Skocz do zawartości

Medytacja - katolicyzm


Mikell

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie!

 

 

Tak jak w temacie. Jaki stosunek ma kosciol, do medytacji?

 

Otoz ostatnio przeczytalem pewien artykul, takich jak by rzeczy zakazanych w katolicyzmie. Miedzy rzeczami takimi jak magia, wrozby, czy feng shui znalazla sie medytacja!

 

Z innych "czytanek" takze kojaze, ze czasem na dluga modlitwe niektorych ksiezy mowi sie, ze medytuja.

 

W takim razie czym jest medytacja, a czym jest medytacja?

 

 

Pozdrawiam, z gory dzieki za odpowiedzi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo należy odróżnić od siebie medytację buddystyczną według tej filozofii od medytacji katolickiej - o niej wiem nie wiele,ale wiem,że jest.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Różnie pojmowana jest medytacja, przez kościół np. nie jest zabroniona. Uważana przez nich za modlitwę. :] Nawet kiedyś słyszałem o ks. w moim mieście, który organizuje "zbiorowe medytacje". :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...
Gość Jaga_Wiedzma

W średniowieczu wszystkich nas spaliliby na stosie juz samo zarejestrowanie się na tym forum.

 

Medytacja katolicka jeśli już tak się ją określa jest mniej więcej tym samym co inne medytacje, tylko tu poprzez modlitwę ma się osiągnąć jedność z Bogiem, tak przynajmniej gdzieś kiedyś słyszałam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niejednokrotnie czytałam wywiady z księżami-egzorcystami, którzy twierdzili, że m.in. medytacja może przyczynić się do opętania. Takie twierdzenie jest nie tyle śmieszne, co smutne. W jednym z takich wywiadów przeczytałam również, iż wg księdza-egzorcysty, wszelkie praktyki Wschodu(np. sztuki walki), również są złe i poprzez ich praktykowanie można zostać opętanym.

Wielu księży ma bardzo ograniczone spojrzenie na świat. No i, co tu dużo mówić, jest bardzo mało księży z prawdziwego powołania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Ja też się z tym spotkałam. ostatnio np czytałam artykuł o szkodliwości Metody Silvy z podanymi kilkudziesięcioma przykładami opętania pzrez demony po kursie Silvy. Niektóre z tych historii były wręcz absurdalne, a nawet swiadczyły o tym, że ofiara Silvy chyba nie robiła kursu Silvy.

Innym razem trafiłam na wstrząsający opis opętania przez ki8lka demonów osobę, która od kilku lat trenowała Tai Chi. A raz spotkałam się też z szkodliwością Jogi i opętaniem chłopca, który zbłądził i zaczął czytać ksiązki o buddyzmie. Te książki sprawiły, że został opętany, a w każdym razie jego życie legło w gruzach bo same nieszczęścia mu się przytrafiały.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Powiem Ci też tak, czasem moze się zdarzyć, że komuś takie ezoteryczne czy nawet treningowe spotkania wyjdą na niekorzyść. Jeśli ktoś nie jest na to gotowy nie powinien się w to "pchać" na siłę. Czasem jednak wiara takiej osoby moze być na tyle silna, że kiedy ksiądz nagle powie, że uprawianie wschodnich sztuk walki, jest czymś więcej niz treningiem sportowym, może to wpłynąć negatywnie na taką osobę. Bardzo wierzący katolik, który nigdy by nie przypuszczał, że takie Tai Chi jest szatańską praktyką, nagle może zacząc żyć w poczuciu winy, a jego psychika zaszwankować. Mechanizmy psychiczne oraz konflikty wewnętrzne jakie mogą na tym tle powstać mogą być bardzo szkodliwe.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, nikt nie powinien się zabierać za coś, do czego nie jest gotowy.

Jednak, jeśli ktoś sobie złamie nogę na treningu karate, to nie jest to wina tego treningu, czy tej sztuki walki.

Trzeba mieć zdrowy dystans do wszystkiego oraz mierzyć siły na zamiary.

Gdy taki ksiądz-egzorcysta mówi, że sztuki walki to zło, religie Wschodu to zło i medytacja czy joga to również rzeczy, które prowadzą do zguby - nie ma pojęcia o czym mówi. Innymi słowy - wyraża swoją opinię na temat czegoś, czego nie zna. Jaki z tego wniosek? Bezmyślność. Taki ksiądz nigdy nie medytował, bo ktoś mu wmówił, że to jest złe; lub/i sam sobie to wmówił.

Łatwo jest krytykować coś, o czym się nie ma zielonego pojęcia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Poza tym to narzucanie jakiegoś swego zdania innym. I "przeginanie" O ile jestem w stanie zaakceptować fakt, ze traktowanie wróżb, magii i astrologi chrześcijanin uzna za grzech, bo tak mówi PS, to już podciąganie pod to sztuk walki czy naturalnych metod leczenia to czyta przesada.

Poza tym czyż modlitwa nie jest pewnego rodzaju medytacją? Wszak to rozmowa z Bogiem, otwieranie się na niego, przyjmowanie go. Więc też jest jakąś formą medytacji. A "klepanie" zdowasiek różańcowych czyż nie jest podobne do wschodnich mantr? Mnie sie zresztą zawsze pacierze różańcowe, litanie i powtarzane modlitwy zawsze z mantrą kojarzyły. Dla mnie szczera i prawdziwa modlitwa to ta płynąca z serca własnymi słowami. Wyuczone formułki to mantry. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Często to, co nieznane, budzi zwyczajnie lęk. Księża to nie są ani ludzie święci, ani wszechwiedzący. A jak ksiądz mówi: to jest dobre... a to nie... , zapomina przy tym, że to jest tylko jego opinia, jego subiektywna prawda.

Zgadzam się z Twoim twierdzeniem, że modlitwa jest pewnego rodzaju medytacją. Co do modlitw, to nigdy nie czułam tych wyuczonych. Zawsze modlę się swoimi słowami, bo przy tym wiem, co wyrażam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma
Często to, co nieznane, budzi zwyczajnie lęk. Księża to nie są ani ludzie święci, ani wszechwiedzący.

 

Powiedziałabym nawet, że większość z nich jest ostatnimi w kolejce do Nieba, a świętości już na pewno. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety. Generalnie mam potrzebę walczenia z ciasnotą umysłową, ale do wielu ludzi pewne rzeczy po prostu nie docierają. Powody mogą być różne. Wielu ludzi nie chce przyjąć istnienie czegoś do świadomości, bo zwyczajnie się tego boją; dlatego krytyką i negują. Wielu też nie jest gotowych na poznanie pewnych uniwersalnych prawd.

Jednak na każdego przyjdzie pora.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nereido, Vivien1,

 

zadałyście sobie kiedykolwiek trud, żeby się dowiedzieć, dlaczego dokładnie - "nie"? Gdzie szukałyście tych informacji, że udało Wam się dotrzeć tylko do przysłowiowego: "nie - bo nie"?

 

Tyle że powyższe pytania potraktujmy bardziej jako margines. Temat dotyczy medytacji.

 

Poza tym czyż modlitwa nie jest pewnego rodzaju medytacją? Wszak to rozmowa z Bogiem, otwieranie się na niego, przyjmowanie go. Więc też jest jakąś formą medytacji. A "klepanie" zdowasiek różańcowych czyż nie jest podobne do wschodnich mantr? Mnie sie zresztą zawsze pacierze różańcowe, litanie i powtarzane modlitwy zawsze z mantrą kojarzyły. Dla mnie szczera i prawdziwa modlitwa to ta płynąca z serca własnymi słowami. Wyuczone formułki to mantry. :D

 

Dajcież żyć... Od kiedy medytacja buddyjska jest zwrotem do Boga? Od kiedy w buddyzmie mamy Boga? W medytacji oczyszczasz umysł ze wszystkiego - i otwierasz się na wszystko. A jak jest w modlitwie? Kierujesz się na Boga i przez Boga doznajesz oczyszczenia. Jest specyfikacja? Jest. Jest różnica? Jest. Podczas modlitwy nie ma prawa przypałętać Wam się... dosłownie wszystko.

 

A klepanie zdrowasiek bez namysłu i rozważań to nie jest modlitwa. Nie mylcie tego, co zwykliśmy widzieć z tym, czym to naprawdę powinno być.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma
Nereido, Vivien1,

 

zadałyście sobie kiedykolwiek trud, żeby się dowiedzieć, dlaczego dokładnie - "nie"? Gdzie szukałyście tych informacji, że udało Wam się dotrzeć tylko do przysłowiowego: "nie - bo nie"?

 

Tyle że powyższe pytania potraktujmy bardziej jako margines. Temat dotyczy medytacji.

 

 

 

Dajcież żyć... Od kiedy medytacja buddyjska jest zwrotem do Boga? Od kiedy w buddyzmie mamy Boga? W medytacji oczyszczasz umysł ze wszystkiego - i otwierasz się na wszystko. A jak jest w modlitwie? Kierujesz się na Boga i przez Boga doznajesz oczyszczenia. Jest specyfikacja? Jest. Jest różnica? Jest. Podczas modlitwy nie ma prawa przypałętać Wam się... dosłownie wszystko.

 

A klepanie zdrowasiek bez namysłu i rozważań to nie jest modlitwa. Nie mylcie tego, co zwykliśmy widzieć z tym, czym to naprawdę powinno być.

 

Nie napisałam nic o medytacji buddyjskiej, czy buddyjskim zwracaniu się do Boga. Medytacje sa różne. Buddyjska ma co innego na celu, sa też medytacje nie buddyjskie,któe mają medytującego otworzyć na Boga lub coś innego. Przyrównałam jedynie modlitwy różańcowe do buddykskich mantr, bo tak mi się one kojarzą, choć sa czymś innym i mają inny charakter. Mantry choć najbardziej znane z buddyzmu nie są wyłacznie domeną buddyjską. Wiele religii ma coś w rodzaju mantr tylko inaczej je nazywają.

Buddyzm nie ma monopolu na medytacje czy mantry.

A modlitwę przyrównałam do medytacji, gdyż tak ja odbieram. Moja przyjaciółka jest osobą bardzo wierzącą i religijną, modli się dużo w ciszy i skupieniu, a wiem, ze nie "klepie" pacieży lecz prowadzi coś jak dialog ze swoim Bogiem. To co przeżywa wówczas i to jak się otwera na różne rzeczy bardzo przypomina stan, jaki niekórzy osiągają w medytacji. Więc można to przyrównać do medytowania.

Nigdzie jednak nie wspomniałam o modlitwach buddyjskich do boga. Ani nawet o tym, że medytacja buddyjska jest modlitwą do boga.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nereido, Vivien1,

 

zadałyście sobie kiedykolwiek trud, żeby się dowiedzieć, dlaczego dokładnie - "nie"? Gdzie szukałyście tych informacji, że udało Wam się dotrzeć tylko do przysłowiowego: "nie - bo nie"?

 

Proszę podać przykład z moich czy Vivien01 wypowiedzi, na podstawie których wywnioskowałaś, że mamy pewność co do tego, że albo coś jest na 'nie', albo na 'tak'. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Vivien1,

 

tyle że dla mnie przyrównanie medytacji z modlitwą równa się przyrównaniu procesów, jakie zachodzą. Sam termin medytacja odnosi się do samodoskonalenia człowieka (z naciskiem na "samo-"). I to niezależnie, o jakim typie medytacji mówisz. Modlitwa natomiast to doskonalenie - poprzez Boga.

 

I tak, jak nie potrafię patrzeć na modlitwę w oderwaniu od Boga, tak samo jak nie potrafię patrzeć na medytację - w oderwaniu od percepcji ludzkiej. Zupełnie inny nacisk jest położony w tych dwóch schematach.

 

I nie mówię, że za pomocą modlitwy nie można osiągnąć tych samych stanów, co za pomocą medytacji. Można. Tyle że w moim odczuciu dla przeciętnego Europejczyka modlitwa jest metodą bezpieczniejszą - tu się zwracasz do Boga i otwierasz tylko na Boga. Natomiast w medytacji - jeśli nie mamy Mistrza nad sobą, który nas przygotuje do tego, z czym możemy się spotkać - pakujemy się w większe kłopoty, niż możemy sobie wyobrazić.

 

Stąd termin "medytacja" na określenie modlitwy jest tylko uproszczeniem. Bardziej łączy się z potocznym rozumieniem "medytować=rozmyślać", niż z realnym znaczeniem medytacji samej w sobie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Proszę podać przykład z moich czy Vivien01 wypowiedzi, na podstawie których wywnioskowałaś, że mamy pewność co do tego, że albo coś jest na 'nie', albo na 'tak'. :)

 

No cóż... Nie trzeba długo szukać. :)

 

Niejednokrotnie czytałam wywiady z księżami-egzorcystami, którzy twierdzili, że m.in. medytacja może przyczynić się do opętania. Takie twierdzenie jest nie tyle śmieszne, co smutne. W jednym z takich wywiadów przeczytałam również, iż wg księdza-egzorcysty, wszelkie praktyki Wschodu(np. sztuki walki), również są złe i poprzez ich praktykowanie można zostać opętanym.

Wielu księży ma bardzo ograniczone spojrzenie na świat. No i, co tu dużo mówić, jest bardzo mało księży z prawdziwego powołania.

 

Tutaj mamy dodatkowo wyraźną opinię, że takie podejście uważasz za bzdurę... Tyle że egzorcyści podają powody, dlaczego tak uważają. Ty odnosisz się tylko do ostatecznego wniosku ("to jest niebezpieczne") i odrzucasz go - bo nie zgadza się z Twoim sposobem pojmowania.

 

Dlatego pytałam, czy i gdzie szukałaś powodów, dla których Kościół ma takie a nie inne stanowisko w tym temacie. Nie tylko samo stanowisko, ale dlaczego takie a nie inne. Li i jedynie.

Edytowane przez kaffka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzisz, i w tym jest cały szkopuł. :)

 

W skrócie (przepraszam, ale padam już na nos, zaczęłam się przyzwyczajać do innych pór snu):

 

1) Medytacja - jest niebezpieczna i to dokładnie w tym samym rozumieniu, w którym autorytety Wschodu ja pojmują! Widzisz, w tej kulturze uśmiechy politowania budzą stwierdzenia, że tak potężne narzędzie jak medytacja jest wykorzystywane na Zachodzie chociażby jako... sposób odprężenia. :) W ich kulturze każdy adept medytacji ma nad sobą Mistrza, który go przeprowadza przez wszystko - przygotowuje na każdą ewentualność, jaką można spotkać. Oni sami przecież mówią o spotkaniu z Demonami jako jednym z najważniejszych prób podczas medytacji.

 

A jak w przypadku zagrożenia zachowa się Europejczyk, który niczego się nie spodziewa, bo nikt go tego nie przygotował?

 

2) Sztuki walki - nie chodzi przecież o wymachy rak czy nóg! Chodzi o filozofię, jaka jest przy tym przekazywana. Inicjacje na kolejne poziomy wtajemniczeń. Niebezpieczeństwa z tego tytułu.

Edytowane przez kaffka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Kafko, masz rację, że Sztuki walki to coś więcej niż trening, ale nie koniecznie. Wiele szkół sportów wlaki skupia się na treningu ciała, a mniej na terningu ducha. Jeśli jednak idzie za tym filozofia to jest i mistrz, który prowadzi adepta.

Co do medytacji nie zgodze się z Tobą do końca. Dziś pod pojęcie medytacji naprawdę wiele rzeczy związanych z rozwojem duchowym. Te medytacje, o których piszesz są typowo wschodnie, może właśnie buddyjskie. I tu się zgodze, to nie jest droga ku sobie bez mistrza i przygotowania.

Ale nie tylko Mistrzowie Wschodu wypracowali swoje metody poznawania prawdy i medytowania. Po prostu inne sa nieco nazwy i czasem metody, ale prowadzą do jednego celu. Poznania siebie i doskonalenia siebie.

Czy więc jest to szczera modlitwa, czy inna forma nie ma znaczenia. Ważny jest cel jaki się dzięki temu osiąga.

Co do naszych wypowiedzi o podejściu wielu księży, to wynika to z obserwacji. Dla mnie tłumaczenie, że ktoś został opętany przez szatana bo się sztańską sprawą zajmował nie jest tłumaczeniem. To księża podchodzą do wszystkiego co nie chrześciajńskie jako do szatańskiego.

Może nie wszyscy bo wielu ma to gdzieś. Moze nie wszyscy ale wielu.

A co do Medytowania europejskiego, to powiem Ci, że też miałam w tej dziedzinie swoich Mistrzów, a medytacja nie miała nic wspólnego z religiami czy wierzeniami wschodu, choć zapewne pewne elementy tamtejszej filozofii i tu były. Wszak wszystko się przenika nawzajem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisałam, że dla mnie ważny jest sam fakt, że uważają to za ZŁO, dlatego, że z ich wypowiedzi jasno wynika, że są święcie przekonani o takim stanie rzeczy. Są zamknięci we własnej klatce swoich przekonań, przekonani o własnej nieomylności.

Nie twierdzę, że wszyscy księża są tacy, ale jest naprawdę wielu, z którymi jakakolwiek polemika jest daremna. Gdy próbujesz przekonać ich, że są w błędzie, oni uparcie twierdzą, że tak zdecydowanie nie może być i że to Ty nie masz racji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A medytacja chrześcijańska do której podałem linka to co, też jest ZŁA?

Niezależnie czy jest to medytacja chrześcijańska, buddyjska, czy jakaś inna, to wpływ medytacji na ludzi został zbadany przez naukowców, i wiadomo że medytowanie poprawia pamięć i koncentracje, powoduje rzadsze problemy z bezsennością itp.

 

 

Tak dodatkowo trafiłem na taką stronę Zagrożenia - Adonai.pl

możecie poczytać, większość to bzdury np. o metalu,.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Rzuciłam okiem. Trochę przeczytałam i stwierdzam....... Nie ma dla mnie nadziei. :D

 

A całkiem poważnie, to uważam, że to naciagne vzdury i wyssane z palca brednie. Równie dobrze można podac wiele przykąldów tragicznego końca tym, którzy zawierzyli sile modlitwy i słowu bożemu. Bo zamiast iść do lekarza modlili się o cud. Cud ten jednak nie nastąpił. Sama jestem po II stopniach Reiki i nigdy bym się nie ośmieliła pwoiedzieć komuś, ze ma zrezygnować z leczenia konwencjonalnego. Reiki jest tu wspomagające. Poza tym mozna podac setki przykłądów na uzdrowienie kogoś metodą Silvy, Reiki czy innymi metodami. Lekarze medycyny konewencjonalnej coraz chętniej sięgają po homeopatię i ziołolecznictwo.

To co tam piszą to bzdury, które niektórym mogą wyrządzić więcej szkody, jak pożytku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Jest też taka przypowieść o tym jak ludzie słuchają słowa bozego i wypatrują znaków od Boga. Niestety takie zachowanie bardzo często obserwuję u wierzących chrześcijan, którzy chętnie starają się sprowadzić innych na "właściwą" drogę, a sami pozostają ślepi. Oto ta przypowieść.

 

TRZY OPATRZNOŚCIOWE ŁÓDKI

Kapłan siedział przy swoim biurku koło okna, przygotowując kazanie o opatrzności, gdy usłyszał coś, co brzmiało jak wybuch. Wkrótce ujrzał, ludzi biegających w panice tam i z powrotem; okazało się, że pękła tama, rzeka wezbrała i ludzie się ewakuowali.

Kapłan zobaczył, że woda zaczyna już płynąć niżej położonymi ulicami miasta. Trochę trudno przyszło mu opanować ogarniającą go panikę, ale powiedział sobie: „Oto jestem tu, przygotowując kazanie o opatrzności i daną mi jest okazja, aby wprowadzić w czyn to, o czym mówię wiernym. Nie ucieknę, tak jak reszta. Zostanę tutaj ufny, że Boża opatrzność mnie ocali”.

Gdy woda sięgała okna, podpłynęła łódź pełna ludzi. „Wskakuj ojcze”, krzyczeli. „O nie, moje dzieci”, rzekł kapłan z ufnością. „Wierzę, że Boża opatrzność mnie uratuje”.

Wdrapał się jednak na dach, a gdy woda znów się podniosła, nadpłynęła następna łódź pełna ludzi nawołujących, by ksiądz się do nich przyłączył. I kapłan znów odmówił.

Teraz wspiął się na szczyt dzwonnicy. Gdy woda zaczęła mu sięgać kolan, przypłynął oficer w motorówce wysłany, aby ratować księdza. „Nie, dziękuję”, rzekł kapłan ze spokojnym uśmiechem. „Widzi pan, ufam Bogu. On mnie nie zawiedzie”.

Kiedy kapłan utonął i poszedł do nieba, od razu zaczął się skarżyć do Boga. „Wierzyłem Ci. Dlaczego nic nie uczyniłeś, żeby mnie ratować?”.

„No cóż”, odparł Bóg. „Wiesz, wysłałem ci te trzy łódki”.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Noż kurczę... Ja to chyba w innym języku mówię.

 

A medytacja chrześcijańska [...] to co, też jest ZŁA?

 

Xardas, czy ja nie powiedziałam, że zwrot do Boga jest zarazem mechanizmem ochronnym na wszystko inne, co mógłbyś napotkać z otwartym umysłem? I w tym upatruję różnicę między medytacją a modlitwą?

 

 

 

W dalsze dywagacje - jacy to ograniczeni są księża - nie wchodzę. Ja w każdym razie razie nie spotkałam tak ograniczonego i tępego księdza, jaki jest tu z uporem maniaka opisywany ciągle jako przykład.

 

A przypowieść odnosi się do zwykłej głupoty przykrytej pięknym terminem, a nie do prawdziwej opatrzności Bożej. Odnosi się do niezrozumienia podstawowych prawd wiary już w samych podstawach. I szczerze mówiąc nie potrafię dostrzec powiązania z omawianym obecnie tematem "Medytacja - katolicyzm".

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Może zboczyliśmy nieco z tematu, ale przpowieść obrazuje niezrozumienie opatrznośći przez wielu chrześcijan.

Co do księży to owszem znam wielu bardzo mądrych i wykształconych ale mających też bardzo ciasne umysły. Wielu też swoim zachowaniem zaprzecza wszystkim wartościom chrześcijańskim, więc trudno się dziwić, że ludzie do chrześcijanstwa zaczynają podchodzić sceptycznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Wiecie, czasem mam wrażenie, oczywiście nie obrażając nikogo, że katolicy mają tendencję do nawracania kogoś na siłę. To własnie mnie drażni. Wiara to indywidualna sprawa każdego człowieka. Oczywiście dobrze jest o niej dyskutowac i głośno rozmawiać. Ale co innego powiedzieć czy napisac, że się wierzy i dlaczego, nawet co dana doktryna religijna mówi czy naucza. Ale przekonywać na siłę kogoś kto tego nie chce jest po prostu nachalne. Oczywiście zdaję sobie sprawę, z tego, że katolicy czy chrześcijanie chcą nieśc słowo swego boga innym, ale nie powinni tego robić nachalnie a czasem wręcz brutalnie. Co innego jest powiedzienie, że według chrześcijan, takie a takie postępowanie jest grzechem i dlaczego, a co innego stwierdzanie, .że się grzeszy. Nie będąc chrześcijanką nie mogę grzeszyć po chrześcijańsku, bo mnie to nie dotyczy. Oczywiście są uniwersalne prawa, których łamanie jest złem, ale to nie ma już nic wspólnego z jakąś konkretną religią.

Oczywiście znowu tu trochę generalizuję, bo znam wielu katolików, którzy sa wspaniałymi ludźmi, potrafiącymi wiele dobrych rzeczy powiedzieć o swojej wierze, a przy tym szanować odmienność poglądów innych. Ale np w necie zauważyłam, że wielu katolików narzuca swą wiarę i poglądy. Parę razy dostałam maile z bloga, potępiające to co piszę i robię na swoim blogu. A nie ma tam nic złego poza poezją i odrobiną erotyki i humoru. Można zresztą sprawdzić: Poezja i Erotyka - Onet.pl Blog

Tymczasem osoby piszace katolickie blogi wysyłają do mnie (i do innych też) nauki swej wiary i obszerne cytaty biblijne. Kiedy odpisałam z prośbą, zresztą grzeczną, ze prosze o nie wysyłanie do mnie takich maili, bo nie jestem chrześcijanką, to maile te się nasiliły, początkowo z próbą nawracania mnie a potem nawet potępianiem mnie i moich poglądów, nie wspominając o straszeniu ogniem piekielnym.

Chyba najlepiej nie wdawać się w dyskusję z takimi osobami, ale z drugiej strony czemu mam nie bronić swoich poglądów, swjej wiary, dlaczego mnie nie można przekazać czegoś katolikom, bo wówczas się mnie potępia za poglądy. A może wystarczyłoby przeczytać, poszperać, spojrzeć na pewne rzeczy obiektywnie.

Ja nie jestem chrześcijanką, co nie znaczy, że nie korzystam z nauk Jezusa, nie czytam Biblii czy choćby Nowego testamentu.

Szanujmy się wzajemnie i swoje wyznania.

Z góry też przepraszam tych, których moja wypowiedź mogła urazić. Nie chcę tu nikogo oceniać i nie generalizuję, że wszyscy katolicy sa tacy czy tacy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Większość katolików ma wąskie poglądy na otaczający świat. Takim też wydaje się, że katolicyzm jest jedyną słuszną religią i jeśli jej nie wyznajesz, to jesteś nienormalny.

To taki umysłowy ciemnogród. Przypuszczam, że jakieś 80% tych regularnie uczęszczających na msze 'owieczek', nie ma pojęcia, jakie jest prawdziwe przesłanie Słowa Bożego. Znają przykazania, jednak się do nich nie stosują(już nie wspominając o tym, że pierwotnie nie tak one brzmiały do końca).

Przykładowo, przykazanie 5.(Nie zabijaj), nie dotyczy tylko fizycznej krzywdy.

'Nie zabijaj' może mieć również zastosowanie do mentalności. Nie gnęb człowieka psychicznie, nie poniżaj, nie zabijaj w nim nadziei, jego marzeń, nie szydź z niego. Można by tak rozwijać w nieskończoność niemalże.

Czy, będąc katolikiem, zagłębiasz się w Słowo Boże? Samo chodzenie do kościoła i mechaniczne odklepywanie modlitw, nie stanowi wyrazu Twojej wiary.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Dodam do tego jeszcze fakt, że około 80% katolików (to dane statystyczne) nie zna Pisma Świętego, nigdy nie przeczytała nawet fragmentu Biblii, co więcej nie umie znaleźć takiego fragmentu. A nawet (tu cytat) "– Wiele osób nie potrafi odpowiedzieć na elementarne pytania: czy ewangelie stanowią część Biblii? Czy Jezus napisał księgi Biblii? Kto, Mojżesz czy Paweł, był postacią Starego Testamentu?". Artykuł jest tutaj:

Biblię kupujemy, ale jej nie czytamy - Rzeczpospolita

 

Więc chętnie podyskutuję na temat Pisma Świętego z katolikiem lub każdym innym, kto przeczytał jeśli nie całość to choć Nowy Testament.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Można powiedzieć, że chodzenie do kościoła i tytułowanie się mianem katolika jest poprawne polityczne w naszym kraju. A w zasadzie było, bo to się zmienia.

W moim odczuciu tu bardziej chodzi o politykę niż o autentyczną wiarę. Taka 'wiara', o jakiej mowa wyżej, jest przepełniona hipokryzją, zakłamaniem. Jednak wciąż wielu uważa, że jak pójdzie do kościoła i przesiedzi w nim te 45 minut mszy, to może mieć czyste sumienie. Na pewno zyskasz uznanie za to w oczach miłosiernego Boga.

I tutaj właśnie wychodzi kompletna nieznajomość Boga.

Jeśli masz wybór - iść do kościoła tylko dlatego, że to wydaje Ci się poprawne, to lepiej w ogóle nie idź, bo tracisz swój czas i oszukujesz samego siebie. Jednak ludzie lubią sobie coś wmawiać, by uspokoić własne sumienie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wracając do tematu, jeśli medytacja buddyjska (i joga) była by naprawdę teka zła jak niektórzy uważają, oznaczało by to że parę(naście) milionów wyznawców buddyzmu (i hinduizmu), jest pod nieustannym działaniem szatana.

Nawet poganizm nie jest na wskroś zły, bo 2500 lat temu 90% ludzi na świecie wierzyła w pogańskich Bogów, i niebyli wszyscy opętani przez demony.

  • Lubię to! 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytam właśnie Wasze płomienne przemowy - w obronie wolności słowa i przekonań... I nigdy, ale to przenigdy nie spotkałam się z bardziej zajadłym, niesprawiedliwym, oszczerczym i tendencyjnym stanowiskiem wobec innego zdania i innej wiary niż to, co przeczytałam powyżej.

 

Państwo Obrońcy Wolności Wiary i Przekonań - przeszkadza Wam, gdy ktoś w dyskusji powie Wam że to, co robicie, nie zgadza się z jego osobistym porządkiem moralnym. Nie mierzą Was w takim razie Wasze własne słowa?

 

To już nie stwierdzenia na zasadzie "to nie zgadza się z moim systemem dobra i zła". To oceny - bezpośrednie już nawet zarzuty ciemnoty, braku wiary, braku wiedzy... braku rozumu? I to na jakiej podstawie? Stwierdzeń w stylu "większość" i "zazwyczaj"? Powoływania się na "jedynie słuszne" "dane statystyczne", oszacowane nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo na jakiej grupie ludzi (i czy w ogóle) - co natomiast pewne, to to, że obliczone na wywołanie skandalu i rozgłosu dla pisma, zgodnie z najprostszymi prawami rynku?

 

Swoimi słowami obrażacie moje autorytety - bo jako człowiek wierzący wierzę i ufam Kościołowi. I nigdy bezpośrednio nie spotkałam żadnego duchownego, który nie był wart mojego zaufania. Więc z całym szacunkiem, wypraszam sobie sformułowania typu: "większość księży", "większość katolików". I to stwierdzeń na zasadzie "powszechnie wiadomo, że świnie mają rogi".

 

Czuję się przeciętną katoliczką. I nie czuję się wyjątkiem, że przeczytałam Pismo Święte. Jak i nie czuję się wyjątkiem, że potrafię odpowiedzieć na pytania na poziomie dziecka w przedszkolu odnośnie swojej wiary.

 

Drodzy Państwo, poniżej mojej godności jest udowadnianie, że nie jestem jeleniem.

 

Nie potrafię nazwać tego, co obecnie robicie. I nie chcę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja odnoszę się do tego, co wynoszę z własnych obserwacji. I nie powołuję się na jednostkowy przykład, dlatego operuję słowem ,,większość".

W KK jest wiele zakłamania. Jednak to już jest offtop.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

 

Państwo Obrońcy Wolności Wiary i Przekonań - przeszkadza Wam, gdy ktoś w dyskusji powie Wam że to, co robicie, nie zgadza się z jego osobistym porządkiem moralnym. Nie mierzą Was w takim razie Wasze własne słowa?

 

 

Jeśli ktoś powie, że nie zgadza się to z jego osobistym porządkiem moralnym to nikt nie będzie mu niczego narzucał. Ale jak przeczytasz uważnie powyższe posty to nie było tu zbyt wielu stwierdzeń tego typu, a raczej ocena, że droga, którą niektórzy z nas krocza jest grzechem i złem.

Zresztą w kilku postach zaznaczyłam wyraźnie, że moje niektóre wypowiedzi były sporym uogólnieniem wynikającym z obserwacji i własnych doświadczeń, co nie znaczy, że wszyscy katolicy tak postępują. O tym zreszta też napisałam, jednocześnie przepraszając tych, którzy nie oceniają i nie narzucają. Nie potępiają odrębności innych.

Mam też prawo do wyrażania głośno swoich poglądów i mówienia głośno o swojej wierze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś powie, że nie zgadza się to z jego osobistym porządkiem moralnym to nikt nie będzie mu niczego narzucał. Ale jak przeczytasz uważnie powyższe posty to nie było tu zbyt wielu stwierdzeń tego typu, a raczej ocena, że droga, którą niektórzy z nas krocza jest grzechem i złem.

 

Vivien01, tyle że my dyskutujemy w temacie "Medytacja - katolicyzm".

 

Z tego jak ja zrozumiałam temat wątku - my nie rozmawiamy o tym, czy medytacja jest złem w sensie ogólnym - tylko o tym, jak do zagadnienia medytacji podchodzi się akurat w katolicyzmie. A w tym zestawieniu nie da się ominąć terminologii zła i grzechu. Co wcale nie oznacza, że mówimy o "złu i grzechu" totalnym. Mówimy o nim w odniesieniu do systemu wartości wiary katolickiej.

 

Dlatego żadne ze słów powyżej nie wiążą się z oceną Twojego postępowania czy tym bardziej - Ciebie samej. Wybrałaś inne wartości i inny system przekonań - i ok.

 

My rozmawiamy po prostu o tym, jak do tego podchodzi się w katolicyzmie i terminologia odnosi się ściśle do tego kontekstu.

Edytowane przez kaffka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://pl.wikipedia.org/wiki/Medytacja_(katolicyzm)

 

Wikipedia tyle nam mówi. ;)

 

Medytacja (rozważanie, rozmyślanie) w Kościele katolickim to szczególny rodzaj modlitwy, polegający na kierowaniu do Boga swoich myśli, zwracania się do Niego w ciszy.

Sens

Tak o medytacji mówi jeden z jej znawców w Polsce, o. Jacek Bolewski:

 

"Medytacja daje wyzwolenie, bo otwiera na prawdę. Jednak nie jest to ucieczka od rzeczywistości, przeciwnie: jej sens zmierza do pełnego przyjęcia tego, co nas otacza. Medytacja dąży do przemienienia człowieka, do tego, by zobaczył i usunął przeszkody tkwiące w jego wnętrzu, a wynikające z egocentryzmu, tworzenia własnego świata trosk i marzeń.

 

Medytacja stała się modna, ale ma ona różne dodatki: relaksacyjna, wyciszająca… Wiąże się z tym wiele nieporozumień, przed którymi ostrzegali już dawni mistrzowie medytacji. Medytacja nie jest wartością samą w sobie, ale ma pomóc w odkryciu Boga. Prawdziwa medytacja prowadzi do wzrostu miłości. Miłości do Boga, który jako źródło naszego życia pomaga nam wyzwolić się z miłości własnej i otworzyć na innych".

I więcej. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

tak zgadzam się z tym,że mechanizmy psychiczne oraz konflikty wewnętrzne jakie mogą na tym tle powstać mogą być bardzo szkodliwe,wiem coś o tym sam uprawiam medytację-zen czyli zazen,księża wiedzieli o tym (nie wszyscy)i powtarzają dzieciom ,wyuczone regułki np.na temat wiary i nieraz człowiek dorosły uważa np.chrześcijaństwo za jedynie słuszną wiarę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko zalezy od tego, co rozumiemy pod nazwa medytacja, czy siedzenie w ciszy i myślenie o swoim zyciu - przy relaksacyjnej muzyce. Czy może śwoadome oczyszczanie swojego ciała energetycznego, czakramów i meridian.

Jeśli to pierwsze, to oczywiście chyba żadna religia tego nie zabrania. Ale nie jestem pewna, czy o to chodziło w pytaniu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tak gusherra w pewnym stopniu masz rację,żadna religia nie powinna zabraniać medytacji ,kiedyś medytacja,kontemplacja,modlitwa były rozumiane podobnie przez kościół ,teraz tak nie jest ,ja przez 13 lat wypróbowałem każdy rodzaj medytacji poprzez siedzenie w ciszy przy muzyce relaksacyjnej (kontemplacja) ,analizowanie kart tarota,świadome oczyszczanie swojego ciała energetycznego, czakramów,meridian (modlitwa) (kontemplacja) ,aż zetknołem się z prawdziwą medytacją-zen czyli zazen ,siedzenie poprostu (medytacja) (kontemplacja) (modlitwa) i czy ktoś nazwie ten wewnętrzny spokój BOGIEM,OŚWIECENIEM CZY TRANSCEDENCJĄ nie ma to znaczenia dla medytującego.dziękuję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, ja się z Tobą w 100% zgadzam, ja nie uznaję kategoryzowania, rozbijania Boga na religie itp. Natomiast,jak się to ma do doktryn chrześcijańskich? Spytakj księdza, czy wolno Ci uprawiać Medytację Zen. Prawdopodobnie pokiwa smutno głową i zacznie Cię egzorcyzmować. Religia katolicka nie dopuszcza takich praktyk.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wiesz,dokładnie tak myślę chyba że napisałem niejasno to przepraszam,mówiłem że tylko nieliczni księża od dawna tak uważali,a powszechnie jak jest, tak jest, wiadomo ,żaden ksiądz się nie wychyli,to tak jak z naukowcem ktury,odkrył coś co przeczy ogółowi i też o tym nie będzię mówił.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...

Ja podam może przykład takiej medytacji ,przeciwko której kościół katolicki nie powinien się sprzeciwić

Jak może człowiek przejść z ciemności w światło?

 

Człowiek żyje na Ziemi zamknięty jak w ciemnej kopercie a wokół

niej pali się światło.Kiedy otworzysz serce dostajesz odpowiedź -

światło napełni twoje wnętrze, uczyni cię oświeconym.

 

Bóg oświeca człowieka, czyni go nowym a ten zmienia się fizycznie, mentalnie i duchowo.

 

Stary skrypt mówi:

 

"... Jego ciało stało się piękne, wspaniałe i mocne

ale nie od mięśni i kości lecz wolne od stresu, zmartwień i obaw.

Jego twarz jaśnieje energią, entuzjazmem i życiem... "

 

Proces otrzymania światła z wysoka jest końcem podróży

człowieka po Ziemi.Kiedy serce jest wystarczająco czyste i przyjmuje

promienie boskiego słońca dusza jaśnieje niczym gwiazda na niebie.

 

Są 3 drogi mistyczne: oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie.

Kiedy serce jest odłączone od wszystkich pragnień i utopione

w świetle, pierwsze co się ukazuje jest ogień w lotosie serca.

 

Pali się intensywnie a w końcu wzrasta w wielki pożar i rozpoczyna proces oświecenia. A z biegiem czasu taki sam płomień zapala się w całym ciele i wokół niego, lśni złotą poświatą.

 

Jest wiele dróg do oświecenia. Jedna z najprostszych - nuć bez

przerwy Święte Imię Boga. Powtarzając Święte Imię wielokrotnie pozwalasz,

że serce wzrasta w czystości i pewnego dnia wyłania się z ciemności

w światło. Nucąc Święte Imię oczyszczasz też własny rozum.

 

Aby dojść do oświecenia nie wolno być ignorantem.

 

Bardzo ważna jest pomoc dla potrzebujących, opuszczonych, niekochanych,

załamanych i bezdomnych. Prawdziwe oświecenie osiąga tylko ta dusza, która nie

żyje tylko dla siebie.Bezinteresowna pomoc, tak bezinteresowna jak świecące dla człowieka słońce, jak pachnące kwiaty i zielona trawa na łące, jak śpiew ptaków, jak oddech lasu

dla wszystkich ludzi: bogatych i biednych. Jeśli wstrzymasz własne uwielbienie

i zwrócisz swoje oczy na otoczenie wówczas dostaniesz wielkie światło od Boga.

 

12 dróg do Boga

 

1. Pragnienie - tęsknota aby połączyć się z Bogiem.

2. Spokoj umysłu.

3. Poniżenie.

4. Rozczarowanie światem.

5. Wielka wiara.

6. Wierność.

7. Kontrola samego siebie.

8. Bezinteresowna pomoc.

9. Rezygnacja - zrzeczenie się wszystkiego.

10. Posłuszeństwo.

11. Poddanie.

12. Miłość.

 

12 punktów, które człowiek doświadcza w swej drodze do Boga, od pragnienia

i tęsknoty aż do wielkiej miłości, tak wielkiej jak Święty Franciszka z Asyżu dażył Jezusa. Kiedy nie straszne będzie dla ciebie doświadczenie pozostania na długie dni bez wody

na gorącym słońcu Sahary a umysł pozostanie w zupełnym zamrożeniu jak tafla lodu na jeziorze. Jeśli świat cię poniży w każdy możliwy sposób, jeśli doświadczysz rozczarowania ale mimo wszystkiego twoja wiara będzie tak mocna, że nie dasz się przekonać nikomu

i dotrzymasz danego słowa aż do śmierci - wówczas otrzymasz światło oświecenia.

 

Wola człowieka aby wybrać dobroć i miłość musi być potężna aby wybrać

to co trudne, co wymaga przekreślenia własnego egoizmu. Tylko przez czystą

miłość człowiek staje się w pełni człowiekiem. Takiemu człowiekowi,

który jest zdolny przejść 12 dróg Bóg jest gotów dać wszystko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm..Nie wiedzialam o tym,ze istnieje cos takiego jak katolicka medytacja,zdaje mi sie,ze nie ma róznicy pomiedzy buddyjska,chrzescijanska czy inna medytacja,bo i tak prowadza do tego samego,do zjednoczenia z Bogiem,czyz nie?=)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm..Nie wiedzialam o tym,ze istnieje cos takiego jak katolicka medytacja,zdaje mi sie,ze nie ma róznicy pomiedzy buddyjska,chrzescijanska czy inna medytacja,bo i tak prowadza do tego samego,do zjednoczenia z Bogiem,czyz nie?=)

 

Owszem do tego medytacja prowadzi ,a dopóki medytacja dojrzała nie będzie ccłowiek próbuje różnych technik ,poszukuje czy jak kto woli lub mówiąc prosto dopóki wiara człowieka nie będzie dojrzała i niezachwiana

Własnymi słowami – modlitwą nawiązujemy kontakt z Bogiem.

Medytacja jest czasem, kiedy w ciszy własnego serca czekamy aby do nas przemówił Bóg, dał nam odpowiedź na nasze zawołania. Pozwól Bogu przemówić do siebie, wycisz swoje emocje, otwórz własne serce, tutaj nie potrzeba twoich słów tylko czysty, niczym niezakłócony umysł. Im więcej usuniesz z niego własnych niepotrzebnych myśli, ograniczysz jego działalność tym więcej wniknie w ciebie Boskiego Światła.

 

 

Jan Pawła II

 

„ Medytacja jest rozumowym i modlitewnym zgłębianiem treści wiary. Nazywana po prostu rozmyślaniem, jest rodzajem modlitwy w ukryciu, „w swej izdebce”, jak mówi Pan Jezus (Mt 6, 6). Jest to modlitwa, w której człowiek szuka wzmocnienia wewnętrznego (Ef 4, 16). Cała historia chrześcijaństwa ukazuje, jak taka modlitwa — modlitwa ciszy, skupienia, bez słów —przynosi wspaniałe owoce. Wspomnijmy Ojców pustyni, św. Benedykta, który nade wszystko propagował lectio divina. „

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm..Nie wiedzialam o tym,ze istnieje cos takiego jak katolicka medytacja,zdaje mi sie,ze nie ma róznicy pomiedzy buddyjska,chrzescijanska czy inna medytacja,bo i tak prowadza do tego samego,do zjednoczenia z Bogiem,czyz nie?=)

 

Nie.

Zacznijmy od tego, że w buddyzmie nie odgrywa większej roli żaden Bóg, stwórca świata, do którego można się bezpośrednio zwrócić.

Buddyzm cały nacisk kładzie na samodoskonalenie siebie, czyste spojrzenie na świat, by przestać cierpieć i po śmierci w ostatnim wcieleniu, jako oświecony, znaleźć się w stanie Nirwany. Buddyzm tybetański (wadżrajana) zakłada ponowne narodziny oświeconych dla niesienia pomocy istotom, które potrzebują wsparcia w drodze ku własnemu oświeceniu (tłumaczę bardzo upraszczając, wiem, odsyłam do wikipedii i portali buddyjskich, na których więcej można poczytać). To właśnie w tybetańskim buddyzmie mamy inkarnacje Lamów, Karmapów itp.

 

Skoro nasze szczęście nie zależy od żadnego Boga, to po co medytacja? Do wniknięcia w swoje wnętrze, do pracy nad SOBĄ, by zmienić swoje widzenie świata. I to od nas zależy, czy dostąpimy oświecenia czy też nie.

W medytacji czy też modlitwie chrześcijańskiej chodzi o kontakt z bytem zewnętrznym, Bogiem, od którego zależny jest świat i wpływa na niego bezpośrednio.

 

Tak na marginesie, jestem zdania (innego, niż to, na które czasem można natknąć się w internecie!), że chrześcijaństwo i buddyzm nie mogą być łączone. Chociaż pod względem etycznym są zbieżne (zalecenia, by nie zabijać, nie prowadzić rozwiązłego życia), to cele są zupełnie odmienne.

 

Swoją drogą, o czym dokładnie miał być ten temat? Porównanie medytacji różnych kultur czy też dyskusja o medytacji chrześcijańskiej?

Edytowane przez Reina
  • Lubię to! 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak na marginesie, jestem zdania (innego, niż to, na które czasem można natknąć się w internecie!), że chrześcijaństwo i buddyzm nie mogą być łączone. Chociaż pod względem etycznym są zbieżne (zalecenia, by nie zabijać, nie prowadzić rozwiązłego życia), to cele są zupełnie odmienne.

 

No faktycznie masz racje!Gdyby to dobrze przeanalizować to te dwie religie są zupełnie od siebie rożne,bo idą innymi drogami.Ale i tak prowadza do tego samego:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Buddyzm to system filozoficzny, nie religia. Chrześcijaństwo opiera się na wierze w Boga i jego syna, jako boga, który był człowiekiem. Czy też stał się człowiekiem. Buddyzm to ateistyczna ścieżka. Bardzo trudno mówić tu o podobieństwach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Buddyzm to system filozoficzny, nie religia. Chrześcijaństwo opiera się na wierze w Boga i jego syna, jako boga, który był człowiekiem. Czy też stał się człowiekiem. Buddyzm to ateistyczna ścieżka. Bardzo trudno mówić tu o podobieństwach.

Nosi znamiona religii (reinkarnacja np.), po za tym w buddyzmie istniały (nie wiem, czy nadal istnieją i w jakich odłamach buddyzmu) istoty nadprzyrodzone - dewy oraz bóstwa takie jak Brahma Sahampati Brahma Sahampati ? Wikipedia, wolna encyklopedia

Osobiście ciężko mi jeszcze pojąć buddyjskie znaczenie bóstwa. Światów ponoć ma być sześć, wyższe od ludzkiego to właśnie światy niższych a potem wyższych bogów. Gdzieś czytałam, że można się w nich odrodzić, tak samo jak w niższych (np. jako zwierzę).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Wiem o tym, ale dziękuję za informacje. Poza tym Buddyzm choć jest raczej systemem filozoficznym to jednak jest zaliczany do jednej z chyba 5 wielkich religii. Już choćby przez fakt na ilośc wyznawców buddyzmu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

moim zdaniem medytacja jest niczym innym jak rozmową z samym sobą niestety ludzie w dążeniu do komunikacji między sobą przestali rozmawiać z samymi sobą modlitwa niczym nie różni się od medytacji ponieważ cel jest ten sam i nie ma znaczenia jak to robimy ważny jest powód .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Tu nie do końca się zgodzę. Modlitwa moze być formą medytacji, ale nie musi Mogą to być dwie rózne rzeczy. Np wiele modlitw katolickich to modlitwy proszące. "Boże módl się za nami, pomóż nam, daj nam, proszę daj mi, spraw abym..." To właśnie jest błędna modlitwa, bo przyznajmey w niej brak czegoś, niewairę w siebie itd. Prosimy jakąs siłę do wzięcia nasego zycia w jej ręce. Zamiast wziąść je w swoje i dziękować. Dużo większy efekt przynosi modlitwa dziękczynna, nawet jeśli dziękujey, za coś czego jeszcze nie mamy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale Pan Bóg chce uczestniczyć w naszym życiu chce abyśmy mu się zwierzali,tylko że często od niego tylko wymagamy,a nie prosimy,ja tam się nie modlę bo się wstydzę :-/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Zwierzać się, prosić o radę to jedno, a ciągle składać odpowiedzialność za wsztytko w jego ręce to drugie.

Ja w zasadzie też się nie modlę, a przynajmniej nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

 

Swoją drogą zastanawia mnie jedno, znam sporo osób zajmujacych się ezoteryką, a jednocześnie bardzo mających bardzo chrześcijańskie poglady. pewna pani numerolog, astrolog i mistrzyni Reiki jedncześnie nakazuje modlitwy do Jezusa i Boga chrześciajn. Dla mnie to się kłóci, bo chrtzescijanie i zydzi uważaja, ze zajmowanie się wróżbami i ezoteryką jest gzrechem. Gdzie tu logika?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie ma tu logiki tu chodzi o to by ludzie jej zaufali że jest blisko Boga i że to co mówi jest prawdą,ogólnie wybiela się w ten sposób,a wszystko prwadzi do tego że chodzi tu o kase

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Może i racja. Ostatnio dostałam od innej modlitwę na odpędzenie złych snów. Uśmiałam się z niej. Naiwna, ale chce być postzregana jako wielka ezoteryczka. I wciska mi na silę coś, czego ja nie chcę, wielce mi oswiecona :jezyk2:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z jedej strony krytykujemy osoby, które zajmują się ezoteryką i jednocześnie polecają modlitwę do Boga, a z drugiej na tym forum jest mnóstwo takich osób i im jakoś się uwagi nie zwraca :/ Ba, czasami wręcz przyklaskujemy im...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Czy przyklaskujemy to nie wiem. Zresztą to nawet nie jest krytyka. Ja w zasadzie staram się to zrozumieć. Szanuję wyznanie i wiarę innych, nie lubię tylko kiedy mi się ją jakoś tam narzuca lub atakuje moją.

Natomiast ciekawi mnie fenomen osób naprawdę głęboko wierzących a jednocześnie parających sie a nawet zarabiających na ezoteryce. O ile jeszcze jakieś naturalne metody leczenia i terapii jakoś mi się z wiarą chrześcijańska nie kłócą, o tyle już wróżbiarstwo (szeroko pojęte) i praktykowanie magii tak. Zwyczajnie tego nie rozumiem. Ale moze ktoś mi to wytłumaczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Natomiast ciekawi mnie fenomen osób naprawdę głęboko wierzących a jednocześnie parających sie a nawet zarabiających na ezoteryce

A więc nie są głęboko wierzący.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Jaga_Wiedzma

Czyli co? Udają tylko przed światem?

Pani numerolog i ezoteryczka, o kórej juz wspomniałam polecała nam sporo książek o tematyce nazwałabym to gnostycznej. Jej nauki były własnie takie gnostyyczne. Z drugiej strony zalecala modlitwy do aniołów i Boga, ale w bardzo katolickim tego słowa znaczeniu. Miała w gabinecie krzyż i zdjęcie papieża. Nosiła także krzyżyk na szyi.

Dla mnie to stało się malo wiarygodne, tak co do jej wiary jak i nauki.

Albo się jest katolikiem, albo nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja może powiem tak ,jak ja to rozumię ,głęboka wiara to głęboka wiedza ,to pewność istnienia w naszym życiu Boga i niepotrzeba nam udawadniać światu naszej wiary ,chyba że chcemy być dobrze widziani w oczach innych ludzi .

 

Najpiękniejszym i najgłębszym przeżyciem, jakiego możemy doznawać, jest doświadczenie mistyczne. Zasiewa ono ziarno całej prawdziwej wiedzy. Ten, komu przeżycie to jest obce, kto już nie znajduje w sobie ciekawości i nie potrafi przystanąć w zachwycie i zdumieniu, równie dobrze mógłby być martwy. Wiedza, że to, co niepoznawalne dla nas, rzeczywiście istnieje, manifestując się jako najwyższa mądrość (…), ta wiedza, to odczucie jest sercem prawdziwej religijności (…). Takie głębokie przekonanie o obecności najwyższej rozumnej mocy, która objawia się w niepojętym wszechświecie, tworzy moją ideę Boga.”

 

Albert Einstein

Edytowane przez Pit
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Chciałbym się z wami podzielić ,moim doświadczeniem Boga i wiary katolickiej ponieważ medytacja a katolicyzm budzi nieraz różne nieporozumienia.

Obecnie jestem w moim życiu duchowym i intelektualnym na takim etapie, gdzie po raz pierwszy mogę ze znaczną precyzją odróżnić od siebie doświadczenie wiary chrześcijańskiej od doświadczenia oświecenia, chociaż w żadnym z tych dwóch obszarów nie wykraczam poza etap początkowy. Wcześniej takie rozróżnienie nie było mi dane, gdyż podczas mojej 13,-letniej praktyki duchowej oba te (lub odpowiadające im) elementy były ze sobą zmieszane i splecione w taki sposób, że oddzielenie ich od siebie było niezwykle trudne lub wręcz niemożliwe. Wynikało to ze specyficznych okoliczności i natury mojej podróży duchowej. Ale niedawne moje odkrycia intelektualne, a bardziej jeszcze – doświadczenia duchowe, które rozpoczęły się w połowie czerwca, umożliwiły mi – jak sądzę – lepsze dostrzeżenie istoty dwóch odmiennych dróg do Boga. Chcę się tutaj podzielić moimi odkryciami.

 

Przede wszystkim – tak jak teraz widzę te sprawy – zen jako praktyka wywodząca się z buddyzmu i chrześcijaństwo są odrębnymi od siebie drogami, które prowadzą zasadniczo do dwóch różnych doświadczeń Boga. Bóg jest jeden, o czym – jak wierzę – informuje nas On sam w Piśmie Świętym w słynnym „Szema Izrael” z Księgi Powtórzonego Prawa: Słuchaj Izraelu, Twój Pan, Bóg jest jeden (Pwt 6, 4-9 i Mk 12,28-34). Jeden – to fakt, ale mogą istnieć i istnieją różne Jego doświadczenia. I nie mam tutaj na myśli hierarchii doświadczeń, tak jak to próbował rozwiązać Wilber w swoim schemacie mistyki naturalnej, bóstwa i przyczynowej/niedualnej, który ma tendencje to lokowania typowo chrześcijańskich doświadczeń na jakimś „niższym” poziomie niż doświadczenia buddyjskie. Myślę o doświadczeniach i drogach niejako równoległych prowadzących w inne miejsca w jednej krainie Boga, a ocena „wyżej/niżej” należy już do samego doświadczającego.

 

Mistyka metafizyczna: jeden, nieskończony, niewyrażalny BYT

 

Pierwsza droga to droga metafizyczna. Bóg jako Stwórca jest Źródłem wszystkiego, co istnieje, i z Niego wypływają wszystkie rzeczy, które On następnie podtrzymuje w istnieniu swoją mocą. Z chwili na chwilę Bóg stwarza wszystko, co istnieje, poprzez fakt, że jest w tym obecny. Bóg jest w swej nieskończonej całości obecny nawet w najmniejszym kwarku i tak samo w największej galaktyce, tak w bakterii, jak i w człowieku, a ta Jego obecność ma charakter zjednoczenia. Ze względu na prostotę Bożej istoty, Bóg jest jednym ze wszystkimi rzeczami, które stwarza i poprzez tę jedność właśnie daje im istnienie i życie. Gdyby Bóg nie był obecny i nie był jednym z rzeczami, natychmiast przestałyby istnieć i rozwiałyby się w nicość.

 

Tę jakość Bożej obecność w Jego stworzeniach św. Tomasz z Akwinu nazwał Istnieniem. Największy teolog tradycji katolickiej nazwał samego Boga „byciem” wszystkich „będących” – aniołów, ludzi, rzeczy etc. „Istnienie” lub „bycie” jest tym, co jednoczy rzeczy ze sobą: i drzewo, i ja, i galaktyka mamy to samo bycie – no bo jak odróżnić „że jest” w drzewie i „że jestem” we mnie? Jesteśmy. A ten fakt istnienia, to czyste bycie jest jedno i nie ma żadnej formy, czyli nie ma żadnych określeń ani cech, ani granic. Ten fakt istnienia jest obecnością Boga i w drzewie, i we mnie, podtrzymującego nas w byciu poprzez swoje własne Bycie.

 

Metafizyczne doświadczenie Boga to właśnie doświadczenie Istnienia, czyli jedności wszystkich rzeczy w ich Podstawie i Źródle. Buddyści nazywali to Źródło Pustką albo Nienarodzonym Umysłem Buddy i odkryli, że na najgłębszym poziomie Pustki nie można oddzielić od Form, które z niej powstają. Mistycy hinduizmu, buddyzmu i taoizmu są zgodni co do tego, że Źródłem, Podstawą i Esencją wszystkich zjawisk jest nieskończone, niewyrażalne, nieuwarunkowane, nienarodzone i niezniszczalne To, które jest zawsze obecne i obecne tak samo we wszystkich swoich przejawach. Podobne doświadczenie odnajdujemy w zachodnim Neoplatonizmie, w nurtach gnostyckich oraz w mistyce chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. To nieskończone Bycie jest też doświadczane jako jedność z naszym umysłem, świadomością, z naszym „ja”, gdy rozpoznajemy je w sobie, a nasza odrębność wydaje się znikać.

 

Co ciekawe, to doświadczenie Bytu pojawia się także w świadomości ludzi, którzy są obojętni religijnie, ale można je uznać za doświadczenie Boga, bo w myśl wiary chrześcijańskiej Bóg jest Bytem i Źródłem wszystkich rzeczy. Jakie właściwie to doświadczenie „oświecenia” ma cechy? Myślę, że jesteśmy w stanie te cechy określić na podstawie analizy wspólnych elementów różnych metafizycznych tradycji mistycznych. Praca Wilbera jest tu niesłychanie przydatna.

 

1. Jest to doświadczenie NIEOSOBOWEGO aspektu Boga. Ludzie mający je, najczęściej nie mówią o tym, jako o spotkaniu z boską Osobą, a jeśli nie są wychowani np. w tradycji chrześcijańskiej, to ogromne prawdopodobieństwo, że nie powiedzą nic o żadnym „Bogu”. Buddyści i taoiści w ogóle odrzucają istnienie Stwórcy, a Dalaj Lama słusznie zauważa, że sama idea transcendentnego Stwórcy, który powołuje świat z nicości do bytu, jest nie do pogodzenia z żadną z buddyjskich szkół filozoficznych. W Upaniszadach czytamy piękne zdanie, że Byt jest jeden, ale mędrcy nadali mu różne nazwy. Niektóre z tych nazw to: Brahman, Tao, Pustka, Umysł, Jedno, Nie-Dwa itp. Na razie zostawmy problem, dlaczego chrześcijanie doświadczający tego nieosobowego Źródła wszechświata, nazywają je Bogiem.

2. Oprócz nieosobowości Źródła, ważną cechą jest NATURALNOŚĆ Jego doświadczenia. Mistycy tradycji wschodnich podkreślają, że nie jest to doświadczenie czegoś, czego nie było, a się pojawiło, ale uświadomienie sobie czegoś, co już jest. Słowem: już jesteśmy oświeceni, tylko o tym nie wiemy. Ramana Maharishi powiadał, że realizacja własnej Jaźni jest jak znalezienie monety w kieszeni. Ona już tam jest, ale nie sięgamy po nią ręką. Ramana mówił też, że gdyby doświadczenie Jaźni nie były już w nas obecne, moglibyśmy je na powrót utracić i nie byłoby warte zachodu. Zatem interesuje Ramanę jedynie Bóg, którego już w pełni znamy, który już jest w naszej kieszeni, a nie Bóg, którego nie znamy, a przed nami się odsłania wedle swojej woli. Logicznie rzecz biorąc, jest to oczywiste z punktu widzenia metafizycznej obecności Boga, bo gdyby Źródła nie było, nic by nie istniało, gdyż wszystko otrzymuje swoje istnienie właśnie od Niego. Ono nie może więc się pojawiać i znikać, przychodzić i odchodzić. Nawet – jak powiada twórca neoplatonizmu, Plotyn – jeśli mówimy, że „przyszedł”, to jest to tylko metafora, bo nie znaczy to, że już wcześniej Go tu nie było i że musiał przyjść, bo On jest „obecny nieobecny i obecny w pełni tylko dla tych, którzy potrafią Go dostrzec”. Doświadczenie Bytu jest – jak powiadają mistycy – najgłębszym i najbardziej fundamentalnym aspektem naszej własnej świadomości, naszej istoty i naszego „ja”.

3. Trzecią cechą – powiązaną z naturalnością – jest ZWYCZAJNOŚĆ tego doświadczenia, choć wydaje się, że nie występuje ona powszechnie, ale jest typowa dla mistyki buddyjskiej. Podczas gdy na drodze do oświecenia można przeżywać wiele niezwykłych stanów, stan ostateczny jest często opisywany jako zupełnie zwykły. Jak to trafnie wyraził Bodhidharma, który przywiózł buddyzm do Chin: „nieskończona przestrzeń, nic świętego”. Stan naturalny, normalny, zwyczajny ludzki umysł.

4. Czwarta cecha to „brak jaźni”. Stan ten jest nazywany w buddyzmie „nie-jaźnią”, brakiem fundamentalnego poczucia odrębnego „ja”, a jeśli w hinduizmie mówi się o nieskończonej Jaźni (Atman), to podkreśla się, że jest to coś innego od odrębnego odczucia „ja jestem” (tzw. ahamkara), które znika, gdy „umysł” rozpływa się w Jaźni. Jest to zatem doświadczenie, w którym nie ma miejsca na „ja” i „nie-ja”, nie ma „wnętrza” i „zewnętrza”.

5. Piątą ważną cechą jest to, że w stanie tym ustaje wszelkie pragnienie, wszelkie poszukiwanie i dążenie, jest to wyzwolenie od pragnień i namiętności, gdyż nie ma „osiągania ani niczego do osiągnięcia” – jak powiada buddyjska „Sutra Serca”. Do tego stanu nie można niczego dodać ani odjąć, więc z jego perspektywy nie ma żadnej motywacji do zmian (choć taka motywacja może płynąć z integracji tego stanu absolutnego z tzw. wymiarem relatywnym, o czym dużo mówią Genpo Roshi, Ken Wilber i Andrew Cohen).

 

O tym właśnie doświadczeniu Źródła mówi się, że wszystkie drogi i wszystkie religie prowadzą do niego. Istnieje bardzo silny trend we współczesnej duchowości, żeby uznawać oświecenie za doświadczenie najwyższe i absolutne, pozostające ponad i poza religiami, podczas gdy są one jedynie wieloma drogami na ten jeden szczyt. Ken Wilber reprezentuje właśnie taki lub bliski mu punkt widzenia, gdyż mówi o Jednym Smaku, o Świadomości Niedualnej jako o ostatecznym i nieprzewyższalnym stanie ludzkiego rozwoju. Wszystkie pozostałe stany i doświadczenia uważa Wilber za niższe hierarchicznie od niedualności i nawet jeśli uznaje ich wartość, to mimo wszystko pozostają one doświadczeniami relatywnymi do Jednego Smaku.

 

Istnieje jednak, co mogę z dużo większą niż kiedyś dozą pewności powiedzieć, druga droga do Boga i drugie doświadczenie, które jest z istoty odmienne. Jest to droga relacji z Bogiem. Jest to proces, w którym dwie „istoty” – czyli stworzona istota człowieka i niestworzona Istota Boga spotykają się nie w jednoczącym je istnieniu, ale w zjednoczeniu ich pragnień i decyzji, w zjednoczeniu wzajemnej miłości. To doświadczenie jest zaoferowane wszystkim ludziom, bez względu na to, czy wyznają jakąś religię, czy nie, ale najbardziej sprzyjającym dla niego środowiskiem są religie dualistyczne i teistyczne – judaizm, chrześcijaństwo i islam, czyli takie, w których Bóg jest istotą różną od człowieka i zdolną do wchodzenia z nim w relację.

 

Mistyka relacyjna: dwie osoby spotykające się w miłości

 

Teraz krótko przeanalizuję różnice między doświadczeniem relacyjnym a metafizycznym. Z punktu widzenia chrześcijaństwa ostateczne doświadczenie relacyjne Boga będzie dostępne dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu, a w tym życiu jest możliwy jego przedsmak, który nazywa się w teologii katolickiej „duchowymi zaślubinami”, „przemieniającym zjednoczeniem” lub „przebóstwieniem”. Wyróżnię analogiczne cechy tego doświadczenia:

 

1. Po pierwsze, jest to doświadczenie OSOBOWEGO Boga. Pomimo że nie wiemy, w jaki sposób Bóg jest osobą (inaczej niż ludzie – to pewne), nie musimy wiedzieć, wystarczy nam doświadczalna pewność, że napotykamy tutaj Inną Osobę. Napotykamy byt różny od nas samych, posiadający nie tylko inteligencję, ale i wolność – czyli byt, który pragnie, może podejmować decyzje, może kochać i działać w zgodzie z tą miłością. Nie ma na to lepszej nazwy niż byt „osobowy”, więc będę tego pojęcia używał. Istnieje silna analogia między spotkaniem z takim Bogiem, a spotkaniem z drugim człowiekiem, który ma wolę inną niż moja, ma jakieś zamiary, uczucia i decyzje wobec mnie etc. Wobec takiego doświadczenia trudno utrzymywać, że Bóg nie jest kochającą Osobą, inną ode mnie, która o mnie się troszczy, opiekuje mną i ma wobec mnie jakieś plany. Trudno mówić o takim Bogu per „To”, jak to czynią buddyści lub hinduiści w odniesieniu do Bytu. Wydaje się oczywiste, że spotykana Istota to „Ona” lub „On”.

2. Po drugie, nie jest to doświadczenie „naturalne” w tym sensie, że jest nieustannie obecne w świadomości, tylko niezauważane i że jest każdemu człowiekowi wrodzone na mocy bycia człowiekiem. O ile w doświadczeniu Źródła jest obecne to poczucie, że kontaktujemy się z czymś, co jest najgłębszą częścią nas samych, z samym centrum naszego bytu i w pełni realizujemy to, kim jesteśmy, o tyle w doświadczeniu relacji z Osobą mamy poczucie, że doświadczenie to jest darem od tej boskiej Osoby i że sami nigdy nie bylibyśmy w stanie osiągnąć go. Bóg jest wtedy odczuwany jako całkowicie transcendentny wobec nas i wobec kosmosu, jako Ktoś zupełnie inny i odmienny, nieskończenie wyższy od wszystkiego, co znamy.

 

Nie można adekwatnie opisać tego poczucia całkowitej odmienności Boga i Jego „zstępowania z wyżyn” lub „przychodzenia spoza” tego wszystkiego, co znamy. To doświadczenie określone jest przez Stary Testament jako „świętość” Boga. Reakcją na tę świętość jest bojaźń, pokora, chęć padnięcia na kolana i zakrycia twarzy przed niepojętą Istotą, przy której czujemy się niczym. Nie jest to jednak negatywne doświadczenie, gdyż towarzyszy mu wolna miłość ze strony Świętego Pana Zastępów. Chrześcijanie mówią też o łasce jako o źródle tego doświadczenia – przychodzi ono nie od nas, lecz od Boga i stosownie do Jego woli, a my nie mamy na nie wpływu. Możemy je przyjąć i żyć zgodnie z nim lub je zignorować i odrzucić, ale nie można go o własnych siłach osiągnąć. O ile nie można się „stać oświeconym” (bo już jesteśmy i zawsze byliśmy) i nie może ono „przyjść”, o tyle nie jesteśmy już zjednoczeni w miłości z Bogiem, ale możemy się stać, gdy On nam to da. On w swoim aspekcie osobowym „przychodzi” do nas, nawet jeśli już w nas jest jako Źródło.

 

3. Po trzecie, doświadczenie to nie jest „zwyczajne” i „normalne”. Określenie „nic świętego” wydaje się całkowicie niedopuszczalne w odniesieniu do miłosnego zjednoczenia. Jest to poczucie nieskończonej świętości, majestatu i chwały Boga oraz niepojętej Jego miłości i troski wobec nas, którzy jesteśmy tylko pyłem kosmosu. Doświadczenie to jest tak przeniknięte wdzięcznością, adoracją, pokorą i uszczęśliwieniem w miłości, że nie jest to z pewnością „ziewnięcie z nudy”, jakie towarzyszyć może doświadczeniu Jednego Smaku według niektórych szkół buddyzmu tybetańskiego.

4. Po czwarte, chociaż w tym doświadczeniu może być także komponent „braku ja” i przeniesienie tożsamości na Boga (Bóg jest naszym „ja”), to pozostaje jednak dualizm, jako że nieustannie obecne jest poczucie bycia nieskończenie różnym i niższym od Boga. Poznanie Boga osobowego nie jest poznaniem Boga, ale poznaniem siebie jako całkowicie zależnego i stworzonego przez Niego. Wynikiem tego poznania jest miłość, wdzięczność, adoracja i wysławianie Boga, utrzymana zostaje zatem relacja, która wymaga dualizmu.

5. Po piąte, nie jest to stan ustania pragnień, ale stan, w którym wciąż trwa głód Boga i pragnienie większego zjednoczenia z Nim. Przez nieskończoność wieczności błogosławieni pragnąć będą Boga i dostawać to, czego pragną i wciąż pragnąć więcej – w ten sposób formułuje to św. Grzegorz z Nyssy w swojej doktrynie „epektazy”. Nie ma więc żadnego uczucia zaspokojenia i bezruchu, charakterystycznych dla oświecenia. Wola (chcenie) jest rozpalona miłością i tęsknotą, skierowana na Boga i zjednoczona z Jego wolą, zawsze pragnąca więcej i więcej. Ważnym elementem rozróżnienia jest zatem to, czy pojawia się uczucie „nie potrzebuję już nic”, czy może „potrzebuję Boga coraz bardziej, zawsze i na wieki”.

 

Jeśli przychodzi do oceniania jakiegoś naszego doświadczenia, mistycy metafizyczni koncentrują się np. na tym, czy to doświadczenie jest doświadczeniem jakiejś „formy” i czy jest doświadczeniem „zawsze-już”. Na przykład, Wilber zapytałby, czy jakiś stan pojawił się w jakimś momencie czasu, a wcześniej go nie było. Jeśli tak jest, to nie jest to oświecenie. Albo: czy „coś” w tym doświadczeniu doświadczyliśmy – jeśli jest tu jakieś określone „coś”, też nie jest to jeszcze oświecenie. Są to ważne kryteria metafizycznej mistyki. Natomiast, z perspektywy chrześcijańskiej można i trzeba postawić inne pytania – czy masz poczucie, że Bóg jest inny i wyższy od ciebie, że to On jest dawcą tego doświadczenia? Czy odczuwasz niezaspokojone pragnienie Boga? Czy odczuwasz chęć bycia dobrym i prawym człowiekiem? To tylko przykładowe pytania. Natomiast, myślę, że na podstawie pięciu zaproponowanych kryteriów każdy może próbować ocenić swoje spotkanie z Bogiem.

 

Czy jest to:

 

1. Bóg osobowy czy nieosobowy,

2. czy jest to Bóg zawsze i wszędzie obecny, czy Bóg przychodzący spoza i objawiający się,

3. czy jest to Bóg zwyczajny, czy Pan nieskończonego Majestatu,

4. czy w tym doświadczeniu „ja jestem Bogiem”, czy „Bóg jest i zawsze będzie nieskończenie ode mnie większy”, oraz

5. czy już niczego mi nie brakuje i nie ma niczego do osiągnięcia, czy też w głębi serca czuję tęsknotę za Bogiem i ruch ku Niemu.

 

Różne doświadczenia i różne praktyki

 

Równie ważną sprawą jest to, że do każdego z tych doświadczeń Boga mogą prowadzić inne praktyki duchowe. W istocie, niektóre praktyki mogą nam uniemożliwić lub utrudnić np. podążanie drogą relacyjną. Przyjrzyjmy się krótko praktyce stricte metafizycznej, czyli medytacji.

 

Jej celem jest dotarcie do Świadka, czyli do zawsze obecnego, nie-myślącego i nie-rozróżniającego, a nieustannie i bezstronnie obserwującego nasze doświadczenia głębokiego aspektu naszej Jaźni. Wymaga to długotrwałej praktyki polegającej bądź na koncentracji umysłu na jednej rzeczy, bądź na otwarciu umysłu na przyjmowanie i nie zatrzymywanie doświadczeń. W efekcie tworzy się odczucie, że świadomość jest jak bezkresne niebo, po którym doznania, uczucia i myśli przepływają swobodnie jak chmury, nie oceniane przez to niebo, nie pożądane, nie zatrzymywane ani nie unikane. Chmury nie mają nic wspólnego z niebem. Towarzyszy temu wielka wolność i błogość uwolnienia od „ściągnięcia” i „zawężenia” naszej tożsamości do ciała lub umysłowego obrazu siebie.

 

Pozostawanie w Świadku wymaga jednak specyficznej postawy wobec doświadczeń – kiedy coś się dzieje, traktujemy to jako chmurę, która przypłynęła, obserwujemy i pozwalamy tej chmurze odpłynąć. Nic nie robimy z tą chmurą. Traktujemy tak nawet najbardziej wzniosłe i święte doświadczenia duchowe – ignorujemy je i obserwujemy, aż same odejdą. O tym mówi buddyjski koan: „Jeśli spotkasz Buddę, zabij go!”. W kontekście chrześcijańskim oznaczałoby to, że nawet jeśli pojawia się jakieś odczucie Bożej miłości, czy jakaś wizja Jezusa lub Marii, czy jakiś intelektualny wgląd w naturę Boga, należy to obserwować, zignorować i pozwolić temu odpłynąć, żeby niebo pozostało czyste i wolne od doświadczeń.

 

W niektórych ścieżkach, jak np. w zen, dokonuje się jeszcze dodatkowo dekonstrukcji świadomości, polegającej na tym, że usiłuje się odessać wszelką energię z tzw. „rozróżniającego myślenia”. Chodzi o to, by intelekt przestał dzielić świat na „to i tamto”, by przestał nazywać i etykietować rzeczy, a dostrzegł świat bez tych etykietek. Na początku jest to bardzo trudne, ale w którymś momencie podróży duchowej staje się to nieodwracalne. Tzn. umysł nadal zachowuje zdolność do rozróżniania na „drzewo” i „dom”, ale te rozróżnienia są mało istotne, tylko praktyczne i relatywne w stosunku do jedności wszystkiego. Umysł ma wtedy niewielką skłonność do rozróżniania, co powoduje, że często ma się wrażenie, że filozofia i teologia to tylko teoretyzowanie, tylko słowa. W takim razie trzeba uznać, że mówienie o relacji z Bogiem jako Innym od człowieka też jest tylko zabawą pojęciami, podczas gdy Prawda to jednoczące Istnienie, w którym nie ma człowieka i Boga, a jedynie Jedno.

 

Ustabilizowanie się w perspektywie Jednego Smaku lub bliskiej jej perspektywie Świadka, jak się wydaje, powoduje nieodwracalne zmiany w postrzeganiu siebie, świata i Boga. Jedność rzeczy jest tak silna i tak rozświetla świadomość, że niemożliwe jest powrócenie do świata realnej wielości. Trudno jest pomyśleć o tym, że poza mną jest jeszcze Bóg, gdyż gdziekolwiek spojrzę, widzę siebie, widzę mój umysł, który jest nieskończony i bezczasowy, więc mogę go nazwać Bogiem, jeśli nadal chcę odwołać się do jakiejś tradycji religijnej. Mogę natomiast nie nazywać go Bogiem, tylko – idąc np. za tradycją dzogczen czy mahamudry – powiedzieć, że to mój własny umysł w jego fundamentalnym aspekcie, który sobie uświadomiłem.

 

Czy to doświadczenie jest jednak doświadczeniem ludzkiego ducha, które nie ma nic wspólnego z Bogiem, czy też jest doświadczeniem Boga? James Arraj i Philip St. Romain twierdzą, że jest to naturalne doświadczenie Boga. Stwórca jest doświadczany poprzez głębię ludzkiego „ja” i jest to jednocześnie poznanie najwyższego punktu ludzkiej istoty oraz Boga zjednoczonego z tym punktem. Dla mnie pomocny jest obraz Grzegorza z Nyssy, który porównuje duszę do lustra, a Boga do słońca, które to lustro odbija. Kiedy docieram do esencji mojego umysłu, czyli do lustra, widzę jednocześnie lustro i słońce, widzę siebie i Boga. Jest to naturalne, gdyż lustro zawsze odbija Boga – gdyby nie odbijało, samo lustro nie mogłoby istnieć, bo to słońce podtrzymuje lustro w istnieniu. Ale jednocześnie, kiedy patrzę w lustro mojej duszy, widzę dokładne odbicie słońca i mogę powiedzieć, jakie to słońce jest – poznaję słońce, to fakt, chociaż nie bezpośrednio.

 

Ponadto, patrząc w słońce odbite w lustrze, mogą pomylić jedno z drugim i uznać, że lustro jest słońcem, czyli że mój umysł jest Bogiem, bo nie mogę jednego od drugiego oddzielić. Trudno też o relację lustra i słońca, gdy lustro jest całkowicie rozświetlone przez słoneczne światło. Jedynie wiara i rozum mówią mi, że gdyby ktoś rozbił lustro, słońca nie byłoby widać, więc lustro nie może być słońcem, jest czymś nieskończenie mniej doskonałym niż transcendentne słońce.

 

Takie naturalne doświadczenie nieosobowego Boga jest ważne dla rozwoju i może mieć niezwykle dobre owoce, gdyż w nim nasz potencjał osiąga kulminację. Takie oświecenie może prowadzić do dobrego i świętego życia, gdyż wolność od pragnień i namiętności pozwala nam realizować nasze wartości i uwolnić się od grzechów ciężkich. Ale dzieje się tak tylko, jeśli tego chcemy i tak zdecydujemy, ponieważ wszyscy słyszeliśmy też o oświeconych ludziach, którzy czynili zło. Wilber wyjaśnia to zjawisko wpływem wypartych aspektów psychiki, ale można też mówić po prostu o tym, że dobro jest zawsze przedmiotem naszego wolnego wyboru, niezależnie od tego, jak bardzo rozwinięta jest nasza świadomość. Każdy może wybrać zło, na dowolnym etapie rozwoju świadomości, nawet jeśli prawdopodobieństwo takiego wyboru jest większe w pomieszaniu „samsary”.

 

Można również sądzić, że o ile ateista czy buddysta, mając doświadczenie metafizyczne, nie będzie mówił o Bogu, tylko o wszechświecie, życiu jako takim, własnym umyśle etc., o tyle chrześcijanin użyje jednak słowa Bóg i nawet wkomponuje to doświadczenie we własną wiarę. Można zatem mieć doświadczenie bezosobowego Boga, a zarazem wierzyć w to, że Bóg ten jest osobowy, nawet jeśli tak Go nie doświadczamy. Wtedy doświadczenie Źródła może mieć aspekt relacyjny, dzięki cnocie wiary. Przykładem na to może być mistrz zen szkoły Sanbo-Kyodan, siostra Elaine MacInnes, która twierdzi, że oświecenie nie jest doświadczeniem Boga, ale nieosobowej Mocy Boga, podczas gdy ona sama też wierzy w Boga osobowego i miała osobowe spotkania z Nim.

 

Nieco inny przypadek to Bernadette Roberts, była karmelitanka, która ma bardzo potężne doświadczenie nieosobowego Boga, które nazywa doświadczeniem no-self, braku jaźni, twierdząc, że jedyne, co realnie istnieje, to Bóg, a nasze „ja” jest złudzeniem i „nie-Bogiem”. Roberts próbuje to doświadczenie wkomponować w tradycję katolicką, twierdząc, że jest to wyższy stopień doświadczenia mistycznego, znajdujący się ponad miłosnym zjednoczeniem. Jej książki bardzo się podobają Wilberowi, natomiast dla chrześcijańskich teologów duchowości, takich jak Arraj i St. Romain, zawierają one oczywiste błędy doktrynalne, wynikające z próby postawienia doświadczenia metafizycznego ponad relacyjnym.

 

Praktyka prowadząca do doświadczenia relacyjnego musi być z gruntu inna. Musi pielęgnować relację z Bogiem. Nie jest to zatem czysta medytacja, a modlitwa, która jest zwróceniem się umysłu ku Bogu jako Innemu. Tutaj ważne jest wyobrażenie sobie, że z Bogiem możemy być w takim kontakcie jak z osobami ludzkimi. Możemy Mu mówić o naszych myślach i uczuciach, możemy Go kochać, dziękować Mu, prosić Go, tęsknić za Nim, wsłuchiwać się w Niego etc. Tradycja modlitwy rozwinęła różne metody, które utrzymują taką relację przy wykorzystaniu myślenia, wyobraźni i uczuć.

 

Fundamentem praktyki relacyjnej powinna być taka modlitwa, w której mamy poczucie i świadomość naszej odrębności od Boga, nawet jeśli w pewnych momentach odczucie to znika. Jest to coś innego niż praktyka spoczywania w Świadku. Aktywnie używamy tu różnych funkcji naszego umysłu, żeby podtrzymywać relację z Bogiem. Dla wielu chrześcijan tak właśnie wygląda i wyglądać będzie praktyka modlitwy, której owocem może być zjednoczenie woli z Bogiem i świętość życia. Możemy zatem sobie wyobrazić człowieka, który modli się do Boga, czytając Pismo Święte, odmawiając modlitwy i mówiąc Bogu o swoich uczuciach do Niego, i dzięki temu rozwija się w łasce jako człowiek prawy, dobry i pełen miłości, natomiast nie ma on doświadczenia Świadka ani Jednego Smaku.

 

Niektórzy chrześcijanie, jak i ludzie spoza Kościoła, powołani są przez Boga do specyficznego doświadczenia relacji z Nim, które nazywa się modlitwą kontemplacyjną lub mistycyzmem nadprzyrodzonym. Jest to doświadczenie miłości Boga w sposób nadprzyrodzony, czyli Boga zstępującego ze swojej transcendentnej egzystencji do wymiaru bytu stworzonego. Proces ten zaczyna się od tego, że aktywna modlitwa ustaje i zostaje zastąpiona modlitwą pasywną, w której władze duszy (myślenie, wyobraźnia etc.) nie funkcjonują, ale relacja nadal jest utrzymana. Można często pomylić to z doświadczeniem medytacji, gdyż w obu przypadkach funkcje umysłu są pasywne, z tym, że w modlitwie kontemplacyjnej pasywności towarzyszy odczucie miłości Boga i świadomość relacji, a w medytacyjnym samadhi obecna jest świadomość jedności i braku jakiejkolwiek relacji.

 

Modlitwa kontemplacyjna rozwija się w różny sposób, ale ma prowadzić ostatecznie do duchowych zaślubin z Bogiem, w których Jego miłość jest doświadczana już nieustannie w głębi duszy, co powoduje, że ryzyko popełnienia grzechu ciężkiego jest bardzo małe, gdyż człowiek swoją wolność oddał Bogu i została ona w ten sposób przemieniona. Można sobie wyobrazić człowieka idącego tą drogą, który doświadcza coraz pełniej miłości Boga w sobie, nie mając jednocześnie żadnego doświadczenia oświecenia.

 

Wreszcie może być tak, i często jest w przypadku mistyków chrześcijańskich, że modlitwie kontemplacyjnej towarzyszy doświadczenie oświecenia, którym Bóg dodatkowo obdarza człowieka, jako elementem lub wymiarem kontemplacji. Ponieważ wtedy oświecenie pojawia się w kontekście kontemplacji, nie zagraża relacji z Bogiem, ale jest jej wzbogaceniem. Można sobie wyobrazić nawet sytuację idealną, w której człowiek ma pełny dostęp do oświecenia, czyli nieosobowego aspektu Boga, oraz do miłości Boga osobowego przez modlitwę kontemplacyjną. Są to jednak kwestie wysoce zindywidualizowane i nie ma tu reguł. Kryterium chrześcijańskim, tak czy inaczej, nie jest głębokość oświecenia, ale owoce Ducha Świętego – czyli dobre, prawe i miłujące życie.

 

*

 

Na koniec akcent osobisty. W mojej historii duchowej wyglądało to tak, że główną moją praktyką była medytacja, czyli praktyka duchowości metafizycznej. Jej owoce były dość wyraźne i pojawiały się w stosunkowo krótkim czasie. Jednocześnie, pielęgnowałem swoją relację z Bogiem przez modlitwę, czytanie Pisma Świętego i utrzymywanie świadomości Boga jako Innego, jako Osoby i jako kogoś stojącego nieskończenie ponade mną. Ponieważ robiłem to wszystko jednocześnie, nie byłem w stanie wyraźnie określić, które praktyki powodowały określone efekty. Miałem jednak w pewnym momencie wyraźne doświadczenie znikania poczucia relacji z Bogiem w stanie, w którym po prostu znika „Bóg” i „ja”, a pozostaje tylko jedność. Moja wiara z trudem przetrwała taką próbę i przetrwała chyba głównie dzięki łasce oraz dlatego, że to doświadczenie ustąpiło czy znalazło się w tle świadomości, co pozwoliło mi na powrót i dalsze trwanie w relacji.

 

Same jednak epizody stanów świadomości, w których niemożliwe lub trudne było powiedzenie w Duchu Świętym „Jezus jest Panem” albo „Abba! Tatusiu!”, nie były dla mnie jeszcze dość mocnym powodem do zrezygnowania z praktyki medytacji, gdyż wykonywałem ją przez kilka lat codziennie i to dzięki niej w moim życiu wydarzyło się wiele bardzo pozytywnych zmian. Medytacja była w sposób oczywisty instrumentem łaski dla mnie i nie do końca odróżniałem instrument od samej łaski. Natomiast niedawne doświadczenia relacji z Bogiem poprzez swoją intensywność zmieniły moją optykę na tyle, że obecnie żywię przekonanie, że doświadczenie Świadka jest zdecydowanie odmienne w swej naturze od doświadczenia miłości Trójcy Świętej. Oczywiście, zarówno jedno, jak i drugie doświadczenie jest w moim przypadku dalekie od głębi i stabilności, ale nawet te początkowe zerknięcia we wspomniane obszary sprawiły, że bez wahania wybrałem doświadczenie relacji, przenosząc je nad stan Świadka i rezygnując świadomie z intencjonalnego rozwijania tego stanu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 lata później...

Tak ,Bóg może być zarówno Transcendentny gdzie wychodzimy drogą samodyscypliny poza religie zinstytucjonalizowane stapiając się z Bogiem ,nasze sumienie jest odtąd naszym Bogiem ,a Serce Nasze Świadomością Chrystusa ,Bóg może mieć także naturę immanentną będąc dla nas oddzielnym bytem jak naucza np. chrześcijaństwo itp religie .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 7 lat później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...