Skocz do zawartości

Niedokończone 21


chariot01

Rekomendowane odpowiedzi

1.Nocny stróż..

Za dnia niczym wszyscy przemykał pędem który w danym czasie narzucały ulice..

Przemierzał niczym cień snując często nawet nieświadomie codzienności tok.

Nie zadawał pytań gdy zew ich nie wymagał,usta jego nie wypowiadały opowiastek,

O czymś badż dla czegos,dla ciszy poprzez slońca promienie przedzierał się przez czas ten..

Gdy tylko gwiazd kotara owijala nieba horyzont,niczym na nowo,niczym po raz pierwszy

Otwieral oczy spogladajac barwami które tworzyły świat jego..

Nogi same z siebie narzucaly każdy kolejny krok,samym sobie tempem znanym z woli wlasnej.

Szedl przez puste ulice przedzierajac się przez niezliczone zarysy obrazow które dzielami ponad wszystkie te co ręce artystów na swiat wydane a teraz tkwią gdzieś w zamknięciu czekając na swych widzów którzy często sami nieświadomi tego co przed oczami mają.

Dokąd droga jego,sam siebie zawsze pytał choc zawsze każdej nocy lądowal w miejscu tym samym..

Park zdawał by się dla wielu taki sam jak inne,lecz nie dla niego..drzew piedestał otaczający park w barwie żrenic zawsze zasypany zielenią,nawet w najmrożniejszą zimowa noc co biel puchu przysłania wszystko…lecz nie dla niego…

Alejki w swym dziwnym losie prowadzące do centrum,do oczka wodnego które w zarysie obrazu jego tafla zwierciadla która oddaje czesc nizliczonym gwiazdom kryjąc coś jeszcze..tak był tego pewien..

Nigdy ale to nigdy nie podchodził do wody by zobaczyc swe odbicie,mimo ze nie raz chec była tak niesamowicie ogromna..

Lekko na poboczu utkwiona pośród ławek wielu ta jedna,ta jedyna,właśnie jego…

Siadał wiedząc że to wlaśnie jego pora,jego czas,że to właśnie on sam naprzeciw sobie powietrza rzeżkości doznawał wlaśnie teraz..

Poprzez myśli,poprzez linie wzroku,wszelkie odczucia zarówno wielkie jak i te małe..

Za nim cień,przed nim cały świat…

Noc za nocą…a on w nich…park,ta ławka i on…na ławce naznaczony,nożem wyryte „21’..

 

2.Ukryty szept..

Doba za dobą mijały niezliczone dokładnie,rytmem swym własnym.

Dzień do dnia tworząc księge życia jego właśnie..upadki,wzloty oraz masa chwil których nie mógl jasno określic..czasem bezpłóciowe,czasem przepełnione obłedem,badż jaskrawościa która drażnila oczy jego..innym razem zdawały się nawet tonacją swą znośne,czymś jednak ważnym wypelnione..

Gdyby mogł tylko spisac dzień każdy doszedł by do wniosku który zmiażdżył by jego istote jednym zaledwie pytaniem..’czym jestem’…

Jednak teraz wlasnie miał nadejśc właśnie ten dzień…z wyboru własnego,na przekór wyborom…

Kładąc się spac,otulony szczelnie kołdra,twarzą wtopiony w puszystka głebie poduszki..wiedzial..

Wybór..bez wzroku,bez węchu,bez czucia…nastał ten właśnie dzień,takim dla niego tchnieniem..

Obudziwszy się nie otwierał oczu,powietrze zdawalo się niesamowicie lekkim..nie było ciepła bijacego ku niemu,czy chlodu..wsłuchiwal się jak nigdy w otoczenia ramy…

Piętro wyżej odgłos stawiania kroków,piętro niżej ktoś przekręcal się na drugi bok z cięzkim oddechem co sen dżwiga na swych barkach…

Syrena karetki za oknem pędząca przepelniona nadzieją by serce tego kogoś biło nieprzerywając swego rytmu…

Szczekanie psa..rozmowa sąsiadek na korytarzu o złym wychowaniu dzisiejszej młodzieży…

Wszystko to nie to…nie dla tego wybór jego…

Leżal,czas nie względnym,każdy z odgłosów nabierał na sile lecz nie tym był właśnie…

Posród oceanu myśli,błagalnym wewnętrznym krzykiem’PRZYJDŻ PROSZĘ’….

Zasnoł……………ciemnośc…cisza…na oślep korytarzem pędząc w amoku jakimś…

Bez końca,nie znając celu….zatrzymał się…ciezki oddech prawie ścioł jego nogi…serce wyrywało się z piersi…poczuł chlód na plecach który w ułamku sekundy opanował ciało jego…

Rozmazany choryzont,zimna ściana,szorstkośc drewnianej podłogi…opadające powieki….

Ostatni wdech i ten głos co z nikad przemknoł swą grubą barwa,lekko echem……

‘DWADZIEŚCIA JEDEN’…………..odpłynoł………

Wdech….szarpnięciem jednym już stał na nogach,serce kuło w klatce niemiłosiernie lecz nieważnym to….już widział,już czuł…nastał kolejny dzień…a w głowie jego tylko ten senny szept…..

„dwadziescia jeden”…………

 

3.Spacer..

Był piekny jesienny dzień,złociste liście tańczyły na wietrze mieniąc się paletą barw od żółci po rdzawośc w slońca lekko ciepławych tchnieniach..

Dywan pod nogami wlasnym życiem niósł z niesamowitą lekkościa,sprawiając że każdy kolejny krok stawał się coraz to gładszy w odczuciach niosąc niesamowitą doze radości..

Bez celu,nie wiedzac czemu postanowił że właśnie dziś zamiast marnotrawic czas siedzac w domu i nic nie robiąc zaczerpnie poezji powietrza i aury pejzażu co za oknem się maluje…

Tez nie wiedząc czemu postanowił że w najbliższym kiosku kupi kartke by wysłac ja gdzieś tak po prostu w świat…

Obraz kartki przedstawiał jezioro jakieś w pełni nocy na którego końcu jakis domek skrywał swe oblicze…

Nieśpieszac się,czerpiac jak najwięcej z tej właśnie chwili podążal w strone poczty…

Dotarwszy,chwyciwszy dlugopis co obok okienka,pograżył się w myślach co przelac na biel,dokąd posłac tą cząstke siebie….

Niepewnym ruchem dłoni a jednak pewnie napisał..

„ZAWSZE NA ZAWSZE”……

Nawet w dniu dzisiejszym nie pamięta jaki adres wyznaczyło jego wewnętrzne ja…

Wyszedł z poczty z dziwnym uśmiechem jakby zwiastującym czyn jakiś wielki…

Nic już nie było ważne tylko te minut pare co właśnie miał za sobą..

Ostatnimi obrazami które z tego dnia pamięta był samochód,ból niesamowity,oraz niesamowita nadzieja ze kartka dotrze na miejsce jakiekolwiek by nie było a odbiorca przyjmie ten jakże dla niego ważny dar..

Kolejne dni jedną wielką ciemnościa,bez czasu,bez myśli…

Obudziwszy się w ułamku sekundy jasnym się stało że znajduje się w szpitalu..

Lekarz stojący nad nim chlodną barwą oznajmił o przykrości niemocy,już wiecej na nogi nie stanie…

Szczesciem wielkim miał zostac dar oddechu,moc świadomości…..

Łzy same spłyneły po policzkach docierając do koncików ust które jak nigdy wcześniej błyszczały niesamowitym uśmiechem…

W tym czasie właśnie cień postaci otworzywszy skrzynke chwycił kartke…

„ZAWSZE NA ZAWSZE”..usmiech postaci zdarł kotare cienia zadajac zaledwie jedno pytanie…

Od kogo?....stempel pocztowy zdradzał tylko nazwe..”POCZTA NR.21”…

 

4.Pisarz..

Z pośród tłumu przechodniów nie wyróżniał się niczym..szczupły,ubrany z lekka tonacyjnie,twarz pokryta znakami czasu co prawie nie widoczne..

Całym jego życiem,dniem każdym były słowa i odczucia…

Wstawał wraz z slońca promieniami,chwytawszy fajke co przed snem dzień wcześniej uszykował..odpalał..pierwszy wdech,lekko waniliowy posmak,gęsta chmura przepełniała pokój…

Brał pióro w ręke i pisał…nigdy ale to nigdy nie brak mu było natchnienia..wszystko co tylko napisał,co ujrzały oczy innych stawało się wielkim..

Czas mijał szybko,gdy tylko słonce zespalało się z nieba pełnia,chwytał z miejsca swa kurtke i wychodził..

Zawsze ale to zawsze jadał na mieście,przypadkowe lokale,ludzie,sytuacje..

Następnie obierał także przypadkowe miejsce w którym siadał,cichy obserwator odczuc,pędu ludzkiego,zachowań,przypadku bądż też czegoś więcej…

Wróciwszy do domu gdy zachodzący blask nieba oddawał pola nocy,znów siadał i pisał..to właśnie była jego codziennośc,jego świat…

Oprócz wszystkich dzieł które napisał,jedno ponad ogromem co drzazga dla niego..

Zwykł je nazwac dziełem zycia,lecz od dawien dawna nie mógł przemóc się i napisac ostatniego rozdziału…

Pośród całej normalności i geniuszu,pośród codzienności było coś jeszcze…nazywał to rysą..

W mniemaniu jego każdy człowiek bez wyjątków posiada taką ryse..przybiera ona różny kształt,różne oblicza,ale zawsze jest to brakujący element,cząstka człowieczeństwa…

Swą ryse znał aż nazbyt dobrze…lustra a dokładniej lęk przed nimi…

Niegdyś wizyty u psychologów doprowadzały do prostych wniosków..jakieś wydarzenie,coś zabrało mu tą cząstke…wszyscy byli zgodni co do jednego,ze powinien zmierzyc się ze swym lękiem..

Siedziwszy przy biórku oczami zawieszonymi na ostatnim dziale tej wyjatkowej dla niego ksiegi,burza myśli,szept wewnętrzny kazał mu odłożyc wszystko,wstac i udac się na strych..

W kącie zasłonięte starym prześcieradlem,jego fobia…czas ten nastał…sam na sam z sobą….

Uniósł prześcieradło,drżace dlonie,drżące serce,oddech płytki,wzrok niepewny przesączony lękiem…

Spojrzał na przekór wszystkiemu………….

Mijały dni,zieleń otulała dom który zdawał się zapomniany od wielu wiosen przez świat…

Dziś jednak miał wrócic na piedestał gdyż kupiła go pewna młoda dama..

Otworzywszy drzwi odczuła lekką woń wanilii..wszystko zarośniete pajęczyną,wszystko prócz biórka które jednak zdołało jakoś oprzec się czasu…

Podeszła,stek książek zdawał się bic jakąś aurą..pośród nich na wierzchu jedna inna niż wszystkie…

Chwyciwszy ją usiadła i zaczeła czytac…rozdział za rozdziałem…a wszystko wydawało się tak jasne,tak bardzo odczuwała słowo kazde,łez strumień nieustannie pokrywał jej policzki…

21 rozdział..puste strony,nieskończona księga życia…

Nie wiedząc czemu wstała i niczym niewidzialną ręką prowadzona szybkim krokiem znalazła się na strychu…

Od razu uwagę przykuło lustro stojące w koncie…podeszła bliżej…na środku niczym kluczem zarysowane dwie liczby….”21”…jeszcze bliżej…odbicie własne błyskiem jednym….

Mijały dni,zieleń otulała dom który zdawał się zapomniany od wielu wiosen przez świat………………..

 

5.Trzy pióra..

dwudziesta pierwsza gwiazda choc pod wielkim bezkresem nieba w miejscu gdzie dom co i niegdys hotelem bije ku niemu..

tam wlasnie posrod korytarzy wielu miedzy komnatami,przedsionkami i zliczona raz tylko iloscia schodow..

gdzies posrod mroku gablota co skrywa trzy piora od innych wielce bardziej znaczace...

dary losu co czasem i przeklenstwem a czasem niczym innym tylko nic nie znaczacymi przedmiotami..

tak stare jak stare jest twierdzenie ze na wszystko jest czas odpowiedni,wszystko ma swe miejsce..

pierwsze z trzech nazwane lekkim,biale cale niczym platki sniegu spadajace na ziemie czarna,bijace swa barwa kontrastem..

gdy w dloni czyjejs spoczywa na papier slowa najgladsze,wzbudzajace zachwyt,niosace usmiech wydaje..

drugie pioro koloru brazowego zwie sie lamanym..jedynie slowa co pisarz leka sie badz wstrzymuje wypowiedziec na swiatlo dzienne rzuca..

trzecie zas co tak naprawde pierwszym z racji wieku czarne cale,nazywane rwacym gdyz z duszy,serca i mysli tylko prawde wyrywa bez zludzen zadnych..

niegdys zdala od siebie,niegdys tak szanowane..teraz w jednej gablocie czekaja na czas swoj..

oczami zamknietymi chlonol rzeskie powietrze poranka choc niepokoj jaki niosla danej chwili samotnosc bardziej przenikal mysli jego...

wyczekiwanie...tylko ona i czas ich byl dla niego spelnieniem,reszta cala niczym..

teraz wlasnie przed nim slonca czas chlodny i jedynie mysli o magii nocy w ktorej to bedzie mogl zanurzyc sie w jej ramionach..

otworzyl oczy,lzy w ulamku sekundy spowily policzki..

czul smutek,prawie rozpacz,byc moze jednak w prawdzie byla to czysta niemoc..

jakby cos uderzylo go w klatke piersiowa chcac zatrzymac serce,wyrwac mu szczescie,pozbawic spelnienia...

uczucie bezsilnosi przenikniona pewnosc ze ten wlasnie dzien bedzie inny...

otarl policzki,wstal...poczul reke na plecach...pelen nadziei odwrociwszy sie ujrzal......

nie byla to jej dlon,na twarzy jego nie pojawi sie usmiech a oczy nie rozblysna szczesciem...

osunol sie na ziemie...ciemnosc...nieprzenikniona ciemnosc i nic wiecej...

 

szli uliczka co nowym swiatem,poczatkiem dla wielu..lekki usmiech dostarczal mu ogromu szczescia jakiego wczesniej nie zaznal..

sciskala dlon jego co czas jakis spogladajac ukradkiem jakby upewniajac sie ze to nie sen...

niczym para obserwatorow ktorzy sami dla siebie byli upojeniem,podziwiali majestetyczne kamienice..

obserwowali ludzi ktorzy czesto w biegu zycia zapominali o najwazniejszym,o zyciu samym w sobie..

ale nie oni...to byl ich czas...tylko oni..czerpiac chwile,pelni odczuc..szeptali do siebie choc nie zawsze otwierali usta..

jednym rytmem,ich rytmem przemierzali poprzez czas tonac w sobie nawzajem...

 

swiatlo...obudzil sie i oczy powoli z wielkim trudem lapaly kontury widzenia..

niczym wielki kac,bol glowy na wskros blokowal wszystkie mysli..

byl pewien ze za chwile poczuje cieplo jej ciala,zobaczy jej usmiech,spojrzenie ktore wrecz potrafi zapierac mu dech w piersiach..

pokoj nie byl tym w ktorym oczekiwal sie obudzic...nie bylo jej...

stare wytapetowane na brazowo sciany dawaly byc zapomniane przez czas..

w kontach rozciagaly sie pajenczyny a podloga drewniana podchodzila plesnia..

parny zapach przenikal kazdy wdech....mimo to nie czul leku...

wstal powoli..w pokoju nie bylo nic po za lozkiem na ktorym przed chwila spoczywal w ubraniu..

co sie stalo,czy to sen?..

uszczypnol sie lecz bol jak najbardziej wydawal sie realny..

podszedl do drzwi,powoli otwierajac oczom jego ukazal sie korytarz na ktorego scianach wisiala niezliczona liczba obrazow..

co jednak zwrocilo jego uwage na kazdym z nim widnialo to samo...namalowane drzwi z wydrapana liczba...21.....

nie wiedziec czemu niczym turysta zaczol swa wedrowke korytarzami,wrecz niczym zlodziej nie wydajac zadnego dzwieku tylko szukajac swego lupu..

szedl,szedl i szedl...czas takze wydawal sie mu nieistotnym...jedynie ona i lek przed strata przenikal jego cialo do tego stopnia ze caly drzal..

stanol..koniec korytarza i drzwi jedynie...dokladnie wlasnie takie jak na wszystkich obrazach...

chwycil za klamke i powoli otworzyl..przekraczajac prog...

maly pokoj,prawie calkiem pusty..jedynie biurko i nad biorkiem gablotka z trzema piorami..

podszedl otworzyl gablotke niczym sterowany przez wieksza sile..piora polozyl na biurko,usiadl..

chwycil pierwsze z nich....plecy jego przepelnily dreszcze wraz z zimnym powiewem powietrza..

poczul na ramieniu zimna niczym skala palce...jakby sparalizowany nie wazyl sie odwrocic...

drzaca reka zamknol oczy i zaczol pisac...palce lekko zwiekszyly uscisk...

nie wiedzial co pisze,otworzywszy oczy ujrzal...

 

"KOCHAM CIE"

 

chwycil drugie pioro,na barku poczol bol...

zamknowszy oczy jakby pisal nie poprzez mysli lecz dusza...

 

"KOCHAM CIE"

 

trzecie pioro,poczol ze jego pluca juz dawno nie czuly powietrza...

„ZAWSZE NA ZAWSZE KOCHAM CIE”

 

ujrzawszy co wydal na swiatlo,uscisk na ramieniu puscil,zlapal gleboki oddech..

osunol sie z krzesla...ciemnosc.....

 

6.Mętny wzrok..

Nie był kimś choc i także nie był nikim..w oczach swoich wiedział czym jest istota,gdzie tkwi sens bytu jego..czasem było to wszystkim co miał,wszystkim co się liczyło..a czasem niczym…

Codziennośc poszarpany i wymiety czas przez wybory,przez los…

Wszystko było winą lecz niewinnośc wypełniała jego mniemanie..sumienie jednak biło przez pierś z dnia na dzień rosnąc w siłe…

Dni były co równośc podłoża nie równała się z poziomem stawianych kroków..

Reszta bólem wynikłym z pozbawienia wspomnień z dnia poprzedniego,niepewnościa burzyła spokój.

Ponoc historia ma to do siebie że lubi się zapętlac i choc nie każdy zgodzi się z tym poglądem,choc nie zawsze strony wracają..w przypadku jego właśnie dzień dla dnia następnego bywał jedną wielką niekończącą się pętlą w której tonoł coraz bardziej..

Różne dni a jednak te same…nieraz z nową rysą na twarzy niewiadomego pochodzenia,nieraz z bólem nie tylko fizycznym…

Zawsze starał się to zostawiac,pełen nadziei że czas zapomni,że wczoraj,dziś,jutro po prostu przeminie…

Wieczór jakiś rozpoczął od wizyty w celu uzupełnienia zapasu płynu co esencją niepamięci..

Zamiast obrac kierunek ku czterem ścianom,w chwil pare znalazłwszy się na ławce w parku siedział popijając pełen płytkiej radości z chwili…

Mijały chwile,cisza,puste uliczki a jednak nie do końca…jedną z nich jakiś starszy jegomośc podążał prężnym krokiem ku niemu…zatrzymał się…stał chwil pare a następnie usiadł obok niego…

Nie pytał,zresztą sens pytań Minoł się z czasem,teraz wszak mglistośc spojrzenia,mglistośc myśli…

Siedzieli w ciszy,butelka za butelką stawały się puste…jegomośc patrząc przed siebie tylko ukradkiem uśmiechał się by w końcu przemówic..

„wiesz jaki dziś jest dzień?”-głos barwy szeptu uderzył przedzierając się przez pustke z niezwykłą gładkościa…

„nie……”……..ledwo wyduszona odpowiedź zdawała się oddźwiękiem prawie niesłyszalna..

„dziś są twoje 21 urodziny,wszystkiego najlepszego….”-mówiąc to jegomośc wstał z niesłychaną gracją…

Coś co powinien nazwac szokiem sparaliżowało ciało jego…

Na twarzy jegomościa dopiero teraz zdało się zauważyc mase blizn które czas naznaczył..

„niebawem znów się spotkamy młodzieńcze i wtedy czas pokaże czy jesteśmy godni by z sobą rozmawiac…”uśmiech jeszcze bardziej wykrzywił twarz jego…”do zobaczenia”..szybkim krokiem zniknął prawie w mglistym spojrzeniu jego rozpływając,jednocząc się z cieniem….

Spojrzał na butelke…ból w klatce piersiowej z nikąd uderzył z siłą która przywróciła ostrośc widzenia…

Upuścił butelke…padł na ziemie niczym kłoda zwijając się tym samym z bólu,drżac….

Cisza…..wiedział….słyszał…jego serce zgubiło rytm…spokój…leżał na plecach a świadkiem jego były gwiazdy co i ostatnią smugą spojrzenia…

 

7.Pasterz..

Niewiadomym było imie jego czy wiek…nikt nie wiedział skąd jest ani z której strony danego dnia przyjdzie..nie raz pytany,spoglądał tylko swymi błękitnymi oczami jakby w odpowiedzi pytając po co te słowa…

Okolica do której przybywał nie była niezwykła..ot pare bloków lekko naznaczonych przez czas,podwórka oddająca pamięc czasów dawnych..i kościół przed którym dzień w dzień w samo południe stawał,wpatrując się jakby na coś czekajac…

Z czasem grono mieszkańców,obserwatorów jego się powiększało,jedni z ciekawościa inni tak po prostu dla czasu zabicia i jeszcze inni co badziej z wiarą zespoleni..

Ci ostatni próbowali nawet namówic go by wszedł do kościoła,lecz na nim nie robiło to żadnego wrazenia..

Razu nawet pewnego na prośbe tych najgorliwszych mieszkańców wyszedł do niego ksiądz…

„wejdż do środka”tymi słowami zaprosił lekko się uśmiechając…lecz uśmiech nie trwał długo…

W odpowiedzi chłodnym głosem przepełnionym czymś czego nie da się opisac usłyszał….

„nie przed twym obliczem teraz stoje”………….

Następnego dnia zdarzyło się coś co zdziwiło mieszkańców…ów ksiądz jeszcze tamtej nocy opuścił parafie,po prostu odszedł…..

Dni mijały dalej,południe za południem on stał…

Raz grupa paru nazbyt nie wierzacych osób podeszło z darem perswazji zwanej siłą by pozbyc się jego,zwiatunu czegoś czego nie byli w stanie pojąc…

Siła perswazji była na tyle doniosła że karetka zabrała go do szpitala….

Ku zdziwieniu wszystkich nastepnego dnia on dalej stał…z twarza pełną krwi ledwo zaschniętej…stał..

Tego właśnie dnia tuż obok niego stanęło jakieś dziecko…już nie był sam…

Kolejne dni powiększały liczbe osób co wraz z nim stali…

Grupka za grupką zamieniła się w tłum,niektórzy się modlili,inni tak jak i on stali….wszyscy jednak na pewno wspolnie czekali na coś…

Nastało kolejne popołudnie…nagle ruszył przed siebie..będąc w połowie schodów zatrzymał się i odwrócił…tłum poruszony tym co się dzieje ucichł w ułamku sekundy…

Przemówił……

„Potrzebowałem 21 dni by przeprosic i pogodzic się z Bogiem….ile wy potrzebujecie?...”

Odwrócił się i wszedł do świątyni…tłum żwawo ruszył za nim…

Po przekroczeniu progu wszyscy ze zdumieniem zauważyli ze go nie ma…………………

 

8.Podróż…

Czym jest codziennośc a czym być może człowiek…pytał sam siebie nie raz…

Lecz w prawdzie jednej każdy dzień dla niego był tylko wytworem wyobrażni,niczym więcej..

21 dzień śpiączki,świat w którym te dni żył był jedynie wypadkową jego wyobrażni…

Chciał być kimś,więc miał świetną prace dzięki której zarabiał wystarczająco by się ustatkowac,coś co wszyscy nazwali by spełnieniem…jednak coś było nie tak…czegoś brakowało..

Często tak jak w życiu poświęcając się czemuś,w drodze do dostatku łatwo można zapomniec o czymś co ważniejsze,o czymś co ponad wszystko…

Całe dnie pracował w swym wyśnionym świecie,w oczach wszystkich miał poważanie,mogł wszystko…

Lecz nie nazywał tego spełnieniem,na wzór raczej udręki dla niego takie dni,wyśnione dni..

Przepadał coraz bardziej zadając sobie pytanie co jest nie tak…czuł jakby nie był sobą….

Tego snu właśnie czas dzień ułożył inaczej…………

W drodze do pracy w oczy rzucił mu się bilboard na którym napisane było „CZAS WRACAC”..

I następny…”ZAWSZE NA ZAWSZE”….stojąc przed pracą zauważył na boku ściany napis..”pierwsza szansa,drugie życie…wybór należy do ciebie..”..

Postanowił że dziś nie będzie pracował…odwrócił się i zaczoł iśc przed siebie….

Czego mu brak,co jest nie tak?...usiadł na ławce…zamknoł oczy…

Mimowolnie poczuł ciepło czyjejś dłoni trzymającą dłoń jego…otworzył oczy..dłoni nie było lecz ciepło czuł dalej….policzki nagle zrobiły się mokre od łez choc to nie jego łzy były….

W uszach zaczoł rozbrzmiewac rytm serca…wsłuchiwał się z coraz to większym skupieniem…

To nie jedno serce…dwa serca jednym rytmem bijące….już wiedział….

Wstał energicznie,krzyknął z sił całych „JUŻ IDE SKARBIE”…rzucił się pod pierwsze z brzegu auto…………..

Cisza………………………otworzył oczy…wszystko stało się pięknym…była dłoń,serca dwa…..

Wyszeptał resztkami sił „już jestem,Kocham Cie…Zawsze Na Zawsze.”……

 

9.Ballada przeznaczenia..

niebo plachta barwy turkusu przykrylo znaczna czesc nieba,na tle zachodzacego slonca co krwista barwa ukladalo sie do snu,tworzac zapowiedz wrecz majestatycznej nocy..

letni skowyt wiatru tak soczystego,przepelnionego zapachem kwiatow,zielenia drzew,bryza deszczu ktory wczesniej zrosil ziemie przesycal ten czas i to miejsce...

niczym dwa swiaty spajajace sie w jeden,dzien i noc i on...wytrawny wedrowiec,badacz mysli i budowniczy snow wszelakich...

jego zycie bylo snem a sen ow wyznacznikiem zycia....tworzyl poprzez zycie a nagroda byl kazdy kolejny wdech...

 

mijal czas i przemijala juz aura nocy...blady poswit z pelni ksiezyca mial za chwile ustapic wrzawie slonca co wrecz goraca poswiata zalac miala bloki i ulice...

budzac sie powoli miasto zmartwychwstawalo by podarzac swym wlasny rytmem...

zapedzeni ludzie,ci pedzacy troche wolniej i ci stojacy w miejscu badz poprostu zagubieni posrod ogromu ktorego byli czescia..

,ieszanka wrecz niesamowita grup i grupek...setki rytmow krokow...jednak zaden z nich nie nalezal do niej...

jej chod byl bezdzwieczny...niczym w wyobrazeniu kroki stawiane bosymi stopami po trawie...tak wlasnie plynela miedzy tlumami..

niezauwazana,nieslyszalna...od czasu do czasu szepczac komus cos na ucho..a szept ten silniejszy nizeli milion wrzaskow w sekundzie jednej...

niewiele istot znalo jej istote....a nazywano ja pania chaosu...wyznacznikiem bolu i cierpienia....

jedynym jej pragnieniem bylo wylawiac z tlumu tych niegodnych i poprzez jedno slowko wyszeptane do ucha czynic swa powinnosc..

wpasc pod kola autobusu,skoczyc z mostu,strzelic sobie w glowe to tylko pare z tysiecy jej tchnien i to te ktorymi gardzila..

w glebi siebie ciagle poszukiwala,jej meta w wedrowce byl szept tak niespotykany,tchnienie tak wyjatkowe ze bylo by w stanie zachwiac posadami swiata...

 

na ramach dnia i nocy gdzies po prostu...na przelomie jazni i niejazni...on spotkal ja...

stali tak dluzsza chwile wpatrzeni w siebie...z doza ciekawosci,lekkiego strachu i niedowierzania...

gdyz wrecz niemozliwym jest fakt ich spotkania...

z doza lekkiego usmiechu gdyz w jej istocie narodzilo sie zamierzenie powiedziala:

"NIECH SWIAT ZASNIE...WSZYSCY CO DO JEDNEGO..."

nie zdziwil sie,wyraz jego twarzy swiadczyl raczej o zaciekawieniu..:

"ALE TO NIE CZAS,NIGDY W JEDNEJ SENNEJ MARZE NIE ZASYPIAJA WSZYSCY.."

usmiech jej poglebil sie...:

"STWORZ SEN JAKIEGO SWIAT NIE WIDZIAL,POZWOL BYSMY SIE ZJEDNOCZYLI,POZWOL BYM SZEPNELA WSZYSTKIM NA RAZ W TWYM DZIELE SLOWKO,

NIECH NASTANIE WIECZNOSC,ZADRZY W SNIE SWIAT W POSADACH....A MY TANCZMY..."

podeszla do niego plynnie sie wtulajac i zaczeli tanczyc...on byl szczesliwy i ona byla szczesliwa...

 

10.Mijajacy czas…

jesienne dni co pomaranczem zmieszanym z poswiata zolci niosa swa wolnosc na wietrze...

kropel blask odbijajacy sie w zwierciadlach kaloz tak bliskich i tak dalekich dla tych co ich nie widza..

ci co podazaja w cieniu wlasnej ignorancji i ci co patrza pod wlasne nogi...

mijal czas a on zza szyby jedynie spogladal,obserwowal otaczajacy go swiat..

choc w zasiegu jego wzroku jedynie podworko to oczami wyobrazni czesto podrozowal o wiele dalej nizeli kazdy z nas...

zima...platki bieli bezwladnie spadajace,otulaly drzewa oraz kazdy skrawek ziemi...

na twarzach grymas zwiastujacy mroz co wraz z scianami wiatru stwarzaly odczuc wstret...

biel...biel..biel wszechobecna...wlasnie nijakim ten czas...atmosfera przygnebienia i szron..jakze piekny szron tworzacy sam z siebie dla wyobrazni ksztaltow nieskonczonosc...

mijal czas...za szyby spogladal,mimo iz w mieszkaniu tylko on to jednak nie byl sam...

wiosny blask..nadziei pelnia,budzi sie dzien usmiechu los,tym wlasnie ten czas...

pomrok rozplywa sie ponad czas...paleta barw do zycia wstaje wszelaki kwiat...

widac to cos,to piekne cos..i choc nie poczuje zapachu zieleni,za szyby nawet odczuwa te wiosenne cos...mija czas...

letni skwar od godzin wczesnych gdy tylko noc odchodzi w ten dal..

na twarzach ludzi utesknienie dni wolnych,malujacy sie usmiechu czar..

tlumy krokow dokas zmierzajacych,wieloznacznosc odczuc malujacych swiat...

mijal czas...odszedl od okna by rozejrzec sie dobrze jeszcze jeden raz....

w pokoju nie bylo mebli,sciany zapomnialy czym jest biel,czym jest lad...

podgnite deski stechlizna wybijaly swego bytu ton...pusty pokoj...oj pusty..spojrzywszy w kat....

jakby zatrzymal sie czas...tam wlasnie w tym kacie umarl on....

lzy pociekly mu z policzka,mimo iz slyszal ten jek....

"21...NIeBO,CZERN..WIECZNOSC NIE RAJ....."

podszedl do okna by moc dalej patrzec na zycie...na swiat....

przed oknem stala,wpatrujac sie niezmiernie,be ruchu,bez mrugniecia jak by widziala cos wiecej...

moze mnie widzi pojawila sie w nim mysl...w tym momencie wlasnie odeszla,czym zawinil czym?...przez pokoju ton przeszla fala,jego nieslyszalny gniewny krzyk....

mijal czas,oj mijal czas...zwatpil,poddajac sie gdyz braklo mu sil...odszedl od okno,usiadwszy w swym kacie juz nie wiedzial jest kim...

a w ten zatrzymal sie czas,oj zatrzymal sie czas...podniosl glowe wysoko,w spojrzeniu nadziei pojawil sie blask.....ktos zadzwonil do drzwi.......

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...