie ważne...było minęło :smile:

Co do Twego komentarza, odnośnie fragmentu mojego oowiadania, to ciesze się, że Ci sie podoba, a co do tych przenośni, to w sumie wprowadzenie i próba oddania klimatu opowiadania, więc moim zdaniem takie nagromadzenie jest potrzebne, ale to moje prywatne zdanie...dzięki w każdym razie za wskazówke...

A co do lamy...(jak to przeczytałem, to się mocno uśmiałem...), to musze Cie rozczarować...bo to nie jest lama :roll: ...dalej z tego nie moge... :lol:

Wiesz...odsyłam do filmu: Immortal

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...bo to nie jest lama ...dalej z tego nie moge...

Wiesz...odsyłam do filmu: Immortal

eeeee tam zarty sie mnie trzymaja...ale wole nowe zdiecie- jest takie z godnoscia-masz orla na glowie :) pozdrawiam

 

[ Dodano: 2006-05-12, 21:14 ]

skoro już nie pamiętasz, to nie szkodzi...przypomne...jak pisałaś o Losie, to napomiałem, że znam takie amatorskie opowiadanie,

 

ale jakie opowiadanie? dlaczego te tajemnice? powiedz ze wreszcie chlopie jakie opowiadanie bo spac po nocach nie moge :)

nie obrazaj sie za wskazowki prosze- to wskazowki obiektywne, a jak wiadomo powszechnie kazdy autor kocha swoje dzielo i najlepiej aby sam sie krytykowal i poprawial bo to mniej bolesne(ja wiem co napisales ale wczuwam sie w twojaq sytuacje)

czesc

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie obrażam się...przecież napisałem, ze sie ciesze z kazdej wskazówki, tym bardziej jesli zawarta jest w niej jakaś podpowiedz...a co do tego, że każdy autor kocha swoje dzieła...to nie byłbym do końca taki przekonany, czasem na nie nie moge patrzeć :grin: (świadom jestem własnego braku kunsztu pisarskiego)

Skoro spać ne możesz po nocach...to już Cie odsyłam do tamtego opowiadanka...

momencik :smile:

pozdrawiam

 

P.S to nie orzeł, tylko Horus

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze Cie do tego namawiam, no i doczekać się nie moge...mam tylko nadzieje, że ja za piwerwszym razem rozszyfruje twój avatar... :smile:

Tak Horus...

pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Fragment wiekszego opwiadania o nazwie "PROGRAM": Download sie skonczyl i z przyjemnoscia zauwazylem ze moge zainstalowac moje boostujace pluginy. Nie krylem zdziwienia i glosnym rykiem na ustach odkrylem ze moj patch znika a na ekranie pojawia sie screen z napisem: "TEMIDA: Program wykrywajacy nielegalne oprogramowanie i donoszacy producentom!" - Mam tylko takie! Pomyslalem w trwodze. Działać! Wylaczylem modem. Wlaczylem przywracanie systemu. W 10 min bylo po Temidzie. Nie byla zbyt mocna jak na boginie sprawiedliwosci! To swiadczy o dzisiejszych czasach. Poza tym jaki kafkowski atak? Mial byc plugin a dosiegla mnie ta slepa niewiasta To jakbym szedl do hipermarketu i nagle: opadaja towary z polek, klienci staja sie widownia, pojawia sie sedzia, prokurator i lawnicy i rozpoczyna sie rozprawa nademna!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

O! Ale sie cieszę, ze jest taki temat ^^. Za chwilkę wrzucę tu coś swojego...

W każdym razie - bardzo podoba mi sie to opowiadanie, a raczej jego fragment... "Mróz". Nikopol, naprawdę świetnie piszesz! Lubię taki kwiecisty styl, przywołuje to na myśl poezję pisaną prozą ^^. Czekam na dalszy ciąg, tak, tak!

 

Olechos... Ja rozumiem, żeto opowiadanie na temat komputerów. Styl bardzo dobry, ale w tematyce to ja zupełnie zielona jestem. Ale i tak ciekawie sie zapowiada.

 

A teraz czas na coś mojego...

 

Agnes z Glanville - "G"

 

[Poli - Najbliższej memu Sercu.]

 

 

 

PROLOG

 

And if they get me and the sun goes down into the ground

And if they get me take this spike to my heart and

And if they get me and the sun goes down

And if they get me take this spike and

You put the spike in my heart

 

And if the sun comes up will it tear the skin right off our bones

And then as razor sharp white teeth rip out our necks I saw you

there

Someone get me to the doctor, someone get me to a church

Where they can pump this venom gaping hole

And you must keep your soul like a secret in your throat

And if they come and get me

You put the spike in my heart

 

And if they get me and the sun goes down

And if they get me take this spike and

 

Can you take this spike?

Will it fill our hearts with thoughts of endless

Night time sky

Can you take this spike?

Will it wash away this jet black feeling?

 

And now the nightclub set the stage for this they come in pairs

she said

We'll shoot back holy water like cheap whiskey they're always

there

Someone get me to the doctor, and someone call the nurse

And someone buy me roses, and someone burned the church

We're hanging out with corpses, we're driving in this hearse

Someone save my soul tonight, please save my soul

 

And as these days watch over time, and as these days watch over

time

And as these days watch over us tonight

 

I'll never let them, I'll never let them

I'll never let them hurt you now tonight

I'll never let them, I can't forget them

I'll never let them hurt you, I promise

 

Struck down, before our prime

Before, you got off the floor

Can you stake my heart? Can you stake my heart?

Can you stake me before the sun goes down?

 

And as always, innocent like roller coasters.

Fatality is like ghosts in snow and you have no idea what you're

up against

because I've seen what they look like.

Becoming perfect as if they were sterling silver chainsaws going

cascading...

 

Gerard Way - "Vampires will never hurt you"

 

 

- W końcu... - Westchnął patrząc na złote cyferki na

drzwiach pokoju hotelowego. 112. Rzucił okiem na numerek przy

kluczu - ten sam.

Szczęk zamka, nacisnął klamkę i zamarł. Najszybciej jak

potrafił pognał po schodach w dół, przez pięć pięter, by wyjaśnić

nieporozumienie.

U celu swej podróży, tuż przy recepcji, tuląc się

namiętnie do poręczy i dysząc ciężko pomyślał o windzie.

- Ale ze mnie... Idiota...!

- Wiem - usłyszał obok siebie znajomy głos. - Co tym

razem zrobiłeś...?

Zamiast odpowiedzieć porwał ją w ramiona i pocałował. "A

więc nie było żadnej pomyłki...", pomyślał.

- Tym razem użyjemy windy... - Nie rozumiejąc nic,

uniosła brwi w geście zdziwienia.

 

* * *

 

Usnęła. Błądził palcem wskazującym lewej dłoni po jej

nagim ramieniu... Była tak niewinna i bezbronna, jak łania, kiedy

leżała otulona białą hotelową pościelą, a jasne kosmyki włosów

zdobiły poduszkę. Wolałby jednak, jak prawie każdy mężczyzna, by

nie ukrywała swych wdzięków pod kołdrą. Wolałby patrzeć na jej

nagie ciało, którego piękna nie potrafił opisać.

Westchnął i położył się na plecach, bo ręka, na której

podpierał głowę już mu zdrętwiała. O tak, chciał żyć. Żyć z nią i

dla niej. Było to zdumiewające, w końcu całkiem niedawno nie

pragnął niczego innego prócz szybkiej, bezbolesnej śmierci przed

trzydziestką.

Przebudziła się, ziewnęła i przekręciła na drugi bok, by

móc się do niego przytulić. Kołdra zsunęła się, ukazując spory

kawałek jej nagich piersi. Kochał ją, toteż nie miał przed nią

żadnych tajemnic. Znała wszystkie jego sekrety... Nawet ten, że

swój pierwszy raz przeżył ze starszym o dziesięć lat Francuzem o

imieniu Ariel.

To była jego pierwsza miłość. Nazwiska nie zapamiętał,

było takie... Francuskie.

Przetarł twarz dłonią. Czuł, że już dłużej nie wytrzyma,

trzeba się pośpieszyć... Delikatnie wysunął się z objęć Ukochanej.

Starał się szybko wciągnąć spodnie, przez co czynność ta trwała

dwa razy dłużej. Po zapięciu guzika przyszedł czas na buty, w

końcu nie będzie spacerował po korytarzu na boso. Lewy odnalazł od

razu, dokładniej - nadepnął na niego wstając z łóżka. Prawego

nigdzie nie było... Wiedział, że za dziesięć minut będzie już za

późno. Uśmiechnął się triumfalnie - znalazł zaginioną część

garderoby, leżała pod oknem, na drugim końcu pokoju. Pojęcia nie

miał, w jaki sposób tam się znalazł. To było nieistotne, jak

wszystko, teraz liczyła się tylko jedna rzecz. Pobiegł w tamtą

stronę w jednym bucie. Pospiesznie założył drugi, tak, że

sznurówka go uwierała. Nieważne. Rzucił szybkie spojrzenie przez

okno... Otworzył szerzej oczy, usta rozchylił - był przerażony.

Cofał się powoli do tyłu i przewrócił o walizki Kate, swojej

dziewczyny. Te same walizki, przez które zbiegł po schodach, omal

nie przypłacając tego życiem (mógł przecież potknąć się, spaść i

skręcić kark), ale nie mógł pozwolić na to, by ktoś grzebał w jego

rzeczach.

- Aaaaaał... - Jęknął cicho. Ona jednak miała wyjątkowo

twardy sen, spała dalej. Wstając z podłogi pokręcił lekko głową

na znak, że coś mu się przywidziało. Pewnie ze zmęczenia. Nie

myślał o tym dłużej. Zamknął za sobą drzwi, które trzasnęły głucho

i rzucił się pędem przez pusty korytarz ku drzwiom toalety.

 

* * *

 

Zerwał się z łóżka. Oczy miał szeroko otwarte, czoło

zroszone potem, oddech przyśpieszony, a serce w gardle.

Znów ten sam sen. Ten sam od czternastu lat...

Wchodzi do domu, który należał do Ariela. Było tam

strasznie ciemno. I tak cicho... Przechodzi przez korytarz, idzie

w kierunku pokoju, w którym tli się światło. Stąpa bardzo

ostrożnie. Zbliżając się do otwartych drzwi ma coraz większą

pewność, że to ten sam pokój, w którym on i Ariel... Jeszcze kilka

kroków... Widzi już dopalającą się świecę. Podchodzi bliżej i

zamiera. Jego kochanek trzyma w ramionach innego chłopca. Ale nie

to jest najgorsze. Widzi krew ściekającą po ramionach chłopaka.

Krew, którą rozkoszuje się mężczyzna. Wybiega z domu, przewracając

się w korytarzu o stolik, i wymiotuje. Długo i obficie.

Dobrze pamiętał poranek po tym, jak pierwszy raz

przyśnił mu się koszmar. Miał ogromnego siniaka na kolanie i

zdartą skórę na biodrze. Jakby wpadł na stolik...

Przetarł dłońmi zmęczone oczy. Jego Ukochana przekręciła

się na plecy. Zalała go fala wspomnień.

Leżał jeszcze w łóżku, gdy jego mama przyniosła list

zaadresowany do niego. List od Ariela... Kilka słów, większość

zupełnie bez znaczenia. Wracał do Francji i obiecywał, że jeszcze

kiedyś się spotkają.

Przez tydzień nie wychodził ze swojego pokoju, pomijając

krótkie wypady do łazienki przez dwa pierwsze dni. Nie pił, nie

jadł... Tylko płakał. Wciąż płakał. W końcu był tylko

piętnastoletnim dzieciakiem. Mama bezskutecznie prosiła go, by

wyszedł, coś zjadł.

Po tych siedmiu dniach był zupełnie innym Gee, coś w nim

pękło, coś się złamało...

Po plecach przebiegł mu dreszcz. Wstał ostrożnie z łóżka

i podszedł do swoich bagaży. Drogę oświetlał mu księżyc w pełni

bezwstydnie patrzący do hotelowego pokoju przez otwarte okno.

Przyklęknął przy walizce, odsunął pospiesznie suwak i zanurzył

dłoń w jej wnętrzu. Gdy tylko wyczuł gładko wyszlifowany kawałek

drewna z ostrym końcem, odetchnął z ulgą. Zasunął suwak i,

spokojny, ułożył ponownie głowę na poduszce.

 

* * *

 

Siedział w garderobie, choć nie miał pojęcia, na czym.

Wiedział jednak, że to coś, co obito czerwonym materiałem z

meszkiem było niewygodne. Wciąż się kręcił, bo nie chciał narobić

sobie siniaków na tyłku.

Czuł się dziwnie. Koledzy z zespołu coś do niego mówili,

ale on nie słuchał za bardzo. Jego umysł zajęty był czym innym.

Jakieś słowa jednak do niego dotarły, choć zniekształcone, bo

uśmiechnął się głupkowato. Ktoś, nie był pewien, kto, zapytał, czy

nie ma przypadkiem robaczków, ze tak się wierci.

Wstał i objął ściany spojrzeniem, szukając zegara.

Odnalazł go po swojej prawej stronie - miał czterdzieści trzy

minuty. Zdąży iść na krótki spacer.

Będąc już przy drzwiach rzucił cicho:

- Zaraz wracam - z trudem włożył ręce do kieszeni mocno

dopasowanych spodni i, już na ulicy skąpanej w mroku, oddał się

ponurym myślom. Nie dbał nawet o to, że jakiś fan może go

rozpoznać, w końcu mnóstwo ludzi się kręci nawet wokół tylnych

wyjść.

Uważał za dość normalne, że jeśli jest się zmęczonym,

umysł płata człowiekowi figle, niemniej jednak bał się. Bał się,

bo w nocy dostrzegł twarz Ariela, który zaglądał prze okno do

pokoju o numerze 112.

 

* * *

 

Wrócił ze spaceru po kwadransie ze straszliwym bólem

głowy. Idąc korytarzem lekko się zataczał. Będąc już w garderobie

dostrzegł, że ma zaczerwienione oczy. Zupełnie nie wiedział, co

się dzieje z jego ciałem. "Może jestem na coś uczulony...?"

Kumple z zespołu spoglądali na siebie znacząco, milcząc

przy tym zawzięcie - widział to w lustrze. "Myślą, że się

naćpałem!"

Za kwadrans powinien rozpocząć się koncert - musieli

iść. Ból głowy jednak narastał, a widok przed oczyma stawał się

coraz bardziej zamazany. Tuż przy drzwiach prowadzących na scenę

zrobiło mu się słabo, wpadł komuś w ramiona (nic nie widział przez

chwilę) i ledwo zdołał powstrzymać falę wymiocin cisnących mu się

do gardła.

- Gee, jesteś pewien, że możesz śpiewać? Odwołamy

koncert... - Powiedział ktoś, kto wciąż trzymał go w ramionach.

Rozchylił lekko usta, by upewnić się, że podczas

mówienia nic, prócz słów, z nich nie wypłynie.

- N-niee... Już dobrze... - Stanął o własnych siłach i

lekko się uśmiechnął. Ból głowy zelżał trochę. - To z

przemęczenia... Boli mnie głowa... - I znów te spojrzenia, nikt mu

nie wierzył.

 

* * *

 

Grali już pół godziny. Wszystko było dobrze, dzieciaki w

czarnych koszulkach zlewały się w jedną wielką ludzką masę. Zapach

potu unosił się w powietrzu, otulał go z każdej strony.

Nie czuł już bólu głowy, nie był pewny czy to z powodu

hałasu, czy naprawdę już przeszła mu migrena.

Kolejna piosenka, "Vampires will nevert hurt you"...

Uśmiechnął się do swoich myśli, wziął głęboki wdech I już, już

miał wydobyć z gardła głos, gdy zalała go lodowata czerń. Przy

zderzeniu z podłogą stracił przytomność.

 

* * *

 

Ból wdarł się pod jego skórę, skaził krew; nie było nic

prócz cierpienia. Myślał, że gorzej już być nie może, jednak przed

oczami zaczęły stawać mu najróżniejsze obrazy, a każdy następny,

jak ostrze sztyletu wbijając się mocniej i boleśniej w mózg,

wyraźniejszy - agonia.

On i Ariel w objęciach, krew, pełno krwi, ostre kły,

ból, śmierć, wszechobecne przerażenie, klatki z nietoperzami,

stalowy stół, krzyki, a wszystko to przeplatane jeszcze

niekończącym się i wciąż tym samym koszmarem.

 

* * *

 

Zerwał się szybko z łóżka i rozejrzał dookoła - był w

szpitalu. Zdziwił się lekko, lecz po chwili wszystkie wspomnienia

powróciły.

Teraz już nie miał wątpliwości... Musiał jak najszybciej

powiadomić o wszystkim Kate.

Zadzwonił po pielęgniarkę. Nie minęło pięć minut, a w

drzwiach stanęła niewysoka, ruda dziewczyna w białym stroju.

Uniósł się lekko na poduszkach i uśmiechnął do niej, był pewien,

ze mu się uda. Dziewczyna nadal stała w drzwiach, zmieszana i

zarumieniona.

- Czy... - Odezwał się po chwili, przybierając

najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było go stać.

Nagle młoda pielęgniarka cicho krzyknęła, ktoś złapał ją

za szyję. Szybki ruch nieznajomego i leżała już na podłodze w

nienaturalnej pozie - miała skręcony kark. Kolejny szybki ruch i

zwłoki stanęły w płomieniach, by po chwili nie została z nich

nawet kupka popiołu.

Gerard przycisnął kolana do klatki piersiowej, a mięśnie

całego ciała zaczęły mu drżeć. Owym nieznajomym okazał się Ariel -

pomimo upływu czternastu lat - wyglądał wciąż tak samo, czas nie

odcisnął na jego ciele żadnego piętna, tylko oczy były jakby

trochę ciemniejsze.

Owszem, spodziewał się, iż znowu spotka swego dawnego

kochanka, ale nie sądził, że nastąpi to teraz, jeszcze w takich

okolicznościach! I nawet nie ma jak powiadomić Kate...

Ariel podszedł szybko do łóżka i, biorąc w dłonie twarz

Gerarda, nachylił się, by pocałować go namiętnie. Gee skamieniał,

bał się wykonać jakikolwiek ruch, nie chciał skończyć jak

pielęgniarka...

- Dlaczego widzę przerażenie w twoich oczach? -

powiedział cicho Francuz. - Obiecałem ci, że jeszcze kiedyś się

spotkamy, mój Piękny... - delikatnie odgarnął czarne włosy,

ukazując ukryte pod nimi zielone oczy wokalisty, z których sączyły

się łzy i przysiadł na skraju szpitalnego materaca.

- Ooooch, ty się naprawdę boisz! - Roześmiał się, można

by rzec, serdecznie. - Głuptasku... Przecież wiesz, że nic złego

ci nie zrobię... Jesteś mi zbyt drogi.. - Ariel wtulił głowę w

jego włosy i musnął językiem jego szyję. - Już czas, Kochany.

W mgnieniu oka Francuz zerwał się z łóżka i uniósł na

rękach zdrętwiałe ciało Gerarda.

 

* * *

 

Pierwszą rzeczą, którą poczuł po odzyskaniu przytomności

był chłód zaciskający swe lodowate ręce na jego półnagim ciele.

Leżał bez koszuli na tym samym stalowym stole, który

widział wcześniej, podczas mrocznego objawienia. Chciał się

podnieść, lecz uniemożliwiły mu to stalowe kajdany okalające

nadgarstki i kostki u nóg.

- Wybacz, że cię tak skrępowałem - Odezwał się z głębi

sali Ariel. - Z doświadczenia wiem - Wyszedł z cienia, stając w

bladym świetle świec ustawionych na małym stoliku, tuż obok

jakichś narzędzi wyglądających na chirurgiczne. - Że ludzie -

Mocno zaakcentował ostatnie słowo. - Zachowują się dziwnie, gdy

strach chwyta ich za gardło... W każdym razie, chcę ci opowiedzieć

pewną historię... Twoją historię. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim

przyjdą... - Nie dokończył. - Stałem się nieśmiertelny przeszło

trzysta lat temu. Po jakichś stu stworzyłem coś, na kształt sekty.

Przynajmniej nie musiałem się martwić o pokarm i grzebanie zwłok.

Ale pośród tłumu ludzi byłem samotny, wszyscy, których znałem w

końcu umierali. Dlatego też zapragnąłem kogoś takiego, jak ja -

nieśmiertelnego. Wybrałem spośród moich... Wyznawców dwóch

najpiękniejszych, kobietę i mężczyznę. - Gerard zamknął swe

szmaragdowe oczy, a spod powiek kapały łzy, które, spływając

najpierw po policzkach, wsiąkały we włosy. Tak bardzo nie chciał

usłyszeć dalszego ciągu, zbyt dobrze go znał. - Twoich rodziców...

I muszę przyznać, że eksperyment się udał... - Ariel podszedł do

stalowego stołu i delikatnie pogłaskał leżącego tam mężczyznę po

mokrej twarzy. - Jesteś naprawdę pięknym chłopcem, Gee.

Niespodziewanie do sali weszła zakapturzona grupa ludzi

w czerwonych płaszczach. Jedna kobieta, której długie, brązowe

włosy wysypały się spod fałd rubinowego materiału, trzymała

pozłacaną klatkę z białym nietoperzem w środku, reszta ściskała w

dłoniach świece koloru krwi.

- Nadszedł czas, Ukochany... - rzucił cicho Francuz

zakładając taki sam płaszcz, jak reszta zgromadzenia. - Będziesz

wampirem doskonałym z tak silnym umysłem... - ciągnął dalej,

przekładając narzędzia na pobliskim stoliku. - Nawet nie wiesz,

ile energii straciłem, by przesłać ci telepatycznie pewne

wizje... - Gerard nabrał ze świstem powietrza w płuca. -Bycie

wampirem nie jest takie złe... Tym bardziej, że nie trzeba

rezygnować ze słońca, a przynajmniej nie całkiem. - Mówił dalej,

skinąwszy w międzyczasie ręką na szatynkę z klatką, która od razu

wyciągnęła delikatnie uwięzione tam zwierzę i skręciła mu kark. -

Promienie słoneczne działają na nas jak narkotyk, do którego po

pewnym czasie organizm się przyzwyczai. - Trzymając w prawej ręce

dwa złote sztylety, podał jeden brązowowłosej kobiecie i podszedł

do stołu. - A pozbawić nas życia można tylko w jeden sposób -

położył lewą dłoń w miejscu, gdzie znajdowało się serce Gee. -

Wbijając kołek w serce. - Uniósł sztylet nad głowę i z całej siły

wbił go aż po rękojeść w pierś Gerarda. Ten otworzył szerzej oczy,

rozchylił lekko usta i jęknął cicho, gdy Ariel wyciągnął z jego

ciała złote narzędzie. Kobieta z martwym nietoperzem w ręce,

milcząc uparcie (jak i cała reszta zakapturzonych postaci),

podeszła szybko do stołu, odcięła śnieżnobiały łebek zwierzęciu,

przekręciła bezwładne ciałko szyją do dołu i ścisnęła jak świeżą

cytrynę. Krew nietoperza kapała na śmiertelną ranę wokalisty.

 

 

EPILOG

 

Kate siedziała skulona na łóżku, a twarz zakrywały jej

włosy. Oczy jednak miała suche, a umysł pusty. Nie potrafiła już

płakać ani też wymyślać okrutnych historii. Wiedziała jedno -

Gerarda jak nie było tak nie ma. Pozostał tylko ból duszy i gorycz

w sercu.

Odwróciła wolno ociężałą głowę, podniosła spuchnięte

powieki - ktoś cichutko zapukał do drzwi.

- Gee... - Rzekła tak cichutko, że niemal bezgłośnie

wpatrując się postać stojącą w progu. On jednak usłyszał.

Odgarnął włosy z czoła i zamknął lekko drzwi. * Gdzie... Gdzie...

Och, Gerard, co się stało? -; mówiła łamiącym się głosem. - Tak się

martwiłam! Pojechałam do szpitala... A ciebie już nie było... -Łzy

zaczęły napływać jej o oczu. - Tak się martwiłam...

- Przepraszam, Kotku... - Jego głos odbijał się od ścian,

gdy zbliżał się powoli do łóżka. - Zadzwoniłbym, ale komórkę

zostawiłem w pokoju, jak zresztą cały portfel. Zasłabłem na

koncercie, ale w szpitalu powiedzieli mi, że to nic groźnego i

mnie od razu wypisali. Musiałem wracać pieszo... - Usiadł na

brzegu łóżka i spojrzał jej w oczy. Nie było to już niewinne,

szmaragdowe spojrzenie jej ukochanego Gee, nie było już w nim

miłości. Ona jednak tego nie dostrzegła, tak bardzo nie chciała

tego widzieć.

- Chłopaki mówili, że dziwnie się zachowywałeś... Ja... - Dotknął

leciutko jej policzka.- Oni mówili, że się upiłeś. -

Przysunął się bliżej i musnął koniuszkiem palca jej drżące wargi.

- W szpitalu powiedzieli, ze to przez stres. Dostałem

nawet... - Przerwał na chwilę, siłując się z czymś, co miał w

tylnej kieszeni spodni. - Pudełko tabletek uspokajających. -

Uśmiechnął się w ten swój zniewalający sposób, który nadawał jego

twarzy chłopięcy wyraz i potrząsnął wesoło opakowaniem tak, aby

jego zawartość uderzyła kilka razy o ścianki. - Homeopatyczne... -

Rzucił jeszcze widząc jej zmarszczone brwi. Odłożył tabletki

niezgrabnie na stolik.

- Gee, mój kochany Gee.. I pomyśleć, że bałam się, iż

znowu popadłeś w nałóg... - Uśmiechnął się ironicznie do swoich

myśli.

Kate rozchyliła lekko wargi, od razu obdarzył ją

namiętnym pocałunkiem. Odepchnęła go leciutko, by widzieć, co

robi, a rozpinała guziki koszuli, którą Gerard miał na sobie.

Ucałowała jego nagi już tors, podczas gdy on rozpinał suwak przy

jej sukience. Po chwili leżała już na plecach, tonąc w jego

ramionach. Polizał słoną w smaku skórę na jej szyi. Chciało mu się

pić, niczego nie pragnął ponad to, by zaspokoić pragnienie. Jęknął

cicho z bólu. Przejechał językiem po swoich zębach - kły się

wysunęły... Ona odebrała to jako dowód doznawanej przez niego

rozkoszy, gdyż w tym samym momencie jej zwinne paluszki zaczęły

pieścić dolne partie jego ciała.

- Kocham cię, Gee... - Pocałował ją w szyję.

- Też cię kocham, Kate. I będzie tak aż do twej śmierci - Mówiąc

to oczy zabłysły mu nienaturalnie.

Otworzyła szeroko oczy, które przed chwilą były jeszcze

zamknięte, i krzyknęła krótko.

Wstał z łóżka i otarł usta wierzchem dłoni. Pozostał na

niej czerwony ślad. Twarz wykrzywił mu grymas bólu, sprawdził -

kły miały już normalną długość. Podniósł z ziemi swą koszulę i,

pospiesznie zapinając guziki, patrzył beznamiętnie na zgrabne

ciało dziewczyny. Przed wyjściem ucałował zimne usta Kate.

- Aż do twej śmierci... - Szepnął szyderczo uśmiechając

się paskudnie. Zabrał telefon i portfel, a wychodząc trzasnął

drzwiami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
O! Ale sie cieszę, ze jest taki temat ^^. Za chwilkę wrzucę tu coś swojego...

W każdym razie - bardzo podoba mi sie to opowiadanie, a raczej jego fragment... "Mróz". Nikopol, naprawdę świetnie piszesz! Lubię taki kwiecisty styl, przywołuje to na myśl poezję pisaną prozą ^^. Czekam na dalszy ciąg, tak, tak!

Wielkie dzieki za docenienie Agnes, szczerze mowiac mam znacznie wiekszy respekt do porzadnej literatury, by naznac ten styl kwiecistym. Faktycznie byly czasy ze sie nosilem z zamiarem dopisania czegos wiecej ale poki co...jesli chodzio to opowiadanie brak jakichkolwiek optymistycznych zwastunow.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 miesięcy temu...

Ja pisze opowiadania do szufladki nikomu ich nie pokazuje. W 2 opowiadaniach pisze o tym że 1) Żona swego męża zabija a ich córka się załamuje psychicznie nie chce żyć bez taty który do grecji wyjechał a 2) Dziewczyna która ma rodziców alkoholików

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...
  • 1 miesiąc temu...

To może i nie opowiadanie ale fragment mojej książki albo raczej opis prosiłbym o jakąś ocene bo pisze coś sam pierwszy raz :D

 

"...Z za krzaka wyłonił się najpierw zakrwawiony pysk ponabijany szarymi zębami pozasychanymi krwią. Po chwili zobaczyłem całą bestie był to truporyjec bestia podobna do świni z wilczą kondycją, zawziętością i zębami, ciemna czarna sierść kawałkami mięsa i resztkami tego co przed chwilą mogło się ruszać, dawała mu wyjątkowo przerażający wygląd a jego czerwone przekrwione ślepia patrzyły na mnie. Ja patrzyłem na niego Moon wstał zapłakany wziął kij, potwór najeżył się i przysadził do ataku..."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pozasychanymi krwią

oblepionymi zaschniętą krwią?

ciemna czarna sierść

jakoś te dwa słowa się wykluczają tutaj

 

Oprócz tego, to co Boadicea - interpunkcja na 1 +. Gdyby było staranniej byłoby ciekawiej, pzdr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

,,z gęstego listowia wyłonił się w sam na przód kudłaty pysk z rzedem połyskujących od krwi zebów.

Bestia przypominała mi dzika, jednak mimo ogólnego wyglądu miała widoczne cechy wilka. Długie łapy, smukłe ciało, sposób poruszania się w jakim mnie okrążała.

Na wargach zakrwawionego pyska zwisały skrawki czegoś, co zapewne żyło aż do feralnego spotkania z kreaturą."

 

Wniosłem troche poprawek... lepiej?

Tak wiem jestem strasznie nachalny :razz:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w sam na przód

nie wiem, ale 'nierozumne' to jakieś takie jest :)

Alan, naprawdę lepiej! :)

 

Może ja też coś spróbuję? :)

 

Księżyc smętnie zagląda przez okno i przewieszając się przez framugę wydaje z siebie ciche ziewnięcie. Pada zmęczony całonocnym czuwaniem, nakrywa się wytarganym skrawkiem nieba. Usypia. Fotel cierpliwie znosi szybki oddech odwiecznego gościa a ja nie mogę nadziwić się temu zjawisku, choć nowym mi nie jest. Niebo szarzeje i jakby przez mgłę widać radosne słońce wtaczające się na horyzont. Znów nie spałam całą noc. Muszę uważać, aby nie zdradzić obłąkanego księżyca, który zapatrzony w swoje odbicie na szybie wchodzi co noc do mojego mieszkania...

 

[ Dodano: 2008-02-08, 14:09 ]

Alan, piszesz papierowego potwora? Masz zamiar spróbować kiedys go druknąć?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właściwie pisze książkę fantastyczną ale myśle że nie będzie dobra nigdy wcześniej ni pisałem, ale nie musi to od razy być coś wielkiego :D

 

Liczą sie chęci i przyjemność :mrgreen: no nie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Liczą sie chęci i przyjemność :mrgreen: no nie?

jak najbardziej. :)

na moją opinię o książce, jeśli takowa powstanie nie licz, bo fantastyki nie cierpię! :grin:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie to nie inkwizycja żebym coś Ci wmuszał siłą :mrgreen:

Ale ja tam fantastyke lubie, pozwala stworzyć własne prawa gdzie możesz być kim chcesz...

Fajna forma ucieczki od rzeczywistości i nie szkodzi innym ani tobie :razz:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie. :)

A dorzucić mogę w skrócie, że praktyka czyni mistrza, więc czekamy z niecierpliwością na Twoją książeczkę, mamy nadzieję, że będziesz tutaj regularnie wrzucał swoje cenne wypociny, a my będziemy surowo (mówię my, ale mam na myśli głównie Boadiceę :razz: ) je oceniać.

Pozdrawiam! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wole szczerą bolesną prawde niż osładzanie wszystkiego i okłamywanie sie może kiedyś wyćwicze sobie zdolności pisarskie :wink:

A wy coś kiedyś pisałyście?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, jest nieźle, ty pisz, a my zajmiemy sie interpunkcją i ortografią. Nie wiem jak Boadicea, ale ja żądam 1% z całości sprzedanego później nakładu. A tak serio - to co robisz jest wartościowe i nigdy! powtarzam nigdy nie daj nikomu się zniechęcić, jeśli masz ochotę, a my tu jesteśmy i sił nam nie braknie będzie my poprawiać te drobiazgi - ale pamiętaj: pomysł jest wart najwięcej! A pomysł jest TWÓJ. Pozdrowienia - Ag.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Mi się wydaje, że lepiej, żeby każdy zakładał temat o swoim opowiadaniu. Ja nie umiem pisać krótkich. Ale zamieszczę swoje najkrótsze:

 

Czas akcji: 1775-1776

Miejsce akcji: Rzeczpospolita Polska

Gatunek: Dramato-komedio-horror historyczno-kostiumowy

Poruszane problemy: Homoseksualna miłość, Surowe zasady kościoła, Niezrozumienie, Topienie się w morzu rozpaczy, Usychanie i błaganie o krople wody, Porównanie życia do ogrodu, Rola słońca w opowieści, Piękno, które jest ukrytym złem.

 

PS. Jakby co, to nie pomyliłam epok, bo ostatnie spalenia na stosie miały miejjsce pod koniec XVIIIw.

 

 

 

Grzech Zakonnicy

 

1775 r.

 

Ozdabiające ogródek kwiatki uśmiechały się do słońca. Spoglądały na rosnącą w pobliżu piękną różę, dumną ze swych jasnoróżowych płatków. Nie przepadały za tym zarozumiałym kwiatem, który wywyższał się nad innymi. Wyczekiwały dnia, kiedy przerosną ją i zniszczą jej pychę. Marzenie to było nierealne, aczkolwiek prawdziwe. Bo tylko dzięki wierze i nadziei możemy osiągnąć szczęście.

„Tylko dzięki nadziei i wierze możemy osiągnąć szczęście” – powtórzyła te słowa młoda dziewczyna, obserwująca kwiaty. Czuła, że znała ich mowę.

„A moim szczęściem jesteś ty” – dodała spoglądając na księżniczkę, która siedziała niedaleko niej i czytała książkę. Róża westchnęła.

Musiała przyznać, że Lidia Walencja Czartoryska była naprawdę nadzwyczaj cudowną dziewczyną. Zachwycały ją nie tylko jej tajemnicze oczy zmieniające kolor, pełne, różowe usta, białe ząbki, przypominający perły, zgrabna figura czy burza brązowych włosów, lecz także jej intelekt, odwaga i inność od wszystkich ludzi, których znała. Bił od niej niezwykły blask, oślepiający jej duszę. Róża nie mogła uwierzyć w to, że księżniczka Lidia naprawdę istnieje. Tak samo jak nie mogła uwierzyć w to, że się w niej zakochała.

We wszystkich romansach kobiety kochały mężczyzn. Dlaczego, więc natura zrobiła jej takiego psikusa?

Nie rozumiała tego i czuła, że nigdy nie zrozumie. Była czarnym łabędziem i czterolistną koniczyną. Tak samo jak jej ukochana księżniczka Lidia Walencja Czartoryska.

Zupełnie tak, jakby ktoś zrobił z jej wyobraźni marmur i wyrzeźbił z niego Lidię.

Róża wierzyła, że tak było naprawdę. Realizm był dla niej zupełnie obcym pojęciem, a marzycielstwo jej drugim imieniem. Wierzyła, że może zdobyć cały świat. Chociaż była tylko marną służącą.

 

- RÓŻO!!!! ZOSTAW TE BIEDNE KWIATKI W SPOKOJU – krzyknął zdenerwowany, męski głos.

Róża spojrzała w dół i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od kilku minut podlewa czerwone jak krew róże. Szybko odłożyła podlewaczkę, aby uratować nieszczęsne kwiatki przed zgniciem. Potem uciekła, gdyż nie miała zamiaru słuchać krzyków zdenerwowanego ogrodnika.

On zaś gonił ją jeszcze przez kilka minut, dopóki nie dopadło go zmęczenie. Wtedy usiadł na ogrodowej ławce i rzekł do siebie:

- Kiedyś dopadnę tą Różę… Bardziej roztargnionej dziewczyny nie ma na świecie… Trzeba ją pilnować, bo inaczej zniszczy ten piękny, książęcy ogród…

I rozejrzał się dookoła obserwując to, co było sensem jego istnienia. Krzaki czerwonych, żółtych i białych róż okalały marmurowe altanki, które były ulubionym miejscem pobytu księżniczek. Duże dęby o zielonych liściach dawały cień, który był ukojeniem dla zmęczonych upałem serc. Zaś lilie, kaczeńce i maki delikatnie kołysały się do rytmu wiosennego wiatru.

Ogrodnik zwrócił swą twarz w stronę słońca, oddając się ekstazie… Zapominając o pracy i całym świecie…

 

Tymczasem Róża przeglądała się w jednym z pałacowych luster. Musiała przyznać, że była bardzo atrakcyjną dziewczyną. Blond włosy ładnie komponowały się z dużymi, błękitnymi oczętami. Marzyła o tym, aby Lidia Walencja to doceniła…

Jej samozachwyt został przerwany przez chichot służących. Róża odwróciła się i ujrzała swoje koleżanki: Czesię i Zosię. Na myśl o rozmowie z tymi pustymi dziewczętami, pogorszył jej się humor.

- Zostawcie mnie w spokoju – odburknęła, próbując je ominąć.

- Czemu taka jesteś? – zawołała Czesia swym głupkowatym głosem – Chcemy z tobą porozmawiać!

- Widziałyśmy dzisiaj w twoim zeszycie serduszko z napisem Lidia – dodała Zosia.

- O nie! Ona zakochała się w księżniczce! – krzyknęła Czesia. Obie dziewczyny wybuchły śmiechem.

W pierwszej chwili Róża zamarła. Czyżby odkryły jej tajemnicę?

Po chwili jednak stwierdziła, że tak naprawdę wcale jej to nie obchodzi. Czesia i Zosia i tak byłyby w szoku, gdyby się dowiedziały, że ich domysły są prawdą. A poza tym to przecież nie miała powodów do wstydu. Poza spaleniem na stosie nie groziło jej nic.

Weszła na górę po grubych, marmurowych schodach, przykrytych czerwonym dywanem. Wykonując tę czynność, podziwiała obrazy wiszące na ścianach oraz klasycystyczne rzeźby, wzorowane na starożytnych.

Pałac… Jakież to było cudowne miejsce! Pełne zabytków, drogich mebli i złoto-różowych komnat! Ileż by dała, aby chodzić w pięknych sukniach i całe dnie spędzać na czytaniu książek. Niestety jej życie polegało tylko na sprzątaniu…

W głębi duszy wiedziała, że wyrok ten jest wielką niesprawiedliwością. Czuła, że tak naprawdę jest zaginioną królewną. Została odebrana rodzicom przez złą czarownicę, która pragnęła zadać ból jej rodzinie. I udało jej się to…

Szkoda tylko, że nikt o tym nie wiedział. A ona nie miała pojęcia, jak udowodnić prawdziwość swego pochodzenia.

Poczuła, że na kogoś wpadła. Tożsamość tej osoby okazała się jej koszmarem sennym.

Złotowłosa księżniczka o piegowatej twarzy bez wyrazu, ubrana w różową suknię patrzyła na nią z gniewem w oczach.

- Ty niedorajdo! – krzyknęła – Mogłaś zniszczyć moją sukienkę, która została sprowadzona prosto z Paryża!

Róża miała wielką ochotę na to, aby wzruszyć ramionami i powiedzieć „I co z tego?”. Z jej ust poleciały jednak zupełnie inne słowa.

- Bardzo przepraszam

- Ty wiecznie tylko przepraszasz i przepraszasz! – wołała rozpieszczona księżniczka – Jesteś wielką niezdarą! Wysprzątaj ten marmurowy posąg sprowadzony z Aten

- Z Rzymu – przerwała jej Róża.

- Nieprawda, bo z Aten – upierała się księżniczka, pomimo, iż służąca miała rację - Nie popisuj się tą swoją głupotą! I bierz się do roboty! A ja idę do bawialni, gdyż nie mam zamiaru tracić czasu na ciebie…

Po tych słowach odeszła. Dla Róży było to jednak zbyt zwyczajne określenie i wolała je w takiej wersji „To coś zniknęło w otchłani, opuszczając ofiary, które musiały słuchać wywodów kogoś o najniższym poziomie inteligencji na świecie”.

Róża zastanawiała się, jakim cudem ktoś tak cudowny, jak Lidia Walencja może mieć tak głupią siostrę. Camilla Apolonia była typową rozpieszczoną panienką. Zachowywała się tak, jakby jej złote loki były najważniejsze na świecie, co bardzo drażniło Różę.

Oderwała się jednak od rozmyślań i zajęła się nadzwyczaj przyziemną rzeczą, czyli sprzątaniem.

Przyziemność… Jakże ona jej nienawidziła! Dlaczego los był tak okrutny, aby skazać kogoś o tak wrażliwej i niezwykle uduchowionej duszy na to, aby wykonywała ciężką robotę! Niech zostanie za to na zawsze przeklęty!

Powinna być księżniczką, tak samo jak Lidia Walencja. Wtedy mogłaby zostać jej przyjaciółką. Razem wyszywałyby serwetki, grałyby na pianinie i wybierały suknie, w których pójdą na bal. Czyż mogło istnieć coś piękniejszego?

Lidia Walencja… To ona była jej jedynym szczęściem, radością i sensem istnienia. Tylko dla niej warto było żyć. Bo tylko ona była blaskiem, najpiękniejszą gwiazdą, najśliczniejszą różą i najdelikatniejszym aniołem.

„Ach” – westchnęła Róża. Jej życie było jednym wielkim zachwytem nad cudowną słodkością Lidii Walencji.

AAAAAAAAAAAAAAAAAACCCCCCCCCCHHHHHHHHHHHHHH

Jej głos wydał kolejny okrzyk. Teraz tonęła… Tonęła w blasku jej cieni, dotykając ściany, która tworzyła całą otoczkę wokół jej serca uwięzionego w klatce…

Klatka… Jej życie było klatką. O tak. Ale nie umiała żyć inaczej….

‘Lidio, Lidio, Lidio” – jej dusza wydawała kolejne okrzyki. Czuła, że zaczyna się dusić. Nienawidziła takich chwil. Jej oczy wypełniły się kroplami łez.

Poczuła, że musi odnaleźć ukochaną. Jej widok zapewniłby jej duszy spokój…

Spokój…. Czasem od niego uciekała, a czasem go pragnęła z całych sił. Był zakazanym owocem, który spadał z drzewa, stając się zwykłym jabłkiem. Monotonią, a zarazem utęsknieniem. Przekleństwem i pragnieniem. Hałasem i ciszą. Różą i badylem. Bielą i czernią. Czerwienią… Życiem i śmiercią.

„Nie wzywaj mnie. Przeżyję tylko to, czego pragnę, a potem przybędziesz” – pomyślała. Odłożyła ścierkę na bok i ruszyła w stronę komnaty ukochanej. Musiała ją odnaleźć.

Minęła kręte korytarze, pełne portretów przodków. Od czasu do czasu spoglądała na ich stare, przygnębione twarze. Zdawało jej się, że ich usta tworzą chytre uśmiechy, a oczy mienią się czerwienią. Na ich policzkach dostrzegła łzy… koloru czarnego.

Jej serce szybciej zabiło. Przyśpieszyła kroku, a potem zaczęła biec. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

Wyszła na balkon. Ujrzała piękne, górskie krajobrazy, oświetlone promieniami złotego słońca. Widok ten przyniósł jej sercu ukojenie.

Jasność sprawiała, że dostrzegała tylko piękno. Ale mimo to, kochała ciemność. Czuła, że jest ona stworzona dla niej. Była pełna tajemnic i uroku. Sprawiała, że Róża odpływała. Nie obchodziły ją przerażające obrazy, od których uciekała. Liczył się tylko stan, a był on tajemniczy i piękny.

A poza tym Lidia Walencja wolała noc. Srebrzysty księżyc, błyszczące gwiazdy i jej ukochana – czyż mogło istnieć coś piękniejszego?

Róża zastanawiała się, dlaczego ludzie wybrali akurat tę część dnia na sen. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że oni potrzebują słońca do tego, aby żyć. Może to i była prawda, ale skoro potrzebujemy słońca, to chyba potrzebujemy również księżyca?

Usłyszała odgłosy dochodzące z ogrodu. Podeszła do drugiej strony balkonu i ujrzała ukochaną. Nie była ona jednak sama. Rozmawiała z jednym ze służących.

Lokaj Jan był przystojnym, wysokim mężczyzną o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Róża jednak za nim nie przepadała, choć sama nie znała powodów jej niechęci.

A teraz przytulał do siebie cudowną Lidię i szeptał jej do ucha miłe słowa. W oczach Róży pojawiły się krople łez. Była zazdrosna. Nie wiedziała, że księżniczka romansuje ze służącym.

Czyli ona również miałaby u niej szanse… Och, dlaczego musiała być kobietą?

Róża skuliła się, tonąc w morzu czarnej rozpaczy.

Lidia Walencja i Jan rozmawiali jednak tak głośno, że słyszała każde ich słowo.

- Najdroższa… Obiecuję ci, że uciekniemy stąd i już nikt nas nie rozdzieli –powiedział Jan patetycznym tonem.

- Dla ciebie zrobię wszystko – odrzekła Lidia swym słodkim głosem.

- Nie będzie ci przeszkadzało to, że jestem biedny? – spytał Jan – tutaj masz wszystko piękne suknie, klejnoty, pałac…

- Miłość jest ważniejsza od bogactwa – powiedziała Lidia.

Usta zakochanych połączył namiętny pocałunek. Zanurzyli się w istocie swej miłości, unosząc się w stronę nieba. Obydwoje poczuli stan najwyższej ekstazy.

Róża nie mogła dłużej na to patrzeć. Weszła do środka pałacu i usiadła na jednym z miękkich krzeseł, obszytych szkarłatnym materiałem. Po jej policzkach płynęły strumienie łez. Szczęście Lidii było jej szczęściem, ale nie mogła znieść tego, że jej ukochana ucieknie z pałacu i Róża już nigdy więcej jej nie zobaczy. Dlaczego Jan był takim egoistą? Przecież księżniczka Lidia Walencja wychowała się w bogactwie i nie zniesie biedy.

Jan był okropny. Jakże ona go nienawidziła! Z chęcią zabiłaby go, ale wtedy zraniłaby uczucia Lidii.

Spojrzała na grecką rzeźbę, która przedstawiała nagą boginię Afrodytę. Zapragnęła uderzyć głową z całej siły o jej twarde ciało. Wtedy z jej czaszki popłynęłyby strumienie ciemnoczerwonej krwi, które odebrałyby jej życie. Ach, czyż nie istniało nic bardziej romantycznego od samobójstwa spowodowanego nieszczęśliwą miłością?

Spojrzała jeszcze raz na boginię o klasycznych rysach twarzy. Jej białe dotychczas oczy, zmieniły swój kolor na czerwony. Jej usta rozchyliły się i Róża ujrzała długie, zakrwawione kły. Afrodyta spojrzała na nią wrogo, tak jakby mówiła „Witaj w Hadesie”.

Różę sparaliżował strach. Uciekła najszybciej, jak mogła z tego miejsca. Cały czas jednak słyszała szyderczy śmiech. Upadła na ziemię i powiedziała „Co za życie… Nawet umrzeć człowiekowi w spokoju nie dadzą”.

 

***

 

Słońce wstało, aby znowu zgasnąć. Księżyc odsłonił się, aby znów zniknąć za czarną zasłoną. Ptaki śpiewały i odfruwały. Kwiaty pokazywały swe piękno i usypiały. Zające w lesie szukały pożywienia, aby potem zostać zjedzonymi przez wilka.

Wszyscy bez względu na to, czy byli istotą żywą czy martwą, musieli ukłonić się przed władcą, który nosił imię czas.

Róża z niepokojem obserwowała te wydarzenia. Próbowała nie zwracać na nie uwagi, lecz nie mogła. Z każdą chwilą miała coraz mniej czasu. A przecież musiała uratować swe życie przed wiecznym zapomnieniem.

Pewnego dnia, gdy podawała rodzinie książęcej uroczysty obiad, usłyszała ich rozmowę. Dotyczyła ona jej ukochanej Lidii.

- Jak śmiesz nas tak ośmieszać przed resztą śmietanki towarzyskiej! - krzyczała księżna – Wyjdziesz za księcia, a nie za służącego!

- Małżeństwo bez miłości jest nic nie warte – odrzekła Lidia.

- Miłość jest nieważna!- zawołał książe – Liczy się pozycja społeczna, opinia innych!

- Ja mam ją gdzieś! – krzyknęła Lidia.

Róża wydała okrzyk zachwytu. Właśnie za to kochała księżniczkę – za ten jej bunt i inteligencję.

Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jej podniecenie.

- W takim razie zostaniesz zakonnicą – odrzekł książe.

- Co?! – zawołała zdziwiona Lidia – Przecież ja się do tego nie nadaję!

- Augustynie Czartoryski, myślę, że szkoda marnować naszej pięknej córki – wtrąciła księżna – Wielu książąt ubiega się o jej rękę…

- Jak śmiesz tak mówić! – zawołał oburzony książe Augustyn – Ludzie odwracają się od Boga, a Polska tonie! Za niedługo znikniemy z mapy. A ten idiota Poniatowski nie robi nic, aby nas uratować! Zajmuje się jakimiś durnymi obiadami czwartkowymi! Gdybym ja był królem, wypowiedziałbym wojnę Rosji, Prusom, Austrii, Francji… Wszystkim! A ty Lidio, musisz się modlić, żeby mi się udało!

- Nie mam zamiaru – odburknęła Lidia.

Słysząc to, książe spojrzał na nią gniewnym wzrokiem. Podszedł bliżej, przyjrzał się uważnie i wysyczał:

- Spróbuj jeszcze raz wypowiedzieć te słowa…

- Nie mam zamiaru – powtórzyła Lidia, uśmiechając się zuchwale.

Książe oddalił się i krzyknął:

- STRAŻE!!!! Pojmać ją!

- Nie! – krzyknęła przerażona Róża.

W jej stronę zwróciły się zdziwione twarze. Róża jednak nie przejęła się tym. Liczyło się dla niej tylko życie ukochanej.

- Dlaczego się wtrącasz? – spytał zdenerwowany książe.

„Walczę w obronie prawdy” – taką odpowiedź Róża pragnęła wydobyć ze swoich ust. Nie mogła jednak tego zrobić, gdyż wtedy książe zabiłby ją. A ona przecież musi przeżyć, aby uratować Lidię.

Wydobyła z siebie cichy i nieśmiały głos, który powiedział:

- Bardzo przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć.

- Tak myślałem – odrzekł Augustyn i uśmiechnął się.

Po chwili do komnaty wbiegło kilku strażników, którzy pojmali Lidię Walencję.

Augustyn uważnie przyjrzał się swojej córce. Zdawał sobie sprawę z tego, że widzi jej uroczą twarz po raz ostatni w życiu. Nie wzbudziło to jednak w jego sercu żalu.

Otworzył usta i rzekł głosem chłodnym jak lód:

- Żegnaj córeczko. Od tej pory będziesz oglądała tylko twarze Benedyktynek.

I zaśmiał się rubasznym śmiechem, który został w pamięci wszystkich trzech kobiet do końca życia.

 

***

 

Nastała noc. Jakże piękna, jakże gwieździsta, jakże ozdobiona blaskiem księżyca!

Po komnatach pałacowych błąkały się zagubione dusze. Spoglądały ze smutkiem i nienawiścią na żywych. Przedzierały się do ich snów, tworząc koszmary.

Róża obudziła się z szybko bijącym sercem. Była sparaliżowana przez strach. Z jej oczu popłynęły krople łez. Spojrzała na swoją rękę, która była cała we krwi.

„Lidio, tylko nie to” – krzyknęła zrozpaczona dziewczyna.

- Dlaczego nas budzisz? – usłyszała kobiecy głos, który bardzo ją zirytował.

- Czyli ty naprawdę zakochałaś się w księżniczce – orzekł inny głos i wybuchł śmiechem.

Po policzkach Róży spłynęły krople łez. Dlaczego te idiotki musiały być dla niej tak okropne!

- Nienawidzę was! – krzyknęła – Nienawidzę, nienawidzę, i jeszcze raz nienawidzę!

- Uspokój się!

- Ty jesteś jakaś nienormalna!

- My też cię nienawidzimy!

- I bardzo mi miło z tego powodu – odrzekła Róża płaczliwym głosem – Nawet nie wiecie, jakie to okropne uczucie, gdy ludzie przez całe życie wmawiają wam, że jesteście chore psychicznie! A teraz… Teraz me życie straciło cały sens. Zmarła cząsteczka mej nadziei. Zmarł jedyny płatek mego szczęścia. Kropla radości wyschła. Jestem teraz przekwitłym kwiatem, dla którego nie ma już ratunku. Zgniję i stanę się częścią ziemi. A wy będziecie żałować i do końca życia mnie opłakiwać. Będziecie wyć z bólu i błagać śmierć, o to, aby was zabrała ze sobą!

Po tych słowach wybiegła z płaczem. Służące nie przejęły się jej ciężkim stanem depresyjnym. Uznały sytuację za bardzo zabawną. Podniecone, zaczęły obgadywać i wyśmiewać Różę. A potem, gdy poczuły się zmęczone, położyły swe głowy na poduszkach i usnęły.

A Róża stała na środku korytarza, tonąc w najczarniejszej z możliwych rozpaczy. Jak to się mogło stać? Dlaczego Augustyn był tak okrutny? Co ona teraz pocznie? Nie wyobrażała sobie życia bez Lidii… Ona była dla niej jak powietrze. Jak woda, dla usychającego kwiatu, czy zmęczonego pustelnika. Jak ciepłe słowo, dla kogoś, kto leży na samym dnie. Jak chwila odpoczynku, dla spracowanych rąk.

Pozostało tylko skoczyć w czarną otchłań. Chyba, że…

Róża uśmiechnęła się. Koło jej głowy zapaliła się jasna lampka o imieniu oświecenie. Ten pomysł był genialny. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?

„Wybacz, mi Boże” – rzekła Róża i postanowiła przystąpić do działania. Ale musiała najpierw rozliczyć się z wrogami.

Zaczęła od nieznośnej księżniczki Camilli Apolonii. Wzięła do ręki nożyczki, które leżały na jej półce. Służące pomyślały, że Róża chce sobie nimi podciąć żyły i wyśmiały ją. Dziewczyna jednak nie zwróciła na nie uwagi. Zajrzała do komnaty Camilli i podeszła do jej łóżka. Szybkim ruchem obcięła długie, złote włosy śpiącej królewny. Potem uśmiechnęła się i opuściła komnatę.

„Niezły szok przeżyje lalunia, gdy się obudzi” – pomyślała.

Kolejną osobą był najbardziej znienawidzony książe Augustyn Czartoryski. Dla niego przyszykowała specjalną zemstę. Podarła papiery wagi państwowej, nad którymi spędził wiele czasu. Następnie przecięła żyłę nożyczkami i napisała swą czerwoną krwią na lustrze: „Strzeż się, bo nie wiesz, kiedy przyjdzie dzień sądu nad tobą”.

Zostały jeszcze tylko jej koleżanki spokoju o bardzo niskim ilorazie inteligencji.

O nich Róża postanowiła wspomnieć w liście pożegnalnym. Usiadła przy biurku, zamoczyła pióro w atramencie i napisała

 

Drodzy rodzice

 

O tak… tylko oni, oprócz Lidii byli tego warci…

 

Potem jej pióro namalowało na kartce kolejne słowa.

Dziś w nocy przyśnił mi się Chrystus. Bił od niego cudowny, oślepiający blask. Uśmiechnął się do mnie. Zrozumiałam, że chce, abym wstąpiła do zakonu Benedyktynek. Na początku było mi smutno, że już was nigdy nie zobaczę, ale potem zrozumiałam, że kocham go z całego serca i pragnę mu się oddać. Chcę modlić się dniami i nocami, gdyż tylko w ten sposób odnajdę prawdziwe szczęście i zbawię świat. Wybaczcie…

 

Pozdrawia

Różyczka

 

PS. Chrystus wspomniał mi, abym przekazała Czesi i Zosi, że powinny obawiać się władcy piekieł. Powiedział, że są one bardzo niegrzecznymi dziewczynkami, które dokuczają innym. Jeśli to się nie zmieni, to za niedługo umrą i będą grzać się w piekle.

P.PS Słyszałam, że podobno Czesia często odwiedza cmentarz. Czyżby była czarownicą? Jeśli tak, trzeba spalić ją na stosie!

 

***

 

W klasztorze wcale nie było tak źle. Tak właściwie, to był on znacznie przyjemniejszym miejscem niż pałac.

Było tu pełno strzelistych, gotyckich okien wypełnionych pomysłowymi witrażami. Róża uwielbiała spacerować długimi korytarzami i przyglądać się im. Wyobrażała sobie wtedy, że cofnęła się w czasy bajkowego średniowiecza, pełnego zamków i rycerzy…

Najbardziej podobało jej się to, że większość witraży przedstawiało tematykę związaną ze śmiercią. Oglądanie trupich czaszek i umierających ludzi było dla niej fascynującą rozrywką.

Średniowiecze… Cóż to za były za ciekawe czasy! W Europie panowała czarna śmierć, przez którą zmarły miliony ludzi. Księża przez cały czas straszyli ludzi sądem ostatecznym i palili czarownice na stosie.

Okropne, aczkolwiek intrygujące. Wszystko, co przerażające, było intrygujące.

Róża pomyślała, że obecne czasy niewiele się zmieniły. Fakt, że pojawiło się kilku mądrych filozofów, kościół katolicki przeżył kolejny rozłam, a rycerstwo zmieniło się w szlachtę niczego nie zmieniał.

Usłyszała kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Po chwili ujrzała grubą zakonnicę, patrzącą na nią gniewnym wzrokiem i powiedziała:

- Co ty tutaj robisz, Różo? Jeśli chcesz zostać zakonnicą musisz cały czas pracować i modlić się. Od tego, jak będziesz się zachowywała w okresie próbnym wiele zależy.

Róża spadła na ziemię. Praca? Dopiero teraz przypomniała sobie, że zakonnice są zajęte sadzeniem ziemniaków.

Zaraz… Ale coś tutaj było nie tak. Przecież Lidia ich nie mogła sadzić…Gdyby to robiła, Róża na pewno byłaby razem z nią w ogródku i tonęła w zachwytach, a nie spacerowała po komnatach.

- Ale Lidia Walencja nie sadzi ziemniaków… - rzekła Róża.

- Jej kazaliśmy zmywać naczynia. Ze względu na wysokie pochodzenie nie będzie wykonywała ciężkich robót.

- To bardzo mądra decyzja, siostro przełożona – stwierdziła Róża.

- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – odparła zakonnica – a teraz pomóż innym siostrom w sadzeniu ziemniaków z łaski swojej…

I oto nastało kilka godzin tortur. Złote promienie słońca nie były już pięknem, lecz gorącym utrapieniem, które utrudniało ciężką robotę.

- Nie umiem sadzić tych ziemniaków! – narzekała Róża.

Inne zakonnice patrzyły na nią z politowaniem. Uczyły ją, pokazywały jak sadzić, lecz Róża była opornym uczniem.

- Jestem poetką, a nie ogrodniczką – tłumaczyła się.

- Jeśli kochasz Jezusa, sadź dla niego ziemniaki – powiedziała jedna z zakonnic.

- A nie mogę pisać poezji?

I od tej pory Róża zajęła się pisaniem pieśni, wychwalających Boga. Zadanie to, powierzono również Lidii Walencji, która okazała się bardzo utalentowana w tej dziedzinie, co nie zdziwiło Róży,

 

A oto jeden z wierszy Róży:

 

Kim bez Boga byłby człowiek?

Samotną duszą ciemnej rozpaczy

Pełnej łez wylewających się spod powiek ,

Która życia wiecznego nigdy nie zobaczy

 

Wielka radość nasze dusze spotkała

Stworzył nas Bóg, który kocha nas

Jego miłość jest wielka, wcale nie mała

Pragniemy Go, a On nas

 

Gdyby nie On, nie było by nas

Nasza dusza niech odwdzięcza się Bogu

Dobrem, Modlitwą w każdy czas

Bo całą radość życia mamy dzięki Bogu

 

Być może i był pisany na siłę. Ale można dobrze zrobić coś, czego się nie czuje?

 

***

 

Wieczory spędzano w klasztorze na modlitwie, która składała się z długich i monotonnych litanii.

Róża jednak nie była znudzona. Jej podniecenie nie było jednak spowodowane bliskością Boga, lecz bliskością Lidii Walencji.

Z zachwytem spoglądała na ukochaną. Musiała przyznać, ze jej widok wprowadzał ją w prawdziwy trans. Odpływała w inny świat, czując najwyższy stan radości. Pragnęła, aby tak wyglądało całe jej życie.

Każda chwila była dla niej drogocennym skarbem. Być może dlatego, że potem nie będzie mogła podziwiać jej cudowności przez całą noc?

Przyjrzała się uważnie słodkiej twarzy Lidii i dostrzegła na niej smutek. Poczuła, że serce krwawi jej z bólu. Z oczu popłynęły strumienie łez.

Nie dziwiła się księżniczce. Rozstanie z ukochanym i przymusowe wstąpienie do zakonu musiało być dla niej naprawdę ciężkim przeżyciem.

Jakże pragnęła ją przytulić i powiedzieć kilka ciepłych słów! Ale nie mogła… Hamowała ją ciemna zasłona, ograniczająca wolność i niosąca światu nieszczęście.

Święta Maryjo – Módl się za nami

Święta Boża Rodzicielko – Módl się za nami

Zakonnice powtarzały kolejne słowa litanii. Róża patrzyła z zachwytem i ze smutkiem na Lidię Walencję. Zupełnie straciła poczucie czasu. Tak jakby wszystko stanęło w miejscu. Po powietrzu płynęła tylko pachnąca woń rozkoszy.

Zobaczyła, że głowa Lidii przechyliła się w stronę podłogi, a powieki zasłoniły jej tajemnicze oczy. Lidia usnęła.

Sytuacja ta bardzo rozbawiła Różę. Dziewczyna uśmiechnęła się. Pozostałe zakonnice spojrzały na nią ze zdziwieniem.

- Chrystus jest blisko mnie. Jestem taka szczęśliwa – wyjaśniła Róża.

 

***

 

Zielone liście na drzewach zmieniły swą barwę na złotą. Potem opadły i zostały przykryte grubym, białym śniegiem. A gdy on się stopił, na gałęziach pojawiły się piękne, białe, różowe i żółte kwiaty.

Dni były monotonne, a zarazem piękne i smutne. Róża tonęła w zachwytach, spadając w czarną otchłań rozpaczy nad jej ukochaną. Przygniatał ją anioł, odpowiedzialny za wyrzuty sumienia.

Spojrzała na krzyż. Wisiał na nim cierpiący Jezus. Patrząc na jego oblicze, poczuła wielki wstyd. Zrobiła tyle złego, aby być u boku jej miłości. Ale czy miała inny wybór?

- Proszę, wyjaśnij mi, dlaczego to wszystko się stało – spytała bezradnym głosem – Ja nic z tego nie rozumiem.

Nie usłyszała żadnej odpowiedzi.

- Ty zawsze tylko milczysz – odrzekła ze złością – Pozwoliłeś na to, aby kościół ustalił dziwne zasady, niszczące życie wielu niewinnym ludziom… I odpowiadasz na nie milczeniem.

Wtedy spostrzegła czarną pajęczynę, powoli oplatającą krzyż. Na parapetach usiadły nietoperze, które spoglądały na nią wrogo swymi czerwonymi oczyma. Opuściły swoje miejsce i poczęły fruwać po całej świątyni.

Róża upadła na podłogę. Spojrzała na swą sutannę, która tonęła we krwi.

- Jak mam to rozumieć? – spytała dziewczyna – Jesteś na mnie bardzo zły? Ale, za co? Ja inaczej żyć nie mogę. Kocham Lidię, kocham ją z całego serca! Zrozum to! Ja tego naprawdę nie chciałam…

Poczuła przeszywający ból. Jeden z nietoperzy ssał jej krew.

- Nie boję się ciebie. Wiem, że jesteś tylko zjawą, znakiem – rzekła – Liczy się tylko to, co jest wewnątrz. To są prawdziwe uczucia. Świat zewnętrzny jest tylko urojeniem. Możemy sobie stworzyć kilka jego warstw i odmian. Możemy namalować taki obraz, jaki nam się podoba. To, co dzieje się naprawdę, wcale nie jest ważne. Wcale…

Jej krew płynęła po całej świątyni, tworząc morze. Róża unosiła się w górę, nie zwracając uwagi, na dziwne wydarzenia. Przecież to, co dzieje się naprawdę wcale nie jest ważne. Być może to tylko kolejne urojenie? Tylko jak je odróżnić od prawdy? Przez to pytanie wielu spadło na dno. Ich potomkowie również podzielą ich los.

- Prawda? Czymże jest prawda? – tak brzmiały kolejne, wypowiedziane przez nią słowa – Prawda jest tym, że usycham, pomimo, iż pływam w morzu krwi…

Z jej słów padły słowa wiersza:

 

Jestem jak kwiat niepodlany, który usycha

Zanurzając się w krzywdzących go zachwytach

Różane płatki zmieniły kolor na czarny

Moja łodyga jest żywa, a korzeń martwy

 

Promienie słońca ogrzewają moje liście,

Lecz nić złotą ukradły im urocze wiśnie

Woda jest dla mnie jak zakazany, zły owoc

Choć ona jedyna daje mi życia moc

 

Deptają po mnie żywe, roześmiane ślady

Kolor moich liści jest coraz bardziej blady

Słodkie cukierki zjadają me martwe tkanki,

Przerażone powietrze widzi puste bańki

 

Wolałabym już zgnić, jak liść, który się poddał

I z szaleństwa buntu diabłu życie oddał,

Niż usychać i tonąć w morzu żywej krwi

I lizać ze smakiem dawno wysuszone łzy

 

Mimo mych starań i płaczu wiśnie wygrają

Gdyż na moje liście truciznę wylewają

A ja przykuta do ziemi martwym korzeniem

Wiem, że życie jest już tylko nierealnym marzeniem

 

I poczęła turlać się po podłodze, nurkując we własnej krwi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, z tego, jak naprawdę wygląda jej życie. Do tej pory żyła w transie. Nie zwracała uwagi na wieczną ucieczkę przed wiśniami, słodkimi cukierkami i pustymi bańkami.

Jej życie było jak ogród. Z pozoru piękne, lecz tylko, dzięki bujnej wyobraźni. Tak naprawdę od jego łodygi wystawały ostre kolce, zadające ból i cierpienie.

Ale to nie było ważne. To, co działo się naprawdę nie było ważne.

A co było ważne?

Róża nie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciała zaprzeczyć jedynej myśli, która pozwala żyć.

Jedno było pewne. Jej życie było grzechem. Grzechem Zakonnicy.

Nietoperze nadal fruwały. Róża spoglądała na nie dziwnie spokojnym wzrokiem.

- Wybacz mi, Boże. Ale ja nic na to nie poradzę – rzekła – Jestem zupełnie bezradna…

 

- Różo, co tu się dzieje! - zawołała przerażona zakonnica, patrząc na dziewczynę, która leżała krzyżem na podłodze i spoglądała zahipnotyzowanym wzrokiem na sufit.

- Nic, siostro. Ja po prostu doznałam objawienia. – odrzekła Róża.

Podniecona zakonnica pomyślała, że Bóg zaszczycił Róże prawdziwym powołaniem i zapewne w przyszłości zostanie świętą.

- Och, dziecko! Jakie to wspaniałe! – zawołała, pochylając się nad nią – Opowiedz, co zobaczyłaś…

Róża zastanowiła się. Przecież nie mogła powiedzieć jej prawdy, bo wtedy sprowadzono by egzorcystę.

- Widziałam Chrystusa, który uśmiechał się do mnie – odrzekła – Oraz tysiące aniołów fruwających po świątyni.

- Mówili coś? – spytała zaintrygowana zakonnica.

- Odpowiadali mi milczeniem. Ale ja wiem, co oni mieli na myśli…

- Co takiego? – Zakonnica była coraz bardziej podniecona.

- Mieli na myśli, że każdego człowieka należy szanować, bez względu na wszystko. Nie wolno nikogo palić na stosie. Nawet czarownic.

- Ależ to herezja! – zdziwiła się siostra.

- Zaprzeczasz Bogu i Aniołom?

- Nie. Idę powiedzieć innym tę dobrą nowinę – rzekła wesoło zakonnica, pomagając Róży wstać.

- Dziękuję i mam jedno pytanie – powiedziała Róża – Siostro Marietto, nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Lidia Walencja?

Słysząc to, siostra skuliła dłonie. Jej wyraz twarzy nabrał dziwnego, smutnego, a zarazem przerażonego wyrazu twarzy. Otworzyła usta i rzekła:

- To panienka nic nie wie? Siostra przełożona kazała zamknąć ją w wieży, gdyż uznała, że Lidia za często przysypia podczas litanii.

- Co?! – Róża była w szoku. W jej oczach pojawiły się krople łez. – Jak mogła! Przecież to okrutne! To nie wina Lidii, że litanie są nudne, a na dodatek odmawiane o późnej porze!

- Lidio, nie mów tak, bo ciebie również zamkną! – zawołała wystraszona zakonnica.

- Mam to gdzieś! – odburknęła Lidia – Chrystus powiedział mi, że powinniśmy się modlić od serca, a nie klepać jakieś nudy…A teraz muszę iść i przystąpić do akcji.

- Co zamierzasz zrobić? – spytała zakonnica.

- Wszystko w swoim czasie – odrzekła Róża i opuściła świątynie.

Biegła krętymi korytarzami w stronę wysokiej wieży, która służyła za loch. Jej serce szybko biło. Była bardzo zdenerwowana. Martwiła się o to, czy uda jej się uratować ukochaną.

Dostrzegła butelkę z winem, która leżała na jednym z parapetów. Była używana podczas eucharystii. Ktoś jednak przez nieuwagę zostawił ją w tym miejscu. Róża podeszła do niej i wzięła ją do ręki. Wewnętrzny głos mówił jej, że ta butelka na coś się przyda.

Z trudem wbiegła na ostatnie piętro wysokiej wieży. Gdy ujrzała małe drzwi, przy których stał strażnik, od razu wiedziała, że tam musi być Lidia. Trzeba było tylko jakoś rozprawić się ze strażnikiem…

Lidia podeszła do niego i rzekła:

- Wpuść mnie. Matka przełożona kazała mi tu przyjść

- A mi matka przełożona powiedziała, że mam nikogo nie wpuszczać – odrzekł niegrzecznie strażnik, który był młodym, niezbyt pięknym chłopcem o nosie, przypominającym nos świni.

Róża zdenerwowała się. Jej gniew był tak wielki, że nie była w stanie pohamować złości. Złapała strażnika za kołnierz i wysyczała:

- Jeśli mnie nie wpuścisz to pożałujesz.

Strażnik odpowiedział jej rubasznym śmiechem. Róża jednak nie poddała się. Wskazała palcem na butelkę z winem, którą trzymała w drugiej dłoni i rzekła:

- Widzisz tę butelkę? Chcesz, żeby rozbiła się na twojej głowie?

Zszokowany strażnik spojrzał na nią przerażonym wzrokiem.

- Czy może twierdzisz, że szkoda marnować tak pysznego wina? - spytała Róża.

Strażnik przytaknął.

- Jeśli mnie wpuścisz, będziesz mógł trochę się napić – rzekła Róża.

Podniecony chłopak uśmiechnął się. Szybko otworzył drzwi i wpuścił Różę, a potem wypił kilka łyków wina.

Gdy Róża stwierdziła, że wypił za dużo, wyrwała mu butelkę z rąk i rzekła:

- Teraz zamknij drzwi. Krzyknę do ciebie, gdy będziesz musiał je otworzyć. Wtedy wypijesz resztki.

Podniecony strażnik zamknął drzwi, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy ponownie ujrzy butelkę z winem.

Oczom Róży ukazała się jej ukochana Lidia Walencja. Cudowny obraz został jednak zniszczony przez smutek i przygnębienie, co spowodowało, że Róża poczuła ukłucie w sercu. Usiadła obok Lidii, pragnąc ją pocieszyć. Nie mogła jednak wydobyć ze swoich ust, ani słowa.

Lidia zaś patrzyła z utęsknieniem na butelkę wina. Róża od razu zrozumiała jej potrzebę.

- Chcę ci się pić? – spytała.

Lidia przytaknęła. Róża, więc podała jej butelkę z winem i obserwowała z zachwytem, jak jej ukochana pije.

Gdy Lidia zaspokoiła swe pragnienie, Róża również się napiła.

Obydwie poczuły, że grunt, na którym stoją poczyna się kołysać. Kamienie, z których była zbudowana wieża zaczęły wirować.

Mimo tego czuły radość. Wielką, nieobliczalną radość.

Przez jakiś czas siedziały w milczeniu, podniecając się tą niezwykłą sytuacją. Potem z ich ust wydobyła się rozmowa. Bardzo zwyczajna.

- Ja naprawdę nie wiem, co tu robię – narzekała Lidia

- Ja też… - rzekła Róża.

-, Więc dlaczego tu wstąpiłaś? – spytała księżniczka.

Róża odpowiedział jej milczeniem.

Same nie wiedziały jak to się stało. Prawdziwości tego zdarzenia nikt nie mógł jednak zaprzeczyć.

Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku…

Który trwał i trwał, i powodował najwyższy stan podniecenia w sercach obydwu dziewczyn.

Chwila ta była tak piękna, że nie da się jej uroku opisać żadnymi słowami.

- Kocham cię… - wyszeptała Róża. Lidia jednak nie zwróciła uwagi na jej słowa.

Godzinę później obydwie leżały obok siebie. Spały. Nic dziwnego, przecież był środek nocy.

Blask srebrnego księżyca wpadł przez małe okienko do wieży i obudził Lidię i Różę.

Lidia spojrzała na nią z przerażeniem. Doskonale pamiętała wydarzenia poprzedniej nocy. Poczuła wyrzuty sumienia, które obciążyły jej serce i zadały ból.

- To, co między nami się wydarzyło nic nie znaczy – powiedziała – Ja kocham Jana i nic tego nie zmieni.

Po tych słowach z jej oczu spłynęły strumienie łez.

Róża poczuła się nieswojo. Jakże mogła do tego dopuścić! Przecież zranienie uczuć Lidii było ostatnią rzeczą, którą chciałaby zrobić.

- Przepraszam, ja naprawdę przepraszam – zawołała. W jej oczach pojawiły się krople łez.

- Przestań – rzekła Lidia zdenerwowanym tonem. – Już dawno zauważyłam, że coś do mnie czujesz. Przecież widzę, jak na mnie patrzysz.

Róża milczała. Była zbyt zszokowana, aby wypowiedzieć, chociaż słowo.

- Ale ja do ciebie nic nie czuję – Lidia kontynuowała swoją wypowiedź – Wiem, że to przykre. Ale ja kocham Jana z całego serca i to z nim chciałabym spędzić resztę życia. Nie płacz.

- Lidio, tak mi ciebie żal – zawołała Róża, która tonęła w morzu łez – Nie martw się, gdy skończy się okres próbny i stwierdzą, że nie nadajemy się na zakonnice, wyjdziemy stąd i wtedy poślubisz Jana.

- Nie wyjdziemy stąd! – zawołała Lidia – Mój ojciec na to nie pozwoli.

- Pomogę ci stąd uciec, obiecuję

- Jak? – zdziwiła się Lidia.

-Hmm… najpierw może opuśćmy tę wieżę – rzekła Róża.

Podeszła do drzwi i zapukała. Strażnik otworzył jej.

- Co tak długo? Musiałem czekać całą noc! – narzekał. Sprawiał wrażenie bardzo pijanego.

Róża zobaczyła, że obok niego stoją puste butelki z alkoholem.

- Odkryłem, że tutaj niedaleko jest magazyn z alkoholem. – wyjaśnił chłopak i wypił ostatni łyk wina. Potem padł zemdlony na ziemię.

Róża doznała oświecenia. Opicie się strażnika do nieprzytomności było jej na rękę.

Podeszła do Lidii i zawołała:

- Mam pomysł! Przebierzesz się w strój tego chłopaka i potem uciekniesz stąd! Nikt cię nie pozna! Zakonnice jeszcze śpią, więc masz duże szanse.

Lidia uznała ten pomysł za bardzo dobry.

Obie zajęły się rozebraniem mężczyzny. Potem Lidia schowała się z powrotem do celi i przebrała się. Róża nie patrzyła na nią, gdyż stwierdziła, że byłoby to nieuczciwe wobec ukochanej.

Gdy Lidia wyszła z celi, obie zeszły na dół. Róża pożegnała się z nią, życząc jej miłej drogi. Potem obserwowała, jak Lidia opuszcza tereny klasztoru. Róża nie poszła razem z nią, aby nie budzić podejrzeń.

Lidia z łatwością opuściła główną bramę, gdyż strażnicy usnęli. Potem Róża stwierdziła, że jej ukochana jest już bezpieczna i weszła do środka klasztoru.

Z jednej strony czuła radość, że uszczęśliwiła ukochaną, z drugiej jednak ból, że już nigdy jej nie zobaczy.

Emocje te były jednak zbyt silne dla jej zmęczonej duszy. Uznała, że pomyśli o tym jutro.

Teraz marzyła o tym, aby położyć się i usnąć.

 

***

 

Obudził ją głos zdenerwowanej zakonnicy. Zaspana Róża otworzyła oczy i spojrzała na jej niewyraźny obraz.

- Różo, co ty wczoraj powiedziałeś siostrze Marietcie? – krzyknęła zdenerwowana Matka Przełożona.

- Eee… już nie pamiętam – skłamała przerażona Róża.

- Ona po tej rozmowie zwariowała! – krzyczała Matka Przełożona – Jest opętana przez szatana! Różo, ty jesteś czarownicą!

- O czym siostra mówi? – spytała zdziwiona Róża.

- Sama zobacz…

 

Róża wstała i ubrała się w codzienny, szary strój. Potem Matka Przełożona odprowadziła ją do pokoju, w którym spała siostra Marietta.

Widok był naprawdę przerażający. Ciało zakonnicy były było pełne krwawych ran. Siostra wyła z bólu, uderzając głową o mury ścian i rozrywając powoli tapetę. Matka Przełożona podeszła do niej i spytała, aby udowodnić Róży swoją rację:

- Siostro Marietto, piękny dziś dzień, nieprawdaż?

W odpowiedzi zakonnica wysyczała:

- Sześć – Sześć – Sześć

I po chwili dodała:

- Chrystus powiedział, że należy szanować wszystkich ludzi. Tak mi wczoraj powiedziałaś Różo. Ale dziś przekonałam się, że to nieprawda. I teraz umieram z bólu.

I padła na ziemię, krzycząc w niebogłosy.

- Widzisz? – Matka Przełożona spojrzała w stronę Róży.

Dziewczyna była przerażona. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło.

- Ale ja naprawdę nic z tego nie rozumiem – broniła się.

- To nieważne – odrzekła Matka Przełożona – Różo, jesteś czarownicą. I spotka cię za to kara.

- Ona tu była tylko dla Lidii – wysyczała siostra Marietta – Ona ją kocha…

- Skąd o tym wiesz? – Róża była coraz bardziej przerażona całą sytuacją.

- Szaaaaaaaatan…….- krzyknęła Siostra Marietta.

- To skandal! Skandal! – wołała zbulwersowana Matka Przełożona.

Róża sama już nie pamiętała, co wydarzyło się dalej. W jej głowie kłębiły się tylko dwa słowa „Szatan” i „Skandal”.

 

***

 

Stało się. Róża stała na kupce siana i była przywiązana do wysokiego, drewnianego słupa. Czekała, aż pochłonie ją ogień.

Przed nią stali biskupi, księża, mnisi, zakonnice. Wszyscy patrzyli na nią ponurym wzrokiem, pełnym nienawiści.

Na dworze panowała piękna pogoda. Złote słońce uśmiechało się do zgromadzonych ludzi, nic nie robiąc sobie z tragicznej sytuacji. Być może chciało pokazać, że to zwyczajny dzień, który dla innych może być bardzo radosny…

Róża nie bała się śmierci. Jej życie i tak już straciło sens. Wykonała swoje zadanie i uszczęśliwiła Lidię. Teraz już nie dostanie nic od losu…

Jeden z biskupów wyszedł na mównicę i począł rozprawiać o winach Róży.

- Została zakonnicą tylko po to, aby zniszczyć naszą wspólnotę kościelną. Kochała kobietę, co jest niedopuszczalne. Głosiła herezję. Przez nią jedna z naszych najbardziej pobożnych zakonnic została opętana. Trzeba ją spalić. Jeśli tego nie zrobimy, ona zniszczy nas, chrześcijan!

Spotkał się z gromkimi brawami. Wszyscy go popierali.

Róża zobaczyła ogień, który zbliżał się w jej stronę. Za chwilę kat rzuci go na nią i wtedy spłonie. A ona zawsze tak bardzo bała się tego żywiołu…

I nagle z nieba zleciał anioł w postaci Lidii Walencji. Księżniczka była ubrana w piękną suknię i wyglądała tak olśniewająco, jak jeszcze nigdy.

- Jak miło, że przyszłaś zobaczyć moją śmierć – rzekła Róża.

- Różo, jakżebym mogła cię opuścić – zawołała Lidia. – Nie mogę pozwolić na to, żebyś zginęła… Tyle ci zawdzięczam…

- Lidio, idź stąd! – ostrzegła ją Róża – Inaczej ty również spłoniesz!

- Nie, Różo! Chodź ze mną!– zawołała Lidia. – Ja cię… kocham

To były magiczne słowa. W oczach Róży pojawiły się łzy. Dlaczego Lidia musiała uświadomić sobie to dopiero teraz? Teraz, gdy nie ma już dla niej żadnego ratunku…

- Proszę odejść – wtrącił się kat – Jeśli panienka tego nie zrobi, zginie od ognia!

- Nie odejdę stąd! – zawołała Lidia – Nie pozwolę na to, żeby Róża zginęła!

- W takim razie trudno – odrzekł kat, machając płonącą pochodnią. Lidia Walencja kopnęła go. On upadł na ziemię i zapalił się. Od niego zapalili się biskupi, mnisi, zakonnice, a potem cały klasztor. Wszystko stało się jedną, płonącą pochodnią.

- Różo! Uciekaj teraz ze mną! To ostatnia szansa – wołała Lidia.

- Bardzo bym chciała, ale jestem przykuta do tego słupa – odrzekła Róża.

Nagle obydwie usłyszały męski głos za ich plecami.

- Lidio! Wracaj! – wołał Jan – Chyba nie masz zamiaru ginąć, dla…

- Owszem! Mam!

- Lidio, nie rób tego – namawiała ją Róża – Zasługujesz na szczęście!

- Ale ja nie będę bez ciebie szczęśliwa – zawołała Lidia Walencja.

Ogień był coraz bliżej stosu, do którego przykuta była Róża.

Niewiele myśląc, Jan wziął ukochaną na ręce i uciekł z tego przeklętego miejsca.

Róża spojrzała na nich z żalem, zdając sobie sprawę z tego, że widzi ich po raz ostatni. Ze smutkiem spoglądała, jak oddala się jej ostatnia nadzieja na szczęście. Potem skierowała wzrok w stronę ognia. Był taki piękny, czerwony, a zarazem tak niebezpieczny.

I na tym kończy się historia, o tym, co jest urocze, a zarazem ostre i pełne kolców. O odpływaniu w świat zachwytu i topieniu się w morzu rozpaczy. O usychaniu i błaganiu o kroplę wody. O nadziei, która zawsze nadzieją pozostanie…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...