Skocz do zawartości

Mity Skandynawskie


Gość Vampirella

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Vampirella

IGGDRASIL, DRZEWO ŚWIATA

 

W krajach północnych lata są krótkie, a zimy długie i mroźne. Życie jest ciągłą walką z bezlitosną przyrodą: z chłodem i mrokiem, ze śnieżycami i lodem zimy, z przejmującym wiatrem, z nagą skałą, której nie porasta żadna zieleń, z grozą wiejącą od ciemnych gór i głębokich parowów, rozbrzmiewających wyciem wilków.

Ludzie, którzy tam żyli w zaraniu dziejów, musieli być silni i wytrzymali, aby w ogóle przetrwać. Byli oraczami, a także wojownikami, walczyli z wilkami i dzikszymi jeszcze niż one ludźmi, którzy napadali na nich z gór lub przychodzili znad morskich cieśnin i fiordów, by palić ich domy, rabować dobytek i żywność, a częstokroć porywać im żony i córki.

A jeśli nawet nie trzeba było się zmagać z dzikim zwierzem lub dzikszym jeszcze człowiekiem, wydawało się, że same żywioły to olbrzymy, które toczą wojnę ż ludźmi, mając za oręż mróz, wiatr i śnieg.

Był to okrutny świat, nie budził nadziei, ale istniały na nim: miłość i cześć, odwaga i wytrwałość. Wielkie czyny domagały się spełnienia - żyli bardowie i skaldowie, mający o nich śpiewać, aby nie zaginęła pamięć o bohaterach.

A jak w pieśniach i podaniach wspominano wielkie czyny mężów, tak snuto opowieści o bogach, o Asach, którzy z pewnością w zaraniu czasu toczyć musieli jeszcze sroższe boje z olbrzymami lodu, mrozu, śniegu i wody - skoro i teraz ledwo zdołano utrzymać ich w ryzach.

Dawni Skandynawowie wierzyli, że na początku czasu nie było takiej ziemi, jaką mamy teraz, wokół rozpościerała się tylko Ginnungagap, ziejąca pustka. Krążyły w niej jakieś dziwne mgły, które w końcu się rozdzieliły, pozostawiając jeszcze głębszą pustkę. Na południe od niej leżał Muspellsheim, kraina ognia, a na północ - Niflheim, kraina mgły.

Na południowym krańcu świata siedział z ognistym mieczem w ręku Surt, olbrzym ognia, czekając na dzień zagłady, aby powstać i zniszczyć zarówno bogów, jak ludzi.

W samej głębi ziejącej pustki tryskało źródło życia, Hvergelmir, z niego wypływały rzeki, ale okrutne tchnienie Północy ścinało ich wody, tworząc z nich miażdżące wszystko bryły lodowe.

Z upływem wieków bryły lodowe w tajemniczy sposób osiadały przy źródle życia i powstał z nich Ymir, największy z olbrzymów, ojciec straszliwych olbrzymów mrozu i w ogóle całego rodu olbrzymów. Ymir począł żyć, a wraz z nim pojawiła się cudowna krowa Audumla, której mlekiem się karmił. Ale po bardzo krótkim czasie lodowe ciało Ymira popękało na drobne kawałki, a każdy z nich stał się olbrzymem szronu, ojcem wiedźm i czarowników, wilkołaków i trolli.

Audumla potrzebowała pożywienia, lizała więc lód wokół siebie i czerpała stamtąd sól życia, która wypływała z Hvergelmiru. Lizała lód pierwszego dnia, a wieczorem się ukazały spod niego włosy mężczyzny, lizała drugiego dnia, a wieczorem wyłoniła się głowa mężczyzny, zaś pod koniec trzeciego dnia - cały mężczyzna.

Ten pierwszy z Asów nazywał się Buri, był wysoki, silny i piękny. Miał syna imieniem Bór, który poślubił olbrzymkę Bestię. Byli rodzicami tego z Asów, który zasadził drzewo świata, Yggdrasil i stworzył ziemię.

Bór miał trzech synów: Odina, Viii i Ve. Odin, wszechojciec, był z nich największy i najszlachetniejszy.

Toczyli boje z Ymirem, potężnym olbrzymem lodu. Z jego ran wytrysnęła lodowata woda i zatopiła prawie wszystkich olbrzymów szronu z wyjątkiem jednego Bergelmira, który był bardzo mądry j zręczny, i dlatego oszczędził go Odin.

Bergelmir bowiem zbudował arkę, schronił się w niej z żoną i dziećmi i wyszedł cało z wód potopu.

Odin zaś i jego bracia strącili martwego Ymira w otchłań Ginnungagap i z jego ciała uczynili świat, w którym żyjemy. Z jego lodowej krwi wyłoniło się morze i rzeki, z ciała - suchy ląd, z jego kości wzniosły się góry, a z jego zębów powstały żwir i kamienie.

Odin i jego dzieci opasali ziemię kręgiem morza, a drzewo świata, jesion Yggdrasil, wyrosło, aby utrzymać ją w miejscu, zacieniać potężnymi konarami i podtrzymywać niebo – lodowato - błękitny szczyt czaszki Ymira.

Zgarnęli iskry, tryskające z Muspellsheimu, i zrobili z nich gwiazdy. Z królestwa Surta, olbrzyma ognia, przynieśli roztopione złoto i odlali z niego świetlisty wóz słońca. Ciągnęły go rumaki wcześnie się budzące i mocarne, a powoziła nim piękna dziewczyna, Sol. Przed nią biegł jasny chłopak Mani, prowadząc wóz księżycowy zaprzężony w rumaki najszybsze.

Słońce i księżyc biegną szybko i nigdy nie odpoczywają. Nie odważą się zatrzymać ani na chwilę, bo każde z nich ściga rozjuszony wilk, dyszący żądzą pożarcia swej ofiary - co nastąpi w dniu ostatniej wielkiej bitwy Ragnaroku. Owe dwa wilki są dziećmi zła, ich matka, niegodziwa wiedźma, żyła w żelaznym borze ze swym mężem olbrzymem i rodziła mu wilkołaki i trolle.

Kiedy Odin wprawił w ruch gwiazdy i oświetlił ziemię słońcem i księżycem, zwrócił się ku nowemu światu, przez siebie uczynionemu. Olbrzymy i inne twory zła już spiskowały przeciw niemu, wziął więc jeszcze trochę kości Ymira i odgrodził się ścianą gór od ziemi olbrzymów, czyli Jotunheimu. Potem zwrócił się ku krainie, którą stworzył dla ludzi i nazwał krainą środka, czyli Midgardem, i zaczął ją użyźniać i upiększać.

Z kędzierzawych włosów Ymira zrobił drzewa, z jego brwi - trawę i kwiaty, uformował też chmury, aby płynęły po niebie i skrapiały ziemię łagodnym deszczem. A potem, chcąc zapoczątkować ród ludzki, wszechojciec zaniósł drzewo jesionu i czarnego bzu nad brzeg morza, z pierwszego zrobił Aska, z drugiego Emblę, pierwszego mężczyznę i pierwszą kobietę. Dał im dusze, jego brat Viii obdarzył ich zdolnością myślenia i czucia, a Ve wzbogacił ich mową, słuchem i wzrokiem.

Potomstwo tych dwojga zaludniło Midgard, ale panował wśród nich grzech i smutek, ponieważ olbrzymi i inne złe twory przybierały postać mężczyzny lub kobiety i wchodziły z nimi w związki małżeńskie, wbrew wszystkiemu, co czynił Odin.

Karły również przyłożyły do tego ręki, ponieważ nauczyły ludzi kochać złoto i potęgę, jaką daje bogactwo. Te drobne istoty żyły w Niflheimie, krainie mgły, i w wielkich podziemnych pieczarach. Powstały z ciała zmarłego Ymira i Asowie nadali im ludziki kształt, ale obdarzyli o wiele większą sprawnością w dziedzinie sztuk i rzemiosł związanych z obróbką żelaza, złota i drogich kamieni.

Owe karły, których władcą był Durin wyrabiały pierścienie, miecze i bezcenne skarby i dobywały z ziemi złoto na użytek Asów.

Kiedy bowiem mądry Odin ukończył Midgard, zapragnął na wysokich gałęziach Yggdrasilu, drzewa świata, stworzyć dla siebie potężną i piękną krainę, Asgard. Pierwszy jego paląc, cały z lśniącego złota, nazywał się Gladsheim, siedziba blasku, i w nim to zasiadał na wysokim tronie Odin, mając u boku piękną Frigg, swoją królową.

Ta para wzniosła pałace dla swych dzieci, wielkich bogów i bogiń, które miały wkrótce wypełnić przeznaczone sobie zadania w długiej walce przeciw mocom zła: dla Thora, pana grzmotu, i jego żony, złotowłosej Sif; dla śmiałego, rwącego się do boju młodego Tyra strażnika bogów; dla jasnego Baldra, najpiękniejszego z Asów, i jego żony, słodkiej Nanny; dla Bragego i Idun, zakochanych w muzyce i młodości; dla Ulla łucznika i Vidara milczącego, i wielu, wielu innych.

Opasywały Asgard warowne mury z wieżami, wznosiły się w nim domy i pałace, a w środku leżała jasna równina Idy, gdzie przed pałacem Odina, Gladsheimem, rozpościerały się rozkoszne ogrody.

Odin i wszyscy Asowie przejeżdżali co dzień przez most Bifrost, ukazujący się ludziom na ziemi jako tęcza, i schodzili do źródła Urd, pod korzeń jesionu Yggdrasil - wszyscy z wyjątkiem potężnego Thora, który nie ośmielał się postawić stopy na ten delikatny łuk z obawy, że załamie się pod jego ciężarem. Musiał przeto udawać się tam okólną, wyboistą drogą przez góry, a na jego widok pierzchali w przerażeniu wszyscy olbrzymi. Most Bifrost jaśniał na niebie, u wejścia nań bowiem płonął wielki ogień, który nie dozwalał rodowi olbrzymów wedrzeć się do Asgardu.

W cienistym mroku, u stóp drzewa świata, Asowie odbywali narady, chcąc zadecydować, jak udzielić pomocy rodzajowi ludzkiemu i jak prowadzić długą wojnę przeciw olbrzymom.

A jeszcze niżej, w pobliżu źródła, stał piękny dwór, gdzie mieszkały trzy wieszcze siostry Norny: Urd, Verdandi i Skuld, które wiedziały więcej niż nawet sam Odin. Urd mogła widzieć wszystko, co zdarzyło się w przeszłości, przed Verdandi nie ukryło się nic, co działo się współcześnie na którymkolwiek ze światów, Skuld zaś posiadała mądrość największą, bo widziała przyszłość - a tego nie potrafił nawet sam Odin.

Później niejednokrotnie Norny zjawiały się w chwili urodzin bohatera, aby snuć przędziwo jego losu i udzielić mu dobrych i złych darów, mających zaważyć na jego przyszłym życiu.

Mogły odsłonić przed Odinem bieg świata i od nich to, jak również dzięki własnej mądrości, wiedział o Ragnaroku, ostatniej wielkiej bitwie, która musi być stoczona przy końcu świata, kiedy to Asowie i ich nieprzyjaciele, olbrzymi, rozgrywać będą do ostatecznego zwycięstwa wielką wojnę dobra ze złem.

Norny chodziły również do jesionu Yggdrasil i codziennie podlewały jego największy korzeń wodą ze źródła Urd.

Źli zaś nieustannie starali się zniszczyć drzewo świata: w dole. w Niflheimie, skąd wyrastał jeden z jego korzeni, podły Nidhogg podgryzał go nieustannie, a węże korzeń oplatały, zatruwając ukąszeniami. Wyżej zaś, cztery jelonki biegały po gałęziach, podskubując liście. Na szczycie siedział mądry orzeł, przyglądając się temu, co się dzieje, a intrygantka Ratatosk, ruda wiewiórka, przeskakując z gałęzi na gałąź krążyła w dół i w górę między Nidhoggiem a orłem, przenosząc nowiny i plotki.

W środku tego przedziwnie skomplikowanego świata siedział Odin wszechojciec, niczym łagodny pająk na pajęczynie. Jego siedziba, górująca nad Asgardem, nazywała się Hlidskjalf, czyli ława drzwi, i stamtąd spoglądał na świat. Dwa oswojone kruki, Hugin i Munin spoczywały mu na ramionach. Im to zawdzięczał wiele ze swej wiedzy, gdyż codziennie rano zrywały się do lotu i przeleciawszy cały świat wracały wieczorem, opowiadając, co widziały - Hlugin szybki jak myśl. Munin o wspaniałej pamięci, której nie dorównywała niczyja.

Odm patrzał przed siebie i widział, jak za wysokimi górami, w Jotunheimie, olbrzymi knują zło. Patrzył ku Midgardowi i widział, jak rasa ludzi pracuje w znoju na polach i niemal jednej myśli nie poświęca wojnie i wojennej chwale. Czuł, że trzeba jeszcze coś zrobić, i to szybko, aby w dniu ostatniej wielkiej bitwy mogli stanąć u jego boku wojownicy zdolni do walki z olbrzymami.

Przywołał do siebie syna. Heimdalla. jasnego boga. zrodzonego w tajemniczy sposób o poranku czasu przez dziewięć matek, dziewcząt-fal z krańców świata. Bóg ten miał zęby ze szczerego złota, widział równie dobrze we dnie, jak w nocy, wzrok jego, doprawdy, był tak bystry, że dostrzegał rzeczy o sto mil odległe, słuch zaś tak dobry, że słyszał, jak trawa rośnie na ziemi, a wełna na grzbietach owiec. Odin mianował Heimdalla strażnikiem i kazał mu zamieszkać na skraju Asgardu, w pobliżu Bifrostu. I mieć zawsze przy sobie wielki róg - Gjallar, aby w razie napaści olbrzymów na Asgard mógł w ten róg zadąć. Głos rogu niósł się przez cały świat.

- Heimdallu, mój synu - rzecze Odin. - Wyruszysz do Midgardu, przyjąwszy na siebie postać, jaką uznasz za stosowną. Idź między mieszkających tam ludzi. Są oni dobrzy i prości, a jednak nieodpowiedni do moich zamiarów. Wybierz spomiędzy nich najlepszych i przez tajemne moce. jakimi władasz, spraw, niech dadzą początek trzem stanom, aby w przyszłości człowiek rodził się z darami, jakie najlepiej rozwinąć może. i aby potrafił doskonale wypełnić to. co jest jego zadaniem, a nie jak teraz umiał robić wiele rzeczy, lecz żadnej dobrze. Niech to będą w odpowiedniej liczbie włościanie i ludzie rzemiosła oraz wodzowie - każdy zrodzony do swojej roli. Chcę, żeby dzięki temu powstał potężny lud. z którego mógłbym powołać bohaterów Midgardu, mających stanąć przy naszym boku w ostatniej wielkiej bitwie, Ragnaroku.

Heimdall przeto przyjął na siebie postać krzepkiego wędrowca i minąwszy most Bifrost znalazł się w krainie środka. Wielkimi krokami szedł przez zielone ścieżki, przez lasy i pola. aż o zmierzchu stanął przed czyimś domostwem.

Drzwi były uchylone, wszedł więc. Na palenisku płonął ogień, wisiał nad nim garnek, po jednej stronie siedział pan domu. po drugiej - pani domu. wieśniak Ai i jego żona Edda w kapturze z tkanego w domu płótna.

- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam. jak się nazywasz. i rozgość się jak u siebie w domu.

- Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł pośrodku ławy. mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię.

Wtedy Edda przełamała chleb, ciężki, grubo mielony, zmieszany z otrębami, który zwykle spożywali na kolację, i podawszy część gościowi, poprosiła, aby jadł i popijał rosołem z garnka.

A kiedy zapadła noc, Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u siebie. Położył się bowiem pośrodku legowiska, tam gdzie było najcieplej i najmiękcej, Ai i Edda zaś zmuszeni byli leżeć po obu skrajach.

Trzy dni przebywał u nich ten dziwny gość, potem wyruszył w drogę, uśmiechając się do siebie.

A w dziewięć miesięcy później Ai i Edda mieli syna, którego nazwali Thrall, co znaczy niewolnik. Wyrósł szybko na mocarnego mężczyznę o twardych rękach z grubymi palcami, o krzepkich barach, długich stopach i brzydkiej twarzy. Poślubił wędrowną dziewczynę o spalonych słońcem ramionach, która zaszła boso na to wrzosowisko, a ich dzieci wznosiły płoty i orały ziemię, hodowały świnie, wypasały stada kóz i wykopywały torf na ogień. Ich synowie mieli takie imiona, jak Niezdara, Gbur i Prostak, a na córki wołano: Zawada, Popiółka, Grubonoga.

Tymczasem Heimdall szedł dalej swą drogą przez Midgard i następnego wieczoru przybył do innej zagrody. Drzwi były zaryglowane, lecz śmiało wszedł do izby. zobaczył ogień płonący na kominku i siedząca przy nim parę dobrych ludzi, zajętych pilnie swą robotą. Nazywali się Atti i Amma, byli porządnie ubrani i schludni - on miał przystrzyżoną brodę i włosy przycięte, a kobieta włożyła czysty fartuch i zawiązała na szyi chusteczkę.

- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość się jak u siebie w domu.

- Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł na środkowym zydlu, mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię.

Wtedy Atti podał wieczerzę składającą się z aromatycznie pachnącej zupy i gotowanej cielęciny, a potem poprowadził gościa do jedynego posłania w ich domu. Tutaj Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u siebie. Położył się bowiem na środku posłania, mając z jednego boku gospodarza, a z drugiego gospodynię, aby go grzali.

Przez trzy noce gościł u Attego i Ammy, a potem udał się w drogę uśmiechając się do siebie.

A w dziewięć miesięcy później Attemu i Aminie urodził się syn. Nazwano go Karl, czyli rzemieślnik, i wyrósł na silnego, wesołego mężczyznę o rumianych policzkach. Potrafił przyuczać woły do orki, miał zręczną rękę do budowania domów, do kowalstwa, umiał robić wozy i pługi.

Kiedy przyszła pora, znaleziono mu żonę i oboje prowadzili wspólne gospodarstwo, uprawiali ziemię, tkali płótno i skrzętnie składali oszczędności.. Żyli w szczęściu, a ich synowie nosili takie imiona, jak Gospodarz, Rolnik, Kowal i Sąsiad, a na ich córki wołano: Gospodyni. Prządka, Dzieweczka; albo Dójka.

A Heimdall wyruszył w dalszą wędrówkę przez Midgard, stanął następnego wieczoru przed domostwem, którego drzwi zwrócone były na południe. Rygli nie zasunięto, więc wszedł do środka i zastał tam dwoje zacnych ludzi ubranych w piękne szaty, którzy mówiąc do niego patrzyli mu prosto w oczy, a ręce mieli kształtne, białe, o długich palcach. On pracowicie skręcał cięciwę i przymocowywał ją do swego długiego łuku z wiązu i nazywał się Dziedzic, a ona Dziedziczka.

- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość się jak u siebie w domu.

- Jestem Rig wędrowiec - brzmiała odpowiedź i gość usiadł mając po jednej stronie gospodynię, a po drugiej gospodarza.

Wtedy Dziedziczka rozpostarła na stole haftowany obrus z pięknego płótna, położyła na nim bochny białego pszennego chleba, dobrze uwędzoną szynkę i pieczony drób na srebrnych półmiskach, postawiła wino w wysokim dzbanie i puchary o podstawkach ze srebra.

Po wieczerzy siedzieli rozmawiając i popijając wino, aż nadeszła pora spoczynku. A wtedy Rig wędrowiec rzeczywiście zachował się, jakby był u siebie w domu, bo pierwszy wstał od stołu i legł na środku łoża, tak że Dziedzic i Dziedziczka musieli położyć się po jego bokach.

Trzy noce spędził u Dziedzica i Dziedziczki, a potem ruszył w drogę, uśmiechając się do siebie.

A w dziewięć miesięcy później urodził się w tym domostwie syn o jasnych włosach, różowych policzkach i oczach bystrych jak oczy orła. Nazwano go Jarl, co znaczy wojownik, a kiedy wyrósł, okazał swą zręczność w napinaniu łuku, rzucaniu dzidą, jeździe konnej, szermierce i pływaniu.

Kiedy z młodzieńca przeobrażał się w męża, Rig wędrowiec przybył ponownie z ciemnego lasu, aby go wykształcić w niektórych sztukach i wskazać mu jego miejsce na świecie.

- Jesteś panem krainy Udał - oznajmił mu. - Kraina ta na zawsze należeć będzie do twoich synów i synów twoich synów. Jesteś bowiem jednym z Asów, panujących w Asgardzie, uznaję cię za mojego chrzestnego syna, nadaję tobie ten tytuł i czynię cię władcą ludzi.

Następnie Rig wędrowiec, który w Asgardzie był Heimdallem, jasnym bogiem, udzielił Jarlowi wiele ze swej mądrości i powiódł go na wielkie przygody do Myrkvidu, mrocznego lasu, gdzie buszowały trolle. Pokazał mu, jak wymachiwać mieczem, potrząsać tarczą i galopem pędzić na bitwę.

Jarl zgromadził więc zdatnych do walki mężów i odebrał ziemie złym ludziom, żyjącym nie opodal olbrzymów. Zaślubił księżniczkę i ich syn był pierwszym królem Midgardu, królem Danii. Ów władca zgromadził panów i wojowników, podbijał ziemie i zaprowadzał na nich pokój.

A później wyprawił dla swych ludzi ucztę w zamku i obdarował złotymi pierścieniami tych, co walczyli najdzielniej.

Odtąd zawsze ćwiczyli sio w walce na miecze, w jeździe konnej i wyruszali na bitwę przeciw każdemu, kto chciał najechać ich ziemie lub czynić krzywdę ludowi. Król jednakże posiadł nie tylko męstwo, ale i mądrość i znał niektóre tajemnice życia i zamiary Odina. H e im dali bowiem powiedział chrzestnemu synowi o wielkiej wojnie, toczącej się między Asami i olbrzymami, i o Ragnaroku. Wyjawił mu, że z rozkazu Odina wszyscy, co będą mężnie walczyć i polegną, zostaną po śmierci zaprowadzeni do Asgardu i utworzą tam armię Asów, która weźmie udział w wielkiej bitwie w ten dzień ostateczny.

Nim jeszcze urodził się Jarl wojownik, Heimdall, wróciwszy do Asgardu, ujrzał w pobliżu pola jasności nowy pałac. Było to wielkie dworzyszcze Odina, Valholl, czyli Walhalla, o pięciuset czterdziestu bramach. Przez każdą wejść mogło jednocześnie ośmiuset rycerzy. Jego dach pokryto tarczami, a krokwie były z drzewców włóczni. Słupem, podtrzymującym środek dworzyszcza, było potężne, żywe drzewo; jego liśćmi żywiła się czarodziejska koza, Heidrun, dająca zamiast mleka wiecznie płynący strumień miodu, słodkiego napoju, przeznaczonego dla bohaterów.

Kiedy już byli bohaterowie gotowi paść w bitwie, Odin posyłał walkirie, aby wybierały najwaleczniejszych na tę nie kończącą się ucztę.

Owe walkirie, dziewice Odina - wśród nich znajdowały się jego córy - były to nieśmiertelne kobiety, które jeździły za nim po chmurach, gdy ukończył swe łowy. Kiedy indziej znowu wzlatywały nad światem pod postacią łabędzi, szukając, kto jest najgodniejszy, by zasiąść w Walhalli. Czasem zstępowały na ziemię, zrzucały swe łabędzie szaty, by wykąpać się w ustronnych jeziorkach lub rzekach. Jeżeli wtedy ujrzał je jakiś mężczyzna i ukrył ich szaty, wydawało się, że niczym nie różnią się od ziemskich kobiet, można było zalecać się do nich i pojąć którąś za żonę - o czym przekonali się niektórzy bohaterowie z Midgardu - ale Walkiria poślubiwszy człowieka stawała się zwykłą śmiertelnicą.

Kiedy Odin wyruszał na polowanie, zdarzały się czasami dziwne rzeczy. Pewnej nocy. gdy rozpętała się burza i pioruny huczały wśród gór, Olaf kowal skulony nad ogniem swej kuźni w Haligolandzie modlił się o odwrócenie złych losów.

Nagle posłyszą} tętent kopyt końskich na skale i ciężkie uderzenie w drzwi.

Powstał, drżąc cały, otwarł drzwi i oto stanął w nich potężny król w lśniącej czarnej zbroi z szerokim mieczem u boku. Prowadził olbrzymiego konia, który prychał i rżał niecierpliwie, grzebiąc nogą ziemię i potrząsając grzywą.

- Otwieraj szybko, mistrzu kowalu! - wołał król. - Koń mój zgubił podkowę, a daleka czeka mnie droga przed świtem.

- Dokąd jedziecie, szlachetny panie, w takim pośpiechu i w taką noc? - pytał Olaf prowadząc wierzchowca do kuźni i oglądając jego kopyta.

- Noc jasna i nie mam czasu do stracenia - odparł król. - Muszę być w Norwegii, nim wzejdzie dzień.

- Gdybyście mieli skrzydła, mógłbym uwierzyć waszym słowom - roześmiał się kowal na ten, jak sądził, żart.

- Mój rumak szybszy niż wiatr - posłyszał - a wiatr dobiegnie do Norwegii szybciej niż ptak. Lecz gwiazdy bledną, pośpiesz się, mistrzu kowalu.

Drżącymi dłońmi wybrał Olaf największą podkowę i przymierzył ją do wspartego na swym kolanie kopyta. Wygięte żelazo było o wiele za małe, lecz gdy dotknęło kopyta, zaczęło rosnąć, aż osiągnęło odpowiednią wielkość. Przerażony kowal wyciągnął hacele i ze zdumieniem ujrzał, że wkręcają się same bez jego pomocy.

- Dobrej nocy, kowalu Olafie! - zawołał król wskoczywszy na grzbiet konia. - Dobrze okułeś rumaka Odina! A teraz na bitwę!

I gdy Olaf padłszy na kolana gonił go wzrokiem, Odin mknął w chmurach z głową promieniejącą jasnością - i raz jeszcze rozszalała się burza, gdy tak pędził na wielką bitwę, po której walkirie miały wybrać wielu bohaterów.

Tak więc w Walhalli rosły szeregi odważnych mężów i wielkich wojowników, którzy co wieczór zasiadali przy stole biesiadnym. Miód płynął obficie, lecz choćby nawet się mocno popili, żadnemu z nich rano nie dokuczał ból głowy. Z nadejściem dnia przywdziewali zbroje i wychodzili na pola Odina, pomiędzy złociste drzewa, i tam toczyli śmiertelne boje, lecz wieczorem powstawali zdrowi i w najlepszej przyjaźni szli do Walhalli.

Kiedy walczyli, kucharz Andhrimnir zabijał ogromnego dzika, Sahrimnira, i gotował jego mięso w ogromnym kotle. Lecz następnego rana Sahrimnir znów był żywy, można go było zabić i zjeść wieczorem.

Wówczas bohaterowie zasiadłszy przy biesiadnym stole ucztowali jedząc mięso dzika i popijając je obficie miodem, a skaldowie Asgardu śpiewali wzruszające pieśni o początku świata, o wojnie między Asami i olbrzymami, a być może o bitwie, która się miała rozegrać o świcie ostatniego wielkiego dnia, Ragnaroku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

ODIN POSZUKUJE MĄDROŚCI

 

Wielu już było herosów w Walhalli, lecz Odinowi, siedzącemu samotnie na Hlidskjalfie, wydawało się, że miną jeszcze długie lata, nim walkirie zdołają zebrać hufiec rycerzy dostatecznie liczny, aby mógł się przydać w dniu Ragnaroku. Ale czy olbrzymi zechcą czekać? Nie znajdował na to odpowiedzi, a Norny nie wyjawiłyby mu tego, nawet gdyby dla nich nie stanowiło to tajemnicy. Odin zatem doszedł do wniosku, że musi za wszelką cenę zdobyć mądrość, bo mądrością i podstępem zdoła może powstrzymać zakusy wrogów, aż jego bohaterowie będą gotowi do ostatniej bitwy.

Różnymi i dziwnymi sposobami poszukiwał Odin mądrości. Szukał jej nawet między olbrzymami i udał się do Jotunheimu w przebraniu, aby uczyć się od synów władcy lodu.

Szukał także mądrości u zmarłych i wisiał przez dziewięć dni i nocy - złożony w ofierze samemu sobie. Kazał bowiem powiesić się na gałęziach Yggdrasilu, drzewa świata, niczym na szubienicy, i zabronił Asom podawać sobie w tym czasie chleba czy wina. Dzięki temu, nim zszedł z drzewa, napłynęły ku niemu z głębin, spod pieczary Nidhogga, tajemnice śmierci.

A potem odwiedził karły w ich podziemnych pieczarach i od najmądrzejszego z nich, Dvalina, nauczył się, czego zdołał, z ich specjalności.

Na ostatku skierował swe kroki w dół. aż ku korzeniom Yggdrasilu, i idąc wzdłuż tego korzenia, który sięga krainy olbrzymów szronu, dzieci Bergelmira, odnalazł mędrca Mimira. Był to brat dobrodusznej olbrzymki Bestii, matki Odina, i nikt na całym świecie nie dorównywał mu mądrością. Mimir w najskrytszych głębiach ziemi strzegł źródła mądrości i co dzień wypijał jeden łyk bezcennego napoju.

- Mądry Mimirze - błagał Odin - daj mi choć jeden róg wody z twojej krynicy.

- Nie - odpowiedział olbrzym - nie wolno mi lekkomyślnie trwonić tego skarbu, dzielić się z kimkolwiek, kto nie byłby gotów za len łyk mądrości oddać najcenniejszej rzeczy, jaką posiada.

- A więc, na święty Asgard! - zaklinał się Odin. - Pozwoliłbym nawet wydrzeć sobie jedno oko, jeżeli miałbym za to prawo napić się tej wody i osiągnąć glebie mądrości potrzebną dla ocalenia tych, co mieszkają w Asgardzie i w Midgardzie.

- Taka jest, zaiste, cena za łyk mądrości z mojej krynicy - odparł ponuro Mimir. I od tego dnia Odin miał tylko jedno oko.

Mimir został doradcą Odina i wkrótce polecił mu zawrzeć przymierze z Vanami, ponieważ Asowie powinni zdobyć jak najwięcej sprzymierzeńców.

Vanowie był to lud błyszczący, zrodzony w wyższych, sferach powietrza, zamieszkujący pierwotnie w Vanalandzie nad wysokim szczytem Yggdrasilu. Nigdy nie pojawiali się w Asgardzie ani Migdardzie, nigdy nawet nie tknęli stopą ziemi. Sądzić by można, że nie wiedzieli o istnieniu Asów. zaś Asowie nie wiedzieli nic o nich.

Odin rozkazał swym posłańcom szukać Vanów w Vanalandzie, ale szukali ich daremnie. Wołali głośno w przestworza, że Odin i inni Asowie przystąpią do przymierza, jeśli ci przyślą na rozmowy do Asgardu choć jedną osobę ze swego grona. Nie otrzymali żadnej odpowiedzi.

Ale jednego dnia przybyła do Asgardu dziewczyna olbrzymka. Zwała się Gullveig. Nieznacznie tylko górowała wzrostem nad Asami i wyglądała bardzo miło: miała złociście lśniące oczy i włosy, a również całe jej ciało lśniło jak złoto.

Asowie gościli ją chętnie w swej szczęśliwej krainie, a ona, niby złoty promień słońca, przesuwała się między nimi, kiedy siedząc na dziedzińcach swych pałaców w cieniu Yggdrasilu grali w szachy złotymi figurami lub w warcaby - złotymi krążkami.

Gullveig przebywała jakiś czas między nimi, później zeszła do Midgardu i wkrótce potem cień padł na świat. Odin spostrzegł, że ludzie nie są już tak szczęśliwi i szczerzy jak dawniej. Nagle zrodziła się wśród nich miłość do złota; wykuwali z niego monety-pierścienie, chowali je w tajemniczych miejscach, spiskowali, oszukiwali, mordowali, aby posiąść to, co przedtem uważano po prostu za najbardziej użyteczny i najpiękniejszy metal do wyrobu naczyń i ozdób.

Zobaczywszy to, Odin zawezwał Asów na spotkanie do Walhalli i postawił przed nimi na środku sali Gullveig.

- Patrzcie! - zawołał. - Oto dziewczyna olbrzymka, która przyszła do nas! Jest

wiedźmą i uroczycą i wpuściła grzech do Midgardu, gdzie przedtem go nie znano. A teraz koniec już ze złotym wiekiem! Nasi wrogowie w Jotunheimie odnieśli nowe zwycięstwo! Asowie Asgardu, bracia moi i synowie, jaki wyrok wydacie na Gullveig, matkę grzechu?

- Wyrok śmierci! - krzyknęli wszyscy jednym głosem i powstawszy rzucali w nią oszczepami. Lecz choć godziły w nią ze wszystkich stron, prze¬szły przez jej ciało i z brzękiem padły na ziemię, a Gullveig, nietknięta, stała przed Asami, śmiejąc się.

Rozpalono zatem wielkie ognisko w sali, wepchnięto w nie Gullveig i ogarnęły ją płomienie. A kiedy przygasły, wyszła żywa i nietknięta, jaśniejąc i lśniąc bardziej niż kiedykolwiek.

Trzykrotnie próbowano ją spalić na popiół w dworzyszczu Odina i trzy¬krotnie wychodziła z ognia cała, piękniejsza nawet niż przedtem - podob¬nie jak złoto topione w ogniu staje się coraz lepsze i cenniejsze za każdym razem, gdy je wlewają do formy.

Gullveig, wyszedłszy z ognia, skierowała się ku najbliższym drzwiom i zwracając się ku Asom, zawołała:

- Poróżniłam ze sobą ludzi, a wyście poróżnili ze sobą bogów! Spójrzcie, przybyłam jako wysłanniczka Vanów i oto, jak żeście się ze mną obeszli! A te¬raz powracam, aby im powiedzieć, że nie można ufać nikomu w Asgardzie: na gościa spada grad dzid, herolda wrzuca się w ogień! Ale cel swój osiągnꬳam: nastąpi wojna między Asami a Vanami!

To rzekłszy, wskoczyła na najbliższy promień słoneczny i natychmiast opu¬ściła Asgard.

Asowie zebrali się na naradę, bo Odm podejrzewał, że Gullveig oszukuje i Vanów, podobnie jak ich oszukała, chce bowiem doprowadzić do wojny mię¬dzy nimi, co dałoby olbrzymom szansę zdobycia Asgardu.

I rzeczywiście, nim zdążyli zadecydować, co czynić, ukazała się wielka armia Vanów i ******ąc jak grom z jasnego nieba, ruszyła do ataku na mury Asgardu.

Odin wystąpił naprzeciw wrogom i rzucił dzidą w ich wodza. Lecz ten po¬chwycił oręż w locie i zwrócił go z niskim ukłonem.

- Królu Vanów, jakie nosisz imię? - zapytał Odin.

- Jestem Njord, władca Vanaheimu - odparł lśniący wojownik. - Wy¬ruszyłem zaś przeciw wam nie w gniewie, ale z żalu, że tak źle przyjęliście moją wysłanniczkę.

- Jeżeli mówisz o wiedźmie Gullveig - powiedział Odin - to jej nie można uważać za wysłanniczkę bogów. Należy bowiem do rasy Jotun, a jedynym jej pragnieniem jest sprowadzenie nieszczęścia na lud twój, lud mój, o tak, a również i na mieszkańców Midgardu. aby mogło nadejść panowanie olbrzymów.

Mówił dalej, opowiadając, jak to Gullveig wpuściła grzech między ludzi, a kiedy Njord posłyszał o tym i zrozumiał, jak rozpaczliwą walkę toczą Asowie przeciw olbrzymom, rzucił o ziemię swym błyszczącym mieczem i uścisnął dłoń Odina.

- Niech zapanuje między nami pokój! - zawołał. - Pokój między Asami i Vanami, między ziemią a powietrzem. Wspomożemy was przeciw olbrzymom, będziemy jak jeden lud, zaprzysiężemy wieczystą przyjaźń i wymienimy zakładników.

Rozradowali się tym ogromnie Asowie, a Honir, brat Odina, oświadczył dobrowolnie, że pójdzie z Vanami i zamieszka u nich jako rękojmia przyjaźni.

- A ja sam pozostanę tutaj, w Asgardzie - rzekł Njord.

- Witaj więc - zawołał Odin - witaj nie jako obcy zakładnik, ale jako jeden z nas. Możesz wznieść pałac i żyć tu ciesząc się taką swobodą i szacunkiem jak Asowie. Na wszystkich naszych radach przypadnie ci takie miejsce, jak gdybyś rzeczywiście był moim bratem.

Przypieczętowano więc przymierze między Asami i Vanami i odprawiono uroczystość, w czasie której Asowie i Vanowie składali sobie nawzajem przysięgi wierności spluwając w zloty garnek na znak dobrej wiary.

W ten sposób Njord zamieszkał w Asgardzie i tutaj po latach urodził mu się syn, Frey, który został panem pogody i rolnictwa, i córka Freyja, pani piękna i miłości. Każdemu z nich wzniesiono piękny pałac.

A Odin pojął teraz, w jaki sposób zdobyć może jeszcze większą mądrość. Wziął złoty gar, znak pojednania Asów i Vanów, i sztuką, której nauczyła go już mądrość Mimira, przemienił go w człowieka, imieniem Kvasir. Człowiek ten zaczął swe życie jako dorosły, bez wspomnień dzieciństwa, lecz w zamian za to otrzymał mądrość zarówno Vanów, jak Asów.

W Asgardzie kochano go za dobroć, a w Midgardzie czczony był przez wszystkich, gdyż sprowadził pokój między ludzi, nauczył ich, jak mają postępować, a także wielu sztuk i rzemiosł, co uczyniło ich życie lepszym i szczęśliwszym. Jeżeli ktokolwiek znalazł się w kłopocie albo potrzebował rady, posyłał po Kvasira, a ten szedł, gdzie go potrzebowano.

Lecz w końcu stało się to przyczyną jego zguby. Dwóch niegodziwych karłów, imieniem Fjalar i Galar, poprosiło go, żeby przyszedł i udzielił im rady w pewnej sprawie.

W dobroci swego serca nie podejrzewał nic złego, udał się więc skrycie do karłów, a ci zwabili go w głąb swych przepastnych pieczar, zamordowali i przetoczyli jego czarodziejską krew do dwóch kadzi i kotła. Potem domieszali do niej miodu i warzyli ją z czarodziejskim nektarem, który posiadał taką moc, że każdy, kto go skosztował, stawał się poetą, uczonym lub jasnowidzem.

Karły nie skosztowały napoju, lecz w tajemnicy radowały się jego posiadaniem. Aby wytłumaczyć zniknięcie Kvasira, rozgłaszały dookoła, że mędrca zniszczyła jego własna mądrość, że udławił się własnymi słowami, nie znajdując nikogo, z kim mógłby prowadzić dysputę.

Wydawało się nikczemnikom, że nikt ich nie podejrzewa, postanowili zatem zamordować również i pewnego olbrzyma. Zaprosili niejakiego Gillinga wraz z żoną i ugaszczali ich bardzo przyjaźnie.

Pierwszego poranku zaproponowali, aby Gilling popłynął z nimi ich łodzią, gdy będą łowić ryby na śniadanie.

- Ale wiosłujcie ostrożnie - zastrzegł się olbrzym - bo nie umiem pływać.

Fjalar mrugnął do Galara i wyruszyli na gładką toń morza. Lecz w drodze powrotnej skierowali łódź na burzliwe wody, w pobliże zwisających skał. Łódź się wywróciła, Gilling utonął, ale karły, będąc doskonałymi pływakami, odwróciły łódź jak trzeba i powiosłowały do domu.

Kiedy powiedzieli żonie olbrzyma, że Gilling wypadł z łodzi i wywrócił ją, kiedy usiłował się do niej dostać, krzyczała i zawodziła tak, że mało nie pogłuchli.

- Chodź ze mną! - zawołał w końcu Fjalar. - Zabiorę cię do wejścia do naszej pieczary i zobaczysz miejsce, gdzie utoną twój mąż. Z pewnością będzie to dla ciebie jakąś pociechą.

Olbrzymka zgodziła się, a gdy przygotowywała się do drogi, Fjalar odciągnął na bok brata i szepnął:

- Mamy więc okazję i ją zabić! Idź do górnego okna. Dawszy bratu trochę czasu, sam poprowadził olbrzymkę przez pieczarę do wyjścia, skąd rozciągał się widok na morze.

- Wyjdź tędy - poradził jej - znajdziesz się tak blisko miejsca, gdzie utonął twój mąż, że będziesz jakby razem z nim.

Nic nie podejrzewając wyszła szybko przed pieczarę, a wtedy Galar strącił na nią z okna ogromny kamień i ją zabił.

Jednak tajemnicze zniknięcie obojga rodziców wzbudziło w synu Gillinga, Suttungu, pewne podejrzenia. Zjawił się w pieczarze karłów, nim zdążyły ukryć ciało jego matki. Kiedy niespodzianie rzucił się na nich, opanowało ich takie przerażenie, że nawet nie próbowali wypierać się tego, co uczynili.

- A więc to tak! - krzyczał olbrzym. - Zabiliście moich rodziców wodą i kamieniem! Oboje szybko umarli. Teraz ja was zabiję również wodą i kamieniem, ale postaram się, byście umierali długo.

Zaniósł ich daleko na morze i postawił na niskim grzbiecie skał.

- Jest teraz najdalszy odpływ - oznajmił. - O tej porze roku skał tych nie zalewa woda nawet przy przypływie. Ale za parę tygodni silny przypływ ogarnie skałę i zniesie was w morze. Nawet karły nie potrafią przepłynąć stąd do brzegu, ale jak wiem, możecie obyć się bez jedzenia przez kilka miesięcy... starczy więc wam czasu na rozmyślania, co to znaczy tonąć. Ja będę co dzień przychodzić, aby popatrzeć, jak się czujecie.

Śmiejąc się ponuro, olbrzym Suttung odszedł na ląd, a dwa karły kuliły się żałośnie na nagiej skale, broniąc się przed przenikliwym zimnem tej północnej krainy. Minęło kilka dni, czuł się coraz bardziej nieszczęśliwi i przerażeni, bo przypływ był coraz silniejszy, a w końcu nawet na najwyższym wzniesieniu sięgał im do kolan.

Każdego dnia olbrzym Suttung przychodził sycić oczy ich niedolą i szydził z nich słysząc błagania o miłosierdzie.

- Złożymy ci wysoki okup! - wołali. - Góry złota i skarbów. Będziemy pracować dla ciebie i zrobimy ci przemyślne narzędzia i oręż!

- Mam tyle złota, ile pragnę - odpowiedział Suttung. - A na cóż zdadzą mi się wasze narzędzia? Pragnę tylko mieć dostatek jedzenia i picia i żyć wygodnie bez pracy.

Karły przypomniały sobie czarodziejski napój, jaki uwarzyły z krwi Kvasira, i Fjalar krzyknął:

- Szlachetny olbrzymie, damy ci najcenniejszą rzecz na świecie, napój, jakiego nie mają nawet Asowie, napój, za który Odin oddałby drugie swoje oko,

- Co to za napój? - warknął olbrzym.

- Nazywa się ambrozja natchnienia - odpowiedziały karły. - Przynajmniej tak słyszeliśmy, bo my nie wiemy, co to znaczy natchnienie. Ale próbowaliśmy tego napoju, i nie ma w świecie lepszego! Zrobiono go z krwi mądrego Kvasira zmieszanej z miodem. Upija on rozkoszniej niż jakikolwiek inny miód. Kiedy się kto nim upije, nie leży pod stołem, ale chodzi i mówi, i śpiewa, a jego słowom nikt nie może się oprzeć. Dlatego to udało się nam zwieść twego ojca i twoją matkę.

Suttung pomyślał, że może istotnie jest w tym coś z prawdy, i nie chciał dopuścić, aby ten bezcenny napój dostał się kiedy w ręce Asów, więc w końcu zaniósł na ląd dwa dygocące ze strachu i zimna karły.

W zamian za to wręczyli mu trzy naczynia,, wypełnione tym bezcennym napojem, a Suttung zabrał je do swego zamku stojącego na górze na granicy Jotunheimu. Przechowywał je w komnacie-skarbcu, wykutej w twardej skale w samym sercu góry.

Odin nie wiedział nic o tym, co się stało, bo mądry Mimir opuścił go i wraz z Honirem udał się do Vanaheimu, głównej siedziby Vanów, ludu błyszczącego, gdzie zamieszkał.

Wybuchła tam kłótnia między Mimirem a dostojnymi Vanami, ponieważ ci powzięli posądzenie, że rzucił czar na Honira, bo ten, zagadnięty z nagła, nie dawał nigdy odpowiedzi na postawione przez nich pytanie, tylko mówił zawsze: “Mimir musi na to odpowiedzieć!"

W końcu, osądziwszy, że Mimir niezawodnie jest czarnoksiężnikiem lub magikiem, zabili go i odesłali jego głowę Asom.

Odin bolał głęboko nad śmiercią Mimira, ale nie szukał pomsty na Vanach, albowiem był pewien, że uczynili to na skutek jakiegoś nieporozumienia.

Mocą swą zachował od rozkładu głowę mędrca i umieścił ją koło źródła mądrości - dawnego źródła Mimira. Od tego dnia głowa Mimira ostrzegała Odina o mających nadejść niebezpieczeństwach i doradzała, czego należy unikać.

Zaklęta głowa powiedziała mu przede wszystkim o śmierci Kvasira i o ambrozji natchnienia.

- Musisz zdobyć ten napój i sprowadzić go do Asgardu - poleciła. - Ani jednej kropli nie wolno zostawić olbrzymom. Ma go teraz w swym zamku Suttung, ale jak dotąd nie ośmielił się jeszcze go spróbować.

Kiedy Odin poznał historię zemsty Suttunga, zwołał w Asgardzie radę i opowiedział innym Asom, co się stało.

- Nie możemy domagać się, aby nam oddal ten miód czy też go sprzedał - powiedział - bo w ten sposób pokazalibyśmy olbrzymowi, jak cenimy ów napój. Ktoś musi iść w przebraniu i próbować go zdobyć siłą lub ukraść.

Nie było chętnych na podjęcie tej beznadziejnej wyprawy i w końcu sam Odin wyruszył następnego dnia, przebrany za starego parobka.

Przesłoniwszy niewidzące oko szerokim rondem kapelusza, z kosą na ramieniu, kroczył przez Midgard, aż znalazł się na ziemiach leżących na granicy Jotunheimu, gdzie żył Baugi, brat Suttunga. Zobaczył na łące dziewięciu mężczyzn, którzy żeli trawę, i przystanął, aby z nimi porozmawiać.

- Czy jesteście zadowoleni z pracy u olbrzyma? - zapytał.

- Tak - odpowiedział jeden z żeńców - ale nasze kosy nie są dość ostre, abyśmy mogli żąć tak szybko, jak tego sobie życzy pan Baugi.

- Można temu łatwo zaradzić - rzekł przebrany Odin. - Pozwólcie mi je naostrzyć.

Wyciągnął osełkę zza pasa i zabrał się do roboty. Kiedy skończył, kosy cięły jak brzytwy. Wieśniacy byli zdumieni.

- Radbym kupić od ciebie tę osełkę! - zawołał jeden. - Zechcesz mi ją sprzedać, obcy człowieku?

- Nie, nie - protestował drugi, wypychając się przed niego. - Sprzedaj ją mnie! Ja mam więcej pieniędzy, pan Baugi mnie nagrodził hojniej, kiedyśmy poszli z nim na wyprawę za las Myrkvid, by tam łupić i wzniecać pożogę.

Starali się nawzajem przelicytować, mówiąc w podnieceniu o wiele więcej o swych niegodziwych czynach, niż zamierzali. Wreszcie Odin zawołał:

- Sprzedam osełkę za tysiąc monet-pierścieni. No więc, kto chwyci pierwszy, będzie ją miał!

Mówiąc to, rzucił osełkę gwałtownie w górę, a każdy z dziewięciu mężczyzn skoczył, by ją złapać w locie. Zwarli się w kłębiącą masę, trzymając wciąż wyostrzone kosy w rękach, i wszyscy znaleźli śmierć od ich ostrzy.

Kiedy Odin ujrzał, że spotkał ich zasłużony los, podniósł swą osełkę, owinął się płaszczem i ruszył w drogę. Wieczorem przybył do domu olbrzyma Baugego i poprosił o nocleg.

- Jestem ubogim parobkiem - powiedział. - Nazywam się Bolverk. Jak moje imię wskazuje, jestem wyszkolony w czarnej magii i potrafię zarobić na nocleg.

- Bolverk czy sprawca zła to jedno dla mnie - warknął Baugi. - Jeden człowiek nie zda się na nic, choćby najbardziej zręczny w czynieniu zła. Jakże zbiorę moje plony? Dziewięciu moich żeńców stoczyło bitwę między sobą, zabijając się wzajemnie. Nie dbałbym, o to, gdyby ścięli wpierw trawę. Nie mam pojęcia, skąd wziąć pachołków. Pozabijałem większość ludzi w okolicy, a resztę przepędziłem. Tych dziewięciu to byli moi specjalni słudzy: kosili trawę w lecie, a głowy ludzkie w zimie. Jeden człowiek nie zda się na nic.

- Powinieneś mnie wpierw wypróbować, a nie szydzić - rzucił Odin wspierając się na kosie. - A co mi dasz, jeżeli pracę dziewięciu mężczyzn wykonam w krótszym czasie, niż oni by to zrobili?

- Co ci dam? - zapytał Baugi, patrząc na niego ogłupiałym wzrokiem. - To niemożliwe. Wszelako jeśli ci się to uda, dam ci wszystko, czego zażądasz.

- Dobrze - powiedział Odin. - Słyszałem, że twój brat, wielki olbrzym Suttung, ma w piwnicy wspaniały miód, który nazywa się krew Kvasira. Daj mi jeden łyk tego miodu, a zbierzesz obfitsze plony niż kiedykolwiek.

- Krew Kvasira! - zagrzmiał Baugi pocierając nos. - Suttung nie da ci nigdy nawet kropelki! Nawet mnie nie dał ani odrobiny.

- No dobrze, a czy przyrzekniesz, że dopomożesz mi zdobyć łyk tego miodu bez wiedzy Suttunga? - nalegał Odin. - Olbrzym jak ty i czarnoksiężnik jak ja powinni znaleźć na to sposób.

- Och, to mogę przyrzec - zgodził się Baugi. - Ale chcąc to zrobić, musisz być przebieglejszy niż setka karłów.

Złożył przysięgę, a potem Odin w przebraniu wziął się do pracy. Nim dojrzało zboże, zżął trawę, zwiózł ją i ustawił w zręczne stogi. Następnie skosi! zboże, wysuszył, wymłócił i złożył ziarno w spichrzach Baugego.

- Doskonale, mistrzu czanoksiężniku - pochwalił go olbrzym widząc jego dzieło. - Pracowałeś lepiej niż dziewięciu ludzi i zasłużyłeś na większą nawet nagrodę niż łyk bezcennego miodu mojego brata Suttunga. Chodź ze mną do jego zamku i zobaczymy, czy uda mi się go namówić, aby cię nagrodził wedle twej zasługi.

Ruszył więc Odin z Baugim na zamek Suttunga, ale kiedy ten usłyszał prośbę brata, odmówił mu bez ogródek. A nawet wpadł we wściekłość.

- Zawsze byłeś głupcem. Baugi! Zdobyłem poufne informacje, że sami Asowie, nasi nieprzyjaciele, pragną mieć mój miód, a ty byś go trwonił dając byle jakiemu parobkowi dlatego tylko, że lepiej żnie trawę niż ci twoi rabusie. Mój miód musi być rzeczywiście cenny, skoro sam Odin go pragnie. Więc nawet ja jeszcze go nie będę pił. Trzymam go w swoim podziemnym skarbcu pod górą, gdzie nikt go nie tknie. A dla większej pewności zamknąłem w nim jako strażniczkę moją córkę Gunnlod. Wsadziłem ją tam, gdy tylko doszło do mych uszu, że Asowie chcą mieć ten miód. Wracaj więc, na swoje gospodarstwo, a jeżeli nie zabierzesz ze sobą tego Bolverka, to z jego krwi zrobię napój. I zapewniam cię, że będę go pić nie tracąc czasu.

Odszedł Baugi, gniewny i zmieszany, a Odin kroczył za nim, pogrążony w myślach.

- Obawiam się, że nie ma sposobu na zdobycie tego napoju - rzekł wreszcie Baugi. - Kiedy mój brat coś postanowi, nie można go namówić, aby zmienił swą decyzję.

- Wspomnij na dalszy ciąg swej przysięgi - odparł Odin. - Przyrzekłeś, że jeżeli Suttung się nie zgodzi dać mi czary miodu, dopomożesz mi ją zabrać bez jego wiedzy.

- Och, pomogę ci, jeżeli znajdziesz jakiś sposób - burknął Baugi. - Ale słyszałeś, co mówił? Jest pod górą, strzeże go Gunnlod.

- Mimo to zdobędziemy go - zapewnił Odin. - Zaprowadź mnie w pobliże pieczary, gdzie trzyma go Suttung.

Zdumiony Baugi zaprowadził go do pieczary pod ową górą i w końcu stanął przed ścianą litej skały.

- Stąd jest najbliżej, poza samym zamkiem - oznajmił. - Ale od piwnicy Suttunga dzieli nas pół twardej skały.

- Jeżeli uczynisz, co powiem, zdobędę wszystko, czego chcę. - Mówiąc to Odin wyjął z kieszeni świder i wręczył go towarzyszowi.

- To zaczarowany świder - wyjaśnił. - Gdy się nim wierci, wydłuża się i wydłuża, choćbyś nie wiem jak głęboko wiercił. Przestaje się wydłużać dopiero wtedy, gdy przejdzie na drugą stronę. Skala jest dla mnie za twarda, ale olbrzym powinien ją z łatwością przewiercić.

Baugi, jeszcze bardziej niż przedtem zdumiony, ujął świder obiema rękami i zabrał się do wiercenia dziury w kamieniu. Pracował długo, aż zaczął się męczyć. Wreszcie wyciągnął świder i upuszczając go na ziemię zawołał:

- No! Przewierciłem skałę! Ale nie mam pojęcia, na co się przyda taka dziureczka!

Odin nachylił się i dmuchnął w nią, a grad kamiennych odłamków uderzył go w twarz.

- Olbrzymie Baugi! - zganił go. - Nie myślałem, że mnie oszukasz, po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem.

Z gniewnym pomrukiem Baugi podniósł świder i zabrał się ponownie do roboty. Tym razem pracował, póki nie przebił ściany na wylot.

Odin znów dmuchnął w dziurę, a ponieważ nic wyleciał pył skalny, wiedział, że przewiercona jest do końca.

- Stój tutaj na straży - polecił olbrzymowi, a sam przemienił się w węża i wśliznął w dziurę.

Nawet Baugi zorientował się teraz, że Bolverk jest kimś więcej niż zwykłym parobkiem, który liznął nieco czarnej magii.

“To jakiś złodziej okradający Asów - pomyślał. - Może być nawet jednym z Asów."

Tak rozmyślając pochwycił świder i wcisnął go w dziurkę, chcąc zabić węża.

Ale Odin przeczuwał zdradę i skoro tylko wśliznął się w dziurę, przemienił się w robaczka, aby mu świder nie zrobił krzywdy.

Wpełzł do podziemnego skarbca Suttunga i tam z robaczka przeistoczył się w pięknego, młodego olbrzyma.

Gunnlod, piękna córa Suttunga, zdziwiła się bardzo, gdy go ujrzała.

- Myślę, że zjawiłeś się przede mną dzięki czarom, aby napić się ambrozji uwarzonej z krwi Kvasira - powiedziała. - Jestem tutaj, by jej strzec. Ale tak mi się już znudziło to przebywanie w ciemnej, zamkniętej pieczarze, że nie powiem ojcu o tobie. Jeżeli mnie pocałujesz, pozwolę ci napić się ambrozji z jednej z kadzi, w których jest przechowywana.

Odin ją pocałował, a dziewczyna była tak zadowolona, że otworzyła pierwszą kadź i zaprosiła go, by się napił. Odin przywołał całą swą znajomość sztuk czarodziejskich. Podniósł do ust wielką kadź i opróżnił ją jednym haustem.

- Musiałeś być bardzo spragniony, nieznajomy książę - stwierdziła Gunnlod patrząc na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.

- Ach - odpowiedział chytrze Odin - ale to pragnienie, by napić się miodu, jest niczym w porównaniu z pragnieniem jeszcze jednego pocałunku boskich warg pięknej pani Gunnlod!

Gunnlod, jak cała rasa olbrzymów, była ociężała w myśleniu, a teraz tak ją podnieciło uwielbienie przystojnego młodego olbrzyma, który potrafił jednym haustem opróżnić całą kadź miodu, że nadstawiła wargi do pocałunku. Złożywszy na jej ustach pocałunek, Odin podniósł drugą kadź.

- Za zdrowie Gunnlod, najpiękniejszej z olbrzymek! - zawołał i wypił napój co do kropli.

Gunnlod była jak oczarowana i niczego w świecie nie pragnęła tak bardzo, jak miłości tego godnego podziwu olbrzyma.

- Pocałuj mnie jeszcze! - prosiła. - Pocałuj, a będziesz mógł napić się ze złotego kociołka, w którym znajduje się najsłodsza ambrozja z krwi Kvasira.

Odinowi nie trzeba było więcej. Ale kiedy opróżnił także i kociołek, zupełnie opadł z sił.

- Cudowny olbrzymie! - zawołała Gunnlod. - Nie mogę żyć bez ciebie. Zostań mym mężem, a otrzymasz wszystko, co będę mogła ci dać.

- Daj mi najpierw trochę świeżego powietrza i widok błękitnego nieba! - zdławionym głosem prosił Odin.

Nie podejrzewająca niczego Gunnlod otworzyła drzwi na szczycie wielkiego tunelu w skale, który prowadził do komnaty skarbca, gdzie się znajdowali.

Odin natychmiast przemienił się w orła i triumfalnie wzleciał w powietrze.

Gunnlod zdała sobie sprawę, że z niej zadrwiono, a jej głośne krzyki sprowadziły wkrótce Suttunga. Skoro się dowiedział, co się zdarzyło, sam również zamienił się w orła i puścił się w pogoń za Odinem.

A tymczasem Asowie czekali na murach Asgardu i natężając wzrok patrzyli ku północy.

Kiedy wreszcie ujrzeli wielkiego orla lecącego ku nim z ciemności, poznali od razu, że to Odin, i przygotowali się, by go przyjąć zgodnie z poleceniami, jakie wydał ruszając na tę niebezpieczną wyprawę. Postawili na dziedzińcu trzy złote naczynia, potem znowu stanęli na murach trzymając miecze w dłoniach, a Ull naciągnął cięciwę swego łuku.

Coraz bliżej nadlatywał orzeł, błyszcząc w ciemnościach. Nagle Asowie ujrzeli drugiego orła, który go gonił, a leciał szybciej od niego - wielki czarny orzeł, o potężnych skrzydłach nie mniejszych chyba od skrzydeł Hrasvelga olbrzyma, który rozpętywał burze.

Błyszczący orzeł przeleciał nad murem i zaledwie opadł na pozłacany bruk Asgardu, ujrzano błysk światła i postać Odina, a jednocześnie trzy złote naczynia wypełniły się aż po brzegi ambrozją natchnienia.

A w momencie gdy olbrzym Suttung dosięgnął muru i Ull naciągnął cięciwę, słońce wzniosło się nad wschodnie góry. Jego pierwszy promień padł na Suttunga, zsunęła się z niego orla szata i runął na ziemię, zamieniając się w stos kamieni.

- Tak będzie z całym rodzajem olbrzymów - obwieścił uroczyście Odin. - Gdy w świętej krainie Asgard oświetlą ich promienie słońca, tkwiące w nich zło powali ich na ziemię i obrócą się w kamienie.

Mamy teraz u siebie krew Kvasira i w odpowiednim czasie damy jej się napić tym ludziom z Midgardu, których uznamy za godnych. Zostaną poetami, opiewać będą czyny bogów i herosów, opowiadać wspaniałe sagi o bohaterstwie mężczyzn i kobiet, natchnionych przez Norny do dzielnych czynów albo też okazujących hart ducha w wielkich cierpieniach.

Chodźmy, napijmy się ambrozji natchnienia, by spotęgowała się nasza mądrość, potrzebna bowiem nam będzie wielka przebiegłość, aby nie dopuścić olbrzymów do Asgardu. Jednak to, że skradłem krew Kvasira i oszukałem z konieczności Gunnlod, sprowadziło, niestety, grzech do Asgardu i nie da go się tak łatwo wypędzić jak Gullveig. Ona już tu nie wróci, gdyż Vanowie są z nami.

Kto będzie zdrajcą - tego nawet wielki Mimir nie powiedział mi jeszcze. Lękam się, że będzie nim ktoś spośród nas, bo to zdają się głosić runy mądrości, te tajemnicze zapiski, które potrafię odczytywać, odkąd napiłem się krwi Kvasira.

Cisza zaległa na chwilę, a Odin na próżno starał się ujrzeć przyszłość. Lecz nawet krew Kvasira nie mogła go obdarzyć taką mocą.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

JABŁKA IDUN

 

W zaraniu świata, pewnego pogodnego letniego dnia, płynęła po morzu łódź żaglowa. Siedzący w niej przystojny młodzian grał na złotej lirze i śpiewał słodko białym mewom, fruwającym dokoła. Łódka przybiła do brzegu

tak blisko Asgardu, jak tylko wody pozwalały, i śpiewak zszedł na ląd. Gdziekolwiek stąpnął, wyrastała z ugoru trawa, a potem rozkwitały kwiaty. Zaczynały śpiewać ptaki, a drobne zwierzątka igrały swawolnie dokoła.

Gdy zbliżył się do Asgardu, Asowie posłyszeli słodkie dźwięki liry i pospieszyli mu na spotkanie przez most Bifrost.

Lecz zanim nadeszli, ziemia zadrżała, rozwarła się tuż u jego stóp i wyszła z jej wnętrza piękna dziewczyna, jasna jak sama wiosna, trzymając w rękach złoty koszyk.

Młodzieniec jakby jej oczekiwał, wyciągnął ku niej rękę, ona ją ujęła, tak że zbliżyli się do stóp Bifrostu trzymając się za ręce.

- Witajcie, jaśni panowie Asgardu! - zawołał śpiewak. - Przybywam z Jotunheimu, krainy olbrzymów, ale jestem jednym z was. Piękna Gunnlod jest moją matką, ta, która strzegła ambrozji natchnienia, sporządzonej z krwi Kvasira, Odin jest moim ojcem, on poślubił Gunnlod w komnacie-skarbcu Suttunga. Krew Kvasira płynie w moich żyłach, przyszedłem do Asgardu, aby wam śpiewać i grać.

- Witaj, Bragi, mój synu, panie poezji i słodkiej muzyki - pozdrowił go Odin. - W mądrości swojej wiedziałem, że przyjdziesz i przyniesiesz radość Asom.

- Rzeczywiście, przyniosłem wam radość - potwierdził Bragi i wyprowadził naprzód piękną córę ziemi. - To moja przyszła oblubienica, piękna Idun, której ojcem jest lvaldi, karzeł ziemi.

- Witaj w Asgardzie, Idun, pani młodości - pozdrowił ją Odin. - Powiedz nam, proszę, co niesiesz ze sobą w swym złotym koszyku?

- Przynoszę wam jabłka młodości - odpowiedziała Idun głosem tak miękkim i pełnym słodyczy, jak podzwanianie wód w górskim jeziorze. - Jeżeli będziecie jeść te jabłka, to pozostaniecie młodzi na zawsze.

- Witaj, po trzykroć witaj w Asgardzie - zawołał Odin z rozjaśnioną radością twarzą. - Nawet bogowie się starzeją, a potrzebujemy młodości i siły,

skoro mamy walczyć przeciwko olbrzymom i dawać dobre dary mieszkańcom Midgardu. Wejdźcie oboje do Asgardu, a wieczorem wyprawimy wam ucztę weselną i będziemy się radować jak nigdy przedtem.

Tak więc wieczorem odbyły się zaślubiny Bragego z Idun i odtąd zamieszkali wśród Asów.

Pod koniec uczty Idun, krążąc wśród weselników, obdarowywała każdego z nich jabłkiem ze złotego koszyka, a gdy je spożyli, poczuł, że młodość pulsuje im w żyłach. A choć Idun rozdawała Asom wiele jabłek, jej koszyczek pozostawał wciąż pełen.

Naturalnie, że kiedy olbrzymi posłyszeli o tym cudzie, zapragnęli skraść jabłka i mieć je dla siebie. Przez długi czas wysiłki ich były daremne, bo żadnemu nie udało się wśliznąć do Asgardu, Idun zaś nigdy nie znosiła swoich jabłek na niziny Midgardu.

Pewnego dnia jednakże zdarzyło się, że 0din i jego brat, jasny Honir, wędrowali przez Midgard - w przebraniu zwykłych podróżnych, obserwując radości i smutki, prace i rozrywki śmiertelników.

Idąc szybko dotarli po dłuższym czasie do gór, wznoszących się niedaleko granicy z Jotunheimem. Gdy przechadzali się tam wśród dolin i sosnowych lasów, napotkali młodzieńca o miłej powierzchowności i łotrowskim spojrzeniu iskrzących się oczu.

- Bądźcie pozdrowieni, Odinie i Honirze, potężni Asowie, synowie Bora i Bestli! - zawołał ów młodzieniec.

Odin zmarszczył czoło i odpowiedział surowo:

- Jakże to być może, młodzieńcze, że wiesz, kim jesteśmy, i znasz nasze imiona? Muszą tkwić w tym chyba jakieś czary olbrzymów.

- Nie ma w tym żadnych czarów - odparł nieznajomy. - Jestem bowiem waszym kuzynem, nazywam się Loki. Krew olbrzymów krąży, to prawda, w moich żyłach, ale płynie także i w waszych, o ile mi wiadomo. Przecież ojcem Bestli był olbrzym Bolthorn, a jego brat Bergelmir był ojcem Farbautego, mego ojca... Pozwólcie więc, kuzynowie, abym wędrował razem z wami i dowiódł, że jestem godzien stanąć u boku Asów w ich walce ze złymi olbrzymami, mieszkającymi w Jotunheimie.

Tak więc Loki wędrował z Odinem i Honirem, pomagając im w ich pracach. I wkrótce pokazał, że może się przydać strażnikom Asgardu, bo wielce był przebiegły i chytry. Jeśli kiedykolwiek stanęły przed nimi trudności, zawsze znajdował na nie jakiś sposób. Umiał także, podobnie jak Odin, przybierać jaką zechciał postać.

Jednego dnia wszakże zetknął się z silą większą niż jego własna i okazało się, że bynajmniej nie jest wolny od zła, ce****ącego olbrzymów.

Wędrował z Odinem i Honirem przez góry i pustkowia, gdzie trudno było znaleźć coś do jedzenia. Ale kiedy zeszli do samotnej doliny, ujrzeli pasące się tam stado bydła.

Jedną sztukę zabili i zręczny Loki wzniecił ogień pocierając o siebie dwa suche patyczki, a potem zabrał się do gotowania solidnego obiadu.

Po pewnym czasie pomyślał, że pieczeń musi już być gotowa, zdjął więc rożen z ognia i miał zamiar odkroić potężny kawał mięsiwa, kiedy ku swemu zdumieniu spostrzegł, że jest zupełnie surowe.

Umieścił je blisko największego żaru i pozostawił tam jeszcze na pól godziny.

Czas ten dobiegał już końca, kiedy Honir zawołał:

- Z pewnością do tej pory wół się już upiekł! Gdzież twoja zwykła zaradność, Loki?

Wtedy Loki opowiedział im, co zaszło.

- Myślę, że jest w tym coś dziwnego - zakończył. - Może więc zechcecie obaj przyjrzeć się temu ogniowi, póki się smaży na nim mięso, i mięsu, gdy już je zdejmę z ognia.

Rozrzucił ogień i zdjął wołowinę.

- Patrzcie! - zawołał...-- Jest tak samo surowe, jak zaraz po zabiciu wołu! A przecież wisiało nad ogniem prawie dwie godziny!

Dwaj Asowie przyjrzeli się mięsu i stwierdzili, że Loki ma zupełną rację.

- Muszą tu działać złe czary - zawyrokował Odin.

- Cha! cha! cha! - zaskrzeczał jakiś glos na drzewie nad nimi. - Nic upieczecie mięsa bez mojej pomocy.

Zdumieni podnieśli wzrok i ujrzeli wielkiego orła.

- A więc, czy nam pomożesz? - zapytał Loki, który pierwszy ochłonął ze zdumienia.

- Tak, pomogę! - krzyknął orzeł. - Ale musicie przyrzec, że gdy mięso będzie gotowe, pozwolicie mi zjeść, ile zechcę, nim sami zaczniecie.

Asowie zgodzili się, bo byli bardzo głodni, a wówczas orzeł nadleciał i machając skrzydłami wzniecił potężny ogień.

Kiedy Loki rozgarnął płonące gałęzie i zajął mięso ze szpikulca, było doskonale upieczone.

- Teraz ja wezmę swoją porcję - zaskrzeczał orzeł - a potem wy będziecie mogli zacząć jeść. To mówiąc zagarnął dla siebie .cztery udźce, szynkę, comber i łopatki.

- Dość! - wrzasnął Loki i aż podskoczył z wściekłości. - Zabrałeś wiele więcej, niż ci się należy, a nam zostawiłeś za mało. Ja sam zjadłbym tę resztkę.

Orzeł nie zwracał na niego uwagi, tylko siedział łykając wołowinę i chichocząc cicho. Wtedy Loki zupełnie stracił panowanie nad sobą. Porwał za leżącą w pobliżu gałąź i uderzył nią orła, krzycząc:

- Oddaj nam trochę mięsa, ty łakoma bestio!

Orzeł natychmiast wzbił się w powietrze i odfrunął. Ale gałąź przylgnęła do jego piór, do gałęzi przylepił się Loki. Mimo usilnych starań nie mógł się odkleić.

Orzeł obniżył lot, kiedy zbliżyli się do zbocza góry, i wlókł Lokego po ostrych odłamkach skał, po drzewach, tarni i jeżynach, aż nieszczęśnik znalazł się w opłakanym stanie. Zdawało mu się, że lada chwila jego ramiona wyłamią się ze stawów.

Zaczął więc błagać orła, aby mu nie zabierał życia, obiecując dać w zamian wszystko, czego zażąda.

- Wyprowadź z Asgardu Idun z jej koszykiem jabłek, a zabiorę cię z powrotem do twoich przyjaciół i oddam ci twój obiad odpowiedział orzeł. Oburzony Loki odmówił.

- Nie mógłbym tego zrobić, nawet choćbym chciał - zakończył. - Nie należę do Asów i wątpię, czy mnie kiedykolwiek wpuszczą do Asgardu.

- W takim razie będę cię wlókł z jednego krańca Midgardu w drugi - wrzasnął wściekle orzeł. - Wiedz, że jestem Thjazi, olbrzym burzy, i to, co dotychczas zrobiłem z tobą, jest niczym w porównaniu z tym, co potrafię!

Kiedy usłyszał to Loki, spadło na niego przerażenie i natychmiast przyrzekł, że postara się wyprowadzić Idun z koszeni jabłek poza granicę Asgardu.

Wtedy Thjazi zaniósł jeńca z powrotem do Odina i Honira, którzy wciąż czekali przy ogniu, odczepił od niego gałąź i oddal zgłodniałym Asom dwa udźce wołu.

Loki nie zdradził swym towarzyszom, za jaką cenę został uwolniony, i nawet nie powiedział, że orzeł był w rzeczywistości olbrzymem burzy. Oświadczył tylko, że spotkała go słuszna kara za uderzenie orła – do którego dodał, należy zabity przez nich wół - że orzeł mu przebaczył i zwrócił część mięsa jako rekompensatę za jego cierpienie.

Odin nie podejrzewał nic i tak polubił Lokego, że kiedy wrócili do Asgardu, wyznaczył mu siedzibę w Midgardzie u stóp mostu Bifrost, i często przychodził do niego na naradę. Loki z oddaniem pracował dla Asów. Ale nie za: pomniał obietnicy danej Thjazemu, olbrzymowi burzy, i z całą przebiegłością obmyślał, jak mógłby nakłonić Idun, aby z koszykiem jabłek wyszła samotnie z Asgardu.

Pewnego dnia Idun spacerowała z Bragim wśród pięknych łąk i lasów Midgardu, a kiedy na chwilę odłączyła się od małżonka, podszedł do niej w przebraniu Loki i powiedział:

- Pani Idun, słyszałem o cudownych jabłkach, jakie masz w Asgardzie. Niedaleko stąd w małym lasku rosną podobne, ale jestem pewien, że są ładniejsze i smaczniejsze od twoich.

- Nie wierzę! - zaprotestowała Idun. - Ale gdyby tak było naprawdę, musiałabym zerwać jabłka, o których mówisz, bo tylko Asom wolno ich kosztować.

- Gdybyś, pani, miała swoje jabłka ze sobą - podsuwał Loki - mogłabyś je porównać z tymi, które znalazłem.

- Nie mam ich ze sobą - odpowiedziała nie przeczuwająca nic złego Idun. - Ale przyniosę tu jutro mój koszyk jabłek. Nie zaznam chwili spokoju, póki się nie przekonam, co to za owoce znalazłeś. Dotąd myślałam, że dobra matka ziemia wydala tylko jeden plon jabłek młodości - te, które mnie powierzyła.

Powiedziawszy to, Idun zawróciła, szukając Bragego, a Loki udał się spiesznie do Thjazego, z wiadomością, co go czeka nazajutrz.

Następnego dnia, od momentu gdy jasny wóz Słońca wyruszył na niebieskie szlaki, Loki czekał u stóp Bifrostu w tym samym co w przeddzień przebraniu.

Wczesnym rankiem Idun, świeża i piękna jak wiosna, zeszła po tęczowym moście, niosąc w rękach złoty koszyk.

Loki niezwłocznie sprowadził ją w cień drzew, aby nikt jej nie widział, a gdy znaleźli się dostatecznie daleko od Asgardu, przeprosił ją na chwilę i po kryjomu powrócił spiesznie ścieżką, którą przyszli. Gdy znalazł się na skraju lasu, zrzucił przebranie i kręcił się przez resztę dnia po dolinie, aby go mógł widzieć Odin i inni Asowie.

A tymczasem nadleciał olbrzymi orzeł, zakołysał się nad Idun i uniósł ją daleko od Asgardu, w głąb Jotunheimu, aż do Thrymheimu, krainy wiatrów.

Tutaj ją osadził w potężnym zamku, zbudowanym na szczycie nagiej turni, wokół której nieustannie szalały burze i zawodziły wichry.

Wtedy zrzucił swe orle przebranie i pod własną lęk budzącą postacią stanął przed biedną, drżącą Idun.

- Jestem Thjazi, olbrzym burzy! - zawołał. - A to jest moja twierdza, daleko od Asgardu, za daleko, aby Asowie mogli udzielić ci jakiejś pomocy. Tutaj musisz pozostać, a jeżeli pozwolisz mi jeść twoje czarodziejskie jabłka młodości, uczynię cię moją żoną i królową Thrymheimu.

- Nigdy, przenigdy - sprzeciwiła się odważnie Idun. - Te jabłka są tylko dla Asów, nigdy ich nie dotkną wargi olbrzyma. Nie mogę być twoją królową, bo jestem żoną Bragego, boskiego śpiewaka, pana wszelkiej słodkiej muzyki.

Na te słowa Thjazi wybuchnął taką złością, że aż zamek się zatrząsł od jego gwałtownego oddechu.

- A więc tu pozostaniesz! - wrzasnął. - Zostaniesz tu sama, aż dasz mi, czego pragnę! - Po czym zamknął Idun w najwyższej komnacie wieży zamku i w szale gniewu wybiegł szerząc zniszczenie w Jotunheimie i w Midgardzie.

Tymczasem w Asgardzie Asowie zaczęli odczuwać brak wieczornych odwiedzin Idun, przynoszącej do sali uczt czarodziejskie jabłka w złotym koszyku.

- Gdzie jest Idun? - pytali, a Bragi pochylał smutnie głowę i dobywał żałosnych tonów ze swej złotej liry.

- Odeszła ode mnie, nie wiem dokąd - wzdychał. - Z wnętrza ziemi przyszła do mnie. może tam powróciła. Ale z pewnością przyjdzie znowu.

Starość zaczęła naznaczać swym piętnem Asów. Nawet w złocistych włosach Baldra pojawiały się srebrne pasma; sztywniały kości Odina i sam Thor odczuwał ciężar lat na swych mocarnych barkach.

Odin nie mógł się niczego dowiedzieć o Idun; nawet z Hlidskjalfu nie mógł dojrzeć, co się z nią stało, nawet głowa Mimira nie potrafiła przepowiedzieć mu, kiedy powróci.

Ale jego kruki, Hugin i Munin, fruwały szybko i daleko, nad Midgardem i w głąb Jotunheimu, co dzień dalej. Wreszcie przyniosły wiadomość.

- Idun zamknięta jest w wysokiej wieży nad zamkiem Thjazego olbrzyma burzy w wietrzystym Thrymheimie - zakrakały. - Jabłka młodości spoczywają bezpiecznie w jej złotym koszyku i Thjazi ich nie tknie. Ale Idun mizernieje i blednie, gdy siedząc w wysokim oknie patrzy bez przerwy w stronę Asgardu i daremnie wzywa męża na ratunek.

Odin zwołał Asów na naradę i powiedział im o tym.

- Musimy uderzyć na Jotunheim i pozabijać wszystkich olbrzymów! - zagrzmiał Thor. - Nie ma chwili do stracenia, starzejemy się! Odin z uśmiechem potrząsnął głową.

- Zawsze byłeś zapaleńcem, mój synu! - upomniał Thora. - Zawsze uważałeś, że siłą dokona się wszystkiego, a cierpliwością nic. Już jako niemowlę mię dawałeś się okiełznać swojej dobrej matce Jord. Doskonale pamiętam, jak pierwszy raz okazałeś swą silę zrzucając dziesięć skór niedźwiedzich, którymi cię przykryła, starając się na próżno zatrzymać cię w kołysce. Nie. tym razem przebiegłość to nasza jedyna szansa. Ale nie wiem, kto nas wesprze, bo olbrzymi czuwają, a ja nie wśliznę się do Jotunheimu w przebraniu tak łatwo jak wtedy, gdy wyniosłem ze skarbca Suttunga ambrozję natchnienia.

Następnie zabrał głos świetlisty Honir, mieszkający stale u Vanów, który bawił wówczas w Asgardzie.

- Przypominam sobie, że podczas naszej ostatniej wspólnej wędrówki po świecie towarzyszył nam niejaki Loki, na wpół olbrzym, a jednak bardzo podobny do nas, Asów. Dzięki swemu sprytowi pokonywał z łatwością wszelkie przeszkody, jakie stanęły na naszej drodze.

- Dobrze to zapamiętałeś, mój bracie - pochwalił go Odin. - Właśnie Lokego nam potrzeba. Mieszka obecnie w Midgardzie. u stóp Bifrostu, i chodzę do niego od czasu do czasu, aby zasięgnąć rady.

Odin zatem i wielu Asów zeszli Bifrostem do Midgardu i znaleźli Lokego w pobliskim lesie.

Kiedy powiedzieli mu o porwaniu Idun i złotych jabłek i zapytali, czyby im nie chciał dopomóc w jej odzyskaniu, zamyślił się ponuro.

- Może zdołałbym sprowadzić do Asgardu panią Idun i jej jabłka - odparł wreszcie - ale zadanie jest ciężkie i niebezpieczne... Jest trudne przede wszystkim dlatego, że nie należę do Asów i jako jeden z plemienia olbrzymów nie mam wstępu do Asgardu.

- Jeżeli sprowadziłbyś z powrotem Idun z jej koszem jabłek młodości, uczynilibyśmy cię jednym z nas - obiecał Odin. - Ale musiałbyś także za-przysiąc nam lojalność i wierność w wojnie z olbrzymami.

Loki przystał na to, wiążąc się straszliwymi przysięgami, które sprowadziłyby na niego przerażające kary, gdyby je złamał. Potem Odin uroczyście zawarł z nim braterstwo krwi i rzekł:

- Teraz krew Asów płynie w twoich żyłach i możesz wejść do Asgardu jako jeden z nas. Mimo to spotka cię niechybnie straszny los, jeżeli wstąpisz do Asgardu, a nie sprowadzisz pięknej Idun z jej zaklętymi jabłkami.

- Idę sprowadzić ją z Thrymheimu - odpowiedział z tryumfem Loki. - Tymczasem przygotujcie wielki stos z wiórów i strużyn żywicznej sosny w samej bramie Asgardu. Ale nie zapalajcie go, aż nadejdzie właściwy moment. Pamiętajcie, że mogę zmienić się w co zechcę, ale Thjazi olbrzym burzy potrafi tylko przybrać kształt potwornego orła.

Loki szybkim krokiem wyruszył w drogę. Ale gdy tylko znikł Asom z oczu, zamienił się w sokoła i pomknął w stronę Thrymheimu. Kiedy doleciał do zaniku, krążył nad nim czas jakiś, nasłu****ąc, co mówią żołnierze i słudzy olbrzyma. Dowiedział się z ich rozmowy, że Thjazi poszedł łowić ryby, a Idun jest zupełnie sama w swym więzieniu w wieży.

Wfrunął więc tam śmiało i zobaczył Idun, która siedziała smutnie, wsparłszy swą piękną twarz na dłoniach i patrząc wciąż ku jasnym wiośnianym krajom leżącym za zimowym Jotunheimem.

- Pani Idun! - zawołał. - Prędko! Przybyłem z Asgardu, aby cię ratować... Aby cię zabrać z powrotem do męża. Bierz złoty koszyk z jabłkami młodości, trzymaj go mocno, cokolwiek by się działo, i zaufaj mi!

Idun zerwała się żywo, owinęła się płaszczem, chwyciła zloty koszyk i tuląc go mocno do piersi zawołała:

- Jestem gotowa, błogosławiony ptaku z krainy światła i lata! Jeśli doniesiesz mnie szczęśliwie do Asgardu, sokół stanie się na zawsze przyjacielem Asów i wszystkich mieszkańców Midgardu, ptakiem, któremu nikt nie będzie wyrządzać krzywdy!

Wtedy Loki w postaci sokoła nadał Idun kształt i wielkość orzecha, chwycił ją w swoje szpony i szybko wyfrunął z wieży.

Wkrótce wrócił do domu olbrzym Thjazi i popędził do komnaty na szczycie wieży. Kiedy nie zastał w niej Idun i spostrzegł brak jabłek, gwałtowny wybuch jego gniewu wstrząsnął wieżą, która runęła na dziedziniec.

- Nie było tu żadnego człowieka! - wołała służba, drżąc ze strachu. - Ani żadnego zwierza! Tylko sokół krążył nad zamkiem jakiś czas, potem wpadł przez okno do wieży, a po chwili wyleciał stamtąd, niosąc coś, co wyglądało jak wróbel, przysmak sokołów. Odfrunął niedawno w stronę Midgardu.

Thjazi przybrał postać orła, tak ogromnego, że skrzydła jego zdawały się rozpościerać od jednego do drugiego krańca widnokręgu.

Wzbił się w powietrze, a wiatry wyjąc leciały za nim, kiedy szybował w dal. W poszumie piór przemknął nad Jotunheimem i nad Midgardem a pęd powietrza wyrywał drzewa z korzeniami; kładło się na ziemi dojrzałe zboże, waliły w gruzy, potężne zamki, unosiły w górę domy i stogi siana, statki rozbijały się o skały lub zalewały je spiętrzone wody.

W Asgardzie Asowie czekali przy wielkiej bramie, rzucając niespokojne spojrzenia przez Midgard ku Jotunheimowi.

Nagle dalekowzroczny Heimdall zawołał:

- Widzę nadlatującego od Jotunheimu sokoła, który trzyma w szponach orzech! Leci szybko ku nam!... A daleko za nim widzę orła! Nigdy jeszcze nie było w Midgardzie tak wielkiego ptaka! Orzeł leci szybciej niż sokół i dogania go!

Teraz i Asowie mogli dojrzeć lecącego ku nim dzielnego sokola z orzechem w szponach. Widzieli czarnego orła, który pruł powietrze za nim i stawał się z każdą chwilą większy. Widzieli, jak od orlego lotu pochylają się lasy i kładzie się zboże w Midgardzie, i odgadli, że to Thjazi, olbrzym burzy.

Asowie zapalili pochodnie i ze wzrokiem utkwionym w ptaki stali z dwu stron ogromnego stosu wiórów i smolnych drzazg w bramie, przez którą most Bifrost prowadził do Asgardu.

Coraz bliżej nadlatywał sokół, lecz widać było, że goni ostatkiem sił, i coraz bliżej nadciągał orzeł. Niewielka odległość dzieliła już ptaki, gdy sokół minął bramę i opadł w cieniu murów.

Asowie cisnęli pochodnie na stos, ogień zasyczał gwałtownie w tym właśnie momencie, gdy orzeł, nie mogąc już wstrzymać lotu przelatywał przez bramę.

Wpadł wprost w płomienie, zapaliły się pióra jego skrzydeł i runął w dół w bramie Asów. Zginął od ostrych cięć mieczy, uderzeń dzid i toporów.

Asowie odwrócili się od martwego ciała olbrzyma Thjazego ku stojącemu w cieniu murów Lokemu. Stojąca koło niego Idun z okrzykiem radości podbiegła ku Bragemu i padła mu w ramiona.

Tej nocy Loki zajął miejsce wśród Asów na wielkiej uczcie, a potem jadł z nimi jabłka młodości. I od tej pory przyjęli go do swego grona, tak samo jak przedtem Njorda, władcę Vanów.

Chociaż Thjazi nie żył, a Idun ze złotymi jabłkami była znowu w Asgardzie, niebezpieczeństwo ze strony olbrzymów burzy nie zostało zażegnane.

Następnego dnia szła przez Midgard dziewczyna olbrzymka, ubrana w błyszczącą zbroję, z włócznią w ręku.

- Jestem Skadi, córka olbrzyma burzy Thjazego! - zawołała. - Żądam zadośćuczynienia za śmierć ojca. Jeśli go nie otrzymam, pomszczę Thjazego, bo żyją dwaj jego bracia, Idi i Gang, tak silni i potężni jak on.

A Odin, stojąc w bramie Asów. odpowiedział:

- Skadi, nie chcemy z tobą walczyć! Złożymy ci zadośćuczynienie za śmierć ojca. Ofiarowujemy także przyjaźń tobie i twemu rodowi. Powiedz, ile mamy dać ci złota, jako cenę krwi.

A Skadi zawołała:

- Mamy więcej złota, niż jest w całym Asgardzie! Czyż nie wiecie, że po śmierci olbrzyma Osvaldego pozostało po nim tyle złota, że jego synowie Thjazi, Idi i Gang nie mogli go zważyć, gdyż żadna waga świata nie uniosłaby nawet dziesiątej części tego ciężaru? Podzielili je więc, układając w stosy. Nie, dajcie mi za męża któregoś z Asów i rozśmieszcie mnie. bo jeszcze nigdy się nie śmiałam.

Zastanowiła Asów ta propozycja i uznali, że mądrze uczynią, jeżeli ją przyjmą. Skadi bowiem była piękna, a przymierze z olbrzymami burzy wydawało się konieczne, bo w przeciwnym razie mogliby zniszczyć Midgard i Asgard.

Odin więc udzielił takiej odpowiedzi:

- Zgadzamy się na twoje warunki, waleczna dziewczyno. Ale musisz wybrać sobie męża nie widząc całej jego postaci, tylko stopy.

Skadi przystała na to i Odin wprowadził ją do Asgardu. gdzie stanąwszy w swojej lśniącej zbroi nie wydawała się wiele większa od zgromadzonych.

A potem weszli do wielkiej sali i wskazał jej zasłonę, za którą ukryli się Asowie, wysunąwszy jedynie stopy. Skadi je oglądała, a kiedy zbliżyła się do pary stóp zgrabniejszych niż inne, wykrzyknęła:

- Wybieram tego za męża, bo nic mogłabym znaleźć lepszego niż Baldr! - Kiedy odsunięto zasłonę, zobaczyła, że wybrała nic Baldra, ale Njorda z Vanaheimu.

Ale oboje byli sobie radzi i wieczorem wyprawiono im wesele, Loki zaś tak wesoło dokazywał i błaznował z kozłem, że Skadi śmiała się w glos. Spełniono zatem postawione przez nią warunki.

Bardzo prędko jednak wynikły między małżonkami nieporozumienia, ponieważ Njord chciał zamieszkać w zamku Noatun nad morzem, a Skadi tęskniła za wietrzystym domem w Thrymheimie. Ułożyli się, że będą spędzać dziewięć nocy w Thrymheimie, a następne dziewięć w Noatun. Ale kiedy Njord wracał do swego zamku, wołał:

- Och, jakże nienawidzę gór! Jak okropne wydaje się wycie wilków po śpiewie ptaków.

Skadi, jednakże, mówiła wręcz coś przeciwnego:

- Pisk morskich ptaków nie daje mi spać. A jeśli już zasnę, mewy budzą mnie przed świtem.

Spędzała więc coraz więcej czasu w górach, biegając po śniegu i zabijając niedźwiedzie swymi szybko mknącymi strzałami. Mimo to w pięknym nadmorskim Noatunie urodziło się Skadi i Njordowi dwoje zachwycających dzieci: syn nazwany Freyem i córka nazwana Freyją.

Kiedy dorośli, zamieszkali w Asgardzie i nikt nie był bardziej szanowany i kochany wśród Asów niż Frey, pan owocowania i szczodrego pokoju, i Freyją, pani miłości i piękności, która jednakże potrafiła ruszyć na bitwę u boku Odina. powożąc złotym wozem, zaprzężonym w koty.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

JABŁKA IDUN

 

W zaraniu świata, pewnego pogodnego letniego dnia, płynęła po morzu łódź żaglowa. Siedzący w niej przystojny młodzian grał na złotej lirze i śpiewał słodko białym mewom, fruwającym dokoła. Łódka przybiła do brzegu

tak blisko Asgardu, jak tylko wody pozwalały, i śpiewak zszedł na ląd. Gdziekolwiek stąpnął, wyrastała z ugoru trawa, a potem rozkwitały kwiaty. Zaczynały śpiewać ptaki, a drobne zwierzątka igrały swawolnie dokoła.

Gdy zbliżył się do Asgardu, Asowie posłyszeli słodkie dźwięki liry i pospieszyli mu na spotkanie przez most Bifrost.

Lecz zanim nadeszli, ziemia zadrżała, rozwarła się tuż u jego stóp i wyszła z jej wnętrza piękna dziewczyna, jasna jak sama wiosna, trzymając w rękach złoty koszyk.

Młodzieniec jakby jej oczekiwał, wyciągnął ku niej rękę, ona ją ujęła, tak że zbliżyli się do stóp Bifrostu trzymając się za ręce.

- Witajcie, jaśni panowie Asgardu! - zawołał śpiewak. - Przybywam z Jotunheimu, krainy olbrzymów, ale jestem jednym z was. Piękna Gunnlod jest moją matką, ta, która strzegła ambrozji natchnienia, sporządzonej z krwi Kvasira, Odin jest moim ojcem, on poślubił Gunnlod w komnacie-skarbcu Suttunga. Krew Kvasira płynie w moich żyłach, przyszedłem do Asgardu, aby wam śpiewać i grać.

- Witaj, Bragi, mój synu, panie poezji i słodkiej muzyki - pozdrowił go Odin. - W mądrości swojej wiedziałem, że przyjdziesz i przyniesiesz radość Asom.

- Rzeczywiście, przyniosłem wam radość - potwierdził Bragi i wyprowadził naprzód piękną córę ziemi. - To moja przyszła oblubienica, piękna Idun, której ojcem jest lvaldi, karzeł ziemi.

- Witaj w Asgardzie, Idun, pani młodości - pozdrowił ją Odin. - Powiedz nam, proszę, co niesiesz ze sobą w swym złotym koszyku?

- Przynoszę wam jabłka młodości - odpowiedziała Idun głosem tak miękkim i pełnym słodyczy, jak podzwanianie wód w górskim jeziorze. - Jeżeli będziecie jeść te jabłka, to pozostaniecie młodzi na zawsze.

- Witaj, po trzykroć witaj w Asgardzie - zawołał Odin z rozjaśnioną radością twarzą. - Nawet bogowie się starzeją, a potrzebujemy młodości i siły,

skoro mamy walczyć przeciwko olbrzymom i dawać dobre dary mieszkańcom Midgardu. Wejdźcie oboje do Asgardu, a wieczorem wyprawimy wam ucztę weselną i będziemy się radować jak nigdy przedtem.

Tak więc wieczorem odbyły się zaślubiny Bragego z Idun i odtąd zamieszkali wśród Asów.

Pod koniec uczty Idun, krążąc wśród weselników, obdarowywała każdego z nich jabłkiem ze złotego koszyka, a gdy je spożyli, poczuł, że młodość pulsuje im w żyłach. A choć Idun rozdawała Asom wiele jabłek, jej koszyczek pozostawał wciąż pełen.

Naturalnie, że kiedy olbrzymi posłyszeli o tym cudzie, zapragnęli skraść jabłka i mieć je dla siebie. Przez długi czas wysiłki ich były daremne, bo żadnemu nie udało się wśliznąć do Asgardu, Idun zaś nigdy nie znosiła swoich jabłek na niziny Midgardu.

Pewnego dnia jednakże zdarzyło się, że 0din i jego brat, jasny Honir, wędrowali przez Midgard - w przebraniu zwykłych podróżnych, obserwując radości i smutki, prace i rozrywki śmiertelników.

Idąc szybko dotarli po dłuższym czasie do gór, wznoszących się niedaleko granicy z Jotunheimem. Gdy przechadzali się tam wśród dolin i sosnowych lasów, napotkali młodzieńca o miłej powierzchowności i łotrowskim spojrzeniu iskrzących się oczu.

- Bądźcie pozdrowieni, Odinie i Honirze, potężni Asowie, synowie Bora i Bestli! - zawołał ów młodzieniec.

Odin zmarszczył czoło i odpowiedział surowo:

- Jakże to być może, młodzieńcze, że wiesz, kim jesteśmy, i znasz nasze imiona? Muszą tkwić w tym chyba jakieś czary olbrzymów.

- Nie ma w tym żadnych czarów - odparł nieznajomy. - Jestem bowiem waszym kuzynem, nazywam się Loki. Krew olbrzymów krąży, to prawda, w moich żyłach, ale płynie także i w waszych, o ile mi wiadomo. Przecież ojcem Bestli był olbrzym Bolthorn, a jego brat Bergelmir był ojcem Farbautego, mego ojca... Pozwólcie więc, kuzynowie, abym wędrował razem z wami i dowiódł, że jestem godzien stanąć u boku Asów w ich walce ze złymi olbrzymami, mieszkającymi w Jotunheimie.

Tak więc Loki wędrował z Odinem i Honirem, pomagając im w ich pracach. I wkrótce pokazał, że może się przydać strażnikom Asgardu, bo wielce był przebiegły i chytry. Jeśli kiedykolwiek stanęły przed nimi trudności, zawsze znajdował na nie jakiś sposób. Umiał także, podobnie jak Odin, przybierać jaką zechciał postać.

Jednego dnia wszakże zetknął się z silą większą niż jego własna i okazało się, że bynajmniej nie jest wolny od zła, ce****ącego olbrzymów.

Wędrował z Odinem i Honirem przez góry i pustkowia, gdzie trudno było znaleźć coś do jedzenia. Ale kiedy zeszli do samotnej doliny, ujrzeli pasące się tam stado bydła.

Jedną sztukę zabili i zręczny Loki wzniecił ogień pocierając o siebie dwa suche patyczki, a potem zabrał się do gotowania solidnego obiadu.

Po pewnym czasie pomyślał, że pieczeń musi już być gotowa, zdjął więc rożen z ognia i miał zamiar odkroić potężny kawał mięsiwa, kiedy ku swemu zdumieniu spostrzegł, że jest zupełnie surowe.

Umieścił je blisko największego żaru i pozostawił tam jeszcze na pól godziny.

Czas ten dobiegał już końca, kiedy Honir zawołał:

- Z pewnością do tej pory wół się już upiekł! Gdzież twoja zwykła zaradność, Loki?

Wtedy Loki opowiedział im, co zaszło.

- Myślę, że jest w tym coś dziwnego - zakończył. - Może więc zechcecie obaj przyjrzeć się temu ogniowi, póki się smaży na nim mięso, i mięsu, gdy już je zdejmę z ognia.

Rozrzucił ogień i zdjął wołowinę.

- Patrzcie! - zawołał...-- Jest tak samo surowe, jak zaraz po zabiciu wołu! A przecież wisiało nad ogniem prawie dwie godziny!

Dwaj Asowie przyjrzeli się mięsu i stwierdzili, że Loki ma zupełną rację.

- Muszą tu działać złe czary - zawyrokował Odin.

- Cha! cha! cha! - zaskrzeczał jakiś glos na drzewie nad nimi. - Nic upieczecie mięsa bez mojej pomocy.

Zdumieni podnieśli wzrok i ujrzeli wielkiego orła.

- A więc, czy nam pomożesz? - zapytał Loki, który pierwszy ochłonął ze zdumienia.

- Tak, pomogę! - krzyknął orzeł. - Ale musicie przyrzec, że gdy mięso będzie gotowe, pozwolicie mi zjeść, ile zechcę, nim sami zaczniecie.

Asowie zgodzili się, bo byli bardzo głodni, a wówczas orzeł nadleciał i machając skrzydłami wzniecił potężny ogień.

Kiedy Loki rozgarnął płonące gałęzie i zajął mięso ze szpikulca, było doskonale upieczone.

- Teraz ja wezmę swoją porcję - zaskrzeczał orzeł - a potem wy będziecie mogli zacząć jeść. To mówiąc zagarnął dla siebie .cztery udźce, szynkę, comber i łopatki.

- Dość! - wrzasnął Loki i aż podskoczył z wściekłości. - Zabrałeś wiele więcej, niż ci się należy, a nam zostawiłeś za mało. Ja sam zjadłbym tę resztkę.

Orzeł nie zwracał na niego uwagi, tylko siedział łykając wołowinę i chichocząc cicho. Wtedy Loki zupełnie stracił panowanie nad sobą. Porwał za leżącą w pobliżu gałąź i uderzył nią orła, krzycząc:

- Oddaj nam trochę mięsa, ty łakoma bestio!

Orzeł natychmiast wzbił się w powietrze i odfrunął. Ale gałąź przylgnęła do jego piór, do gałęzi przylepił się Loki. Mimo usilnych starań nie mógł się odkleić.

Orzeł obniżył lot, kiedy zbliżyli się do zbocza góry, i wlókł Lokego po ostrych odłamkach skał, po drzewach, tarni i jeżynach, aż nieszczęśnik znalazł się w opłakanym stanie. Zdawało mu się, że lada chwila jego ramiona wyłamią się ze stawów.

Zaczął więc błagać orła, aby mu nie zabierał życia, obiecując dać w zamian wszystko, czego zażąda.

- Wyprowadź z Asgardu Idun z jej koszykiem jabłek, a zabiorę cię z powrotem do twoich przyjaciół i oddam ci twój obiad odpowiedział orzeł. Oburzony Loki odmówił.

- Nie mógłbym tego zrobić, nawet choćbym chciał - zakończył. - Nie należę do Asów i wątpię, czy mnie kiedykolwiek wpuszczą do Asgardu.

- W takim razie będę cię wlókł z jednego krańca Midgardu w drugi - wrzasnął wściekle orzeł. - Wiedz, że jestem Thjazi, olbrzym burzy, i to, co dotychczas zrobiłem z tobą, jest niczym w porównaniu z tym, co potrafię!

Kiedy usłyszał to Loki, spadło na niego przerażenie i natychmiast przyrzekł, że postara się wyprowadzić Idun z koszeni jabłek poza granicę Asgardu.

Wtedy Thjazi zaniósł jeńca z powrotem do Odina i Honira, którzy wciąż czekali przy ogniu, odczepił od niego gałąź i oddal zgłodniałym Asom dwa udźce wołu.

Loki nie zdradził swym towarzyszom, za jaką cenę został uwolniony, i nawet nie powiedział, że orzeł był w rzeczywistości olbrzymem burzy. Oświadczył tylko, że spotkała go słuszna kara za uderzenie orła – do którego dodał, należy zabity przez nich wół - że orzeł mu przebaczył i zwrócił część mięsa jako rekompensatę za jego cierpienie.

Odin nie podejrzewał nic i tak polubił Lokego, że kiedy wrócili do Asgardu, wyznaczył mu siedzibę w Midgardzie u stóp mostu Bifrost, i często przychodził do niego na naradę. Loki z oddaniem pracował dla Asów. Ale nie za: pomniał obietnicy danej Thjazemu, olbrzymowi burzy, i z całą przebiegłością obmyślał, jak mógłby nakłonić Idun, aby z koszykiem jabłek wyszła samotnie z Asgardu.

Pewnego dnia Idun spacerowała z Bragim wśród pięknych łąk i lasów Midgardu, a kiedy na chwilę odłączyła się od małżonka, podszedł do niej w przebraniu Loki i powiedział:

- Pani Idun, słyszałem o cudownych jabłkach, jakie masz w Asgardzie. Niedaleko stąd w małym lasku rosną podobne, ale jestem pewien, że są ładniejsze i smaczniejsze od twoich.

- Nie wierzę! - zaprotestowała Idun. - Ale gdyby tak było naprawdę, musiałabym zerwać jabłka, o których mówisz, bo tylko Asom wolno ich kosztować.

- Gdybyś, pani, miała swoje jabłka ze sobą - podsuwał Loki - mogłabyś je porównać z tymi, które znalazłem.

- Nie mam ich ze sobą - odpowiedziała nie przeczuwająca nic złego Idun. - Ale przyniosę tu jutro mój koszyk jabłek. Nie zaznam chwili spokoju, póki się nie przekonam, co to za owoce znalazłeś. Dotąd myślałam, że dobra matka ziemia wydala tylko jeden plon jabłek młodości - te, które mnie powierzyła.

Powiedziawszy to, Idun zawróciła, szukając Bragego, a Loki udał się spiesznie do Thjazego, z wiadomością, co go czeka nazajutrz.

Następnego dnia, od momentu gdy jasny wóz Słońca wyruszył na niebieskie szlaki, Loki czekał u stóp Bifrostu w tym samym co w przeddzień przebraniu.

Wczesnym rankiem Idun, świeża i piękna jak wiosna, zeszła po tęczowym moście, niosąc w rękach złoty koszyk.

Loki niezwłocznie sprowadził ją w cień drzew, aby nikt jej nie widział, a gdy znaleźli się dostatecznie daleko od Asgardu, przeprosił ją na chwilę i po kryjomu powrócił spiesznie ścieżką, którą przyszli. Gdy znalazł się na skraju lasu, zrzucił przebranie i kręcił się przez resztę dnia po dolinie, aby go mógł widzieć Odin i inni Asowie.

A tymczasem nadleciał olbrzymi orzeł, zakołysał się nad Idun i uniósł ją daleko od Asgardu, w głąb Jotunheimu, aż do Thrymheimu, krainy wiatrów.

Tutaj ją osadził w potężnym zamku, zbudowanym na szczycie nagiej turni, wokół której nieustannie szalały burze i zawodziły wichry.

Wtedy zrzucił swe orle przebranie i pod własną lęk budzącą postacią stanął przed biedną, drżącą Idun.

- Jestem Thjazi, olbrzym burzy! - zawołał. - A to jest moja twierdza, daleko od Asgardu, za daleko, aby Asowie mogli udzielić ci jakiejś pomocy. Tutaj musisz pozostać, a jeżeli pozwolisz mi jeść twoje czarodziejskie jabłka młodości, uczynię cię moją żoną i królową Thrymheimu.

- Nigdy, przenigdy - sprzeciwiła się odważnie Idun. - Te jabłka są tylko dla Asów, nigdy ich nie dotkną wargi olbrzyma. Nie mogę być twoją królową, bo jestem żoną Bragego, boskiego śpiewaka, pana wszelkiej słodkiej muzyki.

Na te słowa Thjazi wybuchnął taką złością, że aż zamek się zatrząsł od jego gwałtownego oddechu.

- A więc tu pozostaniesz! - wrzasnął. - Zostaniesz tu sama, aż dasz mi, czego pragnę! - Po czym zamknął Idun w najwyższej komnacie wieży zamku i w szale gniewu wybiegł szerząc zniszczenie w Jotunheimie i w Midgardzie.

Tymczasem w Asgardzie Asowie zaczęli odczuwać brak wieczornych odwiedzin Idun, przynoszącej do sali uczt czarodziejskie jabłka w złotym koszyku.

- Gdzie jest Idun? - pytali, a Bragi pochylał smutnie głowę i dobywał żałosnych tonów ze swej złotej liry.

- Odeszła ode mnie, nie wiem dokąd - wzdychał. - Z wnętrza ziemi przyszła do mnie. może tam powróciła. Ale z pewnością przyjdzie znowu.

Starość zaczęła naznaczać swym piętnem Asów. Nawet w złocistych włosach Baldra pojawiały się srebrne pasma; sztywniały kości Odina i sam Thor odczuwał ciężar lat na swych mocarnych barkach.

Odin nie mógł się niczego dowiedzieć o Idun; nawet z Hlidskjalfu nie mógł dojrzeć, co się z nią stało, nawet głowa Mimira nie potrafiła przepowiedzieć mu, kiedy powróci.

Ale jego kruki, Hugin i Munin, fruwały szybko i daleko, nad Midgardem i w głąb Jotunheimu, co dzień dalej. Wreszcie przyniosły wiadomość.

- Idun zamknięta jest w wysokiej wieży nad zamkiem Thjazego olbrzyma burzy w wietrzystym Thrymheimie - zakrakały. - Jabłka młodości spoczywają bezpiecznie w jej złotym koszyku i Thjazi ich nie tknie. Ale Idun mizernieje i blednie, gdy siedząc w wysokim oknie patrzy bez przerwy w stronę Asgardu i daremnie wzywa męża na ratunek.

Odin zwołał Asów na naradę i powiedział im o tym.

- Musimy uderzyć na Jotunheim i pozabijać wszystkich olbrzymów! - zagrzmiał Thor. - Nie ma chwili do stracenia, starzejemy się! Odin z uśmiechem potrząsnął głową.

- Zawsze byłeś zapaleńcem, mój synu! - upomniał Thora. - Zawsze uważałeś, że siłą dokona się wszystkiego, a cierpliwością nic. Już jako niemowlę mię dawałeś się okiełznać swojej dobrej matce Jord. Doskonale pamiętam, jak pierwszy raz okazałeś swą silę zrzucając dziesięć skór niedźwiedzich, którymi cię przykryła, starając się na próżno zatrzymać cię w kołysce. Nie. tym razem przebiegłość to nasza jedyna szansa. Ale nie wiem, kto nas wesprze, bo olbrzymi czuwają, a ja nie wśliznę się do Jotunheimu w przebraniu tak łatwo jak wtedy, gdy wyniosłem ze skarbca Suttunga ambrozję natchnienia.

Następnie zabrał głos świetlisty Honir, mieszkający stale u Vanów, który bawił wówczas w Asgardzie.

- Przypominam sobie, że podczas naszej ostatniej wspólnej wędrówki po świecie towarzyszył nam niejaki Loki, na wpół olbrzym, a jednak bardzo podobny do nas, Asów. Dzięki swemu sprytowi pokonywał z łatwością wszelkie przeszkody, jakie stanęły na naszej drodze.

- Dobrze to zapamiętałeś, mój bracie - pochwalił go Odin. - Właśnie Lokego nam potrzeba. Mieszka obecnie w Midgardzie. u stóp Bifrostu, i chodzę do niego od czasu do czasu, aby zasięgnąć rady.

Odin zatem i wielu Asów zeszli Bifrostem do Midgardu i znaleźli Lokego w pobliskim lesie.

Kiedy powiedzieli mu o porwaniu Idun i złotych jabłek i zapytali, czyby im nie chciał dopomóc w jej odzyskaniu, zamyślił się ponuro.

- Może zdołałbym sprowadzić do Asgardu panią Idun i jej jabłka - odparł wreszcie - ale zadanie jest ciężkie i niebezpieczne... Jest trudne przede wszystkim dlatego, że nie należę do Asów i jako jeden z plemienia olbrzymów nie mam wstępu do Asgardu.

- Jeżeli sprowadziłbyś z powrotem Idun z jej koszem jabłek młodości, uczynilibyśmy cię jednym z nas - obiecał Odin. - Ale musiałbyś także za-przysiąc nam lojalność i wierność w wojnie z olbrzymami.

Loki przystał na to, wiążąc się straszliwymi przysięgami, które sprowadziłyby na niego przerażające kary, gdyby je złamał. Potem Odin uroczyście zawarł z nim braterstwo krwi i rzekł:

- Teraz krew Asów płynie w twoich żyłach i możesz wejść do Asgardu jako jeden z nas. Mimo to spotka cię niechybnie straszny los, jeżeli wstąpisz do Asgardu, a nie sprowadzisz pięknej Idun z jej zaklętymi jabłkami.

- Idę sprowadzić ją z Thrymheimu - odpowiedział z tryumfem Loki. - Tymczasem przygotujcie wielki stos z wiórów i strużyn żywicznej sosny w samej bramie Asgardu. Ale nie zapalajcie go, aż nadejdzie właściwy moment. Pamiętajcie, że mogę zmienić się w co zechcę, ale Thjazi olbrzym burzy potrafi tylko przybrać kształt potwornego orła.

Loki szybkim krokiem wyruszył w drogę. Ale gdy tylko znikł Asom z oczu, zamienił się w sokoła i pomknął w stronę Thrymheimu. Kiedy doleciał do zaniku, krążył nad nim czas jakiś, nasłu****ąc, co mówią żołnierze i słudzy olbrzyma. Dowiedział się z ich rozmowy, że Thjazi poszedł łowić ryby, a Idun jest zupełnie sama w swym więzieniu w wieży.

Wfrunął więc tam śmiało i zobaczył Idun, która siedziała smutnie, wsparłszy swą piękną twarz na dłoniach i patrząc wciąż ku jasnym wiośnianym krajom leżącym za zimowym Jotunheimem.

- Pani Idun! - zawołał. - Prędko! Przybyłem z Asgardu, aby cię ratować... Aby cię zabrać z powrotem do męża. Bierz złoty koszyk z jabłkami młodości, trzymaj go mocno, cokolwiek by się działo, i zaufaj mi!

Idun zerwała się żywo, owinęła się płaszczem, chwyciła zloty koszyk i tuląc go mocno do piersi zawołała:

- Jestem gotowa, błogosławiony ptaku z krainy światła i lata! Jeśli doniesiesz mnie szczęśliwie do Asgardu, sokół stanie się na zawsze przyjacielem Asów i wszystkich mieszkańców Midgardu, ptakiem, któremu nikt nie będzie wyrządzać krzywdy!

Wtedy Loki w postaci sokoła nadał Idun kształt i wielkość orzecha, chwycił ją w swoje szpony i szybko wyfrunął z wieży.

Wkrótce wrócił do domu olbrzym Thjazi i popędził do komnaty na szczycie wieży. Kiedy nie zastał w niej Idun i spostrzegł brak jabłek, gwałtowny wybuch jego gniewu wstrząsnął wieżą, która runęła na dziedziniec.

- Nie było tu żadnego człowieka! - wołała służba, drżąc ze strachu. - Ani żadnego zwierza! Tylko sokół krążył nad zamkiem jakiś czas, potem wpadł przez okno do wieży, a po chwili wyleciał stamtąd, niosąc coś, co wyglądało jak wróbel, przysmak sokołów. Odfrunął niedawno w stronę Midgardu.

Thjazi przybrał postać orła, tak ogromnego, że skrzydła jego zdawały się rozpościerać od jednego do drugiego krańca widnokręgu.

Wzbił się w powietrze, a wiatry wyjąc leciały za nim, kiedy szybował w dal. W poszumie piór przemknął nad Jotunheimem i nad Midgardem a pęd powietrza wyrywał drzewa z korzeniami; kładło się na ziemi dojrzałe zboże, waliły w gruzy, potężne zamki, unosiły w górę domy i stogi siana, statki rozbijały się o skały lub zalewały je spiętrzone wody.

W Asgardzie Asowie czekali przy wielkiej bramie, rzucając niespokojne spojrzenia przez Midgard ku Jotunheimowi.

Nagle dalekowzroczny Heimdall zawołał:

- Widzę nadlatującego od Jotunheimu sokoła, który trzyma w szponach orzech! Leci szybko ku nam!... A daleko za nim widzę orła! Nigdy jeszcze nie było w Midgardzie tak wielkiego ptaka! Orzeł leci szybciej niż sokół i dogania go!

Teraz i Asowie mogli dojrzeć lecącego ku nim dzielnego sokola z orzechem w szponach. Widzieli czarnego orła, który pruł powietrze za nim i stawał się z każdą chwilą większy. Widzieli, jak od orlego lotu pochylają się lasy i kładzie się zboże w Midgardzie, i odgadli, że to Thjazi, olbrzym burzy.

Asowie zapalili pochodnie i ze wzrokiem utkwionym w ptaki stali z dwu stron ogromnego stosu wiórów i smolnych drzazg w bramie, przez którą most Bifrost prowadził do Asgardu.

Coraz bliżej nadlatywał sokół, lecz widać było, że goni ostatkiem sił, i coraz bliżej nadciągał orzeł. Niewielka odległość dzieliła już ptaki, gdy sokół minął bramę i opadł w cieniu murów.

Asowie cisnęli pochodnie na stos, ogień zasyczał gwałtownie w tym właśnie momencie, gdy orzeł, nie mogąc już wstrzymać lotu przelatywał przez bramę.

Wpadł wprost w płomienie, zapaliły się pióra jego skrzydeł i runął w dół w bramie Asów. Zginął od ostrych cięć mieczy, uderzeń dzid i toporów.

Asowie odwrócili się od martwego ciała olbrzyma Thjazego ku stojącemu w cieniu murów Lokemu. Stojąca koło niego Idun z okrzykiem radości podbiegła ku Bragemu i padła mu w ramiona.

Tej nocy Loki zajął miejsce wśród Asów na wielkiej uczcie, a potem jadł z nimi jabłka młodości. I od tej pory przyjęli go do swego grona, tak samo jak przedtem Njorda, władcę Vanów.

Chociaż Thjazi nie żył, a Idun ze złotymi jabłkami była znowu w Asgardzie, niebezpieczeństwo ze strony olbrzymów burzy nie zostało zażegnane.

Następnego dnia szła przez Midgard dziewczyna olbrzymka, ubrana w błyszczącą zbroję, z włócznią w ręku.

- Jestem Skadi, córka olbrzyma burzy Thjazego! - zawołała. - Żądam zadośćuczynienia za śmierć ojca. Jeśli go nie otrzymam, pomszczę Thjazego, bo żyją dwaj jego bracia, Idi i Gang, tak silni i potężni jak on.

A Odin, stojąc w bramie Asów. odpowiedział:

- Skadi, nie chcemy z tobą walczyć! Złożymy ci zadośćuczynienie za śmierć ojca. Ofiarowujemy także przyjaźń tobie i twemu rodowi. Powiedz, ile mamy dać ci złota, jako cenę krwi.

A Skadi zawołała:

- Mamy więcej złota, niż jest w całym Asgardzie! Czyż nie wiecie, że po śmierci olbrzyma Osvaldego pozostało po nim tyle złota, że jego synowie Thjazi, Idi i Gang nie mogli go zważyć, gdyż żadna waga świata nie uniosłaby nawet dziesiątej części tego ciężaru? Podzielili je więc, układając w stosy. Nie, dajcie mi za męża któregoś z Asów i rozśmieszcie mnie. bo jeszcze nigdy się nie śmiałam.

Zastanowiła Asów ta propozycja i uznali, że mądrze uczynią, jeżeli ją przyjmą. Skadi bowiem była piękna, a przymierze z olbrzymami burzy wydawało się konieczne, bo w przeciwnym razie mogliby zniszczyć Midgard i Asgard.

Odin więc udzielił takiej odpowiedzi:

- Zgadzamy się na twoje warunki, waleczna dziewczyno. Ale musisz wybrać sobie męża nie widząc całej jego postaci, tylko stopy.

Skadi przystała na to i Odin wprowadził ją do Asgardu. gdzie stanąwszy w swojej lśniącej zbroi nie wydawała się wiele większa od zgromadzonych.

A potem weszli do wielkiej sali i wskazał jej zasłonę, za którą ukryli się Asowie, wysunąwszy jedynie stopy. Skadi je oglądała, a kiedy zbliżyła się do pary stóp zgrabniejszych niż inne, wykrzyknęła:

- Wybieram tego za męża, bo nic mogłabym znaleźć lepszego niż Baldr! - Kiedy odsunięto zasłonę, zobaczyła, że wybrała nic Baldra, ale Njorda z Vanaheimu.

Ale oboje byli sobie radzi i wieczorem wyprawiono im wesele, Loki zaś tak wesoło dokazywał i błaznował z kozłem, że Skadi śmiała się w glos. Spełniono zatem postawione przez nią warunki.

Bardzo prędko jednak wynikły między małżonkami nieporozumienia, ponieważ Njord chciał zamieszkać w zamku Noatun nad morzem, a Skadi tęskniła za wietrzystym domem w Thrymheimie. Ułożyli się, że będą spędzać dziewięć nocy w Thrymheimie, a następne dziewięć w Noatun. Ale kiedy Njord wracał do swego zamku, wołał:

- Och, jakże nienawidzę gór! Jak okropne wydaje się wycie wilków po śpiewie ptaków.

Skadi, jednakże, mówiła wręcz coś przeciwnego:

- Pisk morskich ptaków nie daje mi spać. A jeśli już zasnę, mewy budzą mnie przed świtem.

Spędzała więc coraz więcej czasu w górach, biegając po śniegu i zabijając niedźwiedzie swymi szybko mknącymi strzałami. Mimo to w pięknym nadmorskim Noatunie urodziło się Skadi i Njordowi dwoje zachwycających dzieci: syn nazwany Freyem i córka nazwana Freyją.

Kiedy dorośli, zamieszkali w Asgardzie i nikt nie był bardziej szanowany i kochany wśród Asów niż Frey, pan owocowania i szczodrego pokoju, i Freyją, pani miłości i piękności, która jednakże potrafiła ruszyć na bitwę u boku Odina. powożąc złotym wozem, zaprzężonym w koty.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

LOKI I OLBRZYMI

 

Loki mieszkał w Asgardzie, uznany za jednego z Asów, i nikt nie przypuszczał, że wydal Idun olbrzymowi burzy, nim ją sprowadził z powrotem. Tego rodzaju postępowanie leżało w jego naturze, tak wielką bowiem radość sprawiało mu platanie niegodziwych figlów, że często robił, co mu przyszło do głowy, nie licząc się z następstwami. Trzeba przyznać, że był wielce przebiegły i chytry, a dzięki swym uzdolnieniom oddawał Asom ogromne usługi. Na początku należał do najważniejszych strażników Asgardu i niejeden raz ustrzegł Asów przed nieszczęściem.

Odin wierzył, że w końcu Loki przezwyciężył w sobie naturę olbrzymów, że o niej zapomniał, a zważając na to, że łączy się braterstwo krwi, pilnował, żeby Lokego traktowano jak prawdziwego potomka Bestii, a nie tylko jej kuzyna.

Bardzo wcześnie w historii Midgardu Loki dowiódł swego sprytu pokonując olbrzyma Skrymsli, który okazał się zbyt przebiegłym przeciwnikiem zarówno dla Odina jak i Honira.

Zdarzyło się bowiem, że ci trzej Asowie wędrując znów razem po ziemi, co w tych wczesnych dniach świata robili często, zaszli do domu wieśniaka na Wyspach Owczych.

Wieśniak nie rozpoznał ich, gdyż byli przebrani, ale zaprosił trzech wędrowców do swej kuchni i postawił przed nimi sutą wieczerzę. Jednak nie przyłączył się do nich, kiedy weselili się przy ogniu nad kielichami miodu, i Odin zauważył, że od czasu do czasu odwraca się i płacze.

- Co cię gnębi, uprzejmy nasz gospodarzu? - zapytał go w końcu. - Czy nie moglibyśmy ci w czymś pomóc lub pocieszyć cię jakoś?

- Niestety, szlachetny panie - odpowiedział wieśniak, z twarzą zalaną łzami - żaden śmiertelnik nie może mi pomóc. Rano przyjdzie ten okrutnik, olbrzym Skrymsli, aby zabrać nam ukochanego najmłodszego syna Rognira, bo go sobie upatrzył na jutrzejszy obiad. Daremnie błagaliśmy o litość, nie chce okazać miłosierdzia naszemu ukochanemu dziecku.

- To się stać nie może! - zawołał Odin, zrywając się na równe nogi i ukazując swą prawdziwą postać. - Ukryjemy rano chłopca przed Skrymslim, a jeżeli mnie się to nie uda, schowa go mój brat, Honir.

Wieśniak i jego żona padli na kolana przed trzema Asami. Odin szybko podszedł do drzwi i wyciągnąwszy w górę ramiona zaintonował pieśni runiczne, których nauczył się od swego wuja, Mimira, mądrego olbrzyma.

Kiedy tak śpiewał, na dzikich ugorach wyrastało zboże i o wschodzie słońca jak okiem sięgnąć rozpościerały się złote łany, gotowe pod sierp.

Wtedy Odin zabrał małego Rognira i ukrył go w ziarnku zboża w jednym z kłosów na środku wielkiego pola. Potem trzej Asowie stanęli we drzwiach domu, aby patrzeć, co się stanie, i wkrótce od strony gór nadszedł niebotyczny olbrzym.

- Dawać mi małego Rognira! - zawołał.

- Ukrył się na polu zboża - powiedział wieśniak.

- A więc znajdę go przed zachodem słońca - odparł olbrzym. Wyciągnął ostry miecz i zaczął ścinać zboże, wytrząsając ziarno i odrzucając słomę z pustymi kłosami, aż na krańcu pola powstał wysoki bróg.

Zapadał wieczór, kiedy Skrymsli ściął ów nieszczęsny kłos, wytrząsnął jego ziarna na rękę i wybrał to właśnie, w którym ukrywał się Rognir.

Przerażone dziecko wezwało Odina na pomoc i jeden z jego kruków nadfrunął, porwał ziarenko z dłoni olbrzyma i zaniósł je do domu, gdzie Rognir natychmiast odzyskał swą naturalną postać.

- Zrobiłem wszystko, co w mej mocy, aby wam pomóc - zwrócił się Odm do wieśniaka. - Słońce zaszło, Skrymsli oddalił się i chłopiec jest bezpieczny.

Trzej Asowie pozostali w chacie wieśniaka na noc, a rankiem zobaczyli, że olbrzym Skrymsli idzie ku nim. Honir wziął za rękę chłopca i wyprowadził go szybko tylnymi drzwiami do lasu, do którego sfrunęły dwa śnieżnobiałe łabędzie, i zamienił go w maleńkie piórko na szyi jednego z tych ptaków.

Tymczasem olbrzym stanął w drzwiach chaty.

- Dawać mi małego Rognira! - zaryczał.

- Ukrywa się w lasku - odpowiedział wieśniak.

- A więc go znajdę przed zachodem słońca - odrzekł Skrymsli i pobiegł do lasku.

Przez cały dzień prowadził poszukiwania wśród leśnych ptaków i zwierząt, a wieczorem złapał tego właśnie łabędzia, na którego szyi ukrywał się Rognir. Z okrzykiem triumfu podniósł ptaka do ust, chciał go ugryźć, ale Honir widząc to, posłał powiew wiatru, który zdmuchnął piórko sprzed warg olbrzyma i zaniósł je do domu, gdzie przerażony chłopiec wrócił do swej naturalnej postaci.

- Zrobiłem wszystko, co mogłem, aby wam pomóc - zwrócił się Honir do wieśniaka. - Słońce zaszło, Skrymsli oddalił się i chłopiec jest bezpieczny.

Jednakże Asowie pozostali jeszcze na jedną noc w domu wieśniaka i następnego poranku zobaczyli, że olbrzym Skrymsli znowu idzie ku nim.

Tym razem Loki pochwycił chłopca za rękę - wyprowadził go szybko tylnymi drzwiami i pobiegł z nim na brzeg morza. Wsadził go do łodzi, wypłynął n» morze, zarzucił wędkę i wkrótce wyłowił trzy flądry, ukrył chłopca w najmniejszym jajeczku ikry jednej z nich i wrzucił ryby w morze.

Tymczasem olbrzym zbliżył się do drzwi domu wieśniaka.

- Dawać m! małego Rognira! - ryknął.

- Wyszedł łowić ryby - powiedział ojciec.

- A więc go znajdę przed wieczorem! - zawołał Skrymsli, poszedł na brzeg morza, wsiadł do łódki i odpłynął Kiedy znalazł się na głębi, spotkał Lokego, który natychmiast tak pokierował swoim czółnem, że łódź olbrzyma zderzyła się z mm i zgruchotała je.

Loki wdrapał się na łódź olbrzyma, usiadł na rufie dygocąc z zimna i błagał Skrymslego, żeby go zawiózł na ląd, nim zemrze z zaziębienia.

Ale olbrzym nie zwracał na niego uwagi i wiosłował szybko, aż znalazł się daleko na morzu. Wtedy opuścił kotwicę i zarzucił wędkę.

Wkrótce złowił trzy flądry. a w jednej z nich Loki rozpoznał tę właśnie, w której ukrył Rognira.

- Dobry panie Skrymsli - zaczął prosić olbrzyma - daj mi tę małą rybkę. Dla człowieka, który się o mało nic utopił, nie ma nic lepszego niż surowa ryba.

- A więc jesteś głodny, co? - warknął Skrymsli. podnosząc rybę. - No póz. obawiam się. że będziesz musiał poczekać, aż słońce zajdzie.

Mówiąc to rozpłatał trzy flądry i liczył każde jajeczko w ich ikrze, aż doszedł do tego. w którym ukrywał się chłopiec.

Ale Loki przyglądał się mu pilnie i gdy zobaczył, że trzyma to właśnie, ziarenko ikry, zamieni) się w sokola, porwą) je z dłoni olbrzyma i odfruną) ku brzegowi.

Tutaj przywrócił chłopcu jego właściwą postać i rzekł:

- Czekaj, aż Skrymsli postawi stopy na brzegu, a wtedy biegnij jak możesz najszybciej przez pas bielutkiego piasku i tam, gdzie się kończy, wbij ten żelazny pal.

Rognir uczynił, jak mu kazano, i w tym lotnym pędzie zdawało mu się, że piasek się rusza i dziwnie dzwoni pod stopami. Kiedy się obrócił i wbił pal zgodnie z poleceniem, zobaczył, że Skrymsli zapada się w piasek.

Olbrzym ugrzązł w nim aż po kolana, a wtedy rozpaczliwym wysiłkiem, wydając ryk wściekłości, wydobył jedną nogę i rzucił się naprzód. Potkną) się, a chcąc się ratować rozpostarł obie ręce. Ale pokrył je sypki piasek jak woda. Uderzył głową o żelazny pal i to lak mocno, że stracił przytomność, a nim ją odzyska), runął głową naprzód w piach i utonął. Tylko nogi sterczały mu z ziemi.

A Loki pozbawił ich Skrymslego jego własnym sierpem.

Po tym zwycięstwie Lokego nad Skrymslim Odin i inni Asowie jeszcze chętniej zwracali się do niego z prośbą o radę w sprawach tyczących się olbrzymów, a wkrótce jego przebiegłość ponownie została wystawiona na próbę, ale tym razem chodziło o coś znacznie ważniejszego.

Nie syn wieśniaka był w niebezpieczeństwie, ale zagrożony został sam Asgard. Zdarzyło się, że Odin i inni Asowie spotkali się na naradzie, aby zadecydować, jakie mury należy wznieść wokół Asgardu dla obrony przeciw wrogom.

Kiedy omawiali trudności z tym związane, przyszedł Heimdall. strażnik mostu Bifrost, i tak powiedział:

- Ojcze Odinie, przed bramą Asgardu stoi mężczyzna, który podejmuje się zbudować mury, zdolne powstrzymać zarówno olbrzymów z gór, jak i olbrzymów szronu. Chce mówić z wami wszystkimi i ułożyć się co do ceny, jaką mu zapłacicie za jego pracę.

Odin zatem i inni Asowie zbliżyli się do bramy Asgardu i spojrzeli na nizinę u jej stóp, gdzie stał ów przybysz, trzymając w ręku wodze pięknego ogiera. Był to posępny, wysoki mężczyzna, ale nie dostrzegli w nim nic nadzwyczajnego, prócz jego niezwykle złego humoru.

- Czy jesteś mistrzem murarskim, który proponuje wznieść nam mury?

- Tak - odparł ów mężczyzna. – I przysięgam, że w ciągu trzech lat wzniosę cały mur, mur tak mocny i tak wysoki, aby mógł powstrzymać rasę olbrzymów.

- A jakiej żądasz zapłaty za tak wielki popis sztuki budowniczej?

- Waszej uroczystej przysięgi, że dacie mi panią Freyję, z rodu Vanów, za oblubienicę - odpowiedział mężczyzna - a również słońce i księżyc.

Kiedy Asowie posłyszeli te słowa, chcieli je uznać za żart i odprawić mężczyznę ostrzegając go, by na przyszłość nie czynił tak bezczelnych propozycji.

Ale Loki powiedział:

- A może warto nad tym się zastanowić. Wiecie doskonale, że nikt z nas nie potrafiłby zbudować takiego muru w ciągu trzech lat. Niemożliwe, żeby mógł to zrobić ktokolwiek z ludzi, chyba że posiadłby nie znane nam tajemnice tego rzemiosła. Zgódźcie się więc na warunki przybysza, ale zażądajcie, aby całą ścianę, aż do ostatniego kamienia, wzniósł w ciągu jednej zimy, i to bez niczyjej pomocy. Uprzedźcie go też, że jeżeli w pierwszym dniu lata praca jego nie będzie absolutnie wykończona, nie otrzyma wcale zapłaty. Niemożliwe, aby skończył całą budowlę, ale może przynajmniej położy solidne fundamenty i będziemy je mieć za darmo.

Wyglądało na to, że Loki napił się krwi Kvasira, bo jego słowa przekonały Asów i Odin przedstawił te warunki budowniczemu.

- Zgadzam się na wszystko - odpowiedział - i żaden człowiek nie będzie mi pomagał. Ale musicie mi pozwolić posługiwać się moim koniem.

Nie widzieli w tym nic złego, więc wszyscy Asowie złożyli uroczystą przysięgę, że dadzą mu Freyję, słońce i księżyc, jeśli praca zostanie ukończona przed pierwszym dniem lata.

Następnego dnia zaczynała się zima i dziwny murarz zabrał się do roboty. O zmroku obserwujący ją Asowie poczuł się nieswojo. Koń murarza, Svadilfari, zdążył już przywieźć tak wielkie ilości ogromnych bloków skalnych, że zakrawało to na cud. Co więcej, nim nadszedł dzień, murarz sam poprzycinał wszystkie te kamienie i ustawił je na właściwym miejscu, mocno ze sobą spojone.

I tak posuwała się praca. Każdego dnia Svadilfari przywlekał ogromne ładunki kamieni, a każdej nocy jego pan je ustawiał, i kiedy nadchodził kres zimy, mur również bliski był ukończenia.

Wówczas Asowie, zaniepokojeni i przerażeni, spotkali się znów na naradzie.

- Brakuje już tylko trzech dni do początku lata - zagaił Odin - i wszyscy widzicie, że murarz z łatwością ukończy pracę w terminie. Czyż więc będziemy musieli dać jedną spośród nas, piękną Freyję, przybyszowi z Midgardu?

Czyż będziemy musieli dopuścić do zniszczenia Midgardu i Asgardu, wyrzekając się słońca i księżyca, które ten czarownik może sprzedać olbrzymom, naszym wrogom?

- Ale złożyliśmy przysięgę, więc nie. możemy jej złamać - przypomniał im syn jasnego Baldra, Forseti, pilnujący przysiąg.

- Ach, czemuż składaliśmy tak głupią, nikczemną przysięgę! - wyrzekł z gniewem Tyr, pan wojny. - Pokonalibyśmy olbrzymów bez muru.

- Namówił nas przebiegły Loki - Odin cedził wolno słowa.

- Wszyscy zgadzaliście się, że zapowiedź budowniczego to tylko przechwałka - wypomniał mu Loki. - Nie wolno wam zrzucać całej winy na mnie, bo ja tylko wysunąłem pewną propozycję, a wy skwapliwie ją przyjęliście.

- Mnie wtedy nie było - zawarczał Thor, jeżąc rudą brodę. - Byłem daleko stąd, strzegłem was przed olbrzymami. Jestem pewien, że Loki, syn Laufey, spłatał wam brzydkiego figla. Wpakował nas w okropną sytuację... musi nas z niej wydobyć... albo będzie miał ze mną do czynienia!

Większość Asów zdawała się zgadzać z Thorem i Loki poczuł strach.

- Ależ ja nie miałem pojęcia, tak samo jak wy, że koń tego człowieka posiada moc czarnoksięską! - protestował. - Na pewno wymyślę jakiś sposób, aby murarz stracił prawo do zapłaty. Mam pełno pomysłów w głowie, ale boli mnie, gdy widzę, że podejrzewacie mnie o świadome sprowadzenie na was tego strasznego niebezpieczeństwa, a to był przecież tylko przypadek.

- Nikt nie posądza cię o to, Loki - odpowiedział Odin. - Jesteś jednym z Asów, łączy nas braterstwo krwi. Ale Thor ma rację: masz w sobie o wiele więcej chytrości niż którykolwiek z nas. Tyś nas namówił na tę ugodę i musisz nas wydobyć z matni.

- Ale tak, żebyśmy nie musieli łamać przysięgi ani plamić naszej czci - powiedział cicho Forseti. Asowie przytaknęli mu i ukończono naradę.

Loki natychmiast wyszedł samotnie z Asgardu i Thor szeptem dał wyraz podejrzeniu, że Loki szuka schronienia u olbrzymów, po czym stwierdził, że Heimdal, strażnik Asgardu, nie powinien go przepuścić przez Bifrost.

Inni Asowie nie mówili nic. Każdy zajął miejsce na niemal ukończonym murze i spoglądając w dół, wypatrywał, co nastąpi.

Z zapadnięciem nocy pojawi} się murarz, prowadząc ogromnego ogiera, Svadilfarego, z nowym ładunkiem kamieni. Już dochodzili do muru, kiedy nagle z pobliskiego lasu wyskoczył drugi koń, piękna biała klacz, rżąc i tańcząc na zadnich nogach.

Wydawało się, że Svadilfari z miejsca oszalał. Stanął dęba, zarżał w odpowiedzi na rżenie białej klaczy, gwałtownym szarpnięciem wyrwał się z zaprzęgu, przewracając wóz z kamieniami i pomknął w ciemność.

Przez całą tę noc i przez cały następny dzień Svadilfari uganiał się za białą klaczą, a jego pan biegł za nim, klnąc i nawołując go bez rezultatu. Ostatniej nocy zimy budowniczy powrócił sam, kulejąc, do Asgardu.

Przeszedł przez Bifrost, stanął wpośród Asów i miotał na nich przekleństwa, nazywając ich oszustami i krzywoprzysiężcami. Wpadał w coraz większą wściekłość, aż w pewnym momencie stracił panowanie nad sobą i chytrze zmienioną postacią począł rosnąć w oczach i stał się olbrzymi, potworny, obmierzły. Asowie poznali, że to jeden z ich wrogów, olbrzym szronu z Jotunheimu, i zagniewani otoczyli go, odgrażając mu się w złości. Mądry Odin umieścił Svalin, tarczę, na wschodniej stronie nieba, aby zasłonić wschodzące słońce. Olbrzym nie zaprzestawał krzyczeć w furii, że wszystkich Asów, z wyjątkiem Freyji, strąci z Asgardu do Niflheimu. Wtem zobaczył blask słońca na krawędzi tarczy i z okrzykiem przerażenia rzucił się ku murowi.

Odin zdjął z nieba Svalin, promienie wschodzącego słońca padły na olbrzyma i zamieniły go w kamień, który podskakując potoczył się ku brzegowi muru, zsunął się zeń i poleciał w dół, ku dalekiej dolinie Midgardu, gdzie roztrzaskał się na tysiące odłamków.

Loki zaś wrócił w parę miesięcy później do Asgardu, prowadząc wspaniałego siwka, Sleipnira, najszybszego konia na świecie, konia o ośmiu nogach. Był to źrebak Svadilfarego i białej klaczy. Odin wziął go dla siebie i jeździł na nim przez chmury nad Midgardem i dokądkolwiek zapragnął.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

LOKI POPEŁNIA NIEGODZIWOŚĆ

 

Po przygodzie z olbrzymem murarzem w Lokim zaszła pewna zmiana. Było w nim więcej nieżyczliwości, za wesołym zuchwalstwem kryla się nieraz chytrość i coraz więcej czasu spędzał poza Asgardem.

Mądry Odin dostrzegł tę zmianę i zaniepokoił się bardzo. Dowiedział się już bowiem, że przeznaczenie chce, by jeden z Asów okazał się zdrajcą. A któż mógłby nim być, jeżeli nie Loki, zrodzony jako olbrzym.

Odin siedział właśnie na Hlidskjalfie, swym wysokim tronie ponad Asgardem, i spoglądał w dół na świat. Nagle w dalekim Jotunheimie dostrzegł Lokego, który na dziedzińcu posępnego zamku zabawiał się z trzema potworami.

Odin natychmiast posłał po swego syna Hermoda, posłańca Asów.

- Pośpieszaj do Jotunheimu - rozkazał. - Nasz towarzysz Loki zapomniał, że jest jednym z Asów, i zamieszkał w zamku olbrzymki Angrbody. Każ mu wracać do mnie bezzwłocznie.

Szybki jak światło Hermod skoczył na grzbiet Sleipnira, ośmionogiego konia Odina, i zniknął w oddali.

Wkrótce już Loki stał przed wszechojcem w gaju w Asgardzie. Na ustach miał zuchwały uśmiech, lecz w spojrzeniu lęk.

- Wcale nie zapomniałem, że jestem jednym z Asów i że olbrzymi są naszymi śmiertelnymi wrogami - tłumaczył się, gdy Odin mu powiedział, gdzie go widział. - Ale pamiętasz chyba, że twoja matka Bestia należała do ich rasy, a była przecież spokrewniona z moim ojcem. My, Asowie. możemy przestawać z olbrzymami, nie opowiadając się bynajmniej po ich stronie. A tak się zdarzyło, że kiedy prowadziłem Svadilfarego do Jotunheimu, ocalając przez to Asgard od olbrzyma, który zabrałby Freyję, słońce i księżyc, bo wy nie moglibyście nic na to poradzić... tak się wtedy zdarzyło, że ujrzałem najpiękniejszą ze wszystkich olbrzymek, uroczą Angrbodę. Pokochałem ją, ona mnie pokochała, pobraliśmy się i mamy troje dziwnych dzieci.

- Nie jest rzeczą dobrą, gdy ktoś z Asów żeni się z olbrzymką i ma potworki za dzieci... - zaczął Odin.

- Doprawdy? - szyderczo zapytał Loki. - A jednak ty, wszechojciec Asgardu i Midgardu, poślubiłeś kiedyś Jord. Czy Anar, jej ojciec, i Nott, jej matka, nie byli olbrzymami? A czy jej i twój syn, Thor, jest potworem?

- Loki, mówisz o sprawach, których nie rozumiesz - odparł Odin. - Tylko przez posłuszeństwo mądremu Mimirowi i życzeniom Norn poślubiłem łaskawie Jord, olbrzymkę ziemi, w zamierzchłej przeszłości, kiedy świat dopiero powstawał. Bez Thora, jak sam dobrze wiesz, nie dalibyśmy sobie rady z olbrzymami. Thor zjawił się jako nasz obrońca, ale obawiam się, że te twoje dzieci przyszły na świat nam na zgubę.

Następnie Odin nakazał swym synom sprowadzić do Asgardu dzieci Lokego, więc wyruszyli do Jotunheimu prowadzeni przez Thora i Tyra.

Kiedy wrócili, przywiedli ze sobą takie potwory, iż nic dziwnego, że królowe Asów, Frigg i Sif, Idun i piękna Freyja, na ich widok zbladły jak ściana.

Połowa ciała najmłodszej córki Lokego, Hel, była żywym ludzkim ciałem, podczas gdy druga jej połowa miała siną barwę rozkładu. Średni potomek Lokego, wielki wąż Jormungand, wznosił ku górze swe wijące się cielsko jak posąg zła. Najstarszy zaś to był wilk Fenrir - największy i najstraszniejszy ze wszystkich wilków.

- Nie wolno mi ich zabić - powiedział Odin - bo nie można zawrócić losu w jego biegu ani spruć raz utkanej przez Norny tkaniny. Hel, córko Lokego, udaj się do swego królestwa pod Niflheimem. Przychodzić tam będą dusze zmarłych, którzy nie zginęli w walce. Lecz wpierw przepłyną Gid, rzekę, której nikt nie może przekroczyć dwukrotnie, Garm, pies z krwawą piersią, strażnik Helheimu, pilnować będzie twoich posępnych włości. Idź więc tam, królowo zmarłych.

Mówiąc to, Odin wyciągnął rękę. a Hel, płacząc gorzko, zapadła się pod ziemię, aż do najniższego ze światów, aby nad nim panować do chwili, gdy zaświta Ragnarok, dzień ostatniej wielkiej bitwy.

Następnie wszechojciec chwycił Jormunganda i rzucił go w morze; wąż rósł i rósł, aż opasał ziemię i chwycił ogon w paszcze. Jako wąż Midgardu będzie z wyroków losu tkwić tam aż do Ragnaroku.

Ale wilk Fenrir pozostał w Asgardzie, chociaż tylko Tyr odważał się podchodzić do niego co dzień i dawać mu mięso.

Wilk wciąż rósł i stawał się coraz bardziej niebezpieczny.

Głowa Mimira wyjawiła Odinowi, że zgodnie z przeznaczeniem wilk ma się stać ich zgubą. Wszechojciec wiedział, że nie wolno mu go zabić, zwołał więc raz jeszcze wszystkich Asów i przedstawił im całą sprawę.

- Zostawcie go mnie! - burknął Thor. - Zobaczę, czy można go zabić, czy nie.

- To stać się nie może - sprzeciwił się stanowczo Odin. - Jest dzieckiem jednego z nas, a zabicie któregoś z mieszkańców Asgardu sprowadziłoby na nas dzień Ragnaroku szybciej niż jakikolwiek podstęp olbrzymów.

- W takim razie zabierzmy go stąd i zwiążmy łańcuchem, którego nie będzie w stanie zerwać - poradził Thor.

I tak też postanowili postąpić. Zrobili więc bardzo mocny łańcuch, nazwali go Loding i pokazali wilkowi.

-Jesteś bardzo silny - powiedział Tyr - A może byś tak spróbował, czy potrafisz zerwać ten łańcuch.

Wilk Fenrir spojrzał na łańcuch i wykrzywił wargi w uśmiechu pogardy.

- Zwiążcie mnie jeżeli chcecie - warknął lekceważąco.

Opasali go więc łańcuchem, związali jego końce i odstąpiwszy parę kroków w tył patrzyli, co będzie.

Fenrir podniósł się, wstrząsnął, a potem przeciągnął leniwie i łańcuch Loding popękał w drobne kawałki, które z brzękiem rozsypały się po ziemi.

Asowie potem długo pracowali, starannie kując drugi, o wiele silniejszy łańcuch, a Fenrir tymczasem wył na dziedzińcu Asgardu i z każdym dniem stawał się potężniejszy.

Kiedy był gotów drugi łańcuch, nazwany Dromi, Tyr wziął go i pokazał Fenrirowi. Wilk zobaczywszy te okowy uśmiechnął się złośliwie.

- Gdy tak łatwo zerwałeś Loding - powiedział Tyr - zrozumieliśmy, że to nie była prawdziwa próba sił. Ale w ten łańcuch włożyliśmy całą naszą sztukę. Zobacz, czy potrafisz rozerwać Dromi tak łatwo, jak rozerwałeś Loding.

Fenrir przyjrzał się łańcuchowi i zobaczył, że jest on bardzo silny i ciężki.

- Będzie to trochę trudniejsze - powiedział. - Ale zwiążcie mnie, a ja rozerwę łańcuch Dromi tak, jak rozerwałem łańcuch Loding. Nabrałem sił od czasu mego pierwszego wyczynu!

Asowie zebrali się na dziedzińcu i ponownie wilk Fenrir został związany łańcuchem tak mocno, jak tylko Thor i Tyr potrafili.

Tym razem natężał się i zmagał z żelaznym łańcuchem Dromi, tłuki nim ; o kamienny chodnik i naciągał, jak mógł najbardziej. W końcu Dromi rozpadł się na kawałeczki jak poprzednio Loding, a Fenrir zawołał triumfalnie:

- Patrzcie! Uwolniłem się od łańcucha Dromi! Czymże są dla mnie wasze słabiutkie łańcuchy! Ale znudziła mi się ta zabawa! Nie zrobicie łańcucha, którym moglibyście mnie związać, więc już nie zawracajcie mi głowy podobnymi bzdurami. - Pobiegł na obiad, nażarł się surowego mięsa i legł jak długi na ziemi, patrząc na swój cień i ciesząc się, że nadal rośnie.

Asowie jednakże znowu zebrali się na naradę i nawet Thor był przygnębiony. Ale wstał mądry Frey i tak powiedział:

- Jest jasne, że nikt spośród Asów i nikt spośród Vanów nie zdoła wykuć tak silnego łańcucha, aby nim spętać wilka Fenrira. Skoro my nie potrafimy, nie potrafi tego zrobić żaden człowiek w Midgardzie, a wątpię, czy dokonałby tego któryś z olbrzymów w Jotunheimie.

- Nie zadawajmy się już więcej z olbrzymami! - żachnął się Thor. - Olbrzym kowal mógłby okazać się równie niebezpieczny, jak olbrzym murarz.

- Ja też nie doradzałbym szukać pomocy w Jotunheimie - mówił Frey. - Ale pozwólcie mi posłać mego wiernego posłańca Skirnira do ziemi, leżącej za Niflheimem, do Svartalfaheimu, ojczyzny czarnych elfów. Mieszkają tam pewne karły, bardziej wyćwiczone w kuciu łańcuchów niż jakikolwiek inny mieszkaniec dziewięciu światów.

Asowie przystali na to i Skirnir, posłaniec, wyruszył w drogę.

Kiedy powrócił, niósł szary łańcuch z drobnych ogniwek, tak miękki ł gładki jak jedwabna chusta, a niósł go z łatwością w jednej ręce.

- To jest łańcuch Gleipnir - powiedział oddając go Freyowi. - Karły przysięgały, że tylko on zdoła spętać wilka Fenrira. który nie zerwie się z tego łańcucha aż do dnia Ragnaroku, kiedy to pękną wszelkie więzy.

- Ten łańcuch wygląda na cienki i słaby - rozważał Odin, przesypując go przez palce.

- Jest to zaklęty łańcuch, ukuty z pomocą czarów - wyjaśnił Skirnir. - Karły tłumaczyły mi, że powstał z tupotu kocich stóp, brody kobiety, korzenia skały, ścięgien niedźwiedzia, oddechu ryby i śliny ptaka. Możecie, zaiste, zauważyć, że kocie stopy nie czynią już tupotu, kobiety nie mają już bród, nie można znaleźć korzenia skały. Co się zaś tyczy innych rzeczy, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym.

Odin zatem wsunął łańcuch do swojej sakiewki i wraz z wieloma Asami udał się na dziedziniec do wilka Fenrira.

Kiedy go zawołano na blask słoneczny, wyszedł ogromny stwór, ziewając i przeciągając się, i wszyscy zauważyli, że wilk bardzo urósł od dnia, kiedy rozerwał łańcuch Dromi.

- Chodź, zapoluj z nami w lasach Midgardu - zaproponował mu Tyr.

- O nie - odrzekł wilk. - Nie opuszczę jeszcze Asgardu. Wiem, że tutaj jestem bezpieczny.

- Dobrze więc, przejdź się po równinach Asgardu. Choć nie wiem, czy znajdziemy tu zwierzynę.

Fenrir zgodził się na to z ochotą i ruszyli przez jasne lasy i łąki, aż doszli do jeziora Amsvarlnir. Wznosiła się na nim skalista wyspa i na życzenie Ulla popłynęli ku niej.

- Widziałem tu wiele długonogich jeleni - powiedział łucznik Asgardu, kiedy znaleźli się na wyspie. - Powinniśmy więc mieć dobre łowy.

W kilka godzin później, kiedy zasiedli, żeby coś zjeść i odpocząć, Odin wyciągnął łańcuch Gleipnir.

- Mam tutaj coś zdumiewającego - powiedział do Asów i do Fenrira. - Łańcuch lekki jak jedwab, a jednak nie mogę go przerwać.

Asowie zaczęli go po kolei próbować i nawet Thor stwierdził, że łańcuch jest za mocny dla niego.

- Ale Fenrir z pewnością go zerwie - dodał. - Skoro potrafił uwolnić się z łańcucha Dromi, to taki drobiazg nie powinien sprawić mu kłopotu. Fenrir obwąchał łańcuch Gleipnir i zmarszczył podejrzliwie nos.

- Nie powiększy to mojej chwały, gdy rozerwę tak cienki łańcuch - warknął ze złością. - A jeżeli są w nim jakieś czary, za nic nie dam się nim związać.

- Ależ na pewno z łatwością zerwiesz taką jedwabną wstążkę - nalegał Thor. - A jeżeli nie... no cóż, wtedy Asowie będą wiedzieli, że jesteś tylko zwykłym słabym wilkiem, i nawet nasze żony nie będą się ciebie dłużej bały. A skoro nie będziemy się niczego obawiać z twojej strony, dlaczego nie mielibyśmy cię rozwiązać!

- Jeżeli to podstęp, byłoby za późno, gdybym dopiero związany łańcuchem przekonał się, że nie mogę go rozerwać - zawarczał Fenrir. - Nie, nie zgadzam się, abyście mnie nim wiązali. Ale nie chciałbym, żebyście zwątpili w moją odwagę. Jeżeli więc ktoś z was włoży do mego pyska rękę jako rękojmię dobrej wiary, pozwolę się związać Gleipnirem.

Asowie zbledli i spoglądali po sobie, bo nikt nie chciał przyjąć wyzwania wilka.

Odważny Tyr wystąpił naprzód.

- Wilku Fenrirze! - zawołał. - Ja się nie lękam. Popatrz, kładę moją dłoń między twoje zęby. Pozwól teraz, żeby Thor i inni Asowie umocowali na tobie łańcuch.

Fenrir stał spokojnie, podczas gdy opasywano go łańcuchem i zakładano pętle na nogi. Potem naprężył się i próbował zerwać łańcuch, ale ten twardniał coraz bardziej i opasywał go coraz ciaśniej, a im bardziej wilk się szarpał, tym twardszy stawał się łańcuch i tym mocniej go krępował.

Z ust wszystkich Asów wyrwał się okrzyk radości i ulgi - z ust wszystkich, z wyjątkiem Tyra, on bowiem stracił dłoń.

Kiedy zobaczyli, że wilk jest naprawdę związany i nie może zerwać pęt, przeciągnęli łańcuch przez twardą skałę i przytwierdzili jego koniec do ziemi zatykając go wielkim głęboko wbitym odłamkiem skały.

Fenrir miotał się wściekle, wyjąc przeraźliwie i próbując kąsać, więc Thor zakneblował mu paszczę mieczem, wpychając mu jelec między dolne zęby, tak że ostrze sterczało ku górze.

- Będzie tu leżał związany - zawyrokował uroczyście Odin - aż do dnia Ragnaroku i dopiero wtedy łańcuch zeń spadnie. Tutaj w Asgardzie nie możemy go zabić, bo jest to święte miejsce ł nie wolno nam przelewać krwi Asów ani nikogo spokrewnionego z Asami.

Następnie wszyscy Asowie wrócili do wysokich zamków Asgardu i z lekkim sercem ucztowali w Walhalli.

Ale Loki, chociaż ucztował tak wesoło jak inni i spijał wielkie rogi miodu wznosząc toasty na zgubę olbrzymów, ku czci odważnego Tyra o jednej ręce i potężnego Thora budziciela grzmotu, nie mógł darować Asom tego, co uczynili, nie mógł im darować, że strącili Angrbodę w czeluści Helheimu i dali mu jego prawowitą żonę Sigyn, którą porzucił dla olbrzymki.

Ale najstraszliwszym gniewem pałał przeciwko Thorowi, bo ten własnymi rękami związał Fenrira, a pijąc miód z rogu przechwalał się tym, co uczynił, i głosił nienawiść do olbrzymów i tych, którzy im sprzyjali.

Loki nie mówił o tym nic, a nawet śmiechem przyjmował kpiny i obelgi

Thora. Ale wymknął się z sali biesiadnej w ciemną noc dysząc zemstą, snując plany niegodziwych czynów.

Rankiem, kiedy Thor wszedł do swego wielkiego pałacu Bilskirnir, rozbłyskującego od gromów, spotkał swą piękną żonę, Sif, zalaną łzami, z narzuconym na głowę płaszczem. - Co się stało? - zapytał, ciskając oczami błyskawice.

Zanosząc się od płaczu, z oczami opuszczonymi w zawstydzeniu, Sif z wolna

zsunęła płaszcz.

Wtedy Thor zapłakał z wściekłości i smutku, bo zniknęły jej piękne, złote

włosy, a głowę miała tak łysą, jak łyse jest ściernisko po zebraniu plonów.

- Nocą, kiedy spałam, przyszedł złodziej - łkała. - Kiedy obudziłam się rano, nie miałam już ani jednego włosa, ani jednego!

Thor ogromnymi krokami przemierzał Asgard, z oczyma miotającymi błyskawicą, z rudą brodą jeżącą się wściekle i tak ryczał z gniewu, aż nad wzgórzami Midgardu i nad dalekim Jotunheimem przetoczył się piorun.

- Loki, synu Laufey! - grzmiał Thor. - Gdzie jesteś, pomiocie olbrzymów? Tylko tyś jeden mógł to zrobić. Pokażcie mi, gdzie jest ten niegodziwiec, a połamię mu wszystkie kości.

Loki nie opuścił Asgardu, bo nie przypuszczał, że na niego paść może podejrzenie. Wiedział, że Asowie nie dozwolą, żeby ich krewniaka spotkało tu coś złego. Ale kiedy schwycił go Thor, sycząc, że zaniesie złoczyńcę do Jotunheimu i tam rozszarpie na sztuki, wpadł w przerażenie.

- Puść mnie! - błagał. - Wynagrodzę ci, jak zechcesz. Wpadłem w gniew i nie wiedziałem, co czynię.

Ale Thor tylko potrząsał Lokim, aż mu zęby szczękały, i pędził wielkimi krokami przez Asgard, wrzeszcząc:

- Pogruchocę ci wszystkie kości i zmiażdżę cię skałą, abyś nie mógł . popełniać więcej niegodziwości, jeżeli nie wsadzisz z powrotem na głowę Sif wyrwanych włosów, tak aby rosły znowu!

- Zrobię to! Zrobię! - wolał Loki. - Postaw mnie na ziemi i posłuchaj!

Thor nieufnie postawił go na ziemi, ale trzymał go nadal.

- No więc - warczał - jak umieścisz z powrotem na głowie Sif włosy, które jej wyrwałeś?

- Te trzy karły, które ukuły łańcuch Gleipnir... - wołał żywo Loki. – Ci trzej synowie Ivaldego, którzy żyją w Svartalfaheimie, potrafią zrobić nowe włosy nawet jeśli nikt inny nie potrafi. Pójdę do nich, a także zapłacę karę za cały kłopot, jakiego narobiłem. Jeżeli połamiesz mi kości, Sif nigdy nie odzyska swoich włosów, ale jeżeli pozwolisz mi teraz iść do Svartalfaheimu, jest wielce prawdopodobne, że je odzyska. Nie stracisz nic, jeżeli pozwolisz mi spróbować, ale możesz stracić wszystko, jeżeli mi nie pozwolisz.

Wolno myślący Thor zastanawiał się czas jakiś. Ale kiedy wreszcie zrozumiał, odepchnął od siebie Lokego wołając:

- Idź więc do Svartalfaheimu i załatw to najlepiej, jak możesz, z synami Ivaldego. Ale nie łudź się, że mi uciekniesz, jeśli ci się to nie uda. Gdziekolwiek będziesz, znajdę cię!

Loki pozbierał się mrucząc przekleństwa na Thora i wyszedł z Asgardu, kierując się ku ziemi czarnych elfów.

Minął most Bifrost i szedł przez Midgard ku wysokim, samotnym górom, gdzie pod ziemią w mrocznych pieczarach mieszkały karły i ich kuzyni czarne elfy. Wędrował tymi pieczarami przez kręte przejścia i strome schody, aż usłyszał przed sobą brzęk młotów ******ących na kowadła i ujrzał czerwony blask kuźni.

Dotarł w końcu do podziemnego świata pieczar, gdzie pracowały karły, dobywając z ziemi złoto i żelazo, a ze skal drogie kamienie. Robiły potem z tych kruszców piękne miecze, czarki, zbroje i inne cenne przedmioty.

Loki odszukał synów Ivaldego, a kiedy im powiedział, czego chce, mistrz tej sztuki rzemieślniczej, Dvalin, zawołał:

- Przyniesie nam to wielką chwałę wśród Asów! Zabierajmy się żywo do pracy, bracia, i pokażmy, jak wielką jest nasza sztuka!

Karły postawiły więc złoto na ogień i wśród sapania miechów tak żwawo zabrały się do pracy, że strumień iskier wypływał kominem, jak lotne tchnienie wulkanu.

Najpierw mądry Dvalin ukuł oszczep Gungnir w podarku dla Odina. Jest to najlepszy ze wszystkich oszczepów i zawsze trafia do celu.

Potem zrobił okręt Skidbladnir w podarku dla Freya, pana wiatrów. Jest to najdoskonalszy ze wszystkich okrętów, bo może płynąć po ziemi tak samo jak po morzu, a także w powietrzu, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Pomieści wszystkich Asów wraz z ich rumakami, a jednak da się złożyć w ten sposób, że można go nieść jedną ręką albo zawiesić u pasa wojownika..

Na końcu Dvalin uprządł złotą nić, delikatniejszą niż jakakolwiek uprzędzona na kołowrotku śmiertelnych. Utkał z niej nowe włosy dla Sif.

- Jeśli położy się je na głowie - pouczył Lokego - będą rosnąć jak prawdziwe włosy. I tak je zaczarowałem, że nie można ich będzie już nigdy wyrwać siłą ani skraść podstępem.

Loki był zachwycony i przekonany, że teraz już mu nie grozi zemsta Thora ani gniew Asów.

- Jesteś największy ze wszystkich kowali - powiedział Dvalinowi. - Ani w Midgardzie, ani w Asgardzie, ani nawet lulaj czy wśród czarnych elfów me ma nikogo, kto potrafiłby zrobić takie przemyślne, cudowne dary dla Asów!

Otóż zdarzyło się, że słowa te posłyszał inny kowal, imieniem Brokki, i zerwał się w wielkim gniewie.

- To nieprawda! - wrzeszczał. - Mój brat Sindri jest o wiele lepszym kowalem niż Dvalin. Daję w zakład moją głowę!

- Przyjmuję zakład! - zawołał oburzony Loki. - Moja głowa przeciw twojej, że Sindri nie zrobi dla Asów trzech podarków bardziej niezwykłych i cudownych niż dary Dvalina!

- Zgoda! - ze złym uśmiechem odparł Brokki. - Dziś przed wieczorem zetnę ci głowę. Muszę poprosić Sindrego, żeby wykuł mi w tym celu specjalny oręż.

Następnie Brokki poprowadził ich do kuźni Sindrego, a kiedy karzeł kowal posłyszał o zakładzie, uśmiechnął się szyderczo i pokiwał głową.

- O tak! - zawołał. - Zrobię coś lepszego, niż kiedykolwiek zrobił Dvalin, syn Ivaldego. Gungnir, Skidbladnir i włosy dla Sif! Ba, poczekajcie, aż zobaczycie moje dary dla Asów!

Stopił swoje kruszce i rzucił na nie czary. A potem przyłożył do ognia miechy ze świńskiej skóry i kazał Brokkemu dąć w nie co sił, dopóki nie wróci.

- Dmuchaj mocno - pouczał brata - i nie ustawaj ani na chwilę... nawet aby przetrzeć sobie czoło... nawet by odetchnąć głębiej. Bo jeżeli przestaniesz dmuchać choć przez chwilę, uszkodzisz to, co leży na ogniu.

Potem wyszedł do innej pieczary, Brokki dął w miechy, a Loki ze złym błyskiem w oczach wymknął się cichcem z kuźni w przeciwnym kierunku.

Wkrótce, kiedy Brokki zajęty był przy miechach, do kuźni wpadł giez i uciął go w rękę, aż krew popłynęła. Ale Brokki nie przerwał pracy, aby go odpędzić.

W parę minut później przyszedł Sindri i wyciągnął z ognia odyńca ze złotą szczeciną i grzywą z połyskliwego złota.

- Dobrze - powiedział, - Gullinborsti jest gotów. A teraz znowu dmij w miechy, bracie, i nie ustawaj ani na moment, żeby się nie zniszczyło następne dzieło.

Mówiąc to umieścił nad ogniskiem więcej złota i znowu wyszedł z kuźni. Wkrótce, gdy Brokki ziewał się potem przy miechach, giez przyleciał znowu i uciął go w kark tak mocno, aż krew popłynęła. Ale Brokki nie przerwał pracy, żeby go odpędzić.

Sindri przyszedł w parę minut później i wyciągnął z ognia lśniący pierścień.

- Dobrze - powiedział. - Draupnir jest gotów. A teraz znowu dmuchaj w miechy i nie przerywaj ani na chwilę żeby nie zepsuć mojego ostatniego i największego dzieła.

Mówiąc to położył ogromną porcję żelaza na ogniu i znowu wyszedł z kuźni.

Wkrótce, kiedy Brokki pracował przy miechach, giez ponownie nadleciał i uciął go w powiekę, aż krew się puściła. Wtedy Brokki chwycił gza, odrzucił go od siebie i wytarł krew z powieki. Miechy na chwilkę spłaszczyły się, ale już w moment później Brokki pracował przy nich równie pilnie jak przedtem.

Sindri powrócił i wyciągnął z ognia wielki żelazny młot.

- Niestety - stwierdził. - Mjollnir o mało nie został zepsuty. Popatrz, ma trochę za krótki trzonek. Ale myślę, że mimo to wygram zakład, bracie Brokki. Pospiesz do Asgardu z naszymi darami, niechaj je Asowie ocenią.

Loki był już w tym czasie w kuźni we własnej swej postaci i spoglądał z pogardą na podarunki Brokkego, chociaż zaczynał się właściwie niepokoić, które dary Asowie uznają za lepsze. Wyruszył jednakże do Asgardu z Dvalinem i Brokkim, a kiedy się tam znaleźli, zgromadzili się Asowie i Loki wyjaśnił obecność karłów opowiadając o zakładzie.

Wtedy Odin, Thor i Frey zasiedli na krzesłach sędziów, a Loki i Dvalin stanęli przed nimi.

Najpierw Thor wziął włosy i wsadził je na głowę Sif. Natychmiast zaczęły

rosnąć, jakby tam zawsze były, a Sif potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, jak uśmiecha się promienna ziemia, kiedy po mroźnej, jałowej zimie powraca lato.

Potem Loki wręczył Odinowi oszczep Gungnir, wyjaśniając, że zawsze trafia do celu i nie powstrzyma jego lotu nic, co stanęłoby mu na drodze. A na końcu dał Skidbladnir Freyowi, mówiąc mu, że skoro się tylko rozwinie żagiel, okręt przy sprzyjającym powiewie pomknie po morzu i lądzie, a po skończonej podróży można go złożyć jak chusteczkę.

Trzej Asowie byli pełni podziwu i Odin rzekł:

- Karle Brokki, będzie ci naprawdę trudno prześcignąć te dary, bo nigdy przedtem nie widziałem nic podobnego.

Brokki jednakże wystąpił naprzód, kłaniając się z pewnością siebie i przede wszystkim ofiarował Odinowi pierścień Draupnir.

- Ten dar, panie mój, zapewni ci wielkie bogactwo - powiedział. - Pilnuj dobrze tego pierścienia, bo co dziewiątą noc zsuwa się z niego osiem pierścieni takiej samej wartości.

Potem dal Freyowi odyńca Gullinborsti, mówiąc:

- Ten dar, panie mój, pozwoli ci poruszać się z wielką szybkością. Pilnuj dobrze tego odyńca, bo mknie przez powietrze czy wodę prędzej niż koń. Co więcej, jego grzywa i szczecina rzucają taki blask, że nigdy nie zgubisz drogi, chociażbyś jechał przez najgłębsze ciemności samego Niflheimu.

Na końcu dał Thorowi młot Mjollnir i powiedział:

- Ten dar, panie mój, uzbroi cię w wielką siłę. Pilnuj dobrze tego miota, bo cię nigdy nie zawiedzie. Możesz nim walić, jak chcesz mocno, i skruszyć wszystko, w co uderzysz. A jeżeli rzucisz nim w coś, trafi w to i powróci do twojej ręki, choćbyś go rzucił bardzo daleko. A jednak jest tak mały, że możesz nosić go przy pasie. Ale nie chcę taić, że popełniłem jeden błąd: młot ma trochę przykrótki trzonek.

~Chwilę trzej Asowie omawiali między sobą zalety tych darów, po czym Odin wydał wyrok.

- Uważamy - powiedział - że młot Mjollnir jest najcenniejszy z tych wszystkich rzeczy, ponieważ jest najlepszym naszym orężem w walce z olbrzymami, naszymi śmiertelnymi wrogami. Toteż wydajemy następujący wyrok: Karzeł Brokki wygrał zakład, a Loki musi oddać głowę.

- Jeżeli chcesz mieć moją głowę, musisz ją wziąć! - zawołał Loki w zuchwalstwie rozpaczy i w jednej chwili był już bardzo daleko, idąc przez powietrze w swoich butach wielkiego pędu.

- Sprowadź? go tobie! - wrzasnął Thor i natychmiast wskoczył na swój wóz zaprzężony w dwa kozły Szczerbatego i Wyszczerbionego i już mknął przez Midgard w potężnej, czarnej chmurze burzowej. Wkrótce był z powrotem i wyrzucił Lokego z wozu na kamienną posadzkę Walhalli.

- Oto jest! - huknął, a grzmot przetoczył się w oddali. - Teraz, karle Brokki, możesz wymierzyć mu sprawiedliwość.

Brokki natychmiast wyciągnął ostry topór i z radosnym uśmiechem zbliżał się do swej ofiary.

- Chwileczkę! - zawołał Loki i karzeł zatrzymał się. - Gotów jestem przyznać, że wygrałeś zakład, a moja głowa jest fantem. Ale czy nie zgodziłbyś się, abym ją wykupił od ciebie? Wolałbym to uczynić, nim ją zetniesz, bo potem niewielką będzie miała dla mnie wartość.

- Nie! - krzyknął Brokki. - Nie możesz mi nic ofiarować, co miałoby dla mnie wartość! W Svartalfaheimie mamy o wiele więcej cennych pierścieni, złota i oręża, niż posiadacie wy, Asowie, choćby do tego dodać wszystkie bogactwa Midgardu i Jotunheimu. A o nic więcej my, karły, nie dbamy... z wyjątkiem zemsty. Ten giez, który mnie uciął, gdy dmuchałem w miechy; bardzo był do ciebie podobny, podstępny Loki. Ale tym razem twoja chytrość na nic ci się nie przyda.

- Tak, przyznaję, że przegrałem - westchnął Loki. - Więc jeśli nie masz zamiaru oszczędzić mej głowy, musisz przyjść i odciąć ją... Ale z pewnością przypominasz sobie, że tylko głowę stawiałem w zakład. Ona należy do ciebie, to jasne, ale szyja jest moją własnością. Musisz więc ucinając mi głowę być bardzo ostrożny, abyś nie tknął szyi, bo każdy jej kawałeczek należy do mnie i zabraniam ci jej tknąć... A oczywiście, kiedy stawiałem w zakład moją głowę, miałem na myśli ją całą, musisz więc odciąć ją w jednym kawałku i nic nie pozostawić.

Zapanowała chwila ciszy, a potem potężny wybuch śmiechu wstrząsnął Walhallą. Brokki stal wyma****ąc mieczem, a minę miał bardzo głupią.

- A więc nie obetnę ci głowy - powiedział w końcu. - Ale żeby cię ostrzec przed chełpieniem się w przyszłości, zeszyję ci wargi. Z pewnością szlachetni Asowie zgodzą się ze mną. że mówisz o wiele za dużo, więc trochę ciszy się przyda.

Loki przystał na to, gdyż by! to drobiazg w porównaniu z utratą głowy.

- Jeżeli w szyciu jesteś tak biegły, jak w sztuce kowalskiej - powiedział - zrobisz taki szew, że z dumą będę go obnosić na twarzy.

Brokki zabrał się do dzieła, ale stwierdził, że jego miecz jest zbyt tępy i niezręczny, aby dziurawić nim ciało jednego z Asów.

- Ach, chciałbym mieć tu szydło mego brata! - zawołał.

Nie zdążył domówić tych słów, gdy nagle pojawiło się szydło Sindrego, przeszyło wargi Lokego i Brokki bez żadnej trudności porobił w nich dziurki i zasznurował je rzemieniem.

A potem wszyscy Asowie wyśmiewali się z Lokego, który stał niemy, nie mogąc im odpowiedzieć zwykłymi sobie żarcikami.

- Wychyl róg miodu z nami, Loki! - drażnili go. - Śpiewaj nam, Loki, śpiewaj podniecającą pieśń o miłości lub wojnie. Opowiadaj nam historię jakiegoś swego zwycięstwa nad wrogiem.

Loki znosił te szyderstwa ze spuszczonymi oczyma, a kiedy Asowie znudzili się tą zabawą i dwa karły odeszły z Asgardu, udał się szybko do swego pałacu i wyciągnął rzemień.

Ale od tej pory jego wargi szpeciły blizny i nierówności i jego uśmiech stał się zły, gdy dawniej bywał tylko chytry.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

FREYJA OBLUBIENICA

 

Frey i Freyja, Vanowie, dzieci Njorda i Skadi, dorastali szczęśliwie w Asgardzie, on najchętniej przebywał wśród jasnych elfów, ona wśród młodzieży Midgardu - młodzieńców i dziewcząt, którzy po raz pierwszy poznawali radości i smutki miłości. Freyja znała zarówno owe smutki, jak i radości, ponieważ była poślubiona pięknemu Odowi, którego wiernie kochała. Przebywali w dworzyszczach i ogrodach Asgardu, a ich dom nazywał się Folkvang. Mieszkali lam niektórzy bohaterowie Midgardu, polegli w bitwie, bo Odin pozwolił Freyji wybierać spośród wojowników, przyprowadzonych przez walkirie, tych mężów, których chciała mieć w swoich posiadłościach.

Freyja i Od żyli długi czas szczęśliwie w swoim zamku i mieli dwie urocze, zachwycające jak klejnoty, córki, które znajdowały radość we wszystkim, co piękne.

Jednak na Freyję spadł wielki smutek, tym większy, że wyniknął z jej własnej winy, chociaż nigdy by nie przypuściła, że upodobanie do klejnotów może popsuć szczęście małżeńskie.

Zdarzyło się raz, że Freyja wędrowała przez Midgard i przez Alfaheim, w którym rządził jej brat Frey, i doszła do granicy Svartalfaheimu, gdzie mieszkały czarne elfy.

Dvalin i jego trzej bracia zastawili tam na nią pułapkę. Siedzieli w swojej kuźni przy wejściu do obszernej pieczary i robili najcudowniejszy naszyjnik ze złota, jaki kiedykolwiek widziano. Nazywał się Brisingamen, czyli naszyjnik Brisingów.

Freyja przystanęła, zobaczywszy karły, a piękno naszyjnika wzbudziło w niej zachwyt. Przyglądała się ich pracy, dopóki nie ukończyli naszyjnika.

- Czy sprzedacie mi ten naszyjnik za dużą ilość srebra? - spytała. - Bo doprawdy nigdy nie widziałam ładniejszego i nie mogę bez niego żyć.

- Nie - odpowiedziały karły. - Za wszystko srebro ziemi nie sprzedamy naszyjnika Brisingów.

- Czy sprzedacie mi go za dużą ilość złota? - spytała Freyja.

- Nie - odpowiedziały karły. - Nawet za wszystko złoto świata go nie sprzedamy.

- Czy jest na świecie taki skarb, za który oddalibyście mi ten naszyjnik? - spytała Freyja. - Bo odkąd ujrzałam ten klejnot, nie mogę żyć bez niego.

- O tak - odpowiedziały karły. - Jest taki skarb na świecie, za który oddalibyśmy Brisingamen. Ale musisz zapłacić każdemu z nas osobno. Tym skarbem jest twoja miłość. Bądź żoną każdego z nas przez dzień i przez noc - bo na tak krótki okres zawierają małżeństwo karły Svartalfaheimu - a wtedy Brisingamen będzie twój.

A Freyja, w swym szaleństwie niepomna na nic, myślała tylko o blasku i lśnieniu najpiękniejszej ozdoby świata, naszyjnika Brisingów wspanialszego od wszystkich innych. Znikł z jej pamięci Od, jej mąż, dwie urocze córeczki, zapomniała, że jest królową wśród Asów.

- Dobrze - odpowiedziała jak we śnie - za Brisingamen mogę być żoną nawet takich jak wy.

Tak więc w dalekim Svartalfaheimie cztery karły zawierały małżeństwo z Freyją, a nikt z Asów nie wiedział o tym - nikt z wyjątkiem niegodziwca Lokego, bo on jeden zawsze wiedział, gdzie krzewi się zło.

Kiedy Freyja powróciła do Asgardu i zamieszkała ponownie w pałacu w Folkvang, wstydziła się swego postępku i ukryła naszyjnik Brisingów przed oczyma wszystkich. Ale gdy była sama w swej alkowie, do której nie mógł wejść nikt nie proszony, wyjmowała go i poiła oczy iskrzącym blaskiem.

Loki poszedł do Oda i powiedział mu, co zrobiła Freyja. Od nie chciał mu wierzyć i wstydził się nawet wspomnieć żonie o tym, co mówił mu Loki.

- Nie wierzę nawet, że ma naszyjnik Brisingów - zakończył rozmowę Od. - Ale jeżeli ma i wykradniesz go od niej, i pokażesz mi, uwierzę twojej opowieści i serce mi pęknie.

- Byłoby bardzo trudno go ukraść - bronił się Loki. - Wiesz, jak szczelnie wpasowane są drzwi komnaty Freyji i jak mocno je zamyka od wewnątrz.

- Jeżeli nie potrafisz dowieść prawdy tej historii w jedyny sposób, na jaki się zgadzam - zawołał Od - będę wiedział, że to kłamstwo, i Thor skruszy cię na miazgę swoim młotem Mjollnirem.

Loki musiał wobec tego ukraść naszyjnik. Przyszedł nocą do komnaty Freyji, ale drzwi były szczelnie zamknięte i mimo swej przebiegłości nie potrafił ich otworzyć. Zamienił się więc w muchę i fruwał dokoła zamka i zawiasów, ale nigdzie nie mógł znaleźć szpareczki. W końcu, blisko zwieńczenia drzwi, znalazł maleńką dziurkę, niewiele większą od tej, jaką robi igła. Z największą trudnością udało mu się przez nią przecisnąć. Rozejrzał się bacznie, czy nikt nie czuwa w komnacie, ale podobnie jak w całym pałacu, królował tu sen.

Loki podszedł do łoża Freyji. Spała, mając na szyi naszyjnik Brisingów. Spostrzegł, że leży na zapięciu klejnotów, więc nie mógłby go rozpiąć.

Przedzierzgnął się w pchłę i ugryzł Freyję w policzek. Na wpół obudzona obróciła się i znowu zasnęła. Gdy tylko Loki posłyszał jej spokojny oddech, wrócił do swej naturalnej postaci, rozpiął zameczek i ściągnął naszyjnik. Otworzył drzwi i spokojnie wyszedł.

Udał się wprost do Oda, pokazał mu naszyjnik i opowiedział dokładnie, co zrobił.

W gorzkim smutku Od cisnął naszyjnik na ziemię, opuścił Asgard i szedł, gdzie go oczy poniosły.

Freyja obudziła się rano, zobaczyła, że naszyjnik zginął, a drzwi są otwarte, i domyśliła się, że wykryto jej tajemnicę. Zanosząc się od płaczu posłała po męża, chcąc mu wszystko wyznać i błagać o przebaczenie, ale Oda nie było.

Wtedy wyznała to Odinowi.

- Nie zaznam chwili spokoju - łkała - dopóki nie znajdę mego ukochanego Oda i nie wyproszę u niego przebaczenia za tę wielką krzywdę, jaką mu wyrządziłam. Szukać go będę po całym świecie, póki nie znajdę.

- Stanie się tak, jak mówisz - powiedział uroczyście Odin. - Wtedy zło, które popełniłaś, żeby zdobyć złotą ozdobę, zostanie ci wybaczone. Ale rozkazuję ci nosić zawsze naszyjnik, abyś pamiętała o tym, co zaszło.

- Nie mam już tego przeklętego świecidełka - łkała Freyja. - Złodziej, który wszedł do mojej komnaty, zabrał je, jak już ci mówiłam.

- Tylko Loki mógł być tym złodziejem - stwierdził Odin. Wezwał swego syna Heimdalla, strażnika Asgardu, i zapytał go, czy nie widział Lokego.

- Owszem - odpowiedział Heimdall. - Syn Laufey przeszedł przez Bifrost wczesnym rankiem, wkrótce potem, jak Od opuścił Asgard. Oda teraz nie widzę, ale syn Laufey ukrywa się pod postacią foki koło skały Singastein.

- Idź więc tam - rozkazał Odin - i zabierz mu naszyjnik, zwany Brisingamen, zrobiony niedawno przez czarne elfy w Svartalfaheimie. Przynieś go, zapnij na szyi Freyji i pilnuj, żeby go jej znów nie zabrał Loki ani nikt inny.

Heimdall szybki jak światło pomknął spełnić zlecenie, a kiedy znalazł się w pobliżu skały Singastein, zawołał głośno:

- Loki, synu Laufey, stań przede mną w swojej prawdziwej postaci. Wiem, gdzie się ukrywasz i w co się przemieniłeś. Wyjdź, mówię, albowiem przynoszę ci rozkaz Odina, pana Asów.

Foka - Loki ukryła się głębiej pod skałą, śmiejąc się do siebie.

Krótko trwał ten śmiech, bo Heimdall również przemienił się w fokę i popłynął szybko przez zieloną wodę ku Lokemu. Pomiędzy dwiema fokami rozgorzała zacięta walka, ale w końcu Heimdall zwyciężył i poprowadził do Asgardu pokonanego. Loki wracał pod własną postacią, miał na sobie naszyjnik i był wściekły.

Freyja zawiesiła sobie naszyjnik Brisingów i poszła z płaczem w świat szukać Oda. Wędrowała z kraju do kraju, a Izy padające z jej oczu zamieniały się w krople złota.

Przez długi czas nie wracała do Asgardu i jej brat, Frey, niepokoił się bardzo, czy nie stało jej się co złego. Wyrzucał Odinowi, że posłał ją na wędrówkę, bo Odin mógł sam odnaleźć Oda i sprowadzić go z powrotem. Ale wolą ojca bogów było, żeby Freyja wędrowała przez świat, ucząc ludzi, jak należy kochać.

W końcu Frey nie mógł już tego dłużej znosić. Pewnego dnia, kiedy Odin udał się do źródła Mimira, żeby tam zasięgnąć mądrości, zasiadł ukradkiem na wysokim tronie Hlidskjalf, aby popatrzeć na świat, co wolno było czynić tylko Odinowi.

Nie zobaczył Freyji - ale jego wzrok przykuła jasność na dalekiej północy. Patrzał długo i bacznie i zobaczył Gerd, córkę olbrzyma Gymira, najpiękniejszą ze wszystkich cór olbrzymów szronu. Powietrze wokół niej lśniło, gdy szła, światło zdawało się spływać z jej ramion. Potem nagle zniknęła w lodowym pałacu swojego ojca. a Freyowi zdawało się, że zgasł cały blask świata.

Smutny, zszedł wolno z Hlidskjalfu, ukarany za zuchwalstwo, jakie okazał zasiadając na tronie Odina. Wróciwszy do pałacu nie rzekł ani słowa, nie jadł, nie pił, nie spał. Nikt nie odważał się odzywać do niego, tak dzikie było jego spojrzenie.

Wtedy jego ojciec, Njord, wezwał Skirnira, mądrego, wiernego towarzysza Freya i poprosił go, aby wykrył, co się stało.

Skirnir udał się do Freya, który siedział samotnie, zatopiony w smutku, i tak do niego przemówił:

- Powiedz mi, wielki Freyu, wodzu Asów, dlaczego całymi dniami siedzisz samotnie w swoim domostwie?

- Jak mogę się podzielić z tobą brzemieniem mego smutku? Słońce wschodzi codziennie, ale nie przynosi mi radości.

- Czyż zmartwienie twoje jest tak wielkie, że nie możesz się z niego zwierzyć przyjacielowi? - zapytał Skirnir. - Czyż zapomniałeś, jak bliscy sobie byliśmy kiedyś, chłopcy dorastający razem? Czy nie ufasz mi więcej?

Wzruszyły Freya te słowa i opowiedział Skirnirowi, co go trapi.

- W Gymirsgardzie ujrzałem przechadzającą się dziewczynę i pokochałem ją - zakończył. - Nawet niebiosa lśnią jaśniej, kiedy podniesie piękne ramiona. Jest mi droższa, niż kiedykolwiek była droga dziewczyna mężczyźnie. Ale Asom i Vanom na pewno nie spodoba się moja miłość, bo ona należy do rasy olbrzymów.

Ale Skirnir powiedział:

- Daj mi swego rączego konia i magiczny miecz, który przecina wszystko, czego jego ostrze dotknie, a zdobędę ją dla ciebie.

- Dam ci oczywiście mego konia - odpowiedział Frey - a także mój czarodziejski miecz, który sam walczy, jeżeli ten, kto go trzyma, jest odważny.

Skirnir wziął miecz w dłoń, skoczył na grzbiet rumaka przyjaciela i wyruszył do Jotunheimu.

- Pędź szybko, dobry koniu! - wołał. - Drogi są ciemne, a my musimy przejechać przez spowite mgłą góry i znaleźć się w kraju olbrzymów szronu, ale dojedziemy tam bezpiecznie, jeżeli nie spotkamy trolli.

W końcu dotarli do zamku Gymira i tutaj Skirnir zobaczył pasterza siedzącego na zboczu góry.

- Pasterzu, który siedzisz na skałach i widzisz wszystkie drogi! - zawołał. - Powiedz mi, jakim sposobem mógłbym porozumieć się i Gerd, piękną córką wielkiego Gymira.

- Czyś oszalał? - wrzasnął pasterz. - A może już jesteś duchem? Nigdy śmiertelnik nie zdobędzie prawa do rozmowy z dziewiczą córką Gymira.

- Nie możemy zawrócić - odpowiedział Skirnir. - Choćby największe czekały nas niebezpieczeństwa, musimy ruszyć w drogę. Umrę wtedy, kiedy mi śmierć pisana, a tylko Norny wiedzą, którego dnia to nastąpi.

Siedząca w zamku Gerd posłyszała tętent kopyt końskich, kiedy Skirnir przesadził mur i wjechał na dziedziniec.

- Co to jest? - zapytała. - Zdaje się, że ziemia drży i cały zamek się chwieje.

- Mężczyzna na ogromnym rumaku skoczył przez mur na dziedziniec, a teraz puścił konia wolno na trawę.

- Idź, zaproś go do sali - zawołała Gerd - i podaj mu pitny miód... Ale mam przeczucie, że to ten przybysz, o którym mówi przepowiednia, że przez niego przyjdzie, śmierć na mego kochanego brata, Belego.

W wielkiej sali Skirnir skłonił się nisko, gdy na spotkanie mu wyszła Gerd z rogiem miodu w ręku.

- Który to z synów Asów czy też mądrych Vanów stoi przede mną? - zapytała. - I jakim sposobem przeskoczyłeś mur, który otacza zamek mego ojca?

- Nie jestem Asem ani mądrym Vanem, ani nawet elfem - odpowiedział Skirnir.- Chociaż rzeczywiście przeskoczyłem ten mur, aby zobaczyć się z tobą. Ale spójrz, mam tutaj jedenaście szczerozłotych jabłek. Ofiaruję je tobie, piękna, aby zjednać sobie twoje względy, abyś zechciała nazwać Freya, pana Vanów, najbardziej umiłowanym spośród wszystkich żywych istot.

- Nie wezmę twoich jabłek jako zapłaty za moją miłość - odparła Gerd. - Nigdy też nie nazwę Freya mężem ani on mnie żoną.

- Spójrz na ten miecz! - zawołał Skirnir wyciągając magiczny oręż Freya. - Mógłbym ściąć ci głowę za jednym zamachem, gdybyś nie zechciała udać się ze mną do Freya i być jego ukochaną.

- Nigdy nie zniosę, żeby mnie zmuszano do miłości - powiedziała Gerd. - Jednak myślę, że stal błyśnie i spłynie krwią, jeżeli spotkasz któregoś z moich krewnych.

- Spojrzyj raz jeszcze na ten miecz - rzekł Skirnir cichym, przejmującym głosem. - Spojrzyj i zauważ, jak jest naznaczony tajemniczymi znakami runicznego pisma, Są tam czary, które sprowadzą na ciebie przekleństwo, jeżeli nie odwzajemnisz szczerej miłości Freya. Jeżeli rzucę na ciebie czar, demony będą cię dręczyć co dnia, nawet tutaj w Jotunheimie. Albo nie będziesz miała wcale męża, albo trzygłowy troll zostanie twoim panem, o tak, Hrimgriamir, potwór, mieszkający w Dolinie Trupów, będzie cię miał za żonę. Duszę twą porazi smutek, usychać będziesz w żalu, jak usycha teraz Frey. Gniew Thora zwróci się przeciw tobie, a sam Frey cię znienawidzi. Patrz, odciskam na tobie znak runiczny i miłość napełni twe serce, ale miłość cię zniszczy, jeżeli nie zlitujesz się nad Freyem.

A wtedy gniew wygasł w oczach Gerd i nagle zalśniła w nich czułość.

- Patrz - szepnęła. - Wychylam ten puchar za zdrowie Freya. Nigdy nie myślałam, że pokocham któregoś z Vanów... a teraz nagle czuję, że go pokochałam.

- Odpowiedz mi jeszcze na jedno, nim wrócę do Asgardu - rzekł Skirnir. - Gdzie i kiedy spotkasz się ze wspaniałym synem Njorda?

- W lesie, nazwanym Barri, niskopiennym lasku, który on dobrze zna - odpowiedziała Gerd. - Tam będę czekać na niego trzeciej nocy od dziś i tam możemy zostać zaślubieni.

Wtedy Skirnir skoczył na konia i bódł go ostrogą, by pędził do Asgardu, gdzie Frey czekał na niego niecierpliwie.

- Powiedz mi szybko, Skirnirze - domagał się Frey - powiedz mi, nim rozsiodłasz konia, nim dotkniesz stopą ziemi, jak ci się powiodło w Jotunheimie? Jak przyjęła piękna Gerd moją miłość?

- Barri to nazwa spokojnego lasku, znanego dobrze wam obojgu - powiedział spokojnie Skirnir. - Tam, trzeciej nocy od dnia dzisiejszego, Gerd czekać będzie ukochanego, tam zostanie żoną Freya, dostojnego syna Njorda.

- Ach! - westchnął Frey z rozjaśnionymi szczęściem oczyma. - Ale czekać jedną noc to długo, dwie noce - jeszcze dłużej, jakże zdołam czekać trzy noce! Nieraz miesiąc wydawał mi się krótszy niż teraz choćby jedna noc czekania!

Jednak nie kończące się noce minęły we właściwym czasie i Frey poszedł spotkać swą ukochaną w lesie Barri.

W drodze ujrzał czekającego na niego olbrzyma Beli,

- Póki tchu we mnie, nie poślubisz mojej siostry Gerd! - ryknął Beli. - A teraz umrzesz, ponieważ, jak widzę, nie masz miecza.

Wtedy Frey pożałował, że nie ma najostrzejszego miecza, który dal Skirnirowi. Jednakże wtedy nie odczuwał jeszcze jego braku tak bardzo jak później w dzień Ragnaroku, kiedy to ruszyli na niego synowie Muspell. Beli zamachnął się swą straszliwą maczugą nad głową Freya, ten pochylił się, aby uniknąć ciosu, podniósł z ziemi róg jelenia i dźgnął nim olbrzyma w serce.

Potem ruszył dalej w drogę do lasu Barri, gdzie spotkała go Gerd i ujrzawszy pokochała.

Zeszli się tam Asowie i Vanowie na zaślubiny i przyszła Freyja opierając się na ramieniu dobrego Oda, bo go w końcu odnalazła i wybaczył jej, że uległa przebiegłości i czarom czterech karłów.

W zaklętym lasku panowała radość i wesele, gdy świętowano w tę ciepłą letnią noc, gdy słowik zawodził w gąszczach, a na pobliskim jeziorze słychać było tajemnicze śpiewy łabędzich chórów.

A kiedy gwiazdy zbladły, wszyscy położyli się, by spać wśród kwiatów i wonnej trawy, i krótkotrwała ciemność okryła ich jak miękki płaszcz.

Ale w ciemności czaiło się zło.

Nadszedł ranek, Thor zerwał się na równe nogi z okrzykiem wściekłości i w mgnieniu oka rozbudzili się inni Asowie.

- Zginął gdzieś mój młot Mjollnirj postrach olbrzymów - ryczał. - Kiedy kładłem się spać, leżał u mego boku, miałem go pod ręką. Jakiś przebiegły złodziej skradł mi go w ciemności!

Przywołali Lokego, trochę go podejrzewając, a trochę szukając u niego pomocy.

- Owszem, pomogę wam wykryć, kto skradł młot Thora - zapewnił ich Loki. - Alę tylko wtedy, jeżeli Freyja pożyczy mi swego płaszcza z piór. Bez niego nie będę mógł odnaleźć młota.

- Będziesz miał mój płaszcz z piór - odpowiedziała Freyja. - Pożyczyłabym ci go, nawet gdyby był zrobiony ze srebra i złota, na tak długo, póki byś nie odnalazł młota Thorowi.

Loki więc owinął się w płaszcz z piór i pofrunął do Jolunheimu. Dotarł do Thrymheimu, do krainy zgiełku, i tutaj znalazł Thryma, króla olbrzymów zgiełku. Siedział na zboczu góry, splatając złote smycze dla swoich chartów i robiąc przybranie na łby swoich koni.

- Pozdrawiam cię, Loki, synu Laufey! - zawołał. - Co słychać u Asów? Co słychać u elfów? Dlaczego przybyłeś sam do Jotunheimu? A Loki odpowiedział pokornie:

- Źle dzieje się u Asów. Źle dzieje się u elfów. Zginął młot Thora i przysłali mnie, żebym go szukał. Powiedz mi, gdzie go schowałeś! Thrym, pan olbrzymów, zaśmiał się głośno.

- Tak, schowałem miecz Gromowładnego! - zawołał. - Ukryłem go osiem mil pod ziemią. Nikt go nie znajdzie, a ja go nie zwrócę, dopóki Asowie nie przyślą mi pięknej Freyji, aby została moją żoną.

Odfrunął z powrotem Loki, płaszcz z piór trzepotał na wietrze. Opuścił Jotunheim i przyleciał do Asgardu. U bramy spotkał go Thor, a pierwsze jego słowa brzmiały:

- Jakie nowiny przynosisz mi z nieba? Powiedz szybko, czy znalazłeś mój młot?

- Mam dla ciebie dobre wieści - odpowiedział Loki. - Thrym, olbrzym zgiełku, ma twój miecz. Schował go osiem mil pod ziemią, tam gdzie go nikt nie odnajdzie. Ale zwróci go, jeżeli przyprowadzisz do niego Freyję, żeby była mu żoną.

Rozgorączkowany pragnieniem odzyskania Mjollnira, Thor nie zastanawiał się nad niczym, ale popędził do pałacu Freyji i wpadł do jej komnaty, wołając:

- Przygotuj się, Freyjo! Bierz swój welon ślubny i chodź ze mną do Jotunheimu, bo olbrzym Thrym ma być twoim mężem.

Freyja z wściekłością zerwała się na nogi, a zrobiła to tak gwałtownie, że naszyjnik Brisingów, który miała na szyi, pękł i spadł na ziemię.

- Oszalałeś, Thorze! - wrzasnęła. - A może chcesz mnie obrazić, mówiąc, że chętnie opuściłabym Oda, mojego drogiego pana, aby zostać oblubienicą olbrzyma?

Wówczas Thor zwiesił w zawstydzeniu swoją olbrzymią głowę i opowiedział Freyji, co zaszło. Udała się więc z nim razem na radę Asów, na którą przybyli wszyscy, chcąc zdecydować, jak odzyskać młot Thora, będący najpewniejszą obroną Asgardu przeciw olbrzymom.

W końcu nie chytry Loki, ale dalekowzroczny Heimdall wymyślił plan.

- Poślijmy fałszywą Freyję jako żonę dla Thryma - zaproponował. - Zasłońmy twarz Thora welonem panny młodej, zawieśmy naszyjnik Brisingów na jego szyi a broszę przypnijmy na piersi. Jeśli u jego pasa wisieć będą klucze, suknia kobieca sięgać będzie za kolana, a kaptur zakryje mu głowę, wtedy olbrzym pomyśli, że to naprawdę Freyja - a potem już będzie za późno.

Asowie przyklasnęli temu pomysłowi, ale Thor był wściekły.

- Jeżeli pozwolę, by zarzucono mi na głowę welon panny młodej - zawołał - i jeżeli przebiorę się za kobietę, Asowie już zawsze będą mi dokuczać !

- Nie mów tak, wielki Thorze - powiedział Loki z błyskiem w oczach. - Lepiej pomyśl, że jeżeli nie dostaniesz z powrotem swego młota, wkrótce już olbrzymi zamieszkają w Asgardzie.

Wobec tego Thor zgodził się postąpić tak, jak radził Heimdall. W chwilę później miał już na głowie welon ślubny, Brisingamen wisiał na jego szyi, klucze brzęczały mu u pasa, suknia spływała za kolana, brosze błyszczały na sukni, a głowę zakrywał kaptur.

Wtedy Loki zawołał:

- Thorze, pójdę z tobą jako twoja drużka. Pojedziemy razem do Jotunheimu.

Loki przebrał się w kobiecą suknię, zarzucił welon na twarz, nasunął kaptur. Wyprowadzono wóz Thora i zaprzężono do niego Szczerbatego i Wyszczerbionego. Fałszywa Freyja z fałszywą drużką wsiadła do wozu, ujęła lejce i popędziła przez Midgard do Jotunheimu, aż kamienie pryskały spod kół, a iskry, jak błyskawice, sypały się spod kamieni.

Kiedy olbrzym Thrym zobaczył zbliżający się do Thrymheimu zaprzęg, w którym siedziały dwie zawoalowane postacie, zawołał:

- Powstańcie szybko, wszyscy moi olbrzymi, i szykujcie się. Oto zbliża się Freyja, córka Njorda, pana Vanów, ażeby zostać moją żoną. W7 oborach moich pełno jest krów o złotych rogach i czarnych wołów bez najmniejszej skazy, “bydła, które raduje oczy olbrzymów. Mam w moim zamku bogactwa i klejnoty, brakowało mi tylko pięknej Freyji.

Witano więc w Thrymheimie pannę młodą i jej drużkę i wyprawiono wielką ucztę w ogromnej sali zamkowej.

Ale kiedy panna młoda zjadła całego wołu, osiem łososi i wszystkie przysmaki, przygotowane dla dam, a oprócz tego wypiła trzy beczki miodu, Thrym popatrzył na nią podejrzliwym wzrokiem i zawołał:.

- Z pewnością żadna panna młoda nic była nigdy tak głodna! Nigdy nie widziałem, żeby dziewczyna brała tyle do ust albo piła takie ilości miodu.

Panna młoda nie wiedziała, co na to odrzec, ale na szczęście jej drużka była bystra i od razu znalazła odpowiedź.

- Freyja nie jadła nic od ośmiu dni! - zawołał Loki cienkim głosem. - Tak bardzo pragnęła znaleźć się w Jotunheimie i zostać twoją żoną, że nie mogła tknąć jedzenia ani picia.

Kiedy skończyli jeść, Thrym pochylił się, aby pocałować pannę młodą. Ale zaledwie podniósł welon, odskoczył na całą długość sali.

- Dlaczego oczy Freyji tak płoną? - zawołał. - Wydaje się, że strzelają z nich płomienie.

I znowu bystra drużka miała gotowa odpowiedź.

- Oczy Freyji są czerwone, bo nie spała przez osiem nocy, tak pragnęła znaleźć się w Jotunheimie i być twoją żoną.

Potem przyszła siostra Thryma i poprosiła pannę młodą o podarunek.

- Daj mi złotą bransoletkę z twojego ramienia! - zawołała. Ale Thrym przerwał jej.

- Będzie na to jeszcze dosyć czasu - oświadczył. - Przystąpmy do zaślubin. Przynieście mi młot Mjollnir, zapłatę za żonę, i połóżcie go na kolanach Freyji, aby ślub mógł się odbywać. Połóżmy na nim oboje ręce i złączmy je w ślubnej przysiędze.

Serce Thora podskoczyło z radości, kiedy poczuł, że ma znowu Mjollnir w rękach.

- Przyjmij to jako rękojmię małżeńskiej wierności Freyji! - zawołał, zrzucając przebranie, i jednym ciosem młota położył trupem Thryma.

- Zakosztuj żelaza miast złota! - zawołał i powalił siostrę olbrzyma. Potem zwrócił się ku reszcie olbrzymów i uderzeniami młota pozbawił ich wszystkich życia, a sam wraz z Lokim ruszył do Asgardu.

Kiedy tam przybyli, dowiedzieli się, że w czasie ich nieobecności omal nie oddano Freyji Alvisovi, przebiegłemu karłowi, który wiedział wszystko o kradzieży Mjollnira i żądaniu Thryma.

W noc poprzedzającą powrót Thora przybył on do Asgardu. Przeszedł most Bifrost, jakby był jednym z Asów.

- Prowadź mnie do Odina! - zawołał, gdy strażnik Heimdall zastąpił mu drogę. - Natychmiast prowadź mnie do niego. Nie ma chwili do stracenia, jeżeli chcesz ocalić Asgard przed olbrzymami, którzy już ruszyli przeciw wam i wysiali mnie z poselstwem do Odina.

Heimdall zaprowadził go przed oblicze Odina i król Asów wypytywał go, kim jest i dlaczego ośmielił się wejść do Asgardu.

- Jestem Alvis wszechwiedzący - odpowiedział karzeł. - Żyję pod ziemią, dom mam pod skałą i przybyłem, aby zabrać Freyję oblubienicę.

- Godny pożałowania drużba - odpowiedział Odin. - Doprawdy, twarz masz bladą i już wyglądasz jak trup, jak gdybyś mieszkał między umarłymi.

- Nie żartujcie ze mnie! - wrzasnął karzeł. - Thor jest więźniem olbrzyma Thryma i zastępy z Jotunheimu maszerują na Asgard, ale zawrócą, jeżeli przyprowadzą Thrymowi Freyję oblubienicę.

- A dlaczego przysłali ciebie? - cedząc słowa przez zęby pytał Odin. - Czyliż ty jesteś odpowiednim zwiastunem takich wieści?

- Tak, odpowiednim! - zaskrzeczał karzeł. - Ja jestem Alvis wszechwiedzący.

- \V takim razie musisz dowieść swej mądrości - zażądał z powagą Odin. - Chodź! Powiedz mi - wszak jesteś wszystkowiedzący i znasz historię świata; jak nazywane są niebiosa w każdym ze światów?

- Ludzie mówią o niebiosach - odpowiedział Alvis, chętny popisać się swą wiedzą. - Asowie nazywają je niebem, Vanowie dachem świata, dla olbrzymów jest to wysoka kraina, dla elfów jasny dach, a dla karłów okap.

- A jak nazywa się w każdym ze światów ogień, spalający wszystko? - dopytywał Odin.

- Nazywa się ogniem wśród ludzi - wyjaśniał karzeł. - Eild - mówią o nim Asowie, płomienną falą zwą go Vanowie, pożerającym wszystko - olbrzymi, piecem - karły, niszczycielem - mieszkańcy piekieł. Dwanaście takich pytań zadał Odin Alvisovi, a kiedy doszli do pytania trzynastego, zagadnął go:

- A teraz powiedz mi, jak nazywa się noc, córka Narfego, w każdym i z tych światów?

- Nocą wśród ludzi - zawołał karzeł - ale Njol pośród Asów. Dla olbrzymów jest brakiem światła, ale radością snu dla elfów i czarodziejką marzeń sennych dla karłów.

- Tyle o nocy - zawołał Odin. - Doprawdy wiesz wiele, karle Alvisie. Ale o jednym zapomniałeś. Noc przeszła. Jak nazywasz dzień, kiedy oglądasz go w Asgardzie?

Wtedy właśnie słońce wstało i jego pierwsze promienie padły na karła, a on chciał odpowiedzieć, ale nie wydał już z siebie głosu i nie poruszyły się już jego wargi, bo obrócił się w kamień.

A z nowym dniem wrócili do Asgardu Thor i Loki i przynieśli odzyskany z Jotunheimu Mjollnir, zaś piękna Freyja zeszła, aby ich powitać, i uśmiechała się ze szczęścia, wsparta na ramieniu swego małżonka Oda.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

WIZYTA THORA W UTGARDZIE

 

Kiedy Thor odzyskał swój miot Mjollnir, zabił olbrzyma Thryma z wszystkimi jego domownikami, powrócił bezpiecznie do Asgardu i nic nie groziło pięknej Freyji, olbrzymi poprosili Asów o pokój. Posunęli się nawet tak daleko, że gwarantowali bezpieczeństwo Thorowi i Lokemu, gdyby ci przybyli z wizytą do Utgardu, miasta olbrzymów, gdzie Utgardaloki był królem.

- Żadna krzywda nie spotka Asów, Thora i Lokego, ani towarzyszy, którzy z nimi przyjdą - przysięgał Utgardaloki - a ja przyślę Skrymira, mego posłańca, żeby ich przeprowadził przez Jotunheim. Jeżeli Thor się nie lęka, przyjdzie na pewno.

Takie wezwanie było najpewniejszym sposobem zmuszenia Thora do przybycia. Kazał wyprowadzić swój wóz i zaprząc dwa kozły, Szczerbatego i Wyszczerbionego.

- Nie zapraszają nas z przyjaźni - powiedział przezorny Loki. - Możecie być pewni, że knują coś złego.

Mimo to zasiadł w wozie obok Thora i przelecieli przez Asgard w wielkiej chmurze burzowej, a spod kół sypały się błyskawice.

Wieczorem przyjechali do chaty nad brzegiem Ifingu, wielkiej rzeki, która nigdy nie zamarzała, dzielącej Midgard od Jotunheimu. Zacny gospodarz przywitał gościnnie dwóch dziwnych przybyszów, ale przyznał, że ma bardzo mało jedzenia w domu, za mało nawet dla siebie i dzieci, syna i córki. Thjalfego i Roskvy.

- Nie martwcie się tym! - zawołał Thor.

Zabił swoje dwa kozły, Szczerbatego i Wyszczerbionego, pomógł zedrzeć z nich skórę i poćwiartować je. Dusiły się w garnku i wkrótce obiad był gotów.

- Pamiętajcie, by w żadnym razie nie złamać ani jednej kości moich kozłów - zastrzegał Thor.

Po czym zasiedli do obiadu i Thor okazał swój zwykły dobry apetyt, zjadając całego kozła i znaczną część drugiego.

- Mówił to o kościach tylko dlatego, aby zatrzymać szpik dla siebie -

szepnął kusiciel Loki do Thjalfego. - W tym szpiku jest cudowna moc, ponieważ to nie są zwyczajne kozły.

Więc Thjalfi złamał jedną z kości udowych, kiedy Thor na niego nie patrzał, i wyskrobał trochę szpiku nożem. Spostrzegł jednak, że Loki starał się nie złamać żadnej kości, raz więc tylko popróbował szpiku.

Thor i Loki spali tej nocy w chacie, a rano Thor wrzucił wszystkie kości do koźlich skór, pomachał nad nimi Mjollnirem i wyskoczyły z nich kozły pełne życia jak zawsze.

Ale jeden z nich kulał trochę na tylną nogę, a Thor zobaczywszy to obrócił się z błyskiem wściekłości i wyma****ąc młotem nad głową, chciał zabić gospodarza i jego dwoje dzieci.

- Jedno z was złamało kość udową kozła! - krzyczał. Oczy jego ciskały błyskawice, a stawy palców, trzymających Mjollnir, zrobiły się białe.

Gospodarz rzucił się na ziemię domyśliwszy się, kim jest jego straszny gość, i przyrzekał, że złoży zadośćuczynienie, jakiego tylko Thor zażąda.

Widząc jego lęk, Thor rozjaśnił czoło i rzekł:

- Nikogo z was nie uderzę, ale dwoje twoich dzieci, Thjalfi i Roskva, pójdzie ze mną, on zostanie moim pachołkiem, ona moją służką już na zawsze. Zrozum, nie czynię im krzywdy, ale wyświadczam zaszczyt. A teraz zaopiekuj się moimi kozłami, opatrz złamaną nogę, by się zrosła do naszego powrotu. Do tego czasu Roskva zostanie z tobą, ale Thjalfi od razu pójdzie z nami.

Tak więc Thor i Loki wyruszyli dalej w drogę, zabierając Thjalfego, aby im służył. Szli brzegiem rzeki Ifing, aż dotarli do brzegu morza. Łodzią, która tam na nich czekała, przepłynęli rzekę w najgłębszym miejscu. Na przeciwległym brzegu pozostawili łódź i długo szli przez wielki bór. Nad wieczorem znaleźli się na rozległej równinie, wśród nagich skał i mrocznych dolin i na próżno szukali jakiegoś domostwa. .

W końcu, kiedy już zaczynała zapadać ciemność, a oni czuli się do ostateczności zmęczeni i nękał ich głód, stanęli przed dziwnym budynkiem. Wypełniała go obszerna sala z wejściem tak szerokim, że zajmowało całą ścianę, ale wewnątrz nie zobaczyli nikogo, nie palił się ogień, nie było paleniska ani sprzętów.

Wydawało im się to w każdym razie lepsze niż nic, zwłaszcza w tej mroźnej okolicy, więc rozgościli się, jak mogli, w owym dziwnym pomieszczeniu.

Około północy zostali nagle obudzeni wielkim wstrząsem ziemi, podłoga drżała im pod stopami, sala chwiała się i kołysała. Nic więcej się nie zdarzyło, ale Thor, rozglądając się dokoła, znalazł mniejszą izbę, leżącą na prawo od dużej sali i do tego cieplejszego schronienia przenieśli się jego towarzysze. Loki i chłopiec drżąc ze strachu wcisnęli się w najdalszy kąt, ale Thor trzymając mocno w garści trzonek Mjollnira stał na straży we drzwiach. Z pobliża dochodziły go jakieś porykiwania i świsty, a od czasu do czasu gwałtowne dudnienie, ale nie widział nic.

Wreszcie niebo poszarzało i Thor wyszedłszy z sali ujrzał w pierwszych blaskach poranka olbrzyma, który leżał na sąsiednim zboczu góry i głośno chrapał. Nie był to bynajmniej jakiś niepokaźny olbrzym - większego Thor nigdy nie widział.

Wtedy Thor zrozumiał, co to za hałasy słyszał w nocy, i w porywie gniewu założył pas mocy i wymachiwał Mjollnirem, namyślając się, w co uderzyć.

Nagle olbrzym się zbudził i Thor pomyślał, że bezpieczniej nie używać w tej chwili Mjollnira. Zapytał natomiast:

- Kim jesteś, ty, który zakłóciłeś nasz sen chrapaniem?

- Nazywam się Skrymir - odpowiedział olbrzym, a słowa jego odbiły się echem w górach. - Przyszedłem, aby zaprowadzić was do Utgardu. Nie potrzebuję pytać, czy to ty jesteś Thorem, bo twój młot cię zdradził. Ale wydajesz się mniejszy, niż przypuszczałem... A co wy tam robicie z moją rękawiczką?

Mówiąc to podniósł ów rzekomy budynek wraz z Lokim i Thjalfim, wytrząsnął ich na ziemię i wsunął do środka rękę, wpychając kciuk do izby, w której spędzili noc.

Potem otworzył swoją torbę i zjadł potężne śniadanie, a Thor i jego towarzysze musieli zadowolić się tym, co znaleźli.

- Poniosę waszą torbę z żywnością - powiedział Skrymir, kiedy skończył śniadanie. - Wieczorem zjemy obiad w bardziej przyjacielskiej atmosferze.

Thor chętnie przystał na to i Thjalfi wręczył olbrzymowi pusty worek, a Skrymir wsunął go do swojego, który zawiązał u góry i przerzucił przez ramię.

- A teraz chodźcie za mną - zawołał huczącym głosem i ruszył wielki-

mi susami przez góry, a Thor i Loki natężając wszystkie siły ledwo nadążali za nim, podczas gdy umęczony Thjalfi nie mógł dotrzymać im kroku, choć doprawdy był to chyżostopy młodzieniec i nie miał sobie równych wśród ludzi.

Późno wieczorem Skrymir znalazł dla nich schronienie na noc pod mocarnym dębem, którego korzenie dawały im osłonę przed ostrym wiatrem, a sam legł na zboczu górskim pod jego potężnymi konarami.

- Jestem zbyt zmęczony, żeby myśleć o kolacji - powiedział wyciągając się na ziemi. - Ale tu leży torba z jedzeniem, otwórzcie ją i posilcie się.

Rzucił na ziemię torbę i za chwilę chrapał rozgłośnie po drugiej stronie drzewa.

Thor zabrał się do rozwiązywania torby, ale choć ciągnął i podważał jak mógł, nie udało mu się rozluźnić ani jednego rzemienia. Nie zdołał też przeciąć sztywnej skóry.

- Ten olbrzym drwi z nas! - zawołał w końcu i z wściekłością okrążył dąb, i rąbnął Skrymira młotem w głowę. Olbrzym poruszył się, ziewnął i szepnął sennie:

- Jakiś wielki liść spadł mi na głowę! Co tu robisz, Thorze? Chyba skończyliście już kolację i układacie się do snu?

- Właśnie chcemy się kłaść - warknął Thor i kiedy Skrymir znowu zaczął chrapać, poprowadził Lokego i Thjalfego do drugiego dębu, który znajdował się w niewielkim oddaleniu, i tam, głodni i niezadowoleni, próbowali zażyć spoczynku.

Północ nadeszła, ale Thor wciąż jeszcze nie mógł zasnąć. Olbrzym Skrymir przewrócił się na wznak i chrapał tak, aż drzewa chwiały się jak w czasie szalejącej burzy. - Uciszę tego potwora! - mruknął Thor. - Nie mogliśmy jeść, powinniśmy przynajmniej trochę pospać!

Pobiegł na miejsce, gdzie leżał Skrymir, mocno zaparł się nogami, zakręcił Mjollnirem nad głową i uderzył olbrzyma w czubek czaszki z taką siłą, że obuch młota niemal całkiem się zapadł.

- Cóż to znowu się dzieje? - zapytał olbrzym i usiadł. - Przeklęty dąb! Żołądź spadła prosto na moją głowę! A może to ty mnie obudziłeś, Thorze, wiadomością o grożącym nam niebezpieczeństwie?

- Nie wiem nic o żadnym niebezpieczeństwie - odpowiedział Thor. - Już prawie północ, obudziłem się właśnie i chciałem trochę rozprostować nogi.

Skrymir mruknął coś i znowu zasnął, ale Thor, zgrzytając zębami z wściekłości, usiadł z miotem w rękach i medytował, jak zadać jeszcze jeden cios, żeby położyć kres życiu olbrzyma.

“Jeśli go porządnie walnę - myślał - nie ujrzy już więcej światła dnia!"

O pierwszym brzasku Thor zdecydował, że nadeszła odpowiednia chwila. Skrymir zdawał się spać zdrowo, a leżał w taki sposób, że Thor z łatwością mógł trafić go w skroń. Ruszył więc na niego wywijając Mjollnirem z całej siły i wymierzył mu miażdżący cios. Skrymir usiadł gwałtownie i zaczął rozcierać sobie głowę.

- Ach, te ptaki na dębie! - zawołał. - Jeden z nich zrzucił mi gałązkę na czoło! A, Thor! Już się zbudziliście. To dobrze, bo przed nami długa droga, jeżeli mamy stanąć w Utgardzie przed nocą.

Szli cały dzień przez góry, ale późnym popołudniem Skrymir zatrzyma! się i powiedział do Thora:

- Muszę pozostawić was tutaj i iść na północ. Jeżeli skręcicie na wschód, dojdziecie do Utgardu przed wieczorem. Ale zanim się rozstaniemy, chciałbym udzielić wam pewnej rady. Słyszałem, jak rozmawialiście ze sobą i powiedzieliście, że znacie olbrzymów mniejszych niż ja. Pozwólcie, że was i-ostrzegę: w zamku Utgard spotkacie kilku o wiele wyższych ode mnie. Więc kiedy tam się znajdziecie, uważajcie, aby się nie przechwalać, bo poddani Utgardalokego nie zechcą słuchać cierpliwie przechwałek takich maleństw jak wy. A tak naprawdę, to radziłbym wam zawrócić, póki pora, i znaleźć się jak najszybciej w domu.

Powiedziawszy to, Skrymir przerzucił torbę przez ramię i poszedł ku śnieżnym górom bielejącym daleko na północy. Ani Thor, ani Loki, ani Thjalfi nie żałowali, że odszedł.

Nie zawrócili jednakże, ale wędrowali na wschód, a gdy zapadała noc, stanęli przed zamkiem tak wysokim, że aż karki ich bolały, gdy spoglądali na jego szczyt. W bramie znajdowała się żelazna krata, która była opuszczona. Natężali siły, aby ją otworzyć, ale nadaremnie. Na szczęście wkrótce okazało się, że są dostatecznie mali, by móc się prześliznąć między żelaznymi sztabami.

Ujrzeli ogromne dworzyszcze, którego drzwi były szeroko rozwarte, i a wszedłszy przez nie zobaczyli olbrzymów siedzących na ławach pod ścianami. W końcu sali przy wysokim stole na podwyższeniu siedział władca J olbrzymów, Utgardaloki.

Thor i Loki pozdrowili go uprzejmie, ale on zdawał się ich nie spostrzegać i dalej dłubał w zębach, w końcu uśmiechnął się pogardliwie i tak odezwał się do nich:

- Wyglądacie jak po długiej podróży, więc przypuszczam, że jesteście Asami z Asgardu, a ten chłopczyk tutaj to pewnie sam Thor. Może jednak jesteście mocniejsi, niż się wydajecie. Powiedzcie więc, czy szczycicie się jakimiś specjalnymi osiągnięciami? Każdy z nas wystąpić może w zawodach wymagających siły i hartu, a także umiejętności i sprytu. Który więc z was wyzwie kogoś z naszych, aby dowieść swej sprawności?

- Ja! - zgłosił się Loki. - Jest sztuka, w której celuję, zwłaszcza w tej chwili, a mianowicie w jedzeniu. Z każdym z was mogę stanąć do zawodów na tym polu i założę się, że nikt nie potrafi jeść szybciej ode mnie!

- No cóż, to dobre zawody - zgodził się Utgardaloki - i od razu wypróbujemy twoje siły. Nasz zawodnik w jedzeniu nazywa się Logi i golów jest stanąć do wałki z tobą' czy kimkolwiek innym w każdej chwili.

Na środku sali ustawiono na podłodze wielką drewnianą michę i napełniono ją mięsem. Loki usiadł z jednego końca, a Logi z drugiego. Każdy z nich jadł tak szybko jak mógł i spotkali się w samym środku.

- Ale Logi zwyciężył - wydał wyrok Utgardaloki. - Loki bowiem jadł tylko mięso, pozostawiając ogryzione kości na swojej części misy, a Logi zjadł wszystko, kości i misę.

Po chwili Utgardaloki spojrzał na Thjalfego i rzekł:

- A to dziecko? Czy potrafi czegoś dokonać?

- Mogę stanąć do wyścigu z każdym, kto zechce - odpowiedział śmiało Thjalfi.

- Bieganie to wspaniała sztuka - powiedział Utgardaloki. - Ale musisz być bardzo szybki, jeżeli chcesz pokonać mojego zawodnika.

Potem wyprowadził ich z sali na długi pas ziemi znajdujący się między murami zamku.

- Wypróbujemy twą sprawność od razu - powiedział, przywołał młodego olbrzyma, Hugego. i kazał mu ścigać się z Thjalfim.

Wytyczono tor wyścigowy i dwaj biegacze wystartowali. Ale w pierwszym starciu Hugi tak bardzo wyprzedził Thjalfego, że kiedy dobiegi do mety, zawrócił i ruszył na spotkanie przeciwnika.

Wtedy Utgardaloki rzeki:

- Będziesz musiał bardziej natężyć swoje siły, Thjalfi, jeżeli chcesz pobić Hugego - chociaż nikt, kto przybył tutaj, nie biegał nigdy szybciej od ciebie. Próbujcie ponownie.

Wystartowali znowu, ale tym razem Hugi dobiegł do mety o tyle wcześniej niż Thjalfi, że zdążył zawrócić i spotkać się z przeciwnikiem, nim ten przebył trzy czwarte toru.

- Thjalfi biegł tym razem również bardzo dobrze - osądził Utgardaloki - choć nie sądzę, żeby mógł odnieść zwycięstwo nad Hugim. Dam im jeszcze jedną szansę i ona zadecyduje, kto wygra.

Wystartowali po raz trzeci. Hugi biegł tym razem tak szybko, że dotarłszy do mety zawrócił i spotkał Thjalfego w połowie drogi.

- A więc Hugi jest lepszym biegaczem niż Thjalfi - stwierdził Utgardaloki wracając na czele zebranych do sali. - Ale to są tylko mało ważne zawody. Jestem pewien, że Thor zechce popisać się swoją siłą, słyszeliśmy bowiem wiele o jego wspaniałych czynach i wiadomo nam, że pokonał już paru olbrzymów.

- Przyszliśmy tutaj w pokoju, a nie dla wojennych czynów - powiedział rozważnie Thor. - Ale jestem gotów stanąć do zawodów w piciu.

- Wspaniały pomysł! - zawołał Utgardaloki i rozkazał jednemu ze służby przynieść ogromny róg, którym wychylali kolejki wojownicy przechwalający , się swoją umiejętnością picia.

- Kiedy ktoś z nas wychyli ten róg jednym haustem - powiedział - jesteśmy o mm dobrego zdania. Ale wielu olbrzymów musi dwukrotnie z niego łykać. W każdym razie nie myślimy dobrze o nikim, kto go musi podnosić do ust trzykrotnie.

Thor wziął do ręki róg, który nie wydawał się specjalnie wielki, choć był bardzo długi. Dręczyło go pragnienie, więc nie przypuszczał, że będzie musiał dwukrotnie łykać. Ale gdy mu zbrakło tchu i podniósł głowę, chcąc zobaczyć, ile wypił, wydało mu się, że prawie nic.

- Piłeś z całych sil - zawołał Utgardaloki. - A jednak ubyło tak niewiele. Gdybym sam nie widział, nie uwierzyłbym, że Thor z Asgardu tak marnie pije. Jestem jednak pewien, że czekasz tylko, by opróżnić róg za drugim łykiem.

Thor nie odparł nic, ale ponownie podniósł róg do ust, sądząc, że tym razem naprawdę dużo wypije, i nie odrywał go, aż mu dech zaparło. Wtedy zobaczył, że poziom napoju nie opadł tak nisko, jak powinien, a kiedy zajrzał do środka, wydało mu się, że ubyło mniej niż poprzednio; w każdym jednak razie teraz widać było, że róg nie jest pełny.

- No i cóż, Thorze - szydził Utgardaloki. - Chyba napijesz się jeszcze, choć może ten trzeci łyk nie wyjdzie ci na zdrowie! Będzie on na pewno największy, ale nawet jeżeli opróżnisz róg tym razem, nie jesteś tak potężnym rywalem, jak mówią o tobie Asowie. Co prawda dopiero zobaczymy, czego możesz dokazać w innych zawodach.

Słysząc to Thor wpadł w gniew. Podniósł znowu róg i pił, ile mu sił starczyło. Przerwał dopiero wtedy, gdy się zaczął dusić. Odstawił róg i kiedy dysząc ciężko spojrzał nań, zobaczył, że płyn opadł znacznie od brzegów. Ale nie chciał już więcej próbować i oświadczył, że wypił już dość jak na jeden wieczór.

- Teraz widzimy jasno, że nie jesteś taki silny, jak sądziliśmy - zauważył Utgardaloki. - Nie możesz nawet wypić tej niewielkiej ilości, jaką mieści róg. A czy spróbujesz swoich sił na innym polu? Może lepiej ci się powiedzie w jakichś popisach siły.

- W Asgardzie nie powiedziano by, że mało wypiłem - mruknął Thor. - Ale jaką próbę siły mi zaproponujesz?

- Nasi młodzi chłopcy - odparł Utgardaloki - zaczynają od czegoś zupełnie łatwego, mianowicie podnoszą z ziemi mojego kota. Nie proponowałbym tak łatwego zadania Thorowi z Asgardu, gdybym nie zdawał sobie sprawy, o ile słabsi jesteście, niż przypuszczaliśmy.

Kiedy to mówił, ogromne szare kocisko skoczyło na środek pokoju i stanęło na podłodze, prychając. Thor podszedł do niego i podłożył mu ręce pod brzuch, chcąc go unieść wpół. Ale w tym momencie kot wygiął grzbiet w kabłąk i chociaż Thor natężał wszystkie siły, zdołał tylko oderwać jedną kocią łapę od ziemi.

- Stało się, jak przypuszczałem - z uśmiechem stwierdził Utgardaloki. - No, ale mój kot jest rzeczywiście bardzo duży i moi ludzie są duzi i silni, nie słabi i drobni, jak Thor gromowładny.

- Chociaż jestem mały - krzyknął Thor - będę się siłować z każdym z was! Bo rozgniewaliście mnie i moje siły wzrosły w dwójnasób.

- Nie widzę tutaj olbrzyma, który by nie uznał za rzecz poniżej swej godności walczyć z takim maleństwem. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Wezwijcie moją starą niańkę i niechaj Thor z nią się mocuje. Obaliła mężczyzn, którzy wydawali się nie mniej potężni niż ten wielki bóg z Asgardu.

Natychmiast weszła do sali stara kobieta, zgarbiona i pomarszczona wiekiem. Rumieniec gniewu wypłynął na twarz Thora, kiedy ją zobaczył, ale Utgardaloki nastawał, aby się mocowali. Kiedy w końcu Thor ją chwycił i usiłował przewrócić, przekonał się, że nie da się lego dokonać tak łatwo, jak sądził. Okazało się, że im silniej na nią napierał, tym mocniej stała, a kiedy z kolei ona go schwyciła, Thor poczuł, że chwieje się na nogach i mimo swego oporu musiał paść na kolana.

- Dosyć tego! - zawołał Utgardaloki. - Nie zdałoby się na nic, gdyby Thor próbował swoich sił przeciw któremuś z moich wojowników, skoro nie może się ostać w walce z tą kobietą. Zasiądźcie więc, wszyscy trzej, i za-' bierzmy się do jedzenia i picia. Przecież tylko Loki jadł i tylko Thor pił, a niewątpliwie obaj mogą jeszcze coś zjeść i wypić - ja zaś chciałbym wam pokazać, jak potrafimy przyjmować naszych gości.

Ucztowali więc aż do późna w noc, a potem ułożyli się do snu na sali. Rankiem, kiedy się ubrali i byli gotowi do wyjścia, Utgardaloki wychylił z nimi kielich na pożegnanie, wyprowadził ich z Utgardu i szedł razem ze swymi gośćmi jeszcze kawał drogi.

Rozstając się z nimi, zapytał:

- A teraz powiedzcie mi, nim się rozstaniemy, co myślicie o moim zamku w Utgardzie i największym rodzie olbrzymów, którzy go zamieszkują? Czy przyznajecie, że spotkaliście w końcu olbrzymów mocniejszych od was?

- Muszę przyznać - stwierdził Thor z żalem - że ze spotkania z wami wyniosłem tylko wstyd. Po moim odejściu będziecie o mnie mówić jako o słabeuszu, co bardzo mnie martwi. Zupełnie inne miałem cele, gdy jako wysłannik Asów szedłem w odwiedziny do Utgardu.

- A więc powiem ci prawdę - odparł Utgardaloki - gdyż jesteście daleko od mojego zamku w Utgardzie i o ile to będzie w mojej mocy, nigdy już do niego nie wejdziecie. Muszę przyznać, że gdybym wiedział, jak silni jesteście, nigdy by w nim wasza noga nie stanęła, tak bowiem wielka jest wasza siła, że nie tylko my, ale cały świat znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

A więc wiedzcie, że zwiodłem was pozorami i złudzeniami oka.

Aby zacząć od początku: to ja was spotkałem w drodze podając się za Skrymira. Co do mej torby z prowiantami, to związana była powrozami z żelaza, ukutymi przez trolle, żebyście w żadnym razie nie mogli jej rozwiązać. Jeżeli chodzi o trzy ciosy, jakie zadałeś mi, Thorze, twoim młotem Mjollnirem, to pierwszy był o wiele lżejszy od następnych, ale i on pozbawiłby mnie życia, gdybym rzeczywiście go otrzymał. W drodze powrotnej napotkacie podługowate wzgórze w kształcie siodła, a w nim ujrzycie trzy wąwozy, jeden z nich będzie znacznie większy od pozostałych. Te wąwozy wyżłobiłeś uderzeniem swego młota, bo ja za każdym razem usuwałem się w bok, tak że ciosy spadały na wzgórze, a nie na mnie.

Oszukałem was również w czasie zapasów w mej zamkowej sali. Olbrzym, z którym Loki współzawodniczył w jedzeniu, nazywał się Logi - był to w rzeczywistości ogień, który pożerał misę i kości tak samo jak mięso. Thjalfi ścigał się z Hugim, to jest z myślą, a przecież żaden człowiek nie zdoła biec tak szybko, jak myśl. Kiedy wychylałeś mój róg, dokonałeś cudu, którego nigdy przedtem nie uznałbym za możliwy. Bo drugi koniec rogu wpadał w morze, które obniżyło się w sposób widoczny na całym świecie, gdy piłeś. Wywołałeś pierwszy odpływ morza i na pamiątkę twego czynu fale już zawsze będą odpływać i przypływać.

Kiedy starałeś się unieść mego kota, wpędziłeś nas w śmiertelne przerażenie. Bo to był wąż Midgardu, który opasuje świat, a kiedy go podźwignąłeś, głowa i ogon Jormunganda zaledwie dotykały ziemi.

Natomiast twój ostatni wyczyn był równie wspaniały jak poprzednie. Elli, z którą się mocowałeś, to była starość, a przecież zdołała jedynie rzucić cię na kolana, choć nie ma na świecie człowieka, którego by w końcu nie zmogła.

Teraz musimy się pożegnać, a byłoby najlepiej dla nas obu, gdybyś tu nigdy już nie przychodził zobaczyć się ze mną. Jeżeli to zrobisz, będę bronił mego zamku podstępami podobnymi do tych, których już użyłem - albo innymi. Ale jeżeli pozostaniesz z dala od Jotunheimu, zapanuje pewnie pokój między Asami i olbrzymami.

Wtedy Thora ogarnęła nagle wściekłość i zamachnął się Mjollnirem, aby cisnąć go we władcę olbrzymów, bo wierzył, że tym razem nie da się już zwieść.

Ale Utgardaloki zniknął, a z gór spłynęła natychmiast taka mgła, że kiedy Thor Zawrócił, aby zburzyć zamek Utgard i obrócić go w perzynę, nie był w stanie nic dojrzeć.

Więc Thor, Loki i Thjalfi zawrócili i po omacku szukali we mgle drogi w góry, a idąc w kierunku wzgórza, w którym Thor wyrąbał młotem trzy wąwozy, nie widzieli dalej niż na parę kroków.

Za wzgórzem mgła się przerzedziła i już bez trudu doszli do gospodarstwa, gdzie Thor zostawił swój zaprzęg.

Złamana przez Thjalfego kość kozła zrosła się już zupełnie, więc następnego dnia wyruszyli do Asgardu, zabierając ze sobą Roskvę.

Kiedy Thor opowiedział Odinowi i pozostałym Asom, jak nabrał ich Utgardaloki, i powtórzył, co od niego usłyszał przy pożegnaniu, Odin rzekł:

- Dobrze się spisałeś, będąc w kraju olbrzymów, choć z początku wyglądało to źle. Wiedzą teraz, że jesteśmy silni, a my wiemy, co mogą zrobić, aby nas wywieść w pole. Może zdołamy ich zniszczyć, ale nie przypuszczam, żeby mieli wyruszyć na Asgard ani też opanować Midgard. Ale zwrócą się przeciw nam, gdy nadejdzie Ragnarok, dzień ostatniej wielkiej bitwy.

- A jednak jestem zdecydowany wymazać krwią olbrzymów tę zniewagę! - warknął Thor.

- Bez wątpienia krew olbrzymów znów się poleje - zapewnił go Odin. - Chociaż między nami a Utgardalokim panuje pokój, są olbrzymi, którzy się starają wyrządzić krzywdę nam albo sprowadzić nieszczęście na ludzi w Midgardzie. Nie sądzę, żeby młot Mjollnir miał rdzewieć.

- O nie! - mruknął Thor. - A kiedy zwyciężę olbrzymów, zwrócę się i przeciw wężowi Midgardu. O, gdybym wiedział, że kotem Utgardalokego był Jormungand, nie próbowałbym oderwać jego łapy od ziemi, ale rozwaliłbym mu łeb Mjollnirem!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

ODIN UDAJE SIĘ NA WĘDRÓWKĘ

 

W dziewięciu światach panował pokój. Karły pracowały pilnie w swoich kuźniach pod ziemią; olbrzymi w Jotunheimie, zakłopotani odwiedzinami Thora, trwali w bezczynności i nie knuli żadnych spisków przeciw Asom. W Muspellsheimie, krainie ognia, nie działo się nic, czekano na dzień Ragnaroku. Elfy i Vanowie żyli w szczęściu; w smutnym kraju Hel i w mglistym Niflheimie panował zupełny bezruch. Odin i Frigg, jego królowa, udali się przez most Bifrost do Midgardu, aby w przebraniu wędrować po świecie ludzi.

Zacny król Raudung miał dwóch niedorosłych synów: Geirroda i Agnara. Właśnie w tym czasie chłopcy wypłynęli jednego dnia łódką, aby łowić ryby na spokojnym morzu u brzegów państwa swego ojca.

Nagle chmury przesłoniły jasne niebo, zerwała się gwałtowna burza i wichura zapędziła łódkę daleko na morze. Bracia kurczowo trzymali się burty w obawie, że lada chwila łódka się przewróci i zatoną. Dopłynęli w końcu do małej wysepki i w jej pobliżu łódka ugrzęzła na mieliźnie. Chłopcy ostatkiem sil dobrnęli do suchego lądu.

Zapadła noc. W oddali ujrzeli blask światła. Kierując się w jego stronę dowlekli się do chatynki, z której komina snuł się dym, a przez okno migotał ogień.

Agnar zastukał do drzwi. Otworzył im jednooki starzec w szerokoskrzydłym kapeluszu i zaprosił chłopców do środka. Starzec i jego żona posadzili rozbitków przy ogniu, nakarmili, ułożyli na spoczynek.

Zima nadeszła, nim chłopcy odzyskali pełnię sił po tej przygodzie. Gospodarze zatrzymali ich do wiosny i dbali o nich jak o własne dzieci.

Podczas tych długich miesięcy spędzonych na wyspie chłopcy nauczyli się wiele od swoich zacnych przybranych rodziców. Gospodarz pokazywał im, jak strzelać z łuku i rzucać dzidą, jak mocować się i biegać, jak władać mieczem, jak rzucać toporem i młotem. A jego żona prowadziła ich czasem głęboko w lasy i opowiadała o wszystkim, co żyje. uczyła rozpoznawać śpiew ptaków i zbierać zioła przeciw chorobom ł na gojenie się ran.

W długie zimowe wieczory ci dobrzy starzy wieśniacy opowiadali chłopcom o czynach bogów i ludzi, mówili o chwale bitewnej i o jeszcze większej chwale, płynącej z wypełniania nakazów czci i praw gościnności.

Nadeszła w końcu wiosna, a kiedy wczesnym latem uśmiech słońca rozjaśnił morze, Geirrod i Agnar spuścili znowu swoją łódkę na wodę i szykowali się do odpłynięcia. Stary wieśniak i jego żona zeszli na brzeg morza i pobłogosławili dzieci.

- Podnieście żagiel - rozkazała kobieta niespodziewanie mocnym i młodym głosem, głosem wielkiej królowej - a ja ześlę silny dobry wiatr, aby bezpiecznie niósł was przez fale do ojczystego kraju.

- Płyńcie, moje dzieci - powiedział mężczyzna, który także wydawał się młodszy i stal ze wzniesioną ręką niby król, posyłający rycerzy na bitwę. - Przybyliście do nas jako dzieci, odpływacie jako młodzieńcy, wysocy i silni. Przed wami całe życie. Przeżyjcie je godnie, a potem przybądźcie do pełnej szczęścia Walhalli.

Łódka oddalała się, ślizgając po wodzie, a kiedy Agnar i Geirrod obrócili się, zobaczyli na brzegu wspaniałe postacie Odina i Frigg.

Przez cały dzień żeglowali po roztańczonych falach, a o zmierzchu dopłynęli do kraju, w którym panował ich ojciec, król Raudung. Agnar radował się na myśl o powrocie do domu i nad wieczorem, kiedy łódka uderzyła o brzeg, miał już wyskoczyć na ląd, lecz niespodziewanie brat rzucił się na niego.

- Odpływaj stąd, Agnarze! - krzyczał. - Płyń tam, gdzie pochwycą cię olbrzymi i trolle!

Uderzył go tak mocno, że Agnar bez zmysłów runął na dno łódki, którą Geirrod zepchnął z powrotem na morze. Porwały ją fale odpływu i wirujące morskie prądy zniosły na głębinę.

A Geirrod udał się do pałacu ojca, gdzie stary król powitał go radośnie.

- Lecz gdzie jest Agnar, twój brat? - zapytał.

- Niestety - odpowiedział Geirrod - utonął w czasie naszej niebezpiecznej morskiej podróży. Wielka fala zmiotła go z łódki i choć robiłem, co mogłem, nie zdołałem go wyratować.

W niedługi czas potem król Raudung umarł. Geirrod został jego następcą. Słynął ze swych bogactw i lękali się go wrogowie.

Agnara zaś fale zaniosły do ziemi, olbrzymów, którzy .odnosili się do niego życzliwie, bo jego dobroć i łagodność kazała nawet im zapomnieć o dzikich obyczajach.

Po pewnym jednak czasie Agnar zatęsknił za swym domem i krajem. W przebraniu udał się do ojczyzny i przybył na dwór swego brata, Geirroda. Nie wyjawił, kim jest, ale został sługą w swoim własnym domu i służąc okrutnemu, skąpemu królowi pomagał wszystkim, którym mógł pomóc.

Tymczasem Odin i Frigg powrócili do Asgardu, a pewnego dnia, gdy siedzieli razem na zamku Hlidskjalf i rozglądali się po świecie, Odin odezwał się do swej królowej:

- Czy widziałaś naszego przybranego syna, Agnara, twego ulubieńca? Przebywał ostatnio wśród naszych wrogów, olbrzymów, i wydaje mi się, że nawet ożenił się z olbrzymką. O ileż lepszy okazał się jego brat Geirrod: spojrzyj na niego, na tego potężnego królu, mądrze panującego nad ziemią swego ojca.

Ale Frigg odparła:

- Geirrod to okrutnik i sknera. Próbował pozbawić życia swego brata, Agnara, a jedzenia żałuje nawet swoim gościom.

- Pójdę do niego w przebraniu - rzekł Odin - aby się przekonać, czy mówisz sprawiedliwie. Zstąpię do Asgardu idąc do Jolunheimu, gdzie zamierzam odbyć rozmowy z Vafthrudnirem, mądrym olbrzymem, bo ten się chełpi, że zna więcej tajemnic świata niż ja sam. Jeżeli rzeczywiście może mnie czegoś nauczyć, skorzystam z tego, ale jeżeli to tylko czcze przechwałki, ukarzę go, jak na to zasługuje.

- A ja ci radzę, ojcze bogów i ludzi, pozostać w Asgardzie - namawiała go Frigg. - Vafthrudnir jest rzeczywiście najmądrzejszym z olbrzymów, ale to nasz wróg, a jego mądrość to przynęta mająca cię ściągnąć do Jotunheimu i narazić na niebezpieczeństwo.

Ale Odin odparł:

- Daleko podróżowałem, wiele rzeczy widziałem i znałem wiele istot żyjących. Ale nigdy nie toczyłem rozmów z mądrym olbrzymem, takim jak Vafthrudnir, i jego muszę odwiedzić.

- A więc niech ci się powodzi, zarówno w drodze do Jotunheimu, jak i z powrotem - rzekła z przejęciem Frigg. - I niechaj twoja mądrość jak najlepiej ci służy, kiedy dojdzie do wymiany słów między tobą a olbrzymem.

Odin zatem owinął się w długi błękitny płaszcz, nasunął głęboko na czoło swój szerokoskrzydły kapelusz i wyruszył w drogę przez Midgard, podając się za mędrca-imieniem Grimnir, który zna wiele potężnych runicznych zaklęć, wie, jakie wyroki wydały Norny w sprawach przyszłości, jak również posiada znajomość przeszłości.

Doszedł wreszcie do kraju, w którym panował Geirrod, i poprosił o nocleg w pałacu.

Kiedy Odin był w drodze, Frigg wysłała swą służebnicę, Fullę, do króla Geirroda z następującym poleceniem:

“Zajmij się człowiekiem w błękitnym płaszczu. Jest kimś więcej, niż świadczą pozory, a poznasz to po tym, że najdzikszy pies nawet na niego nie warknie".

A Geirrod o złym sercu osądził, że znaczy to tylko jedno: “Człowiek w błękitnym płaszczu musi być niecnym czarownikiem, który przychodzi do mojego kraju, ażeby rzucić złe czary na mnie samego i na moich poddanych".

Rozpuścił więc swoje najdziksze psy i kazał ludziom trwać w gotowości i schwycić przybysza, gdy się tylko zjawi.

Rzeczywiście pewnego wieczoru stary człowiek w szerokoskrzydłym kapeluszu i błękitnym płaszczu stanął przed bramą zamku. Złe psy wybiegły, aby rzucić się na niego, ale gdy się zbliżyły, jeden po drugim podkulały pod siebie ogony i uciekały chyłkiem nie warknąwszy nawet.

Kiedy Geirrod zobaczy?, że psy wcale nie zaszczekały na obcego, kazał go natychmiast pochwycić.

- Kim jesteś? - zapytał go. - I co tutaj robisz?

- Jestem biednym podróżnym imieniem Grimnir - usłyszał w odpowiedzi. - Udałem się w podróż w celu załatwienia swoich własnych spraw. Ale kiedy ugościsz mnie przy swoim ognisku, jak przystoi wielkiemu królowi ugościć takiego biednego wędrowca jak ja, wyjawię ci w swojej mądrości pewne rzeczy, które winieneś znać.

- O tak, ogrzejesz się przy moim ognisku bez obawy - odpowiedział posępnie Geirrod - i wkrótce już powiesz mi wszystko, co wiesz.

Następnie rozkazał swoim ludziom uwiązać Grimnira między dwoma ogniskami i dorzucać do nich drew, żeby płonęły wielkim ogniem, póki niegodziwy czarownik nie wyzna, w jakim celu przyszedł.

Przez osiem dni i osiem nocy Grimnir siedział między dwoma ogniami, bez jedzenia i picia, i cierpiał straszliwie. Ósmej nocy sługa, którym był Agnar w przebraniu, podpełznął cicho między dwa ogniska i podał jeńcowi wielki róg pokrzepiającego miodu.

Grimnir wypił miód do ostatniej kropelki i powiedział cicho:

- Bądź pozdrowiony, dobry Agnarze. Pierwszy z Asów, ojciec bogów i ludzi, dobrze ci życzy. Nigdy za łyk miodu nie spotka cię większa nagroda.

W przerażeniu i zdumieniu Agnar odskoczył, a wtedy więzień, siedzący między dwoma ogniami, które zaczęły mu już przypiekać skórę - pochylił w tył głowę i zaczął śpiewać czystym, rześkim głosem. Śpiewał o wielkich pałacach Asgardu: jak na początku Odin budował wielkie pałace dla Asów. O Thrudheimie, twierdzy Thora, i pięknym Ydalir, gdzie mieszkał Ull, o Alfaheimie, w którym panem był Frey, i Walhalli, do której Odin sprowadza swych bohaterów spośród wojowników poległych w bitwie, o Thrymheimie, gdzie żył olbrzym Thjazi, póki nie zabili go Asowie i nie umieścili jego oczu wśród gwiazd, o Breidabliku, najbardziej błogosławionej siedzibie słonecznego Baldra, o niebiańskim pałacu, w którym "Heimdall, bystrooki strażnik Asów, popijał miód w pokoju; o Folkvangu. gdzie piękna Freyja gościła tych, których wybrała spośród poległych na polu bitwy; o Glitnir, lśniącym domostwie, gdzie Forseti, mądry syn Baldra, zasiadał co dzień na sądzie i o spokojnym Noatun nad huczącym morzem, gdzie żyje Njord.

Śpiewał o jesionie Yggdrasil, drzewie świata, i jego trzech korzeniach; o Nidhoggu, który podgryzał najgłębszą część korzeni; o wiewiórce Ratatosk,. skaczącej po gałęziach jesionu. Śpiewał także o tajemnicach dnia i nocy? i o wozach słońca i księżyca, o wilkach, które ścigają je po niebie.

Kiedy tak śpiewał, Geirrod począł zbliżać się ku niemu z twarzą ciemną-od gniewu, ale jego gniew zmienił się w strach, gdy pieśń dobiegła końca i Grimnir dźwignął się z wolna na nogi. Więzy opadły z jego rąk, a jedyne1 oko rzucało błyskawice.

- O, Geirrodzie! - zawołał - za bardzo upiłeś się miodem zła. Smutne to dla ciebie, któremu przypadł ten los, że straciłeś i przegrałeś przyjaźń Odina i miejsce zarezerwowane w sali wybrańców... Twoi przyjaciele nie mogą ci pomóc. Widzę twój miecz zaczerwieniony twoją własną krwią. Nadchodzi kres twojego życia i Norny przecinają już jego pasmo. A teraz oglądasz Odina twarzą w twarz, bo ja nim jestem!... Geirrodzie, podejdź, do mnie, jeżeli możesz.

Geirrod rzucił się naprzód, aby paść na kolana i błagać Odina o przebaczenie, ale tymczasem miecz wypadł mu z pochwy, król potknął się, próbował miecz podnieść, ale runął nań, tak że ten przebił mu serce, kładąc go trupem na miejscu.

Odin zwrócił się do nędznie ubranego sługi, który przyniósł mu róg miodu.

- Wystąp naprzód, dobry Agnarze! - zawołał. - Syn Raudunga, a brat Geirroda teraz tutaj panować będzie. Niechaj spoczywa na tobie błogosławieństwo Odina, bo wiem, że będziesz rządził dobrze i sprawiedliwie, okazując wszystkim miłosierdzie i dobroć, nawet najbardziej obcym przybyszom.

A potem zostawiwszy Agnara, którego czekało długie, pełne chwały panowanie nad ludem Gotów, Odin owinął się płaszczem, włożył szerokoskrzydły kapelusz i wyruszy! nocą w drogę do Jotunheimu.

Stanął na czas przed zamkiem olbrzyma Vafthrudnira i poprosił o schronienie.

- Nazywam się Gangrad - powiedział - i przyszedłem z daleka. W moim i kraju zaliczają mnie do najmądrzejszych spośród mieszkańców i mogę rywalizować z tobą pod względem znajomości wyższych spraw, zarówno przeszłych, jak i tych, co dopiero mają nastąpić.

- Dlaczego stoisz w drzwiach? - zawołał Vafthrudnir. - Wejdź do sali i usiądź. Witam ciebie, bo nie opuścisz mojego zamku, jeżeli nie odejdziesz jako zwycięzca, wiedz bowiem, że ten, komu się nie powiedzie w zawodach mądrości, daje głowę.

- Wiem o tym dobrze - odpowiedział gość, który nazwał się Gangrad. - A teraz zacznij zadawać pytania, jeżeli znając grożącą ci karę, ośmielisz się współzawodniczyć z nieznanym cudzoziemcem, który nie ma ochoty mówić, skąd przychodzi.

- Gdybyś był nawet samym Odinem - zawołał Vafthrudnir z okrutnym uśmiechem - i tak miałbym twoją głowę. Bo nawet pierwszy z Asów nie wie więcej niż ja.

Olbrzym zaczął zadawać podobne pytania, jakie Odin stawiał mądremu Alvisowi: pytał o imiona rumaków dnia i nocy, pytał, jak nazywa się rzeka, która oddziela Asgard od Jotunheimu, i pole, na którym toczyć się będzie bitwa Ragnarok.

- Skinfaxi, koń lśniący, ciągnie powóz dnia - odpowiadał Gangrad - a Rimfaxi, koń oszroniony, niesie noc po jej szlaku. Ifing to rzeka mroczna i nigdy nie skuta lodem, która oddziela Asów od olbrzymów, a ostatnia bitwa rozegra się na równinach Vigrid.

Kiedy na cudzoziemca przyszła kolej zadawać pytania, dotyczyły one po- wstania ziemi i nieba, Ginnungagap i Wielkiego Ymira, przybycia do Asgardu

Njorda, pana Vanów, Norn i ich mądrości, i tego, kto przeżyje zagładę bogów.

- Jesteś zaprawdę mądry - powiedział Gangrad - ale czy możesz mi powiedzieć, jaki los spotka Odina w ostatniej wielkiej bitwie, w dzień Ragnaroku?

- Pożre go wilk - odpowiedział Vafthrudnir - a pomści Vidar, który rozerwie ziejącą śmiercią paszczę.

- Daleko wędrowałem - powiedział Gangrad - i próbowałem rzeczy wprost nie do opowiedzenia; zaszedłem w nieznane światy i wypytywałem różne stworzenia. Dlatego też powiedz mi - a jeżeli potrafisz, przyznam ci, zaiste, miano najmądrzejszego spośród olbrzymów - powiedz mi, jakie słowo nadziei szepnie Odin w głuche ucho syna, gdy ten leżeć będzie na pogrzebowym stosie?

Poznał wówczas olbrzym Vafthrudnir, że to sam Odin stawia mu pytania, skłonił głowę, by otrzymać śmiertelny cios mieczem, i rzekł:

- Nikt z żyjących nie wie, jakie słowo szepniesz w głuche ucho syna, słowo od wieków skryte w tajemnicach Norn, a jednak o wieki dalekie w przyszłości. Ustami skazańca rzucałem pytania o losy świata, gdyż ty jesteś Odin i zawsze będziesz najmędrszy ze wszystkich.

- Przegrałeś głowę - odparł z powagą Odin - ale nie wezmę ci jej teraz. Pamiętaj tylko, abyś się nie przechwalał swoją mądrością ani też w żaden sposób nie skrzywdził tych. co przybędą szukać u ciebie gościny.

Odin znowu wyruszył w drogę, a kiedy ogarnęła go noc, zrzucił z siebie przebranie i stanął w swej własnej postaci, jako król Asów i pan ludzi, wyniosły, w złotym hełmie, z mieczem ciskającym błyskawice.

I, jak gdyby wezwany jego myślą, przybiegł ku niemu wielki koń Sleipnir, ośmionogi, bujnogrzywy rumak Odina. Pan Asów skoczył na grzbiet swego konia i pomknął przez Jotunheim. Nie minęli jednak mrocznej rzeki Ifing przed wschodem słońca i traf chciał, że przejeżdżali koło siedziby Hrungnira, wielkiego olbrzyma gór.

- Kiedy Odin się zbliżył, sam Hrungnir wyjechał mu na spotkanie i witał go przyjaźnie.

- Kim jesteś? - wołał. - Nigdy dotychczas nie widziałem takiego wojownika jak ty, który by w złotym hełmie na głowie, siedząc na ośmionogim rumaku, przejeżdżał, gdy zechce, przez ziemię i morze.

- Jestem jednym z Asów, którzy mieszkają w Asgardzie - odpowiedział Odin - i w dziewięciu światach nie ma takiego rumaka jak mój. Stawiam w zakład głowę, że w Jotunheimie nie ma konia, który mógłby biec równie szybko i długo.

- Twoja głowa przeciw mojej! - zawołał Hrungnir. - Mój Złotogrzywy jest lepszym koniem niż twój! Nie ma co do tego wątpliwości. Już prawie straciłeś głowę!

- A więc dogoń mnie i prześcignij! - zawołał Odin i ubódłszy Sleipnira ostrogą znalazł się w jednej chwili na szczycie następnego pagórka.

Lecz teraz częsta u olbrzymów wściekłość opanowała Hrungnira. Spiął konia ostrogami i Złotogrzywy pędził za Sleipnirem jak wicher w czasie burzy lub górska lawina. Odin jechał szybko i długo, pędząc wśród chmur, a kopyta Sleipnira ledwo dotykały górskich szczytów.

Pierwszy przybył do Asgardu i zawrócił, by powitać Hrungnira w bramie.

Olbrzym zeskoczył z ociekającego pianą Złotogrzywego i stał w bramie Asgardu.

- Wejdź jako gość i napij się z nami - rzekł Odin - bo masz dobrego rumaka, a jednak twoja głowa należeć będzie do mnie, jeśli spodoba mi się jej zażądać.

Hrungnir wszedł więc wielkimi krokami do sali i głośno domagał się, aby mu podano największy róg miodu, jaki jest w Walhalli. Thora nie było, przyniesiono więc jego róg olbrzymowi i dzbany, w których ten napój przechowywano.

Hrungnir wychylił róg, a potem nalewał do niego miodu z jednego dzbana po drugim, aż się upił, zaczął przechwalać i rzucać pogróżki.

- Jakiż to piękny dwór! - wolał. - Zabiorę go ze sobą. Walhalla stać będzie w Jotunheimie, nie w Asgardzie... Będziecie chcieli mi przeszkodzić? Nie obawiam się Asów! Pozabijani ich wszystkich! Nie, nie zabiję pięknej Freyji ani złotowłosej Sif! Zabiorę je ze sobą. Podejdź! Nalej mi miodu... Co, żaden z was nie ma odwagi?

Jedna tylko Freyja odważyła się napełnić mu miodem róg i Hrungnir raz jeszcze wychylił go do dna, wołając:

- Wypiję wszystek miód Asom! Ani kropli nic zostanie w Asgardzie! A potem wrócę do mojego domu w Jotunheimie z Freyją i Sif, moimi brankami! Kto się ośmieli mnie powstrzymać!

W tym momencie wszedł na salę Thor wyma****ąc swoim miotem Mjollnirem, a kiedy zobaczył pijanego olbrzyma, jego oczy poczęły ciskać płomienie.

- Kto pozwolił temu obmierzłemu olbrzymowi postawić stopę w Asgardzie? - zawołał. - Kto mu zapewnił bezpieczne wejście do Walhalli? Jak do tego doszło, że piękna Freyją nalewa miód jednemu z naszych wrogów z Jotunheimu?

- Przyszedłem tu jako gość - odburknął Hrungnir, rzucając mu gniewne spojrzenie. - Sam Odin mnie zaprosił, żebym pił miód z Asami w Walhalli.

- Nim stąd odejdziesz, pożałujesz, żeś przyjął zaproszenie - zagrzmiał Thor.

- Niewielką sławę zdobędziesz, wielki Thorze, jeżeli zabijesz mnie teraz, gdy jestem nie uzbrojony - zawołał Hrungnir. - Jeżeli chcesz okazać swą odwagę, spotkaj się ze mną sam na sam na granicy Jotunheimu, w Grjotunagardzie, miejscu kamiennego ogrodzenia.

- Wracaj do Jotunheimu i uzbrój się - ryknął Thor - a potem zjawiaj się w Grjotunagardzie z jednym tylko pachołkiem do pomocy, kimkolwiek on będzie. Spotkam się tam z tobą i stoczymy śmiertelną walkę.

Wtedy Hrungnir skoczył na Złotogrzywego i popędzając wściekle konia wrócił do Jotunheimu. Opowiedział olbrzymom, co się zdarzyło i o wielkim pojedynku, jaki miał nastąpić.

- Musisz go pokonać - powiedzieli olbrzymi. - Jeżeli Thor zwycięży, to w swojej pysze najedzie Jotunheim, bo ty jesteś najsilniejszy z olbrzymów, a Thor chowa do nas urazę, gdyż Utgardaloki okpił ich obu, Thora i Lokego, kiedy przybyli z wizytą do Utgardu.

A więc olbrzymi udali się do Grjotunagardu i tam ulepili z gliny mężczyznę, który miał być pachołkiem Hrungnira. Ten olbrzym był na dziewięć mil wysoki, a szeroki w barach na trzy mile. Największą trudność stanowiło znalezienie odpowiednio wielkiego serca, gdyż sami nie byli w stanie go zrobić. Ostatecznie wzięli serce klaczy, bo było to największe z serc, jakie znaleźli, i osadzili je w ulepionej z gliny klatce piersiowej.

Hrungnir miał serce z kamienia, ostre i o trzech zębach, podobne do runicznej litery W, którą też z tego powodu nazwano sercem Hrungnira. Głowę miał także z kamienia, toteż jego mózg nie należał do najlepszych. Osłaniała go tarcza również z kamienia.

Kiedy nadszedł dzień walki, przeciwnicy wyruszyli do Grjotunagardu. Gliniany pachołek pierwszy zobaczył nadchodzącego Thora, a na ten widok kolana się pod nim ugięły i cały się spocił.

Ale do Hrungnira przybiegł szybkostopy Thjalfi i zawołał:

- Olbrzymie, chcę cię przestrzec! Przegrasz walkę, jeżeli będziesz trzymał tarczę przed sobą. Thor ciebie zobaczył i zszedł pod ziemię. Wyjdzie naprzeciw ciebie z dołu - z głębi ziemi.

Posłyszawszy to Hrungnir położył kamienną tarczę na ziemi i stanął na niej, dzięki czemu mógł oburącz ująć swój oręż - wielką osełkę wyciętą z ogromnej masy kamienia.

Zaledwie to uczynił, ujrzał Thora, nadchodzącego ku niemu w świetle błyskawic, z grzmotem dudniącym pod stopami. Rycząc z wściekłości Thor zakręcił swoim wielkim młotem Mjollnirem i rzucił nim w Hrungnira. W tej samej chwili olbrzym podniósł swoją osełkę i cisnął nią w Thora. Oba oręże zderzyły się w pól drogi. Osełka pękła na kawałki, które rozsypały się po ziemi, dając początek złożom kamieni szlifierskich i krzemienia. Ale jeden odłamek uderzył Thora w czoło tak mocno, iż upadł twarzą na ziemię.

Mjollnir jednak trafił Hrungnira w głowę miażdżąc jego kamienną czaszkę w kawałki nie większe od ziarnka piasku, tak że olbrzym padł martwy, a jedna jego stopa przygniotła kark Thora. A tymczasem zręczny Thjalfi ruszył na glinianego pachołka ze swoją łopatą, a ponieważ glina, z której ten był zrobiony, namokła już i rozmiękła, w parę minut rozgniótł go zupełnie i rozsypał po polach jako margiel.

Potem pośpieszył na ratunek Thorowi, którego przygniatała do ziemi stopa Hrungnira. Ale choć próbował z całych sił, nie zdołał jej unieść.

Tymczasem zjawili się w Grjotunagardzie Asowie, którzy posłyszeli o nieszczęściu Thora. I oni również próbowali unieść stopę Hrungnira. Ale ani sam wielki Odin, ani mocarz Tyr, ani Ull o potężnych barach, ani przebiegły Loki nie mogli uwolnić Thora.

Wreszcie syn Thora, Magni, liczący wówczas zaledwie trzy lata, przyszedł zobaczyć, co stało się z ojcem, a kiedy ujrzał na jego karku stopę olbrzyma, bez trudu ją podniósł i obrzucił.

- Co za szkoda, że przyszedłem tak późno! - zawołał. - Gdybym był tu wcześniej, zabiłbym olbrzyma uderzeniem pięści i nie miałbyś tych wszystkich kłopotów.

- Kiedy dorośniesz, będziesz takim samym pogromcą olbrzymów jak ja - powiedział z dumą Thor, podniósłszy się z ziemi. - A teraz na pamiątkę tego pierwszego dowodu twej siły podaruję ci Złotogrzywego, rumaka zabitego olbrzyma.

- Ten koń powinien należeć do mnie - oświadczył z powagą Odin. - Ale bez żalu oddam go mojemu dzielnemu wnukowi... choć jego matka jest olbrzymką.

Matką bowiem tego syna Thora nie była złotowłosa Sif, ale Jarnsaxa, żelazny nóż, najsilniejsza ze wszystkich olbrzymek. w, Jotunheimie.

Zwycięscy Asowie wrócili do Asgardu zawarłszy pokój z olbrzymami, przerażonymi śmiercią Hrungnira i zniszczeniem glinianego potwora.

Ale Thor siedział w swoim potężnym dworzyszczu Thrudvangar markotny i zły, podpierając ręką obolałą głowę. Odłamek kamienia, który go uderzył, tkwił mu nadal w czaszce i ani on sam, ani Magni nie potrafili go wyciągnąć czy też uśmierzyć bólu, jaki sprawiał.

Na próżno Sif delikatnymi palcami obmywała ranę i skraplała łzami jak rosą.

- Osełka Hrungnira musiała być wycięta i uformowana przy pomocy czarów - jęknął Thor. - Bez wątpienia jakieś runiczne zaklęcie jest wyryte na kawałku kamienia tkwiącym w mojej głowie i tylko czary mogą go usunąć.

Posłano więc po czarodziejkę Groę, żonę Aurvandila mężnego, tego, którego ze wszystkich mężów Midgardu najbardziej lękali się olbrzymi i który sam udawał się do Jotunheimu i podstępem ich zabijał.

Groa chętnie przyszła do Thrudvangar, bo Thor niejednokrotnie wspomagał Aurvandila w czasie jego wypraw na Jotunheim. Nakreśliła znaki runiczne na podłodze i zaczęła śpiewać dziwne, tajemnicze pieśni i recytować zaklęcia, -trzymając ręce nad głową Thora.

Thor poczuł, że odłamek kamienia obluźnia się i ból ustępuje. Z wdzięczności za doznaną ulgę, chcąc nagrodzić Groę za udzieloną pomoc, powiedział:

- Mam dla ciebie przyjemne nowiny. Kiedy ostatnim razem wędrowałem po Jotunheimie, spotkałem twojego męża Aurvandila w chwili, gdy zagrażało mu poważne niebezpieczeństwo ze strony olbrzymów. Ale uratowałem go unosząc w bezpieczne miejsce. Kiedy przechodziłem przez Elivagar, lodowy potok, ukryłem go w koszu na moich plecach. Dam ci dowód, jak my, Asowie z Asgardu, cenimy twego męża za jego walkę z olbrzymami. Kiedy przechodziłem w bród te gryzące zimne wody, spostrzegłem, że jeden palec jego nogi wystaje z kosza i że jest odmrożony na kamień! Odłamałem go więc i rzuciłem na niebo, a tam zamienił się w najjaśniejszą z gwiazd. Ale Aurvandil żyje i jest zdrów, i wraca do ciebie do domu.

Kiedy posłyszała to Groa, wpadła w takie podniecenie, że zapomniała o swoich czarach i runicznych pieśniach. Zawróciła do drzwi, wybiegła z Thrudvangar i jak mogła najszybciej popędziła do domu, by powitać swego męża Aurvandila w chwili jego powrotu.

Tak więc odłamek kamienia pozostał w głowie Thora, choć ból już przeszedł. Ale od tej pory nie wolno było w Midgardzie suwać osełek po podłodze ani nawet upuszczać ich na ziemię, bo wtedy kamień, tkwiący w czole Thora, poruszał się, sprawiając mu ból.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

GEIRROD WŁADCA TROLLI

 

Thor odpoczywał w Thrudvangar po walce z Hrungnirem i olbrzymi zachowywali spokój. Rozejm między Asgardem i Jotunheimem trwał, choć zdarzały się niekiedy potyczki między poszczególnymi olbrzymami i Asami. Ale Loki, wiecznie pragnący siać zło, przybrawszy swą ulubioną postać sokola poleciał do Midgardu i Jotunheimu na przeszpiegi, aby narobić zamętu, ile się da. Im bardziej sobie pozwalał na złośliwości, tym gorszy się stawał. Zła natura olbrzyma coraz bardziej brała w nim górę, mimo braterstwa z Asami.

Tym razem zmitrężył trochę w Midgardzie i sprowadził wiele ludzi na manowce, aż wreszcie znalazł się nad Vimurem, najszerszą z rzek, oddzielającą Midgard od tej prowincji Jotunheimu, w której miały swoje siedziby trolle kamienia i trolle ognia.

Były to dziwne, niewydarzone stworzenia, spokrewnione zarówno z olbrzymami, jak i z karłami. Budowały swoje domy pod niskimi górami, mogły je unosić na czerwonych słupach, aby wpuścić czasami blask światła.

Zajmowały się kowalstwem, podobnie jak karły, i gromadziły ogromne bogactwa, ale nie posiadały tej znajomości swego rzemiosła, jaka cechowała karły. Wiodły życie dzikusów, nie raził ich brud ani brzydkie zapachy, często bywały sługami olbrzymów i sprzymierzały się z nimi przeciw Asom i mieszkańcom Midgardu.

Na ziemiach leżących za Vimurem panował olbrzym Geirrod, a jego zamkiem był największy spośród domów trolli, ogromna góra z kominem pośrodku, buchającym czarnym dymem, który przesłaniał całą okolicę niczym opary zła.

Loki interesował się trollami i dręczyła go ciekawość, co też one robią w wielkim zamku Geirroda. Przysiadł w wykuszu okna umieszczonego wysoko na zewnętrznej ścianie i spoglądał w dół do sali, gdzie olbrzym i jego dwie córki, Gjalp i Greip, siedzieli przy obiedzie na złotych krzesłach, ustawionych na podłodze grubo pokrytej śmieciem i brudem.

Geirrod spojrzał w górę i zobaczywszy Lokego w oknie zawołał do swoich służących:

- Przynieście mi tego ptaka, który tam siedzi. Zawsze pragnąłem mieć takie sokoły, jakie Asowie i Vanowie, i królowie Midgardu trzymają na przegubie dłoni.

Loki wcale się nie bal i kiedy trolle pięły się nieporadnie po nierównej kamiennej ścianie, postanowił przed odlotem przysporzyć im tyle kłopotu i narazić ich na tyle niebezpieczeństw, ile się tylko da.

Kiedy pierwszy troll się zbliżył do okna, Loki odskoczył na bok i trzymając się szponami ściany uciekał przed nim. Przesuwał się w lewo i w prawo po ścianie zamkowej, za każdym razem wznosząc się trochę wyżej. Trolle wspinały się za nim klnąc i pomrukując ze złości, bo ptak raz po raz wymykał się im z rąk, właśnie gdy któryś już miał go schwycić.

W końcu Loki znalazł się tuż pod pułapem, a ponieważ jeden z trolli był bardzo blisko niego, zdecydował się, że dość już tej zabawy, i rozpostarł skrzydła, żeby odfrunąć.

Ale ku wielkiemu swemu przerażeniu poczuł, że ściana przyciąga jego stopy niby magnes i że nie ucieknie. A potem objęła go ręka trolla i zaniesiono go w tryumfie Geirrodowi.

Olbrzym wziął .ptaka w swoją potężną dłoń i przyglądał się mu uważnie.

- To nie jest ptak! - wykrzyknął w końcu - To jakiś człowiek albo jeden z Asów pod postacią ptaka. Zdradzają go oczy, bo ich nie można zmienić jak resztę ciała. Mów więc, ptaku. Powiedz mi, kim jesteś i dlaczego fruwasz sobie po moim zamku, mów, jeśli nie chcesz, żeby cię spotkało coś złego.

Ale Loki nic nie powiedział i udawał, jak mógł, że jest tylko ptakiem. Geirrod nie dał się jednak oszukać i kiedy zobaczył, że jego jeniec nie chce mówić, zamknął go w wielkiej kamiennej skrzyni.

- Tutaj pozostaniesz bez jedzenia, picia, powietrza i światła, dopóki nie zaczniesz mówić.

I tam Loki pozostał przez trzy miesiące, a potem już nie mógł znieść tego dłużej i zawołał do Geirroda:

- Jestem Loki, jeden z największych spośród Asów. Nie przyszedłem, żeby ci wyrządzić krzywdę. Chyba słyszałeś o mnie: wyjąwszy Odina nie mam sobie równych wśród Asów... poza Thorem, wrogiem olbrzymów. Ale Thora nie kocham, bo sam pochodzę z rodu olbrzymów.

- Ja również bynajmniej nie kocham Thora - warknął Geirrod - ani też nikogo z Asów. Z miejsca ukręcę ci szyję, wrzucę cię z powrotem do skrzyni, którą ukryję na zawsze pod tą górą - chyba że sprowadzisz Thora do tego zamku. Ale musi przyjść bez miota; Mjollnirowi żaden olbrzym nie sprosta, nawet ja!

Loki złożył najuroczystszą przysięgę, że to uczyni albo powróci i odda się w ręce Geirroda. Wtedy olbrzym pozwolił mu odejść, wiedział bowiem, że nawet Loki nie złamie przysięgi Asów, gdyż Asgard zamknąłby się przed nim na zawsze.

Loki odfrunął z zamku Geirroda, leciał z powrotem przez szeroki Vimur i ponad Midgardem, aż wreszcie dotarł do mostu Bifrost. Tutaj ponownie przybrał swoją własną postać i wszedł do Asgardu, udając przed strażnikiem Heimdallem, że wędrował wśród ludzi, służąc im pomocą i radą.

Będąc w Asgardzie rzucił parę słów na temat przyjaznego olbrzyma Geirroda i jego wspaniałego pałacu wybudowanego przez zręczne trolle.

- Przyjmował mnie bardzo gościnnie - mówił Loki, popijając w zamyśleniu miód w Walhalli. - Pokazywał mi cudowne rzeczy, których nigdzie przedtem nie widziałem. Powiedział, że bardzo by chciał gościć wielkiego Thora i dać mu podarki ze swego skarbca, ale nie śmie go prosić, bo lęka się samego nawet widoku młota Mjollnira, który zabił tak wielu olbrzymów.

Loki powtarzał to zawsze w obecności Thora, i w końcu jego kuszące słowa odniosły skutek, bo Gromowładny nie był skłonny do podejrzeń względem nikogo - nawet wobec olbrzymów, i nie zdawał sobie sprawy, jak łatwo już przychodziło Lokemu ze względu na osobiste urazy i ze złości zdradzać Asów i pomagać olbrzymom w walce z nimi.

Pewnego więc dnia Thor wyruszył ze swym pachołkiem Thjalfim, pozostawiając młot Mjollnir zawieszony na ścianie Thrudvangar. Budząc z uśpienia piorun, przelecieli nad Midgardem w wozie zaprzężonym w kozły i przybyli wreszcie nad brzeg Vimuru do wielkiego domu, w którym mieszkała Grid.

Była to sprzyjająca mu olbrzymka, która pomagała Odinowi w pierwszych dniach świata i została matką jego syna, Vidara milczącego, pana lasów.

Grid przyjęła Thora mile, gdyż kochała wszystkich Asów. Kiedy siedzieli przy obiedzie, zapytała go, dokąd się wybiera tak blisko granicy Jotunheimu, i to bez Mjollnira w ręku.

- Idę w odwiedziny do Geirroda, władcy trolli - odpowiedział Thor. - Jest on bowiem przyjacielem Asów i prosił, abym przyszedł jako gość do jego

zamku i ucztował z nim. Słyszałem, że ma on bogactwa takie, jakich nawet my w Asgardzie nie widujemy. Przebiegły Loki spędził u niego wiele dni i zdumiał się tym, co widział w jego zamku.

- Obawiam się, że przebiegły Loki oszukał ciebie - powiedziała Grid. - Wiem przecież dobrze, że Geirrod, władca trolli, to zły i podstępny olbrzym, że niedobrze jest mieć z nim do czynienia, że wcale nie sprzyja Asom, a już najmniej temu, w którego ręku Mjollnir tak często zadawał śmierć olbrzymom.

- Rad jestem, że mnie ostrzegłaś - odpowiedział Thor - ale teraz nie mogę zawrócić, bo olbrzymi okrzyczą mnie tchórzem.

- Idź więc do zamku Geirroda - poradziła Grid - ale weź ze sobą mój pas mocy i ten żelazny pręt, który nazywają rózgą Grid, i te żelazne rękawice. Mając to zdołasz się oprzeć Geirrodowi i trollom. Strzeż się jego zdradzieckich podstępów, bo nie wiem, w jaki sposób chce sprowadzić na ciebie nieszczęście.

Nazajutrz Thor pozostawił swój wóz u Gridy, a sam pieszo, w asyście tylko Thjalfego wyruszył w drogę. Szedł brzegiem rzeki Vimur aż do miejsca, gdzie wypływała bystrym potokiem z jarów pomiędzy górami Jotunheimu.

Zapiął na sobie pas mocy i wstąpił w kłębiące się wody wspierając się rózgą Grid, by nie porwał go wartki prąd. Thjalfi szedł za nim, trzymając się pasa mocy, żeby go woda nie zniosła.

Kiedy Thor dobrnął do środka potoku, wydało mu się, że prąd pcha go ze zdwojoną siłą i spostrzegł, że woda podnosi się i sięga mu ramion.

Kiedy woda wznosiła się nadal i przepływała coraz szybciej, Thor spojrzał w górę potoku i zobaczył córkę olbrzyma Geirroda, Gjalp, która stała jedną nogą na jednym, drugą na drugim brzegu nad wielkim wodospadem i ręką popędzała wody.

- Rzeka musi być zahamowana u źródła! - zawołał i nachyliwszy się wyrwał ogromny kamień z dna potoku i rzucił nim tak celnie, że zahamował przypływ wody i zdołał dotrzeć do drugiego brzegu.

Tutaj prąd go zniósł, ale udało mu się chwycić konarów górskiego jesionu rosnącego na brzegu i dzięki temu wdrapał się na bezpieczne miejsce i przyciągnął Thjalfego. Z tego to powodu jesion ów nazywał się odtąd drzewem ratującym Thora.

Znalazłszy się bezpiecznie na drugim brzegu rzeki Vimur, Thor i Thjalfi bez trudu posuwali się dalej, aż ujrzeli ogromną górę - zamek Geirroda - z której komina wypływały chmury czarnego dymu. Kiedy podeszli bliżej, spotkały ich trolle i powitały w imieniu swego władcy.

- Chodźcie z nami do domu dla gości - zapraszały. - Przygotowany jest tam dla was pokój, gdzie poczekacie chwilę, aż Geirrod będzie gotów przyjąć was jak należy w wielkiej sali zamku.

Wprowadzono ich do ogromnego pomieszczenia o kamiennym suficie i tutaj trolle zostawiły ich na chwilę samych.

Thor, zmęczony po przeprawie przez rzekę, chętnie usiadł na jedynym w sali krześle, opadając na poręcz, aby odpocząć. Wtem poczuł, że krzesło unosi się z podłogi i sunie w górę, co grozi mu zgnieceniem o belki powały. Z szybkością błyskawicy władca burzy wsparł się rózgą Grid o strop, pchając z całych sił krzesło ku podłodze. Usłyszał donośny chrzęst, coś pękło i spod krzesła dobiegły go przeraźliwe piski.

Zeskoczył z krzesła i zobaczył pod nim dwie córki Geirroda, Gjalp i Greip, z przetrąconymi kręgosłupami.

Zacisnął mocniej pas mocy, wciągnął żelazne rękawice i z wściekłością wypadł z gościnnych apartamentów.

- Córki Geirroda spotkała słuszna kara! - krzyczał. - Chciały mnie zmiażdżyć o powałę. Muszę się przekonać, czy i sam Geirrod jest taki podły, że knuje zdradę, chcąc zabić gościa w swoim własnym zamku.

Przed domem dla gości czekały trolle, które zaprowadziły Thora i Thjalfego do wielkiej sali. Po obu jej stronach płonęły ogromne ognie i poprzez dym i płomienie Thor dojrzał, stojącego w głębi, przy największym ogniu, olbrzyma Geirroda.

Thor powoli posuwał się ku niemu, a kiedy był już blisko, władca trolli nagle chwycił ogromną parę szczypiec, wyciągnął z ognia rozpaloną do białości sztabę metalu i cisnął nią w Thora.

Ale Thor szedł ostrożnie. Kiedy zobaczył, że leci ku niemu rozpalona do białości sztaba metalu, pochwycił ją rękami w żelaznych rękawicach, zakręcił nad sobą i odrzucił ku Geirrodowi.

Władca trolli dojrzał ją w locie i schował się za żelazny słup, by się przed nią uchronić. Ale sztaba przebiła żelazny słup, stojącego za nim Geirroda, mur zamku i wryła się głęboko w ziemię.

Thor odwrócił się i wypadł z sali, wyma****ąc rózgą Grid i kładąc pokotem

stojące lam trolle. Nie obejrzawszy się nawet za siebie, obaj, Thor i Thjalii, dobiegli do brodu rzecznego, bez trudu przeszli tym razem przez Yimur i wrócili do domu Grid.

Thor oddal Grid jej rózgę i .rękawice, ale na jej życzenie zatrzymał pas mocy. Wsiadł do swego wozu i popędził w tryumfie do Asgardu.

Nie zaprzątał już sobie więcej głowy Geirrodem i jego zamkiem i nawet nie raczył zawiadomić Lokego o tym, co się tam zdarzyło. Jednakże w Midgardzie szerzyły się wieści o jego czynach i w końcu król Danii Gorm, postanowił wyruszyć na poszukiwanie zamku Geirroda.

Wyruszył w trzy okręty i zabrał na pokład mądrego podróżnika Thorkila. Rozpostarłszy żagle popłynęli morzem ku wielkiej Vimur, która mieszkańcom Midgardu wydawała się tak szeroka jak sam ocean.

Żeglowali przez wiele dni płynąc powoli przy łagodnym wietrze. Kiedy w końcu dobili do lądu, niewiele pozostało żywności na statkach, a ludzie byli głodni.

Zobaczyli na brzegu ogromne stada pasącego się bydła, tak łagodnego, że pozwalały człowiekowi podejść zupełnie blisko.

- Zabijcie tylko tyle, ile dzisiaj zjecie - ostrzegał ich Thorkil. - Jeżeli zabijecie więcej, sprowadzicie zemstę duchów rządzących tą wyspą.

Ale nie zwracali na niego uwagi. Ubili wiele sztuk bydła chcąc zabrać mięso na przyszły użytek. Nocą zaatakowała ich armia trolli, a ich wódz olbrzym brodził po morzu, wyma****ąc ogromną maczugą, i groził, że potopi ich okręty, jeżeli z każdego z nich nie dadzą jednego człowieka, jako okup za zabicie bydła.

Wydało im się, że lepiej to uczynić, niżby wszyscy mieli zginąć. Ciągnięto zatem losy i oddano trzech mężczyzn trollom, po czym statki ruszyły w drogę.

Przybyli wreszcie do kraju ogromnych zasp śnieżnych i lodowych szczytów, gdzie w ciemnych borach czaiły się potwory. Thorkil powiedział, że w pobliżu znajduje się zamek Geirroda.

- Ale miejcie się na baczności - ostrzegał króla i jego towarzyszy. - Mieszkańcy zamku będą wam chcieli wyrządzić krzywdę. Dlatego też nie odzywajcie się do nikogo, ale pozwólcie mnie mówić, co trzeba, gdyż znam tutejsze obyczaje i grożące niebezpieczeństwa.

O zmierzchu, ku przerażeniu króla Gorma i jego towarzyszy, wielkimi krokami zbliżył się do brzegu olbrzym.

Thorkil uspokoił przerażonych, mówiąc:

- To Godmund, brat Geirroda. Przybywa ofiarowując nam gościnę. Ale miejcie się na baczności: zabierzcie ze sobą tyle jedzenia, ile będzie wam potrzeba, i nie dotykajcie niczego, co wam ofiaruje. Również nie dotykajcie nikogo z tutejszych mieszkańców.

Wyszedł naprzód i skłonił się przed Godmundem, który zaprosił go wraz z towarzyszami do zamku na obiad.

- Ale dlaczego nic odzywa się nikt prócz Thorkila? - zapytał Godmund, kiedy szli do zamku.

Król Gorm tylko potrząsną} głową, a Thorkil pośpieszył z odpowiedzią.

- Szlachetny Godmundzie - powiedział. - To ze wstydu moi przyjaciele nie mówią ani słowa. Tylko trochę znają twój język, ja natomiast znam go dobrze. Wstydzą się więc borykać ze słowami, których nie znają, lub mówić w języku tobie obcym.

Weszli na salę i zasiedli przy stole z dwunastu urodziwymi synami Godmunda i gromadką jego pięknych cór.

- Dlaczego żaden z twoich towarzyszy nie je ani nie pije tego, co postawiono przed nimi? - zapytał podejrzliwie Godmund.

- Ach! - odparł z miejsca Thorkil. - To wypływa z ich przezorności. Byliśmy długo na morzu, żywiąc się prostym jadłem żeglarzy. Obawiam się, że gdybyśmy skosztowali wspaniałego mięsiwa twego kraju, pochorowalibyśmy się. Z tego tylko powodu posilamy się tym, co przynieśliśmy ze sobą - bynajmniej nie z niegrzeczności albo pogardy dla tych zaiste wspaniałych potraw, jakie kazałeś postawić przed nami.

To zamknęło usta Godmundowi. Wkrótce ponowił jednak próbę złapania swych gości w pułapkę. Polecił swoim nadobnym córkom, aby ofiarowały swą miłość szlachetnym gościom.

Pomny na słowa Thorkila, król Gorm rzucił znaczące spojrzenie na swych towarzyszy, a Thorkil spiesznie wytłumaczył Godmundowi, że król i wszyscy przybyli z nim ludzie mają już żony i według panujących w Danii obyczajów byłoby niewiernością wobec nich, gdyby choć tylko pocałowali inną kobietę.

Jednakże trzem Duńczykom córki Godmunda wydały się tak piękne, że nie mogli się powstrzymać od ich pocałowania. Natychmiast opanowało ich szaleństwo i nigdy już nie odzyskali zdrowego umysłu.

Ujrzawszy, jak dobrym skutkiem został uwieńczony jego podstęp, Godmund zaprosił gości, aby zwiedzili jego piękny ogród i zerwali, jakie zechcą, owoce.

Ale Thorkil odmówił w imieniu swoim, króla i jego ludzi, tłumacząc, że spieszno im w dalszą podróż i nie mogą pozostać dłużej nawet dla obejrzenia ogrodów, choć jest pewien, że przewyższają one pięknością- to, co o nich słyszał.

Wtedy Godmund zrozumiał, że Thorkil nadspodziewanie jasno zdaje sobie sprawę z grożących niebezpieczeństw. Nie próbował już więcej podstępów, ale pośpiesznie przeprawił ich przez rzekę, kierując ku zamkowi Geirroda.

Wkrótce znaleźli się w dziwnym, opuszczonym mieście, gdzie stały domy trolli: kamienne kopce, które można było podnosić na czerwonych słupach, gdy trolle chciały wpuścić światło do swoich pomieszczeń.

Chmura czarnego dymu wisiała nad miastem, a tu i ówdzie powtykane na pale głowy złowieszczo szczerzyły zęby ku przybyszom.

Gdy przechodzili przez miasto, trolle umykały przed nimi jak upiory wystraszone światłem dnia. I tak przybyli do zamku Geirroda.

Kiedy się doń zbliżyli, złe psy wypadły z zamku i chciały rzucić się na nich, ale Thorkil cisnął ku nim rogi nasmarowane tłuszczem, psy zaczęły je lizać, a oni bezpiecznie doszli do wrót.

We wrotach jednak wojownicy króla Gorma zatrzymali się i cofnęli, nadleciały bowiem ku nim upiorne wrzaski i straszliwe zapachy, niemal nie pozwalające oddychać.

Ale Thorkil dodał im odwagi:

- Nic się wam nie stanie, jeżeli będziecie mieć się na baczności i zachowywać się tak, jak wam polecę. Przede wszystkim wyrzućcie z serc waszych wszelkie pożądanie i chciwość i nie dotykajcie niczego, co zobaczycie w zamku. Geirrod pokaże wam bezcenne klejnoty i cudowne zbroje, które zapewne będą leżeć nie strzeżone, i wystarczy się tylko schylić, aby je mieć. Niechaj jednak nikt nawet nie tknie niczego, a nie sprowadzicie na siebie złego losu.

Król Gorm ustawił swoich ludzi czwórkami i weszli śmiało do wielkiej sali, gdzie płomienie ognia przeświecały krwawo przez kłębiący się dym, ściany oblepiał brud, podłoga zmieniła się w śmierdzące bajorko, w którym pełzały węże i okropne robactwo. Na żelaznych ławach pod ścianami tłoczyły się udręczone, na wpół głuche trolle.

Na kamiennym krześle siedział sam Geirrod, stary olbrzym z ogromną dziurą w ciele, a przez nią widać było przedziurawiony siup i rozpadliny w skale. Obok niego usadowiły się jego córki, zgarbione i pokurczone, ponieważ ich kręgosłupy nic odzyskały siły. Pokryte wrzodami i guzami, sprawiały odrażające wrażenie.

Żadne z nich nie odezwało się słowem ani nawet nie uniosło głowy, a król Górni i jego ludzie w największym pośpiechu zawrócili, aby wyjść z tej obmierzłej sali, Thorkil zaś przypomniał im, że Thor odrzucił rozpaloną do białości sztabę żelaza na władcę trolli i ta go przebiła i że połamał grzbiety jego córek, gdyż chciały go zmiażdżyć o powałę.

Kiedy doszli do drzwi, niespodzianie ujrzeli przed sobą skarby: beczki pełne klejnotów, złote pasy, kły nieznanych jakichś zwierząt na złotym łańcuchu, ogromne rogi jelenie wysadzane jarzącymi się drogimi kamieniami, wielką złotą bransoletę przedziwnie ozdobioną klejnotami.

Wówczas, nie bacząc na ostrzeżenie, ktoś chwycił bransoletę i założył ją na rękę; ktoś drugi drżącymi palcami ujął róg; inny nie mógł się powstrzymać od wzięcia kła i przerzucenia go przez ramię.

Ale skoro tylko bransoleta znalazła się na ręku owego mężczyzny, zamieniła się w żmiję, ugryzła go, trując swym jadem, róg się wydłużył i stal wężem, który owinął się dwakroć wokół złodzieja, i ten padł martwy na ziemię, kieł zamienił się w miecz i przebił człowieka, który go trzymał.

Reszta wojowników zawróciła w przerażeniu, aby uciec z zamku, ale zanim minęli bramy, napotkali otwarte drzwi, zajrzeli i zobaczyli, że jest to skarbiec Geirroda. Leżały tam wspaniałe płaszcze i pasy, złote hełmy i cudowny oręż, za wielki jak na użytek zwykłych ludzi.

Na ten widok nawet Thorkil wyzbył się swej mądrości, wyciągnął rękę i podniósł z ziemi bogaty ciepły płaszcz, król Gorm i jego ludzie także zabrali się do podnoszenia różnych rzeczy i zebrali bogaty łup. Wtem pokój zaczął się chwiać i rozległ się krzyk: - Złodzieje! Złodzieje!

Trolle, które przedtem wydawały się na wpół martwe i całkiem niegroźne, jakby skamieniałe, niespodzianie rzuciły się na nich ze wszystkich stron. Rozgorzała zacięta bitwa i z pewnością król Gorm i wszyscy jego wojownicy by polegli, gdyby mężny wojownik Bukki celnie i szybko szyjąc strzałami z łuku nie powstrzymał trolli, póki król nie wydostał się z miasta. I tak tylko dwudziestu ludzi ocaliło. Razem z królem Gormem i Thorkilem, Bukkim i jego bratem popędzili nad brzeg rzeki, gdzie już czekał na nich Godmund ze swym statkiem. Przewiózł ich bezpiecznie przez rzekę i zaprowadził do swojego domu.

Rano, kiedy mieli już iść nad brzeg morza, gdzie czekały na nich statki, , okazało się, że stracili dzielnego łucznika, Bukkego. Zakochał się on bowiem w jednej z córek Godmunda, która opatrywała mu rany po bitwie. Poprosił ją o rękę, ona się zgodziła, ale zaledwie przypieczętowali swe zaręczyny pocałunkiem, coś złego stało się z jego mózgiem, był jak skołowany, a nim nadszedł ranek, stracił pamięć i wpadł w szaleństwo.

Ze smutkiem król Gorm i Thorkil opuścili zamek Godmunda, dotarli do swych okrętów i odpłynęli. Ale nawet i wówczas płynąc w dół rzeki Vimur, a potem przez morze, musieli znosić utrapienia j burze, tak że doprawdy bardzo niewielu z nich zdołało powrócić do Danii.

Po tym wszystkim nawet Thorkil, wielki podróżnik, nie odważył się już więcej odwiedzić tego straszliwego kraju, gdzie Geirrod, władca trolli, przebywał w swoim wstręt budzącym zamku, okaleczony i pozbawiony mocy po straszliwym ciosie, jaki mu zadał Thor.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

PRZEKLEŃSTWO PIERŚCIENIA ANDVAREGO

 

W okresie kiedy Odin miał jeszcze zwyczaj wędrować w przebraniu po Midgardzie, przybył on pewnego dnia w towarzystwie Honira i Lokego nad piękną rzekę, która wartko .płynęła przez niską kotlinę.

Idąc jej brzegiem do źródła natrafili na wysoki wodospad w samotnej górskiej dolinie. Na pobliskiej skale zobaczyli wydrę, która mrugając radośnie powiekami zabierała się do jedzenia złowionego przed chwilą łososia. Loki natychmiast chwycił kamień i tak celnie nim rzucił, że w mgnieniu oka martwa wydra leżała obok martwego łososia.

- Aha! - zawołał Loki. - Dwoje za jednym uderzeniem! Widzicie, że rzuciwszy jeden raz kamieniem trafiłem i w wydrę, i w łososia!

Podniósł swój podwójny łup i trzej Asowie znów ruszyli w drogę. Doszli wreszcie do domu, leżącego wpośród uprawnych pól i opasanego potężnym murem, jak dom wielkiego pana.

Trzej wędrowcy zbliżyli się do bramy, a przekonawszy się, że jest otwarta, weszli do wielkiej sali, gdzie siedział samotnie przy ognisku śniady mężczyzna o płonących oczach.

- Witajcie, przybysze! - zawołał. - Powiedzcie mi, kim jesteście i dlaczego zjawiacie się na dworze Hreidmara czarnoksiężnika?

- Jesteśmy ubogimi pielgrzymami wędrującymi po świecie - odpowiedział Odin i uniósł uprzejmie szerokoskrzydły kapelusz przyglądając się bacznie Hreidmarowi swym jedynym okiem. - Kiedyśmy zobaczyli wśród tych bujnych łanów zboża twój obwarowany dom, zawróciliśmy, aby cię odwiedzić.

- Jesteśmy wprawdzie biedni - dodał szybko Loki - ale za to silni i na swój sposób zręczni i mądrzy. Spójrz no na tę wydrę i tego łososia, których zabiłem rzuciwszy jeden raz kamieniem.

Kiedy Hreidmar zobaczył, co Loki trzyma w ręku, zerwał się na równe nogi i zawołał:

- Chodźcie tu, moi synowie, Fafnirze i Reginie! Chodźcie i zwiążcie tych złych ludzi, którzy zabili waszego brata Wydrę!

A kiedy ich obezwładnił czarnoksięską mocą, wbiegli do sali dwaj krzepcy młodzieńcy i związali ich mocno żelaznymi łańcuchami.

- A teraz - rzekł szyderczo Hreidmar pasąc oczy widokiem swych jeńców - pozostaje tylko zdecydować, jaką śmiercią umrzecie.

- A dlaczego chcesz nas zabić? - zapytał spokojnie Honir, mając nadzieję, że siłą argumentacji uda im się gładko wywinąć z niebezpieczeństwa.

- Trzeba ci wiedzieć - odpowiedział Hreidmar - że jestem mistrzem czarnej magii, takiej jaką znają trolle i czarne elfy. Moi trzej synowie także posiedli tę sztukę, a poza tym obdarzeni są umiejętnością przybierania jakiej zechcą postaci. Mojemu najstarszemu synowi Wydrze zachciało się spędzić jakiś czas pod postacią wydry, aby mógł oddawać się ulubionemu zajęciu łapania ryb skaczących z pobliskiego wodospadu, który nazywamy Siłą Andvarego. Zabita przez was wydra to mój rodzony syn, a sprawiedliwość i każe płacić życiem za życie.

- Ale sprawiedliwość zezwala na glówczyznę - odpowiedział niewzruszony Honir - czyli na zapłatę za przypadkowo dokonane zabójstwo. Ten mój towarzysz rzucił kamieniem w coś, co wyglądało na zwykłe zwierzę, żyjące nad brzegiem rzekł. A zatem zadecydujcie, jaką glówczyznę mamy złożyć za śmierć waszego syna.

Hreidmar naradzał się czas jakiś z Fafnirem i Reginem, a w końcu powiedział :

- Przybysze, przyjmiemy od was główczyznę, a mianowicie taką: tyle dobrego czerwonego złota, ile wypełni skórę wydry, która była moim synem, i ile trzeba, aby ją pokryć tak, żeby nawet włosek nie wystawał. Dwóch z was pozostanie tutaj w łańcuchach, a trzeci pójdzie przynieść złoty okup.

Potem trzej Asowie naradzali się w odosobnieniu i w końcu ustalili, że to przebiegły Loki pójdzie zdobywać złoto.

- Udaj się do czarnych elfów i do karłów - pouczał go Odin. - Użyj wszystkich swoich sztuk, wpadliśmy bowiem w ręce czarnoksiężnika, który nie może się dowiedzieć, kim jesteśmy. Dlatego nie poślę cię do Asgardu po ratunek.

- Możecie na mnie liczyć - odparł Loki z chytrym uśmiechem. - Wiem, gdzie można dostać złoto - chociaż doprawdy zdobycie go będzie wymagało użycia wszystkich moich umiejętności.

Tak więc Odin i Honir pozostali w łańcuchach, Fafnir zaś i Regin zdarli skórę z wydry, aby wymierzyć glówczyznę, i Loki wyruszył na poszukiwanie skarbu.

Udał się wprost do Siły Andvarego, skąd wydra wyciągnęła lśniącego łososia, i usiadł koło wodospadu.

Loki mógł widzieć wszystko, co kryło się za szumiącym srebrnozielonym łukiem wód, i wkrótce dojrzał, że karzeł Andvari pod postacią szczupaka wpływa w otwór swej pieczary, leżącej za wodospadem; dostrzegł też za szczupakiem lśnienie złota w mroku pieczary.

“Jak by go złapać? - zastanawiał się Loki. - Nie mógłbym go złapać rękami, a jest za mądry, aby miał połknąć haczyk, choćbym założy! najbardziej kuszącą przynętę".

Wtem przypomniała mu się Ran, okrutna żona olbrzyma Agira, władcy mórz, która łapała w swoją sieć marynarzy z rozbitych okrętów i sprowadzała ich na dno oceanu. Ran nie żywiła przyjaźni do Asów, ale poznała, że w Lokim płynie zła krew olbrzymów, i chętnie użyczyła mu swojej sieci.

- Ale nie pozwól, żeby zobaczyli ją Asowie - ostrzegała go. - Bo może nadejść dzień, kiedy będziesz chciał uciec, a tylko taka sieć może cię pochwycić.

Loki wziął sieć Ran i udał się nad wodospad. Rzucił sieć do wody, a potem wyciągnął tak zręcznie, że ogromny szczupak utknął w jej oczkach i leżał na brzegu, łapiąc pyszczkiem powietrze.

Loki wziął go w ręce i trzymał tak długo, aż Andvari powrócił do swojej właściwej postaci i zapytał gniewnie, czego od niego chcą.

Kiedy Loki mu to powiedział, Andvari dla ratowania życia musiał się wyrzec wszystkich swoich skarbów. Wyniósł je z jaskini poprzez łuk ******ących wód i ułożył na brzegu - utworzyły doprawdy wysoki stos: takiej ilości dobrego złota nie widziano przedtem nigdy w Midgardzie.

Kiedy w końcu całe złoto leżało na brzegu, karzeł Andvari odwrócił się, aby odejść. Ale w tym momencie wyciągnął szybko spod stosu jeden mały złoty pierścień.

Obserwujący wszystko Loki dostrzegł to jednak i surowo mu rozkazał rzucić pierścień na stos.

- Pozwól mi zatrzymać przynajmniej ten pierścień - błagał karzeł. - Mając go będę mógł zrobić więcej złota, ale ten zaczarowany pierścień nie służy nikomu, kto nie jest z rodu karłów.

- Nie zatrzymasz ani odrobiny złota - powiedział niedobry Loki i wyrwawszy mu pierścień trzymał go mocno w ręku.

- W takim razie - oświadczył karzeł - weź razem z tym pierścieniem J moje przekleństwo. Wiedz, że to przekleństwo przywiązane jest do pierścienia i każdemu, kto go posiądzie, przynosić będzie smutek i zgubę, aż pierścień i złoto znajdą się znowu w głębokich wodach.

Powiedziawszy to Andvari zamienił się znów w szczupaka i dał nurka na dno rzeki.

A Loki zebrał złoto i wrócił z nim do siedziby Hreidmara, gdzie Odin i Honir niespokojnie na niego czekali.

Kiedy Hreidmar zobaczył złoto, napełnił nim skórę wydry, a potem ją postawił. Obsypywali ją zlotem dokoła, aż pod nim znikła, a zużyli do tego cale złoto.

Kiedy sypali złoto, Odin zauważył pierścień Andvarego i wydał mu się tak piękny, że wziął go ze stosu i wsunął na palec. Kiedy całe złoto utworzyło kopczyk nad skórą wydry, Odin zawołał:

- A więc, Hreidmarze, zapłaciliśmy główczyznę. Spójrz, skóra wydry jest całkowicie ukryta pod złotem.

Hreidmar przyjrzał się uważnie kopczykowi złota.

- O nie! - zawołał. - Widać jeden włos. Zakryjcie i len włos również, bo jeszcze nie zapłaciliście glówczyzny i życie wasze jest w niebezpieczeństwie.

Odin z westchnieniem zdjął pierścień z palca i zakrył nim ostatni włos. W ten sposób złożyli główczyznę i odzyskali wolność.

Kiedy już byli wolni i Odin znowu trzymał swoją dzidę i nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, Loki zwrócił się do Hreidmara i powiedział:

- Pierścień Andvarego niesie ze sobą klątwę Andvarego, zło i smutek towarzyszyć będą każdemu, kto go założy.

Następnie trzej Asowie wrócili do Asgardu, ale pozostawili klątwę pierścienia Andvarego, która spadła na Hreidmara i jego dwóch synów.

- Musisz nam dać część główczyzny - powiedział ojcu Fafnir i Regin. - Wydra był także naszym bratem, nie tylko twoim synem.

- Nie dostaniecie ani jednego złotego pierścienia - odpowiedział Hreidmar i zamknął skarby w najbardziej zabezpieczonym pokoju.

Fafnir i Regin poczęli spiskować przeciw ojcu i w rezultacie Regin zamordował ojca, aby wydrzeć mu złoto Andvarego.

- A teraz - powiedział Regin, kiedy już zbrodnia została dokonana - podzielmy ten skarb równo między siebie.

- Nie dostaniesz ani jednego złotego pierścienia - odpowiedział Fafnir. - Doprawdy wcale na to nie zasłużyłeś, bo przecież zabiłeś ojca dla złota. A teraz wynoś się stąd szybko, bo inaczej ja ciebie zabiję! Życie za życie, mówi prawo, a twoje życie wystawiłeś na hazard mordując Hreidmara.

Tak więc Fafnir wypędził Regina, a sam założył na głowę hełm przerażenia Hreidmara i wyniósł cały skarb nagromadzony przez Andvarego na pogórze Gnitaheid, z daleka od ludzkich ścieżek, i ukrył je w pieczarze. Następnie wziął na siebie postać straszliwego smoka, legł na złocie i zwyczajem smoków pożerał je oczyma.

A Regin, zaprzysiągłszy mu w swym sercu pomstę, udał się na dwór Hjalpreka, króla Danii, i został u niego kowalem. Oddano mu pod opiekę młodego bohatera, Sigurda Volsunga, syna Sigmunda, któremu kiedyś Odin podarował zaczarowany miecz.

Bo kiedyś na dworze króla Volsunga, gdy wojownicy siedzieli nad rogami miodu, wyszedł z ciemności jakiś nieznajomy jednooki mężczyzna w szerokoskrzydłym kapeluszu i długim płaszczu. Szedł w głąb sali, aż znalazł się przy wielkim dębie, wokół którego ją zbudowano.

Stanąwszy tam, wyciągnął wielki, błyszczący miecz i wbił go w twarde drzewo tak mocno, że zagłębił się aż po rękojeść.

- Kto wyciągnie z pnia drzewa ten miecz, otrzyma go ode mnie w darze i przekona się, że żaden śmiertelnik w Midgardzie nie trzymał nigdy w ręku lepszego oręża!

Wyszedł zaraz z sali i zniknął w mroku nocy, a król Volsung i jego wojownicy poznali, że odwiedził ich Odin.

Kiedy wyrósł Sigmund, syn Volsunga, on jeden okazał się dość mocny, aby wyciągnąć miecz z drzewa; i dokonał nim wielu wspaniałych czynów, bo nikt nie zdołał mu się oprzeć.

Nadszedł jednakże dzień, w którym losy kazały Sigmundowi umrzeć. Gdy walczył w swej ostatniej bitwie, nie było nikogo, kto mógłby mu dotrzymać pola, dopóki nie stanął nagle przeciw niemu Odin i nie uderzył w jego wirujący miecz swoją laską. Miecz od razu roztrzaskał się w kawałki, a wkrótce potem Sigmund legł śmiertelnie ranny.

W tej bitwie zginął cały ród Volsungów z wyjątkiem żony króla Sigmunda, Hjordis. Po skończonej walce chodziła po pobojowisku, aż znalazła swego męża, który jeszcze żył. Wydając ostatnie tchnienie polecił jej zebrać szczątki miecza i przechowywać je troskliwie.

- Bo syn, który się nam urodzi - szeptał - będzie najszlachetniejszym ze wszystkich bohaterów Midgardu. Z odłamków tego miecza ukują inny, zwany Gram, i większych nim czynów dokona Sigurd, niż kiedykolwiek ja dokonałem.

W chwilę później Sigmund umarł, a w jakiś czas potem Hjordis wyszła za mąż za króla Hjolpreka, który był dobrym i wielkodusznym ojczymem dla młodego Sigurda.

Regin został jego opiekunem i nauczycielem i uczył go starannie i uczciwie wszystkiego, co potrzebne wojownikowi. Starał się wszakże wzbudzić w nim niezadowolenie z jego losu, bo nie chciał, żeby Sigurd pozostawał spokojnie w Danii. Nie udało mu się jednak wywołać w nim buntu przeciw ojczymowi ani przybranemu domowi.

- Wiesz chyba, ile złota posiadał twój ojciec - mówił Regin. - No cóż, on był królem, a tobie nie przeszkadza, że jesteś kimś bez znaczenia na dworze ojczyma.

- Nie jestem kimś bez znaczenia - odpowiedział Sigurd. - Wystarczy mi o coś poprosić, a to otrzymam.

- Musisz tego dowieść - domagał się Regin. - Poproś króla o konia, o najlepszego konia, jakiego ma, i zobaczysz, co będzie.

- Da mi go! - zapewniał gorąco Sigurd. - Chętnie! I wszystko, o co poproszę!

Mimo to poszedł do króla i poprosił, by mu podarował konia.

- Weź, którego zechcesz - powiedział król - i wszystko, co ci się spodoba z tego, co posiadam.

Nazajutrz Sigurd poszedł do lasu, gdzie pasły się królewskie konie, aby wybrać jednego dla siebie. Po drodze spotkał jednookiego starca z białą brodą, ubranego w długi niebieski płaszcz i szerokoskrzydły kapelusz.

- Dokąd idziesz, młody panie? - zapytał starzec.

- Idę do lasu wybrać dla siebie konia - odpowiedział Sigurd. - Ale ty, czcigodny panie, wydajesz się stary i mądry, poradź mi więc, proszę, jak poznać dobrego wierzchowca.

- Chodź ze mną - odrzekł starzec - a wypróbujemy konie w wartkich wodach Busilu.

I tak też zrobili, spędzając zwierzęta ze stromego brzegu w wody bystrej rzeki. Wszystkie się przelękły i zawróciły na brzeg, z wyjątkiem jednego, wielkiego ogiera, młodego i pięknego, na którym nikt jeszcze nie siedział. I tego wybrał Sigurd. A wtedy starzec powiedział:

- Ten koń jest potomkiem Sleipnira. Musisz się o niego troszczyć, bo będzie najlepszym ze wszystkich rumaków. - Powiedziawszy to zniknął, a wtedy Sigurd poznał, że był to Odin.

Przyprowadził do domu konia i nazwał go Grani. Wkrótce zdobył sławę doskonałego, nieulękłego jeźdźca.

Widząc, że jest już dorosłym mężem o wielkiej sile i odwadze, Regin i. opowiedział mu o smoku Fafnirze, leżącym na wielkim stosie złota w jaskini na Gnitaheid.

- Smok ten jest wielki i dziki - zakończył - aż jego paszczy tryska jad śmiertelny, więc żaden człowiek nie odważył się ruszyć przeciw niemu, zabić go i wziąć skarb.

- Jeżeli będę mieć dobry miecz - zawołał Sigurd - sam porwę się na smoka Fafnira i go pokonam!

- Zrobię miecz dla ciebie - przyrzekł Regin, mistrz kowalstwa. Poszedł do swojej kuźni i ukuł miecz o lśniącym ostrzu, który dał Sigurdowi.

- Spójrz na to, co ukułeś, Reginie! - zawołał Sigurd i uderzył mieczem w kowadło tak silnie, że strzaskał ostrze na kawałki. - Idź, ukuj mi lepszy! - dodał i rzucił na ziemię rękojeść.

Wtedy Regin, posługując się całą swą ogromną wiedzą i sprytem, wykuł nowe ostrze i zaniósł nowy miecz Sigurdowi, który spojrzał na ten oręż z podziwem.

- Może ten cię zadowoli - rzekł Regin - choć przyznać muszę, że ciężko kowalowi mieć pana tak wymagającego jak ty.

Sigurd uderzył w kowadło nowym mieczem, ale i tym razem strzaskał oręż w kawałki i rzucił rękojeść na ziemię.

- Wydaje mi się - zawołał - że jesteś po prostu kłamcą i złym kowalem! A może chcesz mnie wydać smokowi Fafnirowi, który jak słyszałem, jest twoim rodzonym bratem!

Udał się potem Sigurd do swej matki, królowej Hjordis, i zapytał:

- Czy prawdą jest to, co słyszałem, że mój ojciec, król Sigmund, dał ci swój strzaskany miecz Gram, dar Odina?

- Tak, to prawda - odparła.

- Daj mi więc te kawałki, błagam - prosił Sigurd - bo muszę mieć przecież dobry miecz, ja, syn takiego ojca.

Dała mu więc matka odłamki tego miecza, zapowiadając, że zdobędzie nim wielką sławę, a Sigurd zaniósł je do Regina, każąc mu ukuć z nich oręż.

Regin, klnąc w duchu Sigurda, zabrał żelazo do kuźni. Użył całej swojej sztuki, przekuwając je na nowo. A kiedy wyniósł skończone dzieło, miał wrażenie, że płomień strzela z ostrza.

- Sigurd ujął miecz i wydał mu się dobry. Jednakże zamachnął się i z całej siły uderzył w kowadło: wspaniale ostrze przecięło żelazne kowadło aż do podstawy z drewna, a samo się nawet nie wyszczerbiło.

- To jest rzeczywiście dobry miecz - powiedział Sigurd. Lecz chcąc go poddać jeszcze jednej próbie udał się na brzeg rzeki i rzucił w jej toń pasmo wełny, żeby popłynęło z prądem. Następnie zanurzył miecz w wodzie, a gdy prąd zniósł na ostrze pasmo wełny, zostało przecięte na dwoje.

- A teraz - powiedział Sigurd zatknąwszy miecz u pasa - jestem gotów ruszyć przeciwko smokowi. Ale najpierw muszę pomścić śmierć ojca, bo to moja święta powinność.

Wszyscy Duńczycy, mężczyźni, kobiety i dzieci, darzyli Sigurda miłością i natychmiast zebrała się grupa wojowników, gotowa iść za nim. Przepłynęli przez morze i napadli na plemię, które zabiło ród Volsunga. Sigurd pokonał ich w bitwie i jednym uderzeniem miecza Grama zabił króla Linga, który sprowadził śmierć na Sigmunda.

Spędził po tej wojnie jakiś czas u siebie i najwięksi spośród panów Danii wydawali uczty na cześć Sigurda bohatera. Wkrótce przypomniał sobie o smoku Fafnirze.

Udał się więc do Regina, mistrza kowalstwa, i rzekł:

- Przez cały czas miałem w pamięci smoka Fafnira. Prowadź mnie na pogórze Gnitaheid i wskaż drogę do smoka.

- Sigurd i Regin odjechali na nie zaludnione tereny i wreszcie przybyli nad rzekę, której wodą Fafnir zwykł gasić pragnienie. Prowadził do niej przez wrzosowisko długi wydeptany szlak z pieczary, w której mieszkał.

- Powiedziałeś mi, że ten smok nie jest większy od innych - rzekł Sigurd. - Ale teraz patrząc na jego ślady myślę, że to największy ze wszystkich smoków.

- Jednak możesz go zabić - odpowiedział Regin - jeżeli wykopiesz dla siebie dół na jego ścieżce i przebijesz mu serce, gdy będzie przechodził nad tobą idąc napić się z rzeki. - A co się stanie, jeśli spłynie na mnie krew smoka? - spytał Sigurd.

- Na nic się nie zdadzą moje rady - zawołał Regin - skoro się lękasz każdego niebezpieczeństwa! Doprawdy, nie jesteś wart nazywać się synem Sigmunda.

Wtedy Sigurd ruszył naprzód ku pieczarze smoka, ale Regin ukrył się w skałach nad rzeką, bo bał się bardzo.

Sigurd zaczął kopać dół na ścieżce smoka, ale kiedy był tym zajęty, podszedł do niego starzec z długą białą brodą, z jednym tylko okiem skrytym w cieniu szerokoskrzydłego kapelusza i zapytał, co robi.

Kiedy Sigurd mu to wyjaśnił, starzec rzekł:

- Idziesz za radą kogoś, kto ci źle życzy. Powinieneś raczej wykopać wiele dołów i rowów i skryć się w takim dole, do którego nie będzie mogła spłynąć krew smoka, gdy mu wbijesz miecz w serce.

Starzec zniknął, Sigurd posłuchał jego rady, a później ukrył się w jednym z dołów.

Nadeszła wreszcie pora, gdy smok jak zwykle udawał się do rzeki napić się wody. Ziemia trzęsła się, gdy szedł pryskając wokół jadem. Sigurd nie drżał i nie lękał się straszliwego ryku potwora ani też oparów jadu. A gdy Fafnir znalazł się nad jego dołem, wbił mu pod lewą nogę miecz Gram aż po samą rękojeść. Potem cofnął się wyciągając żelazo i umknął w bok rowami.

Kiedy Fafnir poczuł, że jest śmiertelnie ranny, począł się rzucać wściekle i głową, i ogonem miażdżąc wszystko dokoła. Potem widząc, że już nadchodzi śmierć, uspokoił się i zapytał:

- Kim jesteś, bohaterze, któryś mnie ugodził? Jaki sławny wojownik ma syna tak śmiałego, że odważył się stanąć z mieczem w ręku przeciwko mnie?

Sigurd, wiedząc, że przekleństwo konającego jest bardzo niebezpieczne, odparł;

- Nie znany ludziom jest mój ród, nazywaj mnie tylko kimś szlachetnym.

Wówczas Fafnir powiedział:

- Przyczynił się do mojej śmierci Regin, mój brat, i raduję się myślą, że jest przy tobie, bo wiem, jak dobre musi mieć intencje. Teraz już wiem, że ty jesteś Sigurd Volsung i że zabiwszy mnie zwać się będziesz zabójcą Fafnira. Bierz moje złoto, ale wiedz, że przyniesie ono zgubę każdemu, kto je posiądzie, tak jak przyniosło mnie, gdyż ciąży nad nim klątwa Andvarego.

Powiedziawszy to smok Fafnir skręcił się w boleściach i legł martwy, nawet w chwili śmierci nie odzyskując ludzkiej postaci.

Wtedy Regin podszedł do Sigurda, mówiąc:

- Witaj, panie i władco! Odniosłeś wspaniałe zwycięstwo kładąc trupem Fafnira, przeciw któremu nikt nie odważył się wystąpić! Jednak był moim bratem, ja także jestem winien jego śmierci, dlatego też zrób to, o co cię poproszę, aby wymazać plamę zabójstwa: wyjmij serce smoka, upiecz je nad ogniem i daj mi do zjedzenia. Wtedy cala wina obciąży mnie, a ty nie będziesz w ogóle niczemu winien, bo po prostu zabiłeś smoka i nic więcej.

Sigurd przychylił się do prośby Regina i gdy ten odszedł na bok i położył się w wysokich wrzosach, wsadził serce smoka na drąg i zaczął je opiekać nad ogniem.

Po chwili Sigurd dotknął palcem serca smoka chcąc sprawdzić, czy już jest upieczone, i sparzył się gorącą krwią, więc szybko włożył palec do ust. Skoro tylko zlizał z palca krew smoka, natychmiast zaczai rozumieć śpiew ptaków. Posłyszał rozmowę dzięciołów na sąsiednich drzewach.

- Oto siedzi Sigurd - mówił jeden z nich - i piecze serce smoka, ale nie dla siebie. A przecież gdyby zjadł je sam, byłby najmądrzejszym człowiekiem na świecie.

- A tam leży Regin - dodał drugi - i obmyśla, jak zamordować Sigurda i zabrać dla siebie całe złoto uzbierane przez Andvarego. A trzeci zapytał:

- Dlaczego Sigurd nie zetnie głowy zdrajcy i nie zabierze złota?

- Rzeczywiście, dlaczego? - zawołał Sigurd zrywając się na równe nogi. - Niech Regin uda się w tę samą drogę, co jego brat Fafnir.

Wyciągnął swój miecz Gram i odciął Reginowi głowę. Potem zjadł na kolację serce smoka i ułożył się do snu na stosie złota Andvarego w jaskini Fafnira. Ale najpierw wsunął na palec pierścień Andvarego.

Rankiem, kiedy ładował złoto na grzbiet Granego, posłyszał że ptaki śpiewają nową pieśń.

 

W górze na Hindarfjall stoi zamek z tarcz,

Strzeże go ze wszech stron śmigły ognia mur.

W zamku leży Brynhild w mocy ciernia snu,

Najpiękniejsza z dziewic, jaką znal ten kraj.

Gdy ją Sigurd znajdzie - zbudzi się ze snu –

To wyrok Odina - zbudzi się ze snu.

 

Usłyszawszy to Sigurd skoczył na konia i pojechał ku Hindarfjall. Wkrótce zobaczył wielki ogień na górze. Jechał dalej, aż na szczycie Hindarfjallu ujrzał ścianę płomienia otaczającą zamek zbudowany z tarcz, na którego wieży powiewała flaga.

Podciął ostrogami Granego i przeskoczył płomienie bez żadnej szkody dla siebie i konia. Zsunął się z siodła i wszedł do zamku o ścianach z tarcz.

Leżała tam jak martwa postać w złocistej zbroi. Sigurd szarpnął za hełm, ale pancerz zdawał się zrośnięty z ciałem, musiał więc go poprzecinać. Pod ostrzem miecza Grama twardy metal rwał się jak płótno.

Dostrzegł wówczas Sigurd, że w zbroi tej leży nie rycerz, ale piękna złotowłosa dziewczyna, która śpi spokojnie, nie starzejąc się, nie potrzebując jedzenia ani picia.

Nachylił się i pocałował ją, a wtedy wzrok jego padł na tkwiący w jej ciele cierń. Wyciągnął go ostrożnie, a dziewczyna obudziła się z czarodziejskiego snu i spojrzała na niego.

- Ach! - szepnęła. - Jesteś z pewnością Sigurdem, zwycięzcą smoka, bo jak było to przepowiedziane, masz na głowie hełm przerażenia Fafnira. Sama widzę, że jesteś najmężniejszy i najlepszy z mężczyzn, masz złotorude włosy, szerokie ramiona, bystre oczy i potrafisz pięknie mówić.

- Pani - rzekł Sigurd - nie pomyliłaś się co do mojego imienia. Sigmund syn Volsunga był moim ojcem, a ja jestem Sigurd, zwany także zabójcą Fafnira, gdyż zabiłem smoka i zabrałem skarb Andvarego, którego strzegł.

- Ale kim ty jesteś? I czemu pogrążona byłaś w czarodziejskim śnie w tym zamku opasanym ścianą płomieni?

Wówczas ona odparła:

- Jestem Brynhild, córka potężnego króla. Byłam dziewicą Odina, jedną z Walkirii, które towarzyszą mu w łowach, a w dzień bitwy wychodzą, aby i zaprowadzić do Walhalli tych, którym on każe umrzeć. Pewnego dnia tak się zdarzyło, że walczyli ze sobą dwaj rycerze, z których jeden był stary, a drugi młody. Odin przyrzekł zwycięstwo staremu i posłał mnie, abym przyniosła śmierć młodemu. Złamałam rozkaz Odina i zabiłam starego rycerza. Za ten czyn z wyroków Odina nie mogę już być Walkirią, ale muszę wziąć sobie męża i iść drogą do śmierci jak inne kobiety. Jednak wszechojciec zlitował się nade mną i przysiągł, że zdobędzie mnie tylko najdzielniejszy z rycerzy, sam Sigurd Volsung. Wzniósł więc wokół mnie ścianę płomienia, wbił cierń snu w moje ciało i pozostawił mnie tutaj aż do dnia twojego przybycia.

Potem Brynhild wstała i przyniosła Sigurdowi czarę wina, nad którą ślubowali sobie wierność, a na znak, że ją jedną kocha, wsunął pierścień na jej palec, lecz był to pierścień Andvarego, i od tej chwili spadło na Brynhild przekleństwo.

Kiedy zaświtał poranek, Brynhild otworzyła oczy i zbudziła Sigurda, mówiąc:

- Wstań, pogromco smoka! Musisz ruszyć w świat, aby zdobyć jeszcze większą sławę i królestwo, nad którym ja będę królową. A ja będę cię czekać, bo wiem, że nikt prócz ciebie nie przeskoczy ściany płomienia, opasującej mój zamek.

Sigurd posmutniał na te słowa, ale rwał się do wielkich czynów dla Brynhild. Ucałował ją na pożegnanie, siadł na konia, przeskoczył raz jeszcze przez ogień i jechał zboczem Hindarfjallu, aż znalazł się w kraju, w którym panował Gjuki.

- Kim jesteś, rycerzu, który przejechałeś przez wrota mego zamku wioząc skarby? - zapytał król Gjuki. - Nikt nie odważy się przyjeżdżać tutaj bez zezwolenia moich walecznych synów, Gunnara i Hognego.

- Jestem Sigurd, syn Volsunga - posłyszał w odpowiedzi. - Sigurd zabójca smoka.

- A więc witaj! - zawołał król Gjuki. - Bądź moim synem i weź z naszych rąk, co tylko zechcesz.

Sigurd zatem pozostał czas jakiś z królem Gjukim i zdobył wielką sławę wojenną u boku Gunnara i Hognego. Ale córka Gjukego Gudrun pokochała go od pierwszego spojrzenia i usychała z tęsknoty za nim.

Sigurd nie zwracał na nią uwagi, choć była doprawdy piękną księżniczką, wszystkie bowiem jego myśli wypełniała Brynhild i często mówił o jej urodzie i o ich wzajemnej miłości.

Wtedy matka Gudrun, królowa Grimhild, czarownica, uwarzyła magiczny napój i zaniosła go Sigurdowi, gdy jednego wieczoru siedział we dworze. A on go wypił, myśląc, że to po prostu czara miodu, którą zgodnie ze zwyczajem przynosiły panie domu po obiedzie. Skoro tylko wypił ten napój, zły czar zaćmił jego umysł, zapomniał o Brynhild i o miłości, jaką sobie zaprzysięgli, i było tak, jakby się nigdy nie spotkali.

Czas upływał, wkrótce Sigurd pokochał Gudrun, niedługo potem się pobrali i żyli razem szczęśliwie. Zaprzysiągł też braterstwo Gunnarowi i Hognemu.

I tak minęło lat kilka, Grimhild umyśliła, że jej najstarszy syn Gunnar musi zdobyć za żonę piękną Brynhild, która nadal mieszkała na Hindarfjall w swoim zamku z tarcz opasanym pierścieniem ognia, a której sława szerzyła się wśród mężczyzn we wszystkich krajach dokoła.

Gunnar więc wyruszył do Hindarfjall, a Sigurd i Hogni pojechali razem z nim. Kiedy dotarli do ściany płomienia, Gunnar skierował na nią swego konia i mocno zaciął go biczem, ale koń cofnął się w przerażeniu.

Zapytał go Sigurd:

- Dlaczego się cofasz, Gunnarze? A Gunnar odpowiedział:

- Mój koń lęka się ognia. Ale pożycz mi Granego, twojego sławnego rumaka, a przeskoczę ogień!

- Naturalnie, z przyjemnością - przystał na to Sigurd, nie pamiętając wcale własnych odwiedzin u Brynhild.

Ale Grani prychał i cofał się, czując, że obca dłoń trzyma jego uzdę.

- Musimy wezwać czary na pomoc - rzekł Gunnar, którego matka nauczyła swoich sztuk. Wykorzystał umiejętność zmieniania się w kogo zechce, przybrał postać Sigurda, a Sigurd jego.

Wtedy Sigurd, który oczom patrzących wydawał się Gunnarem, dosiadł Granego i z łatwością przeskoczył falę płomienia i podjechał do zamku z tarcz, w którym siedziała Brynhild od pięciu lat czekająca na ukochanego.

- Kim jesteś? - zapytała, patrząc na niego z lękiem.

- Jestem Gunnar, syn Gjukego - brzmiała odpowiedź. - Przebyłem krąg ognia, który cię otacza, a więc zgodnie z twoją przysięgą musisz być moją żoną.

Tak więc, ponieważ nie można było na to nic poradzić, Brynhild uległa i przysięgła, że zostanie żoną Gunnara. Tej nocy, gdy spali w zamku z tarcz, leżał pomiędzy nimi ostry miecz Gram na znak, że małżeństwo nie zostało jeszcze zawarte. A rankiem rzekomy Gunnar wstał, zsunął pierścień z palca i włożył go na palec Brynhild, ale w zamian zdjął z jej palca pierścień Andvarego i włożył na swój palec.

Następnie dosiadł Granego i przeskoczył ponownie przez ogień. Kiedy wrócił do Gunnara, wymienili się postaciami, tak że każdy był znów sobą.

Wkrótce płomienie zgasły, Brynhild opuściła swój zamek z tarcz na Hindarfjall, a kiedy przybyli do zamku Gjukego, wyprawiono huczne wesele.

Ale gdy Sigurd miał znowu na palcu pierścień Andvarego, czary Grimhild straciły swoją moc i po pewnym czasie przypomniał sobie wszystko, co się zdarzyło.

Napełnił go smutek i gorzki żal, bo poczuł, że wciąż kocha Brynhild ponad wszystkie inne kobiety. Godność nie pozwoliła mu zdradzić się najmniejszym znakiem i Brynhild sądziła, że zupełnie zapomniał o tym, co między nimi zaszło, a czasem myślała, że jej się to śniło i że z nich dwóch Gunnar jest rzeczywiście szlachetniejszy i dzielniejszy.

Wszakże pewnego rana, kiedy i ona, i Gudrun myły włosy w rzece, powstała między nimi sprzeczka.

- Ponieważ z nas dwóch ja mam dzielniejszego męża - powiedziała Brynhild - mam prawo myć włosy bliżej źródła rzeki.

- Ależ mój mąż jest dzielniejszy od twojego - odrzekła Gudrun - i ja mogę rościć sobie prawo do lepszego miejsca w rzece, bo jestem poślubiona Sigurdowi, który zabił Fafnira i Regina i zdobył wspaniały skarb Andvarego.

- Jednak większą miało wartość i więcej wymagało odwagi to, co uczynił Gunnar - zawołała Brynhild. - On, żeby mnie zdobyć, przejechał przez płomienie, a Sigurd się bał.

- Więc ty naprawdę wierzysz, że to Gunnar przejechał przez płomienie ognia? - rzuciła pogardliwie Gudrun. - A ja myślę, że ten, kto zdobył ciebie, jakąkolwiek miał postać, był tym, kto dał mi ten pierścień, pierścień

Andvarego, który noszę na palcu - a to nie Gunnar zdobył ten pierścień f zabił smoka Fafnira na pogórzu Gnitaheid.

Wtedy Brynhild zamilkła, bo zrozumiała w końcu, że z niej zakpiono i oszukano ją, chociaż nie wiedziała dlaczego. Zaciążyła nad nią klątwa pierścienia Andvarego.

Przez cały ten wieczór milczała. Następnego zaś dnia powiedziała Gunnarowi, że jest tchórzem i kłamcą, ponieważ nie przejechał przez płomienie, chcąc ją zdobyć, ale posłał Sigurda, aby go zastąpił i udawał, że sam tego dokonał.

- Nigdy już więcej - zapowiedziała - nie będę wesołą na twoim dworze ani nie będę pić, ani grać w szachy, ani mówić ci przyjemnych słów, ani nie będę pracować nad swymi robótkami, ani nie będę ci udzielać dobrych rad. O nie, raczej myśleć będę, jak cię zabić! Bo doprowadziłeś mnie do złamania przysięgi... bo wiem dobrze, że nikt prócz Sigurda nie potrafiłby przejechać przez ścianę płomienia, strzegącego mojego zamku z tarcz. O, rozpacz napełnia me serce, że Sigurd nie może być mi mężem!

Zniszczyła swoje robótki i zanosiła się głośno płaczem, tak żeby cały dwór ją słyszał, bo serce jej pękało z bólu, że straciła Sigurda i poślubiła tchórza i kłamcę.

Wreszcie Sigurd przyszedł ją pocieszyć i błagał, żeby kochała swego męża Gunnara. Chciał jej oddać cały skarb, zebrany przez Andvarego, jeżeliby tylko było to dla niej pociechą. Ale nie chciał opuścić swojej żony Gudrun ani zabić Gunnara, któremu zaprzysiągł braterstwo. Zhańbiłby się tym czynem.

- Za późno już, za późno, ale cóż zrobię! Gaży nad nami klątwa - łkała Brynhild, a Sigurd tak rozpaczał nad stratą swej jedynej prawdziwej miłości, że pierś mu wezbrała żalem i popękały ogniwa żelaznej kolczugi.

Ale zdawał sobie oczywiście sprawę, że nie można już było nic na to poradzić, i wrócił smutny do domu. Brynhild zaś szalała ze smutku i wstydu, opowiadając zmyślone historie podjudzała Gunnara i Hognego, aby zabili Sigurda.

Opierali się jej poduszczeniom, pomni na przysięgę, ale kazali go zabić młodszemu bratu, Gutthormowi, i dali mu czarodziejski napój, a Gutthorm niemal oszalał z nienawiści i okrucieństwa.

Ale kiedy stanął na progu komnaty Sigurda, cofnął się i nie odważył się nic zrobić. Wszedł po raz drugi, ale Sigurd spojrzał na niego tak jasnymi i bystrymi oczami, że Gutthorm spuścił wzrok. Gdy wszedł po raz trzeci, Sigurd spał. Wówczas Gutthorm przebił mieczem jego ciało i łóżko, na którym i spoczywał, a sam odwrócił się i zaczął uciekać.

Ale Sigurd chwycił swój miecz Gram i rzucił go za Gutthormem z taką silą, że ostrze miecza przecięło go w pasie na dwoje, i taki był jego koniec. Jednak dokonawszy tego ostatniego wielkiego czynu Sigurd, pogromca smoka, padł na wznak martwy.

Ciało wojownika złożono na wysokim stosie wzniesionym na pokładzie jego wielkiego okrętu wojennego, a stos podpalono i okręt zepchnięto na morze. Ale nim odbił od brzegu, Brynhild chwyciła miecz Gram i przebiła sobie serce. Osunęła się na pokład obok Sigurda, między nimi leżał miecz, ogień ogarnął ich oboje, a okręt odpłynął w dal.

Gunnar i Hogni podzielili między sobą skarb Andvarego i wydali swoją siostrę Gudrun za mąż za króla Atlego. Kiedy Gudrun wsunęła pierścień Andvarego na palec Atlego, klątwa spadła na niego i niczego nie pragnął tak gorąco, jak tego złota. Gotów był popełnić najgorsze czyny, aby tylko je zdobyć.

Zaprosił więc Gunnara i Hognego w gościnę, a ci przyjechali z niewielką drużyną. Nim jednak wyruszyli w drogę, ukryli skarb Andvarego głęboko pod wodami rzeki Renu i tylko oni dwaj znali to miejsce.

Kiedy przybyli na dwór Atlego, zły król ich pochwycił, wymordował ich drużynę, a im samym zagroził torturami, jeśli nie zechcą mu powiedzieć, gdzie jest schowany skarb.

Przyszedł najpierw do Gunnara, którego trzymał w zaniknięciu osobno, próbował go zmusić do wyjawienia, gdzie znajduje się skarb. Ale Gunnar powiedział:

- Hogni i ja złożyliśmy przysięgę, że nie wydamy miejsca, gdzie ukryliśmy skarb. Ja nie mogę złamać przysięgi, póki żyje Hogni. Ale przynieś mi odciętą głowę Hognego, abym miał pewność, że nie żyje, a wtedy ci powiem.

Atli natychmiast kazał ściąć głowę Hognemu; gdy Gunnar zobaczył odciętą głowę brata, roześmiał się tryumfalnie.

- Teraz nigdy już nie znajdziesz skarbu Andvarego! Tylko my dwaj znaliśmy miejsce jego ukrycia, a mój brat był słabszy ode mnie i mógł je zdradzić. Teraz jego usta są zamknięte na zawsze, a ze mnie żadne tortury nie wycisną słowa.

Atli z rozczarowania i wściekłości rzucił Gunnara związanego do dołu pełnego węży. Ale Gudrun posłała bratu lirę, a on palcami nóg grał na niej tak cudnie, że nikt nigdy nie słyszał piękniejszej muzyki.

Wszystkie węże usnęły, z wyjątkiem jednego, który nie był prawdziwym wężem, ale wiedźmą pod postacią węża. Wbiła ona swe zęby w pierś Gunnara i zatruła go swym jadem.

Wówczas Gudrun, jak nakazywał obowiązek, zaczęła szukać pomsty na Atlim za śmierć braci. Sprowadziła na niego w końcu śmierć, podkładając ogień pod jego zamek, tak że wszyscy się spalili.

Potem jednak nie chciała już dłużej żyć i rzuciła się w morze. I w ten sposób pierścień Andvarego, który miała na palcu, wrócił na głębiny i nadszedł kres klątwy Andvarego.

Brynhild, dawna Walkiria, pojechała w swoim rydwanie czarną drogą do Niflheimu, gdzie Hel panowała nad zmarłymi, Sigurda zaś powitał w Walhalli sam Odin. Oboje bowiem mieli wypełnić ważne zadania w Ragnarok, w dniu ostatniej wielkiej bitwy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

KOCIOŁ AGIRA

 

Kiedy między Asgardem a Jotunheimem panował pokój, Asowie wydawali wiele wspaniałych uczt w swoich zamkach. Gościli u nich nawet olbrzymi, ci, co zostali ich przyjaciółmi j uznali Odina za wszechojca dziewięciu światów.

Najpierwszym spośród nich był Agir, olbrzym oceanu. Włada! morzami i miał za żonę bezlitosną Ran, tę samą, która sprowadzała zgubę na żeglarzy łowiąc ich w swą sieć i pożyczyła tę sieć Lokemu, kiedy chciał złapać karla Andvarego, co stało się przyczyną nieszczęść rodu Volsungów, ulubieńców Odina.

Ponury stary Agir o białej brodzie i zielonych włosach, o długich chwytliwych palcach przypominających szpony, dziwnie odbijał swym wyglądem od szlachetnych Asów i ich pięknych żon. Ale na ucztach w jego zamku, znajdującym się na wyspie na Kattegacie - na którym potopionych żeglarzy witano równie serdecznie jak poległych wojowników w Walhalli - miód lał się tak samo obficie jak w Asgardzie. A dziewięć jego pięknych cór-fal, o śnieżnobiałych ramionach i piersiach, o ciemnoniebieskich oczach, biegało w zwiewnych zielonych szatach ze swą matką, Ran, roznosząc złote puchary tak samo, jak córki Frigg na ucztach w Asgardzie.

Agir jednakże nigdy nie gościł Asów w swoim zamku. Pewnego dnia wreszcie, kiedy jedna z uczt w Asgardzie dobiegała końca, Thor o grzmiącym głosie, gdy nadmiar trunków rozwiązał mu język, począł naigrawać się z gościa.

- Agirze! - zawołał. - Winieneś nam wiele uczt na swoim zamku! Kiedyż zaczniesz odpłacać gościnnością za gościnność, z jaką cię przyjmujemy?

Tępy, stary olbrzym obraził się za te drwinki, od razu znalazł wymówkę i zemstę.

- Nie ośmieliłem się dotąd zaprosić szlachetnych Asów do mojej ubogiej siedziby - oświadczył - gdyż lękałem się, że nie będę mógł godnie ich przyjąć. Wprawdzie jedzenia by nie zbrakło, jest go więcej, niż dla was potrzeba, ale niestety nie mam kotła dość wielkiego, żeby uwarzyć piwa czy miodu jednocześnie dla wszystkich Asów... bo wiem przecie, jak bardzo lubisz pić, wielki Thorze. Ale już teraz zapraszam was wszystkich, abyście po żniwach przyszli na moją wyspę Hlesey ucztować, jeżeli tylko uda wam

się zdobyć odpowiednio duży kocioł... Obawiam się jednak, że można by go znaleźć tylko wśród olbrzymów w Jotunheimie.

- Wiem, gdzie jest taki kocioł - mówił z wolna Tyr, jednoręki bóg wojny. - Ojciec mojej matki, olbrzym Hymir, ma bardzo wiele kotłów w swoim zamku, który znajduje się daleko na wschód od rzeki Elivagar. Jeden z nich jest na milę głęboki, a taką ma szerokość, że stojąc z jednej' strony nie widzi się przeciwnej.

- Zdobędę ten kocioł, jeżeli da się to zrobić siłą lub podstępem! - zawołał Thor.

- A ja pójdę z tobą - zgłosił się Tyr - bo beze mnie olbrzym Hymir nie przyjąłby cię miło.

Zatem dwóch Asów wyruszyło w drogę wozem Thora zaprzęgniętym w dwa kozły. Grzmot ryczał i błyskawice sypały się spod kół, gdy pędzili po niebie w potężnej chmurze burzowej, aż znaleźli się poza zatoką śniegu z deszczem na krańcach niebios, na ponurej krawędzi Jotunheimu, w pobliżu siedziby Hymira.

W ostatnim domu w Midgardzie zostawili wóz i dalej szli pieszo przez nagie skały, wspinali się po zboczach mrocznych wąwozów, aż stanęli przed ogromnym kamiennym dworzyszczem Hymira, niedaleko lodowatych wód oceanu.

We drzwiach spotkała ich żona Hymira, straszliwa olbrzymka o dziewięciuset głowach. Chciała schwytać obu Asów i Thor zaczął wymachiwać Mjollnirem, golów nim uderzyć, kiedy ukazała się druga olbrzymka, ładna i miła, o włosach lśniących jak złoto.

- Stój! - zawołała. - To mój syn, Tyr, którego zrodziłam wszechojcu Odinowi w zaraniu czasów.

Posłyszawszy to, stara olbrzymka utyskując zawróciła w mroki zamku, a matka Tyra posadziła dwóch Asów przy ogniu.

- Muszę was ukryć, zanim wróci Hymir - ostrzegała. - Jest dziki i nieuprzejmy dla gości. Nim ochłonie z gniewu, będziecie bezpieczni pod tym kotłem, tutaj. Z pewnością złość jego prędko minie, skoro się dowie, że jednym z gości jest jego wnuk, Tyr.

Wkrótce dobiegło ich z oddali powolne i ciężkie stąpanie, więc Thor i Tyr wśliznęli się pod jeden z kotłów, stojący za kamiennym słupem koło schodów.

Kiedy Hymir wchodził wielkimi krokami do domu, lodowe sople na jego brodzie podzwaniały uderzając o siebie.

- Witaj, ojcze Hymirze! - zawołała matka Tyra. - Proszę, nie gniewaj się, ale mamy gości, którzy przebyli długą drogę, żeby nas odwiedzić i pożyczyć twój wielki kocioł do warzenia piwa. Jednym z nich jest mój syn, Tyr, którego dawno pragnąłeś widzieć, a wraz z nim, w spokoju ł przyjaźni, przyszedł jego brat przyrodni, przyjaciel ludzki, który się nazywa Thor.

- Thor zabójca olbrzymów! - ryknął Hymir i zajrzał w ciemny kąt, gdzie kryli się dwaj A sowie.

Rzucił tam tak ostre spojrzenie, że słup kamienny rozpękł się na dwoje, a znajdująca się pod nim belka spadła na ziemię i złamała się. Z półki nad nią stoczyło się osiem ogromnych kotłów, siedem z nich potłukło się w kawałki, a tylko jeden używany do warzenia piwa pozostał cały.

Blask ognia oświetlił obu Asów, Hymir nieprzychylnym wzrokiem spoglądał na Thora, przez którego owdowiało tyle olbrzymek, a który teraz zjawił się w jego zamku. Ale minął już pierwszy poryw jego złości i olbrzym uznał, że mądrze postąpi, przyjaźnie witając Asów.

Wybrał więc trzy woły, zabił je i piekl w ogniu, częstując tymczasem gości słodkim miodem i dobrym, w domu warzonym piwem.

Zdziwił się jednak, gdy Thor zjadł sam dwa woły, a tylko jednego pozostawił dla reszty biesiadników.

- Musimy przygotować na jutro obfitszą ucztę - mruknął. - Inaczej wszyscy z wyjątkiem Thora będziemy głodni.

Nazajutrz wcześnie rano Hymir wstał i poszedł na brzeg morza, ciągnąc za sobą łódź. Miał zamiar złapać na śniadanie parę wielorybów obawiając się, że Asowie mogliby zjeść jeszcze więcej wołów.

Na brzegu morza przyłączył się do niego Thor.

- Pozwól mi wiosłować i płynąć z tobą - prosił. - Chciałbym zobaczyć, czy potrafię łowić potwory morskie.

- Nie sądzę, żebyś mógł mi się przydać w czasie połowu - zauważył pogardliwie Hymir. - Twoja drobna postać przemawia przeciw tobie, a z pewnością zziębniesz, jeżeli będziemy na morzu tak długo, jak to mam we zwyczaju.

- Rzeczywiście! - wrzasnął Thor. rozwścieczony zniewagą, - A ja myślę, że to raczej ty pierwszy poprosisz, żeby wracać.

- No cóż, płyń, jeżeli musisz - warknął Hymir. - Ale sam znajdź sobie przynętę.

- Nie sprawi mi to trudności - zawołał Thor i przeskoczywszy mur opasujący pastwisko schwytał największego i najdzikszego wołu, wielkie czarne zwierzę, zwane ryczącym pod niebiosa, i jednym ruchem dłoni ukręcił mu łeb.

Olbrzym zmarszczył się na ten widok i mruknął coś do siebie powątpiewająco, gdyż przeraziła go siła Thora, choć nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

Wsiedli więc do łodzi, Hymir odepchnął ją od brzegu, a Thor siadł przy rufie, chwycił parę wioseł i wiosłował tak silnie, że olbrzym coraz bardziej się niepokoił.

Dotarli wkrótce do miejsca obfitującego w ryby, gdzie Hymir miał zwyczaj rzucać kotwicę i łowić płaszczki.

- Zatrzymamy się tutaj - powiedział - bo najlepiej łowi się ryby w tej odległości od brzegu.

- Nie - odpowiedział Thor, pracując wiosłami tak energicznie, że wygięły się jak witki. - Tutaj znajdziemy tylko nędzne małe rybki. Na głębokim morzu złowimy potwora.

Hymir czuł się coraz bardziej nieswojo, aż w końcu zawołał:

- Teraz już naprawdę musimy zawrócić, bo jesteśmy nad głębiami oceanu, gdzie przebywa wąż Midgardu.

Kiedy Thor to usłyszał, uśmiechnął się posępnie i wciągnął wiosła do lodzi. Przygotował bardzo mocną linę i potężny hak, przyczepił na nim głowę wołu i opuścił ją na dno morza.

Tymczasem Hymir ciągnął na linach jednocześnie dwa wieloryby, które potem rzucił na łódź przed siebie.

- To już wystarczy! - zawołał. - A teraz wiosłujemy do brzegu, zanim nas tu spotka jakie straszne nieszczęście.

Nie dokończył jeszcze tych słów, gdy wąż Midgardu kłapnął zębami rzucając się na głowę wołu i wbił sobie hak w szczęki. Kiedy zrozumiał, że go schwytano, począł się szarpać z taką siłą, że pięści Thora, trzymającego liny, uderzały o boki łodzi.

-- Rycząc z gniewu Thor pochylił się do tyłu, by nie dać się pociągnąć wężowi, i tak bardzo się naprężył, aż stopy jego przebiły deski pokładu. Ale

pewnie, choć jednak wolno ciągnął swą potężną zdobycz. Cale morze wznosiło się i opadało z bulgotem, a dokoła liny wytworzył się wielki wir i wodny.

Kiedy łeb Jormunganda wynurzył się na powierzchnię, Hymir począł krzyczeć ze strachu; bo tym, którzy choć raz widzieli węża Midgardu, nic już na świecie nie wyda się przerażające ani wstrętne.

Gdy Thor ciągnął potwora do łodzi i gotował się, aby uderzyć go młotem, cala ziemia drżała, a straszliwe wycie Jormunganda odbijało się echem po zimnych wodach i niosło aż ku lodowatym obszarom północy.

Hymir zbladł, potem zżółkł i kolana mu dygotały. W momencie kiedy Thor zamachnął się Mjollnirem, aby zadać cios, Hymir pochylił się i przeciął linę nożem do ryb; wąż Midgardu opadł aż na dno morza.

Z rykiem wściekłości Thor rzucił młotem za Jormungandem, a potem uderzył Hymira pięścią w głowę, aż olbrzym runął w morze.

Mjollnir powrócił do ręki Thora posiniaczywszy tylko łeb Jormunganda, a Hymir wgramolił się spiesznie na łódź. Siedział posępny, nie mówiąc słowa, a Thor wiosłował ku brzegowi.

Kiedy dopłynęli do lądu, Hymir wydostał się z łodzi i powiedział z goryczą do towarzysza:

- Proszę cię, żebyś przynajmniej podzielił się ze mną pracą. Albo zanieś wieloryby do domu, albo wyciągnij łódkę na brzeg.

- Chętnie - odpowiedział Thor, bo minęła mu już wściekłość. Położył sobie na głowę łódź, w której były wiosła i wieloryby, i wielkimi krokami piął się stromą ścieżką ku domowi olbrzyma.

Zasiedli do śniadania i wieloryby szybko zniknęły - głównie w przepastnym gardle Thora.

Uparty olbrzym nie chciał jednak przyznać, że Thor jest mocniejszy od niego, i postanowił wystawić go na jeszcze jedną próbę.

- Oczywiście, umiesz tęgo wiosłować - rzekł. - Dobrze też łowisz ryby, a łódź dźwigasz bez trudności. Ale to nie wystarcza, żeby cię nazwać mocnym, bo na pewno, przy całej twojej sile, nie zdołasz rozbić tego pucharu. Trzeba być olbrzymem, żeby to zrobić, choć to fraszka.

Thor wziął puchar Hymira i przyjrzał mu się dokładnie. Następnie rzucił nim o kamienny siup tak mocno, że puchar przebił słup i uderzył w ścianę.

Hymir podniósł puchar i oddal go Thorowi, n ten zobaczył, że nie ma na nim nawet najmniejszego spłaszczenia.

Parokrotnie podejmował nowe próby, rzucając pucharem z taką silą, że przebijał słupy i mury. Ale kiedy go podnosił widział, że jest cały i nietknięty.

Kiedy szedł go podnieść po raz ostatni, przesunęła się koło niego piękna olbrzymka, matka Tyra, szepcąc spiesznie:

- Rzuć nim w głowę Hymira! Jest twardsza od każdego pucharu.

Thor posłuchał jej i zamachnąwszy się cisnął pucharem z całej siły w głowę Hymira.

Puchar upadł na podłogę rozbity w kawałki, a na głowie Hymira nie było żadnego śladu. Stary olbrzym zaczął gorzko lamentować nad utratą ulubionego przedmiotu.

- Tyle dobrych rzeczy tracę! - wzdychał. - Nigdy już nie będę popijał miodu z tego pucharu, który leży rozbity u moich stóp... No cóż, Thorze, zgubo olbrzymów, i mój wnuku, Tyrze, pokonaliście mnie. Tutaj stoi mój wielki kocioł do warzenia piwa. Jeżeli nie jest dla was za ciężki, możecie go zabrać ze sobą.

Tyr natychmiast wysunął się naprzód i chwycił naczynie, ale choć natężał wszystkie siły, nie mógł go poruszyć.

Wtedy Thor ujął kocioł za brzegi i tak silnie nim szarpnął, że aż przebił stopami podłogę. Zarzucił go na głowę jak hełm i odszedł z tryumfem, a łańcuchy i haki kociołka pobrzękiwały u jego stóp.

 

 

Thor i Tyr szli drogą w kierunku rzeki Elivagar. Wtem posłyszeli jakiś zgiełk za sobą, więc obrócili się i zobaczyli, że goni ich tłum wielogłowych olbrzymów, wyma****ąc pałkami i krzycząc, że złodziejscy Asowie, którzy przyszli do Jotunheirnu, dostaną od nich nauczkę.

Thor postawił na ziemi kocioł, zamachnął się młotem Mjollnirem nad głową i rzucił nim w najbliżej stojącego olbrzyma, który padł z roztrzaskaną na kawałki kamienną czaszką. Skoro tylko Mjollnir powrócił do ręki Thora, ten rzucił nim ponownie i powtarzał tę czynność, aż wielu olbrzymów legło martwych, a reszta zawróciła i uciekła w zasnute mgłą góry Jotunheimu.

Wtedy Thor znowu zarzucił kocioł na głowę i ruszył naprzód pełen dumy, chełpiąc się wszystkim, czego kiedykolwiek dokonał wśród olbrzymów.

Kiedy przybył nad rzekę Elivagar, prom był na drugiej stronie. Siedział w nim stary, jednooki przewoźnik z siwą brodą w szerokoskrzydłym kapeluszu, otulony w ciemnoniebieski płaszcz.

- Hej tam, staruszku za rzeką! - zawołał Thor. - Kim jesteś i dlaczego nie sprowadziłeś na tę stronę promu dla mnie?

- Co to za gbur nad gburami woła mnie przez rzekę? - spytał starzec. - Powiedz mi, jak się nazywasz, albo pożegnaj się z nadzieją znalezienia się na drugim brzegu. Olbrzym Hildolf, właściciel tej łódki, zakazał mi przewożenia przez rzekę kłusowników i złodziei, a pozwolił przewozić tylko ludzi porządnych i zacnych.

- Jestem najsilniejszy z Asów - odparł Thor. - Odin jest moim ojcem. Na imię mam Thor - powinieneś więc drżeć przede mną.

- Ja zaś - rzekł stary człowiek - nazywam się Siwobrody. Musisz być przestępcą, skoro podajesz się za męża Sif! Ale jeśli nawet jesteś naprawdę Thorem, wiedz, że od śmierci Hrungnira nie spotkałeś się z takim gwałtownikiem jak ja!

- Ja zabiłem Hrungnira, olbrzyma o kamiennej czaszce! A kiedy toczyłem tę wielką bitwę, coś ty robił, że tak się przechwalasz?

- Walczyłem przez pięć długich zim na Zielonej Wyspie - odpowiedział Siwobrody - i zdobyłem tam miłość siedmiu sióstr olbrzymek. Czy Thor dokonał kiedykolwiek czegoś podobnego?

- Ja zabiłem Thjazego - brzmiała odpowiedź - i rzuciłem jego oczy na niebiosa, gdzie teraz płoną jako gwiazdy. Cóż na to powiesz?

- Hlebard był najsilniejszym z olbrzymów, a ja podstępem pozbawiłem go rozumu i zabrałem jego czarodziejską różdżkę. A coś ty wtedy robił, Thorze?

- Byłem na wschodzie Jotunheimu i powaliłem niecne oblubienice olbrzymów, kiedy szły w góry. Gdybym ich nie pozabijał, świat by się roił od olbrzymów i w Midgardzie nie byłoby miejsca dla ludzi. A coś ty robił, Siwobrody?

- Byłem w Vallandzie, walczyłem za rodzaj ludzki, pobudzałem bohaterów, aby wojowali z nikczemnikami. Ty zaś, Thorze. kryłeś się w rękawiczce Skrymira. drżąc ze strachu, żeby cię olbrzym nie posłyszał!

- Siwobrody, jesteś tchórzem i łotrem, wymierzyłbym ci śmiertelny cios, gdyby mój miot mógł przelecieć na drugą stronę rzeki!

- A dlaczego miałbyś mnie zabić? - spytał starzec. - Mówię prawdę. Czy zrobiłeś jeszcze coś, czym możesz się chwalić?

- Pewnego razu byłem w Jotunheimie, broniąc przeprawy przez tę rzekę, kiedy napadli na mnie olbrzym Svarang i jego straszliwi synowie. Rzucali we mnie wierzchołkami gór, a jednak ich pokonałem i na próżno prosili o litość. A co ty wtedy robiłeś, Siwobrody?

- Byłem także w Jotunheimie, zalecałem się do olbrzymki. Jej syn będzie wielce pomocny Asom w dniu Ragnaroku.

- Ja zabijałem dzikie kobiety na wyspie Hlesey...

- Zabijanie kobiet to zabawa tchórza! - szydził Siwobrody.

- To były czarownice, zamieniały się w wilkołaki! - krzyknął Thor. - Potrzaskały mój okręt żelazną maczugą, groziły, że mnie pobiją, a mojego służącego, Thjalfego, ugniatały, jak gdyby był ciastem. Ale przejdź przez rzekę, a uderzenia Mjollnira pokażą ci, czy Thor jest waleczny!

- Nigdy bym nie uwierzył - odpowiedział Siwobrody - że wielkiego Thora może powstrzymać w drodze do domu zwykły przewoźnik promu.

- Nie odzywam się więcej do ciebie! - ryczał Thor. - Z ust twoich padają tylko złe, kłamliwe słowa. Bądź pewien, że zapłacisz mi za nie, jak się jeszcze kiedy spotkamy!

- Zabieraj więc ten prom - odpowiedział Siwobrody i popchnął go na przeciwległy brzeg - i płyń tam, gdzie cię porwą trolle.

Prom szybko mknął po wodzie, chociaż nikt w nim nie siedział, i zatrzymał się w pobliżu miejsca, gdzie czekali Thor i Tyr. A kiedy wsiedli nań i przepłynęli przez rzekę, na brzegu nie było śladu po przewoźniku Siwobrodym.

Udali się więc w dalszą drogę, aż znaleźli się w miejscu, gdzie czekał na nich zaprzężony w kozły wóz, którym szybko odjechali do Asgardu. Tam Thor wręczył kocioł Agirowi, który teraz nie mógł się już dłużej wykręcać i musiał zaprosić Asów na ucztę.

Przybyli do jego domu na święto plonów i przyznali, że nawet w Walhalli wino i miód nie płyną obficiej i że nigdzie w Asgardzie nie ma lepszego jedzenia i nie podają go dziewczyny piękniejsze niż urocze córki Agira, dziewczęta fal.

Ale Thor siedział wciąż chmurny i markotny, ponieważ nikt nie mógł mu doradzić, gdzie ma szukać przewoźnika imieniem Siwobrody.

- Odinie, mój ojcze - zapytał - czy nie siedziałeś na swoim powietrznym tronie, kiedy usiłowałem przepłynąć przez rzekę Elivagar? Czy nie widziałeś przewoźnika? Co robiłeś w tym czasie?

- Toczyłem słowną potyczkę z moim chełpliwym synem Thorem - odpowiedział Odin, przemawiając nagle głosem Siwobrodego. - Jestem gotów zapłacić za nią, jeżeli Thor pojął naukę.

Słysząc te słowa Thor zaśmiał się tak, że grzmot potoczył się po Midgardzie, a letnie błyskawice rozbłysły nad szerokim Sundem i pięknym krajem Danii, nie czyniąc nikomu krzywdy.

I tego wieczoru, na wielkiej uczcie na dworze Agira, nikt nie był od Thora weselszy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

ŚMIERĆ BALDRA

 

W szczęśliwych czasach, kiedy olbrzymi nie toczyli otwarcie wojny przeciw Asom, a w Midgardzie żyli przede wszystkim odważni i szlachetni wojownicy, Asgard był siedzibą życzliwości i wesela. A ze wszystkich pałaców w tym kraju szczęścia żaden nie błyszczał promiennie i w żadnym nie

brzmiały głośniejsze śmiechy i słodsze pieśni niż w Breidabliku na jasnym polu Idy, gdzie mieszkał piękny Baldr, najszlachetniejszy i najłagodniejszy ze wszystkich Asów, ukochany syn Odina i Frigg.

Hod, bliźniaczy brat Baldra, nie przypominał go wcale, urodził się bowiem ślepy. Spokojny i smutny przesiadywał samotnie w swej wieczystej ciemności, pogrążony w myślach. Był jednak delikatny i dobry i obaj z Baldrem serdecznie się kochali.

Często przechadzali się razem pod pięknymi drzewami na polu Idy, jeden złotowłosy, o błyszczących oczach i rozjaśnionej szczęściem twarzy, a za nim niczym mroczny cień ten drugi o włosach ciemnych, twarzy pociągłej i bladej.

Pałac Baldra pokryty dachem ze srebra, wspartym na słupach z szarego złota, był tak czysty i święty, że nic pospolitego ani brudnego nie miało doń dostępu. Baldr mieszkał tutaj ze swoją do kwiatu podobną żoną, słodka i delikatną Nanną; a we wszystkich dziewięciu światach nie było piękniejszej miłości niż uczucie Nanny i Baldra.

Czas przemijał nawet w pełnej szczęścia Idzie, gdzie Bragi śpiewał słodkie pieśni, Idun biegała wśród Asów niosąc błyszczące jabłka, a Baldr rozsiewał światło i szczęście, gdziekolwiek się znalazł.

W Midgardzie także błogosławiono jasnego Baldra, nauczył on bowiem ludzi używania ziół do gojenia ran i leczenia chorób. Kwiat rumianku nazywano Twarzą Baldra z powodu jego jasności i mocy leczniczej. Baldr rozumiał tajemnicze pisma runiczne, wyryte na złotych słupach jego pałacu, i umiał przepowiadać przyszłość ludziom w Midgardzie.

Ale nie mógł znać swojej przyszłości ani przyszłości nikogo z Asów. Pierwszy' cień nadchodzących smutków wkradł się na złote pola Idy, kiedy Baldr przestał się uśmiechać, chodził poważny i zamyślony, jak gdyby jego mroczny brat Hod stanął pomiędzy nim a słońcem.

Wówczas Odin i Frigg zwołali Asów na naradę i prosili Baldra, żeby im

wyjawił przyczynę swej melancholii i powiedział, dlaczego światło i radość znikły z jego twarzy.

Baldr odpowiedział:

- Naszedł mnie dziwny jakiś smutek. Dotychczas zawsze sypiałem długo i słodko i moje sny pełne były radości i szczęścia. Ale ostatnio to się zmieniło, sny mam mroczne i straszne. Coś niedobrego mnie czeka, czyha śmierć, której nie sposób przewidzieć. Widzę niebezpieczeństwo i rękę zabójcy i uciekam przed nią daremnie długimi korytarzami snu, ale kiedy się zbudzę, nie mogę sobie przypomnieć, co mi zagrażało, i twarz zabójcy skryta jest przed moim wzrokiem. Ale pozostaje przerażenie i świadomość wiszącej nade mną zagłady, nieuchronnego losu, który zbliża się dzień po dniu, spowity zasłoną i straszny. Zagraża mi w ciemności, a skrywa się przed rozbudzonym umysłem.

Asów zmartwiły bardzo te słowa. Posmutniał mądry Odin, który pił ze źródła Mimira i rozmawiał z samymi Nornami. Wiedział, że Baldr musi pewnego dnia umrzeć i że jego śmierć to zapowiedź zbliżającego się dnia Ragnaroku, ale przypuszczał, że wyznaczony najdroższemu synowi kres jest wciąż bardzo daleki.

Toteż gdy Asowie naradzali się jeszcze w Gladsheimie, pałacu narad w Asgardzie, Odin wstał, osiodłał Sleipnira, swego ośmionogiego rumaka, i odjechał w daleką drogę do Niflheimu.

Przez dziewięć długich dni i nocy mknął na rączym Sleipnirze przez ciemne ścieżki i pełne ech pieczary, aż przybył wreszcie nad czarną rzekę Gjoll, granicę królestwa Hel, dokąd schodzą duchy tych zmarłych, którzy nie zginęli w bitwie.

Nad tą ciemną rzeką wznosił się most Gjoll o kryształowych sklepieniach i wyłożony chodnikami z lśniącego złota.

Widząc jego ośmionogiego rumaka, Modgud, dziewica szkielet, stojąca tu na straży, pozwoliła mu przejechać, ale zapytała:

- Któż to z żyjących jedzie drogą śmierci na rumaku Odina? A Odin odparł głosem starca:

- Nazywam się Vegtam wędrowiec i przybywam tutaj z rozkazu Asów, mieszkających w Asgardzie.

- Możesz jechać, Vegtamie wędrowcze - zezwoliła Modgud i Odin jechał przez żelazny bór, gdzie drzewa są cale czarne, ho mają liście z ostrego żelaza, aż dotarł do bram Helheimu, gdzie Garm o krwawej piersi, wielki pies piekieł, ujada zaciekle, aby powstrzymać te duchy, które chcą uciec stamtąd i wrócić na świat żywych.

Ale Odin nie próbował dostać się do królestwa Hel. Skierował się w stronę długiego szarego kopca, w którym leżała pogrzebana mądra Volva. Stanąwszy przy nim, począł wypowiadać potężne zaklęcia, które przywołują zmarłych. Powoli rozwarła się ziemia i z jej czeluści wysunęła się postać prorokini, w śmiertelnych szatach, z zielonkawą upiorną twarzą.

Zmarła Volva przemówiła zimnym, monotonnym głosem; nie drgnęły nawet jej szczęki, nie wygięły się cienkie wargi.

- Jakiż to nieznany śmiertelnik dręczy mnie przywołując z powrotem na świat? - zapytała. - Spoczywałam pogrzebana pod śniegiem. Spłukiwał mnie deszcz, przenikała rosa. Od dawna już leżę umarła.

Wtedy Odin odparł:

- Nazywam się Vegtam, mądry wędrowiec. Wyjaw mi nowiny Helheimu, a ja ci opowiem o Midgardzie, jeżeli zechcesz słuchać. Powiedz mi, dla kogo to Hel wyścieliła ławy i ozdobiła swój dwór malowanymi tarczami?

- To na Baldra czeka miód na dworze Hel - rzekła zmarła Volva - i dla niego ściany ozdobiono tarczami. A jednak Asowie wciąż radują się: w Asgardzie i na równinie Idy. Powiedziałam to wszystko wbrew mojej woli. Nie powiem już nic więcej.

- Przemów znowu, mądra Volvo - rozkazał Odin - bo muszę wiedzieć wszystko. Powiedz mi, kto zada śmierć Baldrowi? Kto odbierze życie najukochańszemu synowi Odina?

- W rękach Hoda gałąź losu - odparła Volva. - On sprowadzi śmierć na Baldra, odbierze życie najukochańszemu synowi Odina. Mówiłam wbrew mojej woli. Nie powiem już więcej.

- Przemów znowu mądra Volvo - rozkazał Odin - bo muszę wiedzieć coś jeszcze. Powiedz mi, kto wywrze pomstę na Hodzie, jak każą Norny? Kto złoży zabójcę na pogrzebowym stosie?

- Na zamku zachodu zrodzi się syn Odinowi - odparła VoIva - Vali będzie jego imię. On wywrze pomstę na zabójcy Baldra. Nie umyje rąk, nie poczesze włosów, dopóki nie złoży Hoda na pogrzebowym stosie. Nim jedną noc przeżyje, pomści najukochańszego syna Odina.. Mówiłam wbrew mojej woli. Już naprawdę nie powiem nic więcej.

- Przemów raz jeszcze, mądra Volvo - zawołał z rozpaczą Odin. - Kto nie uroni ani jednej łzy, kiedy wszyscy będą opłakiwać Baldra?

- Teraz już wiem, że nie jesteś Vegtamem mądrym wędrowcem - szepnęła Volva. - Jesteś Odinem, bo nikt inny nie zadałby tego pytania. Jedź teraz do domu i próbuj ocalić Baldra od wyroków losu. Mnie nie ujrzy już żaden człowiek, dopóki Loki nie zerwie łańcuchów i pogromcy Asów nie przyjdą w dniu Ragnaroku.

Volva osunęła się wolno w mogiłę i ziemia się nad nią zawarła.

Odin skoczył na Sleipnira i smutny odjechał do Asgardu. Rozmyślał, jak odwlec godzinę losu, jak odmienić wysnute przez Norny przędziwo i przedłużyć życie Baldra... Rozmyślał, czy to możliwe, aby Hod zabił brata, którego kocha bardziej niż kogokolwiek innego żyjącego na dziewięciu światach... Rozmyślał, jak mógłby wysłać Hoda z Asgardu albo trzymać Baldra z daleka od niebezpiecznego towarzysza.

A kiedy przyjechał do swojej niebiańskiej siedziby, ujrzał swą żonę, Frigg, siedzącą w Fensalir, jej pałacu w chmurach, z oczyma jaśniejącymi szczęściem.

- Baldr jest bezpieczny! - zawołała. - Związałam przysięgą wszystko, co rośnie na ziemi. A także wszystko, co w niej i na niej się znajduje: kamienie, metale i nawet samą glebę. I wszystko, co żyje na ziemi, od Asów, olbrzymów i trolli począwszy aż do zwierząt i węży. A także ptaki latające w powietrzu i wszystkie istoty w morzu, a nawet same fale. Tak, nawet trucizny i choroby, mogące zabić człowieka, przysięgły nie skrzywdzić Baldra. Nasz ukochany syn jest więc bezpieczny.

Uspokoiło to Odina. Wiedział wprawdzie, że wyroki losu muszą się spełnić, nie można bowiem odmienić przeznaczenia, ale sądził, że wiele czasu upłynie, nim Norny znajdą sposób odebrania życia Baldrowi.

Tymczasem Asowie odkryli, że żaden oręż nie może zranić Baldra, powstała więc nowa zabawa w słodkich gajach Idy. Na przykład wyskakiwał naprzód Tyr i wyciągnąwszy swą silną rękę machał mieczem, jak gdyby chciał przeciąć Baldra na dwoje. Ale ostry miecz wyginał się i cofał, a Baldr pozostawał nietknięty. Albo Thor z krzykiem rzucał Mjollnirem, lecz młot, który zabił tylu olbrzymów i roztrzaskał kamienną głowę Hrungnira, wracał do ręki właściciela nie uderzywszy Baldra. Albo Ull, niezrównany strzelec, wypuszczał strzałę za strzałą, a one odbijały się jak gdyby o jakąś niewidzialną zbroję i zlatywały na ziemią nie raniąc go. Wśród otaczających Baldra Asów był Loki. Kiedy się przekonał, że ani trzymany jego ręką zatruty nóż, ani powleczony jadem ząb wilka nie wyrządza Baldrowi najmniejszej krzywdy, wówczas o mało się nic udławił kipiącą w jego sercu złością. Zawsze nienawidził Baldra, ponieważ ten był piękny, dobry, bez skazy - ale teraz nie myślał już o niczym, tylko o tym, jak go zabić. Wszystko na świecie kochało Baldra - wszystko, tylko nie Loki. Nawet najzłośliwszy troll, najokrutniejszy olbrzym nie chciał go skrzywdzić. Nawet kamień na drodze, nawet wąż w trawie.

Zaślepiony przez nienawiść i wściekłość, nie kochany Loki oddalił się od gromadki szczęśliwych Asów bawiących się na jasnych łąkach Idy i zaczął knuć zdradę, obmyślać podstępy tak zawzięcie jak nigdy przedtem.

Pewnego dnia, kiedy królowa Frigg siedziała w pałacu Fensalir i przędła, myśląc z sercem pełnym radości i wdzięczności, że Baldrowi nic nie grozi, przykuśtykała do niej wsparta na kiju stara kobieta i oddała jej pokłon.

- Z jasnych łąk Idy dobiegają mnie głosy radości i śmiechy - zagadnęła ją królowa. - Czy możesz mi powiedzieć, co robią Asowie, że tak się radują?

- Coś bardzo dziwnego - wymamrotała stara. - Zabawiają się jakimiś czarami. Stoi tam roześmiany Baldr, a inni Asowie rzucają w niego kamienie, wypuszczają strzały, a także zadają mu ciosy mieczem i inną bronią. Ale jemu nic nie szkodzi. Dokoła na ziemi leżą miecze, młoty, dzidy i strzały, których użyto przeciw niemu na próżno.

- Ach! - wykrzyknęła Frigg z twarzą rozjaśnioną radością. - To dlatego, że żadna broń nie może wyrządzić Baldrowi krzywdy. Wszystko, co żyje albo rośnie na ziemi, wszystko, co się na niej porusza, co wychodzi z ziemi albo do niej schodzi, albo pływa na pokrywających ją wodach - wszystko przysięgło nie czynić mu krzywdy.

- Czy rzeczywiście wszystkie drzewa i krzewy, rośliny, kwiaty i trawy przysięgły nie skrzywdzić Baldra? - dopytywała stara przybyszka.

- Wszystko, co wyrasta z ziemi - potwierdziła Frigg.

- Na zachód od Walhalli - powiedziała stara - stoi dąb, z którego wyrasta mała roślinka, zwana jemiołą. Ona nie wyrasta z ziemi. Czy również przysięgała, że nie skrzywdzi Baldra?

- Doprawdy, nie wydaje mi się, żeby trzeba było brać przysięgę od jemioły - oburzyła się Frigg. - Jest laka słaba, miękka i młoda, z pewnością nie mogłaby skrzywdzić nikogo.

- To prawda - przytaknęła stara. - Maleńka roślinka, co nie ma własnych korzeni, ale musi brać pokarm z dębu, nie potrzebuje składać przysięgi, bo nie mogłaby nikogo skrzywdzić.

Po czym skłoniwszy się nisko, stara kobieta pokuśtykała z powrotem, a królowa pochyliła się znowu nad swymi krosnami tkając chmury. Ale zdawać się mogło, że padł na nią cień, jak gdyby słońce zasunęło się za jedną z utkanych przez nią chmur.

Wyszedłszy z Fensalir, Loki, już pod swą własną postacią, pośpieszył ku samotnemu dębowi rosnącemu na zachód od Walhalli i ściął z niego gałązkę jemioły. Ten oliwkowozielony pęd był słaby, wiotki i zdawało się, że : nikomu nie można by wyrządzić nim krzywdy, ale Loki przyciął go na! kształt grotu i szepcąc złowieszcze zaklęcia runiczne chuchnął nań, a pęd i stał się twardy i ostry jak strzała.

Ukrywszy pod płaszczem strzałę z jemioły, Loki wrócił ukradkiem na łąki Idy, gdzie Asowie wciąż jeszcze otaczali Baldra rzucając w niego nie szkodzącym mu orężem. A także, za specjalnym zezwoleniem Asów, przybyła tu niewielka grupka trolli: te rzucały w niego swymi kamiennymi młotkami i aż piszczały z uciechy, kiedy nie uczyniwszy szkody młotki spadały na ziemię. Gdzieniegdzie można było także dostrzec karła albo czarnego elfa z chytrze wykutym orężem, na skutek zaklęć magicznych twardym, ostrym i niezawodnym. Ale nawet magia traciła silę wobec Baldra, ulubieńca świata.

Tylko ślepy Hod nie brał udziału w tej dziwnej rozrywce. Wsparty o pobliskie drzewo przysłuchiwał się smutnie radosnym okrzykom i śmiechom.

- Dlaczego nie strzelasz do Baldra? - zapytał kusiciel Loki przysunąwszy się cicho do niego.

- Nie widzę, gdzie stoi Baldr - odparł z westchnieniem Hod. - A poza tym juko ślepiec nie mam żadnej broni.

- Ach, cóż to za wstyd, że ty jeden ze wszystkich Asów nie możesz uczcić twego brata rzucając w niego orężem, który opadnie nie czyniąc mu krzywdy - oburzył się Loki. - Ale jeżeli chcesz, mogę wsunąć ci w palce tę różdżkę i pokierować twą ręką, abyś mógł rzucić nią w Baldra.

Wtedy Hod zgodził się, żeby Loki włoży! strzałę z jemioły w jego rękę i tak ułożył mu ramię, aby mógł trafić. Zamachnął się i rzucił z całej siły strzałą, a ta przebiła ciało Baldra i jasny bóg runął martwy na ziemię. Było to największe nieszczęście, jakie kiedykolwiek zdarzyło się wśród bogów i ludzi.

Kiedy Asowie ujrzeli, że Baldr pada martwy, zapanowała wśród nich cisza. Ręce im opadły, nie mogli nawet go podtrzymać. Patrzyli na siebie z przerażeniem w oczach, a kiedy chcieli coś powiedzieć, płacz odebrał im mowę.

Tylko Hod nie mógł płakać. Stał lani, gdzie pozostawił go Loki. skamieniały z przerażenia i bólu.

Wkrótce wszyscy Asowie dowiedzieli się, kto rzucił śmiercionośną strzałę, a chociaż Hod nie chciał skrzywdzić Baldra, wiedzieli - zarówno oni, jak mimowolny zabójca - że musi teraz umrzeć, bo takie było prawo Północy, którego nie wolno było łamać nikomu, a przede wszystkim Asom. Ale nikt nie uderzył Hoda, bo Asów wiązała przysięga, że nie podniosą ręki na siebie nawzajem, a co więcej, przestępstwem byłoby przelanie krwi na równinie Idy i przed pałacem Breidablik,

Kiedy minęło pierwsze milczenie przerażenia, kiedy uspokoił się pierwszy wybuch płaczu, Frigg przemówiła do Asów:

- Kto spomiędzy was chce zyskać moje względy i wiecznotrwałą miłość? Kto pojedzie tą drogą do Helheimu, poszuka Baldra i zapyta Hel, czy przyjmie okup, aby syn mój mógł wrócić do Asgardu?

Przez chwilę panowała cisza, bo jazda tam była uciążliwa, a droga straszna.

Po chwili wystąpił Hermod, najszybszy z Asów, ich śmigły posłaniec i wybrany towarzysz Odina.

- Ja pojadę do Niflheimu - zawołał. - Pojadę na dwór Heli. tak, nie ulęknę się tych strasznych wrót, skoro mogę przez to sprowadzić z powrotem mego brata Baldra na światło dnia.

- Ruszaj zatem - rozkazał Odin. - Weź Sleipnira, mego ośmionogiego rumaka, aby niósł cię szybko. Tylko ja jeden zdaję sobie w pełni sprawę, jak wielkim ciosem i stratą jest śmierć Baldra dla nas, tu w Asgardzie.

Hermod wciągnął lśniącą zbroję, wsunął hełm na głowę, skoczył na Sleipnira i pomknął lotem błyskawicy.

Asowie zaś zanieśli zmarłego Baldra nad brzeg morza. Wyciągnięto jego siatek, Hringhorni, największy ze wszystkich statków, spuścili go na wodę. przycumowali do brzegu. Wznieśli na nim potężny stos pogrzebowy, położyli na stosie bezcenne klejnoty i wspaniale hafty.

Okręt jednakże był tak obciążony, że nie mogli zepchnąć go na morze, Wezwali więc na pomoc olbrzymkę Hyrrokkin, która przyjechała siedząc okrakiem na olbrzymim wilku i mając za uzdę węża. Gdy zeskoczyła ze swego rumaka, Odin kazał go przytrzymać czterem najdzielniejszym rycerzom z Walhalli, ale wilk im się wyrywał, aż go wreszcie przewrócili na ziemię.

Hyrrokkin zepchnęła statek jednym dmuchnięciem, tak potężnym, że aż ziemia od niego zadrżała i zapłonęły belki, na których stał.

Thor uznał to za obrazę zmarłego i chwycił za młot Mjollnir, chcąc powalić olbrzymkę, ale Odin spiesznie powstrzymał rękę swego porywczego syna.

Następnie wyniesiono ciało Baldra i złożono je na pokładzie. Kiedy słodka Nanna, jego żona, płacząc pochyliła się, aby ucałować męża po raz ostatni, serce jej pękło i padła martwa. Asowie ułożyli ją u boku Baldra i podpalili stos.

Thor, który rozniecał ogień, odsuwał się właśnie, kiedy przebiegał przed nim maleńki karzeł, Lit. Thor półprzytomny z żalu kopnął go i zabił, a zwłoki karła padły w ogień i spłonęły wraz z ciałami Baldra i Nanny.

Płonący statek miał już odpłynąć w ciemność. Asowie patrząc nań przez łzy przesłaniające im oczy stali na brzegu. Nie tylko oni byli żałobnikami. Frey w swym wozie nadjechał brzegiem z Vanaheimu i Freyja przybyła w pojeździe zaprzężonym w koty. Za Odinem i Frigg stały walkirie. Było także wielu olbrzymów szronu i innych olbrzymów z Jotunheimu, przyszły trolle i elfy z Alfaheimu i wielu karłów z podziemnych pieczar.

Gdy statek począł się oddalać od brzegu, Odin włożył na palec Baldra pierścień Draupnir i nachylając się nad zmarłym synem szepnął mu w ucho Słowo Nadziei, słowo, które znać pragnie każdy, kto żyje na jednym y, dziewięciu światów.

Gdy fale ciemnego oceanu unosiły statek coraz dalej, z piersi zebranych wydarł się głuchy jęk żalu i biegł przez cały świat. Siatek oddalał się coraz bardziej, a kiedy dotarł do linii horyzontu, zdawało się, że morze i niebo goreją.

Po chwili wszystko zagasło i żałobny całun mroku przesłonił świat.

A tymczasem Hermod pędził swoim szlakiem precz dziewięć nocy i dziewięć dni, pędził ciemnymi wąwozami, aż przybył nad ognistą rzekę Gjoll i wpadł na zloty most Gjoll.

- Któryż to z żyjących przejeżdża przez most, co czynić wolno tylko umarłym? - zapytała strażniczka Modgud, dziewica śmierci. - Wczoraj przejeżdżało tędy pięć drużyn zmarłych mężów, ale most nie dźwięczał bardziej niż pod tobą jednym, a ty, chociaż żyw, warzą przypominasz zmarłych. Dlaczego wjeżdżasz tutaj, na drogę Hel?

- Przysłano mnie z Asgardu - odpowiedział Hermod -- mam jechać do Helheimu, aby poszukać pięknego Baldra. A może widziałaś, jak szedł ta drogą do zamku Hel?

- Przechodził tym mostem piękny Baldr ze swoją żoną Nanną - odpowiedziała Modgud - a za nim biegł mały karzeł. Są w zamku Hel. Do drogi Jiel iść trzeba w dół i na północ.

Strażniczka odsunęła się, przepuszczając Hermoda. Sleipnir ponuro kroczył ciemną drogą, minął żelazny las i doszedł do wrót Hel, gdzie wielki pies Garm, krwawa pierś, zastąpił im drogę.

Hermod zeskoczył z rumaka i podciągnął popręg. Skoczył ponownie na siodło, u bódł konia ostrogami, a len dał lak potężnego susa, że przesadził wrota i znalazł się w Helheimie.

Hermod podjechał do zamczyska Hel, u wrót zeskoczył z konia i wszedł do środka. Ujrzał siedzącego na honorowym miejscu swojego brata Baldra. Nanna trzymała jego puchar, a karzeł Lit im usługiwał.

Hermod odpoczął przez noc, zjadłszy wieczerzę z Baldrem w chłodnym przybytku zmarłych. Rankiem udał się do wielkiej sali, w której Hel sprawowała sąd nad tymi, co przyszli do jej królestwa.

Hermod zadrżał spojrzawszy na jej upiorną twarz: jedna polowa była żywa, a druga martwa. Do uszu jego dobiegały syczenia z wielkiego kotła Hvergelmira i trzaskanie mieczy w lodowych wodach rzeki Sid. Słyszał, jak Hel osadzała zmarłych. Widział, jak złych wypędzano do Nastrandir, na wybrzeże trupów, gdzie brodzili w lodowatych, zatrutych strumieniach, a potem wrzucano ich do kotła, Hvergelmiru, bo służyć mieli za pokarm straszliwemu Nidhoggowi, który przerywał nadgryzanie korzeni jesionu Yggdrasil, aby sycić się ich kośćmi.

Widział smutek i mrok. nawet w domach sprawiedliwych, którzy zmarli we własnym postaniu, i pomyślał, że o wiele lepiej paść w bitwie i iść do Walhalli, gdzie przebywają bohaterowie.

W końcu on sam zgiął kolano przed Hel i powiedział jej, z czym przyszedł. Opisał, jak wielki smutek panuje wśród Asów i wszystkich żyjących z powodu śmierci Baldra, i prosił, aby brat mógł wraz z nim odjechać do Asgardu.

- Baldr powróci do was - wydala wyrok Hel swoim zimnym spokojnym głosem - jeżeli opłakiwać go będą wszystkie istoty żyjące i wszystkie rzeczy martwe. Jeżeli jednak będzie choć jeden wyjątek, zostanie ze mną.

Hermod wyruszył w podróż powrotną z radością w sercu, niosąc Odinowi pierścień Draupnir jako podarek od Baldra. Był pewien, że nikt i nic na świecie nic pożałuje łez, aby wykupić Baldra z krainy śmierci.

Przybył w końcu do Asgardu i opowiedział o wszystkim, co widział i słyszał. Asowie rozesłali gońców po dziewięciu światach, prosząc, żeby łzami wydobyto Baldra z Helheimu i Niflheimu i wprowadzono z powrotem do Asgardu, na świat jasności. Razem z Asami opłakiwali Baldra wszyscy ludzie, i wszystkie żywe istoty. Płakała sama ziemia, płakały kamienie, drzewa i metale, tak jak i dotąd płaczą, gdy się je przeniesie z mrozu w gorąco.

Wydawało się, że wszystko opłakuje Baldra, bo nawet olbrzymi lali łzy zapominając o odwiecznej zwadzie z Asami.

Jednakże Baldr wciąż pozostawał w Helheimie, więc Hermod jeździł po całym świecie, daleko i blisko, prosząc wszystkich i wszystko o łzy i jeszcze raz o łzy.

Zaszedł daleko w głąb zimnego Jotunheimu i pewnego dnia zobaczył u wejścia do jaskini olbrzymkę, która nie płakała.

- Kim jesteś, że nie opłakujesz pięknego Baldra? - zapytał.

- Jestem Thokk - odparła olbrzymka. - A kim jest Baldr, żebym go opłakiwała?

Wtedy Hermod opowiedział jej o pięknym Baldrze i o przyrzeczeniu Hel, że /wolni go, jeżeli cały świat opłakiwać będzie jego stratę.

Ale olbrzymka Thokk zaśmiała się grubiańsko.

- Thokk będzie lać suche łzy po Baldrze?! - zawołała. - Nie dbam o to, czy Baldr, syn Odina, pozostanie martwy. Niech Hel zatrzyma tego, kogo ma już u siebie.

Hermod kilkakrotnie prosił Thokk, żeby opłakiwała Baldra, ale nadaremnie. Wreszcie odwrócił się ze smutkiem od wciąż śmiejącej się olbrzymki i odjechał z powrotem do Asgardu.

Kiedy opowiedział o tym Asom, Odin przez chwilę trwał w smutnym milczeniu.

- Tak więc Baldr musi pozostać w zamku Hel - stwierdził w końcu. - Musi pozostać wśród zmarłych do dnia Ragnaroku, który jak sądzę, już się przybliża... Jeżeli chodzi o olbrzymkę Thokk, wydaje mi się, że to nie był nikt inny, jak Loki. Wprowadził on wiele zła pomiędzy Asów... był naszym bratem, a teraz jest najzaciętszym wrogiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

VALI MŚCICIEL

 

Baldr nie żył, a nad Asgardem gromadziły się cienie. Troska osiadła na twarzach Asów. Odin czul, że nagle przybliżył się dzień Ragnaroku. Lecz dzień ostatniej bitwy był wciąż sprawą dalekiej przyszłości, a święty obowiązek pomsty już domagał się wypełnienia.

I lód, który rzucił śmierć niosącą strzałę, musi umrzeć, bo tak głosi nieugięte prawu bogów i ludzi, choć rzucił ją całkowicie niewinnie, bez żadnych złych zamiarów w stosunku do brata, którego przecież tak bardzo kochał.

Nikt z Asów jednakże nie mógłby go zabić z powodu wiążącej ich przysięgi. Co więcej, Mód w dzień przebywał w Breidablik, opłakując Baldra, a tam w żadnym razie nikt nie mógł podnieść nań miecza. A nocą, kiedy błąkał się po ciemnych lasach, nikt nie potrafiłby go znaleźć.

Odin wiedział z proroctw Volvy, że jeszcze nie narodził się mściciel, mający zabić Hoda. Wiedział jednakże, iż ma to być syn jego i śmiertelnej kobiety, którą musi zdobyć pod postacią śmiertelnika, że ten syn ma mieć na imię Vali i że przeżyje dzień Ragnaroku.

Ale jedna rzecz pozostawała nieznana, a mianowicie to, która z kobiet ma być jego żoną. Nie mogła mu tego odkryć ani własna mądrość, ani rady głowy Mimira.

Wreszcie zawezwał swego syna Hermoda, lotnego posłańca Asów.

- Włóż swoja lśniącą zbroję i hełm - rozkazał. - Osiodłaj Sleipnira i udaj się na najbardziej na północ wysunięty kraniec Midgardu. Znajdziesz się na ziemi Finów, którzy czarodziejską mocą zsyłają zimne burze na świat ludzi. Mieszka wśród nich czarownik, imieniem Hrossthjof, który, jedyny spośród żyjących ludzi, może widzieć przyszłość. Jedź spiesznie do niego i dowiedz się, z kogo narodzi się Vali mściciel.

Wtenczas walkirie zapięły na Hermodzie jego lśniącą zbroję, podały mu wysoki hełm, po czym skoczył na ośmionogiego Sleipnira i miał już ruszać w drogę, ale Odin zatrzymał go na chwilę.

- Pamiętaj - przestrzegał - że Hrossthjof to najbardziej przebiegły i okrutny z czarowników. Zwykł czarodziejską mocą ściągać niewinnych podróżników do swojego lodowego zamku, tam rabować ich i zabijać. Dlatego trzymaj w ręku moja laskę z runicznymi zaklęciami. Bez wątpienia, kiedy się dowie, że przychodzisz ode runie, użyje w pełni czarnoksięskiej mocy, aby tobą zawładnąć lub cię odpędzić.

Hermod wziął runiczną laskę Odina i ruszył w niebezpieczną misję. Przejechał po moście Bifrost, przy którym stał na straży Heimdall w białej zbroi, z rogiem Gjallar w dłoni, aby trąbić, kiedy się ukażą wrogowie Asgardu. Przez Midgard pędził Hermod, szybki jak wiatr podczas burzy, szybki jak zacinający deszcz. Czasami ktoś ujrzał go mknącego na ośmionogim rumaku, przetarł oczy ze zdziwienia, a podniósłszy znowu wzrok, widział tylko szalejącą burzę. Jechał przez dzikie, spowite mgłą góry, grad dzwonił o kopyta Sleipnira, a w głębokich jarach za nimi przewalały się śnieżne lawiny.

W końcu dotarł do kraju wiecznego zmroku, leżącego koło najbardziej na północ wysuniętego cypla ziemi, gdzie czarownik Hrossthjof miał swój zamek z zielonego lodu. Wtedy Hermod poznał, że go dostrzeżono i że rzucono nań czary, bo Sleipnir sunął po lodzie jak przyciągany magnesem, a on nie był w stanie w żaden sposób go zatrzymać.

Jednakże cudowny rumak Odina nie stracił władzy w nogach i coraz to przystawał z nagła i przeskakiwał zręcznie zasadzki, jakie na niego zastawił Hrossthjof: rozpadliny w lodowcu cienko pokryte warstwą śniegu, zaspy tak głębokie, że jeden nieostrożny krok, a jeździec i koń zatonęliby w śniegu; obluźnione tafle lodu, po których zjechałby śliskim zboczem góry aż w daleką przepaść.

Wkrótce pojawiły się szare, cieniom podobne potwory, o kształtach mrożących krew w żyłach i zdawało się, że skruszą przybyszów w swych potężnych, niezliczonych ramionach i rozszarpią ogromnymi kłami. Ale Hermod uniósł się w strzemionach i uderzył je runiczną laską, którą dał mu Odin, a monstra skuliły się i rozpierzchły, i jęcząc wtopiły się w śnieżna zamieć.

W końcu wyruszył przeciw niemu sam Hrossthjof, czarownik pod postacią olbrzyma. Wymachiwał grubą długą liną, chcąc związać jeźdźca i konia, ale gdy się dostatecznie przybliżył, Hermod powalił go uderzeniem laski i związał własną liną, zaciskając ją na gardle czarownika tak mocno, że Hrossthjof zacharczał w przerażeniu i wysapał:

- Wysłanniku Odina, będę już mówić... przestanę ci szkodzić... nie oszukam cię... Przysięgam na czarną rzekę Helheimu, Hleyptir... a na nią nikt w dziewięciu światach nie przysięgnie fałszywie.

Hermod zdjął linę z szyi Hrossthjofa i rzekł:

- Mów więc, czarowniku Północy. Odin zapytuje, z kogo ma się zrodzić Vali mściciel, ten, który musi zabić Hoda.

Hrossthjof dźwignął się z wolna na nogi i zaczął rysować na zmarzniętym, śniegu dziwne znaki runiczne. Po chwili wyciągnął w górę ramiona i zaczął nucić straszliwe zaklęcia. Nagle zaćmiło się słońce, chowając się za czarne chmurzyska, ziemia drżała i trzęsła się, wiatry burzy wyły wyciem drapieżnych wilków i jęczały jękami konających.

- Patrz! - zawołał nagle Hrossthjof wyciągając swe długie ramię i sinym palcem ukazując coś na śniegu.

Hermod spojrzał i zobaczył, że w oddali mgły rozstąpiły się, ukazując nagi szczyt góry. Nagle na śniegu ukazała się krew. Spływała w dół i zdawało l się, że czerwieni całą ziemię. Potem ze śniegu wstała piękna kobieta, trzymając niemowlę w ramionach. Dziecko momentalnie zeskoczyło na ziemię i rosło szybko, aż stało się postawnym młodzieńcem, który miał kołczan strzał na plecach i trzymał łuk w ręku. Wyciągnął strzałę, założył ją, napiął łuk i wy- ' puścił strzałę; błysnęła jak ogień i nagle utonęła w mroku.

Mgła podniosła się znowu i Hermod nie widział już nic, tylko niewyraźny zarys skutych lodem pagórków i śniegiem okryte szczyty, majaczące upiornie i szaro w wieczystym półmroku Arktyki.

- To, co widziałeś - przerwał ciszę Hrossthjof - to krew Baldra, która plami ziemię. Potem przyszła Rind, córka Billinga, króla Rusów. Ona ma zostać matką Valego, który wypuści ze swego łuku strzałę zemsty i powali na ziemię ociemniałego Hoda. Wracaj teraz do Asgardu i powiedz Odinowi. że jeżeli chce być ojcem Valego, musi pod postacią śmiertelnika starać się o względy Rind i zdobyć ją za żonę.

Powiedziawszy to Hrossthjof zawrócił i zniknął w ciemnej mgle. Jak każdy olbrzym, wydawał się jeszcze większy i straszliwszy, kiedy odchodził w mrok.

Hermod natychmiast dosiadł Sleipnira i wyruszył w długą drogę powrotną. Dojechawszy do Asgardu, klęknął przed Odinem i opowiedział mu wszystko.

Potem wszechojciec Asów wstał ze swego tronu i pozostawiając w Asgardzie swój boski majestat, ukrywając niewidzące oko w cieniu szerokoskrzydłego kapelusza, wyruszył do Midgardu. Niebieski płaszcz otulał jego postać. a w ręku zamiast laski, dzierżył oszczep Gungnir.

W tym przebraniu udał się na zachód, gdzie panował król Billing; Odin ofiarował mu swoje służby, jako rycerz doświadczony w wojennej sztuce.

Król Billing ucieszył się wielce, w tym bowiem czasie potężny nieprzyjaciel gotował wielką armię, by najechać jego królestwo.

- Nie mam wodza, który by poprowadził moje wojsko - lamentował król Billing - a sam jestem za słaby i za stary, bym mógł stanąć na czele wojowników. O, gdybym miał syna! Ale nie mam nawet zięcia, bo moja córka, Rind, nie chce iść za mąż. Nie brakowało konkurentów, bo jest młoda i piękna, ale gorąco pragnie zostać dziewicy Odina i jeździć z Walkiriami na jego dzikie łowy, więc starającym się okazuje pogardę i ich obraża.

- Choć stary już jestem - powiedział przebrany Odin, głaszcząc się po brodzie - ja także spróbuję szczęścia, może zdobędę rękę pięknej Rind. Ale najpierw muszę wykazać swą wartość prowadząc twoje wojska do zwycięstwa.

Objął więc komendę nad wojownikami króla Billinga i tak dobrze nimi pokierował, że najeźdźca został rozgromiony i nigdy już stopa jego nie stanęła na ziemi Rusów.

Tajemniczy dowódca natchnął wojsko króla Billinga odwagą i przekonaniem, że nikt nie zdoła dotrzymać im pola. Mówiono, że jemu tylko przypisać należy zwycięstwo w ostatniej bitwie, bo rzucił się sam jeden na wroga, wyma****ąc oszczepem - a na ten widok nieprzyjaciel pierzchnął w popłochu.

Król Billing nie przeczuwał nawet, kim jest jego wybawca, i po skończonej wojnie przywołał go do siebie i rzekł:

- Szlachetny panie, tobie zawdzięczam zwycięstwo, koronę, nawet samo życie. Wszystko, co posiadam, jest twoje. Powiedz, jak mam cię nagrodzić.

- Proszę tylko o jedną nagrodę - odparł przebrany Odin. - O rękę twej córki, Rind.

- Chociaż nie jesteś młody, nie mógłbym życzyć sobie lepszego zięcia - odparł król. - Ale niestety moja córka nie należy do osób, którym można by coś nakazać. Będzie twoją, zaręczam, ale tylko wtedy, jeśli uda ci się zdobyć jej zgodę.

Król Billing posłał po Rind. Przyszła do sali, najsłodsza, najbardziej ujmująca dziewczyna na świecie.

- Moja córko - zwrócił się do niej łagodnie ojciec. - Ten szlachetny pan, który pokonał wszystkich naszych wrogów, uchronił nas przed klęska, śmiercią lub niewolą, prosi o jedną tylko nagrodę: o twoja. rękę. Zależy to tylko od ciebie, gdyż moją pełną zgodo, już zyskał. Chyba nagrodzisz szlachetnego zbawcę naszej ojczyzny?

- Taki) mu tylko darń odpowiedź - zawołał Rind - i tylko w taki sposób rękę!

Mówiąc to wystąpiła krok naprzód i uderzyła w twarz Odina. Potem śmiejąc się z pogardą, odwróciła się, poszła z powrotem do swego pokoju i zaryglowała drzwi.

Nie zdołało to jednak zachwiać postanowienia Odina. Pożegnał króla Billinga. którego jego odjazd bardzo zasmucił. i jeszcze raz wyruszył w drogę.

Wkrótce znowu powrócił do kraju Rusów, przebrany tym razem za Hrossthjofa, złotnika. Był barczystym mężczyzną w sile wieku, o inteligentnej dystyngowanej twarzy ale nadal miał tylko jedno oko.

Od razu przystąpił do pracy w swej specjalności i wkrótce zasłynął w całym kraju z wyrobu pięknych przedmiotów z brązu i złota, a także cudownych ornamentów i naszyjników przeznaczonych dla niewiast, w końcu zrobił bransoletę i komplet pierścionków tak pięknych, że podobnych im jeszcze nie widziano, zaniósł je królewnie Rind w podarku, prosząc w zamian o jej miłość.

Rind wpadła w furię gniewu. Cisnęła bezcenne klejnoty na ziemię, uderzyła w twarz złotnika Hrossthjofa i krzyknęła:

- Żaden mężczyzna nie zdobędzie mej miłości i żaden nie kupi mych względów!

Nie zrażony tym - ponieważ wiedział, jak ważną jest rzeczą, aby urodził się Vali - Odin znowu opuścił kraj Rusów, ale tylko po to, żeby powrócić raz jeszcze, tym razem jako młody, piękny wojownik. Nigdy nic widziano przystojniejszego młodzieńca, choć uroda jego miała skazę, której usunąć nie mógł nawet wszechojciec Asów; posiadał tylko jedno oko.

Uderzył w konkury do królewny, jak przystało młodemu śmiałkowi, popisywał się przed nią zręcznością i odwagą, znosił bogate dary, śpiewał w słodkich, dziwnych pieśniach o swojej miłości.

Wydawało się, że Rind skłania się ku niemu, bo jednego dnia, kiedy po odśpiewaniu nowej pieśni ukląkł przed nią, szepnęła:

- Przyjdź do mnie dziś w nocy, jeżeli chcesz rozmawiać ze mną, ale zachowaj to w tajemnicy, bo nikt nie może wiedzieć o naszej miłości.

Tak więc, gdy zapadła głucha noc, Odin. wciąż pod postacią młodzieńca, skradając się szedł przez pałac, aż dotarł do pokoju, w którym spała piękna jak słońce córka Billinga. Do jej łóżka przywiązany był pies, który ujrzawszy Odina zaczął głośno szczekać. Rind zerwała się, wołając o pomoc, a wtedy wszyscy dworzanie i żołnierze, którzy dotychczas udawali tylko sen, wpadli do jej pokoju, wyma****ąc mieczami i pochodniami.

Odin wielce poruszony zrozumiał, że uprzejme słowa i uczciwe zabiegi o uzyskanie jej ręki nie zdobędą upartej dziewczyny.

Kiedy żołnierze króla Billinga dobiegali już do drzwi, Rind uderzyła Odina i wrzasnęła, że w jej pokoju znajduje się złodziej. Odin wyciągnął spod płaszcza laskę z zaklęciami runicznymi i dotknął nią lekko piersi i czoła królewny, która natychmiast upadła, sztywna i nieruchoma jak trup, prosto w ramiona tych, co nadbiegu' jej na ratunek. Odin ukrył się i uciekł, nim Rind zaczęto ratować.

Kiedy ocucono Rind z omdlenia, król Billing spostrzegł ku swemu przerażeniu, że córka oszalała. Wkrótce było już z nią tak źle, że nie mogła nawet opuszczać swoich pokoi.

W tym czasie przybyła do pałacu mądra kobieta, imieniem Vekkja i ofiarowała swoje usługi jako osoba znająca dobrze nauki lekarskie. Twierdziła, że może wyleczyć nawet szaleństwo. Król Billing polecił jej uzdrowić Rind. Vekkja przepisała chorej kąpiel stóp i kojące napoje, które okazały się nadzwyczaj skuteczne, a potem powiedziała:

- Królu panie, gwałtowne szaleństwo wymaga gwałtownych środków lekarskich, poza tym muszę pozostać sama z moją pacjentką i nic nie powinno zakłócić mi ciszy, kiedy będę pracować. Jeśli zatem chcesz, abym uwolniła twoją córkę od tej choroby, musisz pozostawić mnie z nią samą od zachodu do wschodu słońca i zawiadomić wszystkich przebywających na twoim dworze, że w tym czasie nie wolno zbliżać się do jej sypialni.

- Stanie się tak, jak sobie życzysz - rzekł król Billing i wydał odpowiednie rozkazy.

Kiedy zapadła noc. Vekkja udała się samotnie do smutnej komnaty, w której leżała piękna jak samo słońce córka królewska, pogrążona w spokojnym śnie.

Tutaj Odin zrzucił przybraną postać i ukazał się jako wszechojciec, życzliwy, lecz budzący strach swym majestatem.

Dotknięciem laski z runicznymi zaklęciami zbudził Rind, która otworzywszy oczy uwolniona została z szaleństwa i poznała, kto stał koło niej.

-Królewno Rind -powiedział Odin swoim łagodnym głosem. -Zawsze pragnęłaś zostać jedną z moich dziewic bitewnych, czyli Walkirii, które jeżdżą ze mną na piorunach i wybierają spośród rycerzy poległych w bitwie tych najdzielniejszych, aby powiększyli zastępy bohaterów w Valholl, mających walczyć w dniu Ragnaroku. Tak się stać nie może, ponieważ Norny uprzędły dla ciebie ważniejszą przyszłość. Tobie jednej ze śmiertelnych kobiet Midgardu ma być dane zostać matką jednego z Asów, najmłodszego. Syn twój nazywać się będzie Vali i pomści pięknego Baldra, jeszcze nim zajmie jego miejsce w Asgardzie. Nie zginie też w ostatniej wielkiej bitwie, choć padną w niej bogowie i ludzie.

Królewna Rind skłoniła ulegle głowę, a kiedy ją podniosła, w jej oczach lśniły łzy radości z zaszczytu, jaki miał ją spotkać. Kiedy Odin znowu ją poprosił, żeby została jego żoną, nie odmawiała już mu więcej.

Nie minęło jednak wiele czasu, a Odin pożegnał swoją śmiertelną żonę. Rind, i powrócił do Asgardu, gdzie czekała na niego prawdziwa żona, królowa Frigg, która powitała go nie okazując zazdrości, ponieważ znała wyroki losu.

Życie w Asgardzie płynęło jak dawniej. Ale Hod nie poniósł jeszcze kary za rzucenie śmierć niosącego grotu w swego brata Baldra. Nadal opuszczał Breidablik tylko po zmroku, bo dla ślepego dzień i noc były tym samym, i wędrował po wielkich lasach na równinach Idy, dopóki pierwszy śpiew budzących się ptaków nie oznajmił świtu.

Nosił teraz na ramieniu tarczę ciemności, którą ukuł dla niego leśny troll, Mimring, a u boku miał magiczny miecz, aby nikt nie odważy się napaść go w mrokach nocy.

Pewnego dnia. gdy Heimdall pełnił straż przy wrotach Asgardu, nadeszło mostem małe dziecię z łukiem w ręku i kołczanem na plecach.

- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie wolno iść tędy do Asgardu! - krzyknął Heimdall.

- Zaprowadź mnie do Odina wszechojca, który siedzi w Walhalli! -rozkazało dziecko tak dziwnym głosem, że Heimdallowi w głowie nie postało się sprzeciwiać.

Przyszli do Walhalli i tutaj zatrzymał ich Hermod.

- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie wolno wchodzić tutaj! -zawołał. -Ani też żadnemu mężowi z Midgardu, który nie ma ran ani śladów krwi świadczących, że poległ w bitwie!

- Zaprowadź mnie przed Odina mojego ojca! - odpowiedziało chłopię, a glos jego brzmiał donośniej, niż kiedy odezwało się po raz pierwszy do Heimdalla. Podobnie jak strażnik Bifrostu, tak i strażnik Walhalli nie kwestionował władczego tonu dziwnego dziecka. Odsunął się i chłopiec wszedł prosto do Walhalli. Asowie wlepiali weń wzrok, zdumiewali się einherjar -bohaterowie, a dziecię szło przed tron Odina.

-Witaj -zawołał Odin wstając z tronu. -To jest Vali, syn mój i księżniczki Rind. To ten, który się urodził, żeby dokonać świętego dzieła pomsty za śmierć Baldra.

-Jak może ten chłopczyk pokonać silnego Hoda, którego broni tarcza ciemności i miecz przerażenia? -dopytywali Asowie.

-To prawda, że urodziłem się dopiero tej nocy -odpowiedział Vali. -Jednakże nim ta noc przeminie, będę już dorosły. A tak jak młodziutka wiosna rośnie i pokonuje potężną zimę, tak ja pokonam Hoda!

I gdy wszyscy zdumiewali się, jak szybko rośnie -bo w tym czasie, gdy na niego patrzyli, przemieniał się z chłopca w młodzieńca i z młodzieńca w męża -wyszedł z Walhalli i podążył do ciemnych lasów.

Błądził tam zrozpaczony i opuszczony Hod, a w jego sercu, które dotąd znało tylko miłość, poczynała wzrastać nienawiść. Nagle usłyszał czyjś jasny głos, który wołał donośnie:

-Zabójco Baldra, nadeszła twoja godzina! Uważaj na siebie, bo zbliża się mściciel! Hod ruchem rozpaczy osłonił się tarczą ciemności i wyma****ąc mierzeni przerażenia popędził w kierunku tego głosu. Strzała przeszyła ciemności... potem druga... trzecia. Hod osunął się na ziemię bez ducha.

Okrzyk tryumfu Valego odbił się echem po całym Asgardzie, a gdy Asowie przybiegli do miejsca, gdzie leżał nieżywy Hod. ujrzeli stojącego nad nim wielkiego rycerza w lśniącej zbroi.

A w posępnej krainie Hel przeszedł Hod ze zwieszona głową przez most Gjoll i stanął w mrocznej sali, samotny i zgnębiony.

Wtedy Baldr wstał od stołu i z otwartymi ramionami, z uśmiechem radości i przebaczenia ruszył go powitać.

- Witaj, drogi bracie! - zawołał. -Teraz, kiedy przyszedłeś, Helheim i przestał już być tak smutny... To nie ty, ale podły Loki był sprawca mojej śmierci... a jednak trudno mi żałować, że to twoja ręka trzymała strzałę z jemioły, bo inaczej nie przyszedłbyś tutaj dzielić ze mną mojej samotności. Teraz jesteśmy razem i bez smutku spędzimy czas, jaki jeszcze pozostał do dnia Ragnaroku, kiedy znowu zabłyśnie nam światło życia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

LOKI UKARANY

 

Odin rzadko się teraz uśmiechał, a Frigg płakała często tkając chmury w Fensalir, ale poza tym życie w Asgardzie toczyło się na ogół tak samo, jak przed śmiercią Baldra. Dzień Ragnaroku się przybliżał, rzucając na nich cień mroczny i straszny. Jednakże nocne

uczty w Walhalli były wesołe jak zawsze, w Midgardzie toczyły się wojny, walkirie jeździły na wciąż nowe bitwy, a zastęp einherjar, wybranych bohaterów, rósł ciągle.

Brakło Baldra i Hoda wśród Asów, a choć przybył Vali, odszedł jeszcze jeden spośród nich -Loki.

Od śmierci Baldra nie odważył się przyjść do Asgardu. Nie wymierzono mu żadnej kary, a przecież zdawał sobie sprawę, że musi na niego spaść. Odin musiał wiedzieć, że to jego dłoń wystrugała śmiercionośny oszczep i prowadziła rękę Hoda. Na pewno też domyślali się Asowie, że to on przybrał posiać olbrzymki Thokk i nie chciał łzami wykupić Baldra z Helheimu.

Ale gdy czas mijał i niczyja ręka nie podniosła się przeciw niemu, Loki znudził się czynieniem zła w Midgardzie, a w dodatku poczuł się zlekceważony i opuszczony. Wydawało się, że Asowie zupełnie o nim zapomnieli, a przecież on, Loki, był równie wielki, jak każdy z nich i dokonał czynu, na jaki nie odważyłby się nikt inny w dziewięciu światach.

Kiedy więc nadeszło następne święto plonów. Loki, choć nie był na tyle bezczelny, aby pokazać się w Asgardzie -zresztą wiedział dobrze, iż jego dawny wróg, Heimdall, nie przepuściłby go przez most Bifrost -wybrał się do zaniku Agira na wyspie, na Kattegacie.

Ucztowali tu Asowie, tak jak co roku, odkąd Thor przyniósł wielki kocioł! do warzenia piwa. Sam Thor -jak dobrze orientował się Loki -znajdował się w Jotunheimie, gdyż olbrzymi zaczynali się znowu burzyć i knuć złe czyny przeciw bogom i ludziom.

W drzwiach zamku Loki napotkał Eldira. kucharza Agira.

-Powiedz mi, Eldirze -zagadnął go -o czym to rozmawiają Asowie siedząc wokół biesiadnego stołu Agira?

-Mówią o broni i o swych wojennych czynach -odparł Eldir. -Ale nikt z obecnych tu Asów czy Vanów nie powiedział ani jednego dobrego słowa o tobie.

-W takim razie wejdę i zajmę miejsce wśród nich -oświadczył Loki. -Przynajmniej będę mógł przymieszać goryczy do ich napojów i trucizny do miodu!

-Bądź pewien, że jeżeli rzucisz na nich słowa fałszu i obmowy, odpłacą ci za to -ostrzegł go Eldir.

Kiedy Loki wszedł do sali, cisza zapadła wśród Asów. Z pogardą i nienawiścią patrzyli na niepożądanego gościa.

-Przybywam tutaj spragniony i zmęczony długą drogą -zawołał zaczepnie Loki -a żaden z Asów nie częstuje mnie dobrym miodem. Dlaczego wszyscy milczycie? Czyż nawet nie poprosicie mnie, bym siadł z wami do stołu?

-Asowie już nigdy nie zaproszą ciebie na ucztę -rzekł Bragi. -Wiedzą dobrze, co uczyniłeś i na co zasługujesz.

-Odinie, czyś zapomniał swojej przysięgi? -wolał Loki zwracając się do wszechojca. -W zaraniu świata zmieszaliśmy naszą krew i przysiągłeś, że nie odmówisz mi nigdy miodu ni wina z pucharu, z którego sam będziesz pił.

-To prawda -odpowiedział spokojnie Odin. -Dlatego też, Vidarze, moi synu, przysuń się do mnie, aby mógł usiąść ojciec wilka Fenrira. Niech nikt nie powie, że Asowie zapomnieli przysięgi.

Loki usiadł i pociągnął miód z kielicha. Nie umiał jednak zapanować nad Swoim złym językiem, a nienawiść i złość tak w nim kipiała, że nie mógł ich ukryć.

-Pozdrawiam was wszystkich, potężni Asowie! -zawołał. -Pozdrawiam was wszystkich z wyjątkiem tchórza Bragego, -który chciał nie dopuście mnie do należnego mi miejsca wśród was.

-Dam ci rumaka i miecz, i również pierścienie -powiedział cicho Bragi -jeżeli tylko przestaniesz obrażać Asów, jeżeli tylko zachowasz spokój na tej uroczystej uczcie.

-Bragi, ty tchórzu! -huknął Loki. -Nigdy nie walczyłeś w żadnej bitwie, nigdy nie walczyłeś mieczem na koniu. Nie, zawsze się chowałeś z obawy, by nie trafiła cię zbłąkana strzała!

-Bądź pewien, że gdybyśmy znajdowali się na dworze, a nie u Agira, jako jego goście -zawołał gwałtownie Bragi -dawno już miałbym w ręku twą odciętą głowę!

-Proszę cię na naszą miłość, nie drażnij teraz Lokego -szepnęła piękna Idun. kładąc jedną rękę na ramieniu męża, a drugą na ramieniu Lokego.

-Bądź cicho, Idun -żachnął się Loki. -Uważam cię za bardzo złą kobietę, skoro kładziesz rękę na ramieniu kogoś, kto zabił brata twego męża.

-Chciałam tylko utrzymać pokój między wami -łkała Idun. -Za nic nie chcę, żeby doszło między wami do walki tutaj, w biesiadnej sali Agira!

-Upiłeś się czy oszalałeś, Loki -upomniał go Odin -że zachowujesz się w len sposób? Nie mów już nic więcej, jeżeli nie mają to być słowa pokoju.

-To właśnie ty, Odinie, powinieneś się wstydzić mieszać między nas! -wrzasnął Loki. -Każdy wie, że nieraz dawałeś zwycięstwo w bitwie tchórzom, a potrząsałeś Gungnirem nad głowami ludzi śmielszych od ciebie, (.o więcej, sam zachowywałeś się po tchórzowsku na wyspie Samsey, gdy zamieniłeś się w czarownicę i robiłeś złe rzeczy, jakie przystoją tylko czarownicom.

-Nie powinieneś mówić o czynach, popełnionych w zaraniu czasów, kiedy i ty. i Odin byliście jak bracia -wtrąciła spiesznie Frigg, starając się utrzymać pokój.

-Bądź cicho, niewierna Frigg -wrzasnął Loki. -Wszyscy wiedzą, że byłaś kochanką Vilego i Ve, kiedy ich brat Odin wyjechał!

Było taką niedorzecznością mówić coś podobnego o bogini małżeńskiej miłości i wiary, że wszyscy Asowie wybuchnęli śmiechem. A Frigg zawołała:

- Gdyby mój syn Baldr był tutaj, nie ośmieliłbyś się tak mnie znieważać.

-Baldr już nigdy nic zasiądzie na waszych ucztach -drwił z niej Loki -ho ja sprowadziłem na niego śmierć i zatrzymałem go w Helheimie!

-Bądź cicho, pijany pyszałku -zawołała z gniewem Freyja. -Nie jesteś mężczyzna, ale półkobietą!

-Obmierzła czarownico! -omal nie udławił się złością Loki, bo słowa Freyji były najgorszą obelgą na Północy. -Wszyscy Asowie byli twymi kochankami i wiem dobrze, co robiłaś z karłami, żeby zdobyć naszyjnik Brisingów.

Kilku Asów chwyciło za miecze i porwało się z miejsc, aby uderzyć na Lokego. Ale na znak Odina usiedli z powrotem i milczeli.

Po chwili Loki, który nie mógł znieść, że nikt nie zwraca na niego uwagi, zaczął znów.

- Ha, oto widzę znów mojego przyjaciela Tyra! -zawołał. -Tyr, wielki rycerz! Jakiż to rycerz bez jednej ręki! Mój słodki syn, wilk Fenrir, ją odgryzł!

-Wilk leży związany na rubieży ziemi -powiedział spokojnie Frey. -Jeżeli nie będziesz uważać, co mówisz. Loki. i ty z kolei poczujesz na sobie nasze łańcuchy.

-A kim ty jesteś, byś mógł szydzić z mojego syna Fenrira -odgryzał się Loki. -Ty. co kupiłeś kobietę, córkę Gymira, za swój miecz. Kiedy Fenrir zwróci się przeciw lobie w dniu Ragnaroku. łatwo pożre rycerza, który stracił miecz.

-Jesteś pijany, Loki. i straciłeś rozum, Wyjdź na dwór, jak powinien zrobić przyzwoity mężczyzna, gdy się upije -spokojnie poradził Heimdall. -Nieraz ktoś plecie bzdury nad kielichem i wszyscy mu to zapomną, jeżeli sam umilknie w porę.

-A więc i ty przyszedłeś na ucztę, tchórzliwy sługo Asów -drwi) Loki. -Jesteś pewno zmęczony ciągłym wystawaniem w deszczu na moście Bifrost, i to bez chwili snu!

Wtedy Skadi odezwała się zimnym, jakby z oddali płynącym głosem, bo spadł na nią dar proroctwa i przez chwilę danym jej było widzieć przyszłość.

-Ten pies, Loki! -rzekła. -Ten pies, Loki! Już niedługo będzie chodził wolny, machając ogonem! Widzę go związanego przez Asów na skale ostrej jak miecz, związanego ścięgnami wilka, własnego syna, zakutego w żelazo!

-A to Skadi, córka olbrzyma, ośmiela się tak mówić do mnie! -wrzasnął Loki. -Zapomina, że to ja przede wszystkim przyczyniłem się do śmierci jej ojca, Thjazego! Pamięta tylko, że była kiedyś moją kochanką!

-No, wypij kielich starego miodu i zaprzestań tego gadania bez sensu i tych nieprawdziwych opowieści -powiedziała miękko złotowłosa Sif czyniąc ostatni wysiłek utrzymania pokoju w czasie uczty. -Wypij i przestań wymyślać Asom.

Ale Loki stracił już cały rozsądek.

-A tu jeszcze Sif! -zawołał. -Sif, której kiedyś ukradłem włosy! Nawet ona okazała się niewierną żoną i trzymała mnie w swym objęciu!

Nie domówił jeszcze tych słów. gdy dało się słyszeć dudnienie grzmotu, ziemia zadrżała i sam Thor wkroczył do sali. Jego ruda broda jeżyła się z gniewu.

-Bądź cicho, nikczemniku! -ryknął. -Mjollnir, mój potężny młot, odbierze ci mowę, jeśli powiesz jeszcze choć jedno kłamliwe słowo.

-No, nareszcie ten niegodziwiec! -szydził Loki, kierując się jednak ku drzwiom. -Grozisz mi, potężny Thorze, ale inaczej zaśpiewasz, kiedy spotkasz się z moim synem, wilkiem Fenrirem. w dniu Ragnaroku!

-O tym zadecydują Norny -odpowiedział Thor. -Ale jeżeli odezwiesz się raz jeszcze, cisnę cię na daleką Arktykę, gdzie nikt cię już nie zobaczy.

-Nie wspominaj o podróży do Jotunheimu! -drwił Loki. -Wiemy wszyscy, jak się chowałeś w paluchu rękawiczki Skrymira! A co do rzucania inną, to wiadomo nam także, że nawet torba Skrymira była lak mocno związana, że nic mogłeś jej rozwiązać i musieliśmy obyć się bez kolacji.

-Młot, który zabił Hrungnira. zabije także i ciebie! -ryczał Thor, wywijając Mjollnirem. -Pójdziesz wtedy do Nastrandir, będziesz się gotował w Hvergelmirze jako strawa Nidhogga!

-Mówiłem tylko prawdę, ale już was opuszczam -krzyczał Loki. -Pamiętam z dawnych czasów, że Thor nic panuje nad sobą. Co do zamku Agira, mam nadzieję, że pójdzie z ogniem, nim rok minie!

Powiedziawszy to wyszedł. Ale zagniewani Asowie odbyli od razu naradę i przysięgli nic spocząć, póki Loki nie zostanie schwytany i związany. Kiedy skończyła się uczta, rozeszli się po świecie szukając go.

Loki zdawał sobie sprawę, że Asowie nic przebaczą mu i nie pozwolą czynić więcej zła. Począł więc szukać bezpiecznego schronienia.

Wędrował w tym celu jakiś czas po Midgardzie i wreszcie zdecydował się na pewną wyniosłą górę, z której rozciągał się we wszystkich kierunkach widok na kilka mil. Tutaj w pobliżu wodospadu Franangr zbudował sobie dom o czworgu drzwiach. Często zamieniał się w łososia i kryl się w głębokiej wodzie albo za lukiem ******ącej wody.

-Tutaj mnie nigdy nie złapią! -wykrzykiwał z pewnością siebie jednego dnia. kiedy to siedział przy ogniu w domu i wyglądał przez wszystkie drzwi po kolei. -Gdy będą szli. zamienię się w łososia i tak dobrze się ukryję w wodospadzie Franangr albo gdzieś w dole rzeki, że żaden z nich mnie nie znajdzie... Gdyby pożyczyli sieci od Ran, mogliby mnie złapać, tak jak ja złapałem karla Andvarego. Ale Ran jest mi przyjazna, oboje radujemy się czyniąc zło. Nigdy nic pożyczyłaby im sieci... Asowie zaś nie wpadną na pomysł, żeby zrobić taką sieć. A gdyby nawet o tym pomyśleli, żadne nie umiałoby tego wykonać. Nawet dla mnie byłoby to trudne, choć ja oczywiście potrafię wszystko. Myśli, że należałoby tak to zacząć...

—Wziął kawałek sznurka; splatał go i wiązał przemyślnie, tworząc oczka sieci. Kiedy po chwili podniósł wzrok, zobaczy) gromadę Asów, z Tlhorem na czcić, wchodzących na górę. dość jeszcze daleko.

Z przekleństwem cisnął w ogień na wpół gotową sieć, wyszedł dalszymi drzwiami i zamieniwszy sit; w łososia zniknął w rzece i ukrył się za wodospadem Franangr.

Kiedy Asowie weszli do jego domu, me znaleźli Lokego ani też nie mogli go dostrzec nigdzie w okolicy.

-A jednak tu był -upierał się Thor. -Kiedy ojciec Odin rozglądał się po świecie siedząc na tronie Hildskjalf. zobaczył go tutaj. Loki siedział w tym domu przed wodospadem. Wzmianka o wodospadzie nasunęła coś na myśl Honirowi, zawrócił do domu i długo i uważnie patrzał w ogień.

-Patrzcie -powiedział. -Ten popiół układa się no kształt sieci takiej, jakiej Ran używa do ściągania marynarzy na dno morza. Przypomina mi to. jak kiedyś Odin. Loki i ja wędrowaliśmy po Midgardzie i Loki złapał karła Andvarego siecią Ran, kiedy karzeł zamienił się w rybę i ukrył pod takim samym wodospadem, jak ten. Myślę, że Loki ukrywa się pod wodospadem Franangr jako ryba. a zanim tu przyszliśmy, próbował, czy możliwą jest rzeczą zrobić taką sieć, bo wie dobrze, iż Ran nigdy nie użyczyłaby swojej, abyśmy mogli złapać olbrzyma. Spróbujmy więc, czy potrafimy sami zrobić taką sieć i złowić Lokego.

Asowie zabrali się od razu do roboty, naśladując wzór pozostały w popicie, i wkrótce mieli sieć długa na cała szerokość rzeki.

Thor ujął za jeden koniec, a pozostali Asowie za drugi i ciągnęli ją przez rzekę i przez wodospady. Loki uciekł i ukrył się między dwoma kamieniami, lecz dotknął sieci w przelocie i Asowie wiedzieli, że coś jest w wodzie.

Obciążyli więc sieć, aby nic nie mogło się pod nią przemknąć, i ciągnęli ją ponownie od wodospadów w dół rzeki, aż doszli do morza. A kiedy Loki zobaczył wielki ocean, gdzie nie może żyć żaden łosoś, przestraszył się i nagle przeskoczył przez sieć i popłynął w dół rzeki, aby się ukryć pod wodospadami Franangr.

Ale oni go zobaczyli l raz jeszcze przygotowali się do przeczesania siecią

rzeki. Tym razem polowa Asów siała z każdej strony sieci, a Thor brodził w środku rzeki tuż za siecią. W len sposób szli, ku morzu i Loki zrozumiał, że są tylko dwie możliwości ucieczki -przeskoczyć ponad siecią w do rzeki, licząc, że Thor go nic zauważy, lub narazić się na niebezpieczeństwa oceanu.

Tego zląkł się w ostatniej chwili, bo wiedział, że Agir, pan morza, naśle na niego wiele potworów. Przeskoczył więc nagle przez sieć.

Ale Thor go zobaczył i krzycząc głośno uchwycił za ogon i trzymał mocno, ściskając lak. że łososie do dnia dzisiejszego mają wąskie ogony.

Loki przybrał z powrotem swoją własną postać, a ponieważ złapano go poza Asgardem i w takim miejscu, gdzie nic chroniły go żadne prawa gościnności, wiedział że od Asów nie może oczekiwać przebaczenia, tylko sprawiedliwej kary za zabicie pięknego Baldra.

Zaciągnęli Lokego do jaskini, z dala od świata ludzi, wbili w ziemię trzy ostre płyty kamienne, do których go przywiązali. Jeden kamień był pod jego ramionami, drugi pod udami, trzeci pod łydkami.

Aby znaleźć okowy, które by go utrzymały. Asowie zamienili złego syna Lokego w wilka, a ten natychmiast zagryzł swego brata Narfego i rozszarpał go na sztuki. Z mięśni Narfego zrobili postronki, którym! związali Lokego. przeciągając więzy przez dziury, wywiercone w każdym z kamieni. A później czarami zamienili je w żelazne druty.

Ula zwiększenia kary Skadi zawiesiła nad głową Lokego jadowitego węża. lak że trucizna kapała na niego i skręcał się w bólu.

Ale nawet Loki nic mógł być pozbawiony przynajmniej jednej osoby, która by go kochała, a była nią jego wierna żona, olbrzymka Sigyn. Stanęła u boku. męża i trzymała kubek, zbierając weń krople trucizny. Ale kiedy kubek był pełen, musiała się odwrócić, aby go opróżnić, a wtedy trucizna padała mu na twarz, Loki skręcał się z bólu i cała ziemia trzęsła się i drżała.

Tylko raz mieszkaniec Midgardu znalazł drogę do jaskini, gdzie leżał Loki. czekając na dzień Ragnaroku. Był nim Thorkil. wielki podróżnik. Płynął z towarzyszami przez bezsłoneczny kraj, gdzie nocą nie błyszczały gwiazdy, a w dzień panowała głęboka ciemność. W końcu tak mało mieli opału, że musieli jeść surowe mięso. Spadła na nich zaraza i wielu umarło, a wreszcie, kiedy pozostali przy życiu stracili wszelka nadzieję, ujrzeli w dużej odległości ogień i po jakimś czasie dopłynęli do pieczary nad morzem, gdzie siedzieli dwaj olbrzymi, gotując rybę.

Thorkil przepłynął koło nich, mając na przednim maszcie klejnot, który odbijał światło. Zarzucili go zagadkami, ale posiadał dosyć bystrości umysłu, żeby je rozwiązać.

Przypłynął wreszcie do ziem. do których nie dotarł jeszcze żaden siatek, których nie deptała nigdy noga człowieka.

Wylądował w głębokim mroku i szedł z towarzyszami, aż ujrzeli przed sobą ogromna skałę. Krzesząc krzemień o żelazo rozpalili ogień i zobaczyli wejście do pieczary.

Wsunęli się do niej przez wąska rozpadlinę w skale, towarzysze Thorkila nieśli pochodnie przed nim i za nim wymijając pełzające na drodze ślimaki i lśniące węże. Przeszli przez grząski, czarny strumień i dotarli do miejsca. gdzie w zatęchłej, posępnej jaskini leżał Loki przywiązany do trzech skał.

Ukazał się ich oczom wielki, straszny olbrzym, opleciony potężnymi łańcuchami, na głowi;: włosy sterczały jak gałęzie dzikiego derenia. Kiedy wyciągnęli ręce, aby wyrwać jeden z tych włosów na dowód, że Loki naprawdę żył, poruszył się w swych pętach i natychmiast czarna trucizna ogromnego węża zaczęła skapywać z sufitu jaskini.

Thorkil i jego towarzysze okryli się płaszczami t odwrócili chcąc uciec z lej strasznej pieczary. Ale tylko pięciu wyszło z mej cało. Jeden wyjrzał spod swego płaszcza i trucizna kapnęła mu na głowę, która odpadła, jak ścięta mieczem. Inny spojrzał przesłaniając oczy ręką. ale natychmiast oślepł. Trzeci wyciągnął rękę. aby się nie przewrócić, i natychmiast ręka odpadła mu aż po ramię.

Thorkil i jego towarzysze dobrnęli do statku i płynęli w ciemnościach przez długie tygodnie. Statek rozbił się u drodze powrotnej i tylko Thorkil przeżył i mógł opowiedzieć, że gdzieś w północnej części świata widział Lokego, olbrzyma zła.

I tak leży Loki. skuły wieżami, które nie dadzą się rozerwać aż. do dnia Ragnaroku. kiedy opadną, a on będzie walczyć przeciw Asom w dzień ostatniej wielkiej bitwy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

RAGNAROK

 

Odin wiedział od początku czasów, inni Asowie dowiedzieli się wkrótce i nawet do mieszkańców Midgardu dotarła wieść, że cały świat zginie pewnego dnia: w dzień Ragnaroku. zagłady bogów, w dzień ostatniej wielkiej bitwy. Baldr nie żył i nie żył Mód. Loki był w pętach. Walhalla zapełniała się wybranymi bohaterami. Asgard przesłaniały cienie, w Jotunheimie- olbrzymi burzyli się i odgrażali. Mieszkańcy Midgardu zwrócili się ku złu. którego nauczył ich Loki. pieniła się wśród nich zdrada, chciwość i pycha.

Odin wiedział wiele o l y m, co miało nastąpić w dzień Ragnaroku. pewnych spraw jednakże nie znal, bo nawet on nie mógł przewidzieć przyszłości. Gdyby Norny znały tajemnicę, nie chciałyby jej wyjawić. Ale one miały przecież snuć przędziwo losów każdego człowieka z osobna, nie zaś losów całego świata.

Od czasu do czasu rodziły się i umierały dziwne kobiety, widzące przyszłość -przeważnie niedaleką, a i to dotyczyło spraw mało ważnych. Przychodziły jednak na świat i takie, co posiadały potężniejszy dar widzenia. Taką była zmarła Volva. która Odin wywołał z grobu, aby mu powiedziała o śmierci Hoda. Podobna jej urodziła się i żyła w Midgardzie. Nazywała się Heid i słynęła z daru proroctwa.

Siedząc na Hlidskjalfie, skąd mógł zobaczyć wszystko, co działo się w dziewięciu światach, Odin obserwował Heid, mądrą prorokinię, jak wędrowała od domu do domu. i nagle pojął, że jest to ktoś mądrzejszy nawet od Volvy. kto może mu odkryć najcenniejsze tajemnice.

Zstąpił więc do Midgardu w swym zwykłym przebraniu, w szerokoskrzydłym kapeluszu, w błękitnym płaszczu, z wysoką laską. Zanim wyruszył na poszukiwanie Heid, odwiedziły ją walkirie, przynosząc dary, jakie zwykli dawać panowie Asgardu: przebiegłe zaklęcia pomagające odnaleźć skarby, kalendarze runiczne i wieszcze różdżki.

Odin stanął przed Heid, gdy siedziała samotnie przed pieczara, patrząc na rozlegle równiny Danii i błękitne wody Sundu.

Stanął przed nią jako .człowiek, przynosząc jej w darze pierścienie i bransolety i prosząc, aby odsłoniła mu przyszłość. Ale prorokini poznała Asa od razu i przemówiła głębokim, przejmującym głosem:

- Czego chcesz ode mnie? Dlaczego mnie kusisz? Wiem wszystko Odinie, o tak wiem, że schowałeś swoje oko w świętym źródle Mimiru. Widzę wszystko: zarówno początek świata, jak i jego koniec. Widzę Ginnungagap, ziejącą pustkę, nim synowie Bora wydźwignęli z niej Ziemię. Znam olbrzyma Ymira i krowę Audumlę... Widzę strzałę śmierci, jemiołę, którą Loki ściął z drzewa; oszczep, który przebił serce Baldra. i Frigg płaczącą w Fensalir.

-Znasz przeszłość, a tę i ja także znam -rzekł Odin. -Ale spójrz w przyszłość, ponieważ posiadasz ten dar i tylko ty jedna go posiadasz, mądra Heid, ty, którą my w Asgardzie nazywamy Volla. Spójrz i powiedz mi o końcu świata. Powiedz mi o Ragnaroku i wielkiej bitwie na równinie Vigrid.

Potem stanął za Heid i wzniósł ręce nad jej głową szepcąc runiczne zaklęcia mądrości, tak aby jego mądrość zmieszała się z jej mądrością.

Oczy Heid rozszerzyły się i wypełniły pustką, gdy spoglądała na ziemię i wodę, nie widząc ani ziemi, ani wody, tylko rzeczy niewidzialne.

-Nadejdzie straszliwa zima Fimbul -zawołała -kiedy człowiecze zło dojdzie do szczytu. Drut zabije brata, syn nic oszczędzi ojca, ludzie zatracą swą godność.

Tej strasznej zimy szaleć będą śnieżne zawieje, mróz nieustępliwy zetnie ziemię, rozhulają się ostre wiatry, a słońce nie da ciepła. Ta zima Fimbul będzie trwać trzy lata.

Na wschodzie, w żelaznym lesie, siedzi zgrzybiała wiedźma, lęgną się szczenięta Fenrira i wilk. który połknie słońce. Jego strawą będzie życie przeznaczonych na śmierć ziemian, których krwią spryska niebiosa.

Ragnarok się zbliża: widzę go w dniach, które maja nadejść, daleko. Jednak dla mnie. jasnowidzącej, jest tak. jakby len dzień był dzisiaj, i wszystko z przyszłości, co widzę, rozgrywa się przed moimi oczyma, widzę to i mówię tobie co widzę i słyszę, co staje przed moimi oczyma, jak gdyby przyszłość i teraźniejszość były jednym.

Widzę wilka Skolla, który w tym dalekim dniu połknie słońce... i księżyc leż zaginie, a gwiazdy zbryzga krew. Ziemia się trzęsie, drzewa i skały padają i wszystko niszczeje.

Daleko w Jotunheimie czerwony kogut Fjalar głośno pieje. Inny kogut złotopióry pieje nad Asgardem. Wszystkie więzy zostają zerwane, wilk Fenrir wyrwał się na wolność, morze wdziera się na ląd. a Jormungand, wąż Midgardu wypływa na brzeg. Zrywa się z kotwicy statek Naglfar. Zrobiony jest z paznokci zmarłych, a więc kiedy mąż umiera, obcinajcie mu paznokcie, żeby długo budowano statek. Ale teraz widzę, jak unosi się po wodach potopu, a kieruje nim olbrzym Hymir, Fenrir zbliża się, rozdziawiwszy paszczę, Jormundgand zaś rozpryskuje truciznę po morzu i powietrzu. Jest straszny, gdy pojawia się obok Fenrira...

Rozwierają się niebiosa i w płomieniach schodzą z nich synowie MuspeII. Prowadzi ich Surt z ognistym mieczem, a kiedy jadą po Bifroście, most załamuje się pod nimi i spada na ziemię potrzaskany w kawałki. Loki także jest wolny i spieszy na równinę Vigrid. Obaj z Hymirem wiodą na bitwę olbrzymów szronu, wszyscy poplecznicy Hel idą za Lokim. Garm, pies piekieł, szczeka zajadle przed pieczarą Gnipa, a jego pysk lśni krwią.

Słyszę, jak Heimdall we wrotach Asgardu trąbi na rogu Gjallar. Jego głos czysty i ostry rozbrzmiewa po wszystkich światach, otrąbiając Dzień Ragnaroku. Gromadzą się Asowie, Odin po raz ostatni jedzie do źródła Mimira. Drży Yggdrasil. drzewo świata, niebiosa i ziemia.

A teraz widzę, jak Asowie kładą zbroje i jadą na pole bitwy. Pierwszy jedzie Odin w złotym hełmie i jasnej zbroi, na rumaku Sleipnirze. z oszczepem Gungnirem w ręku. Jedzie na wilka Fenrira. Thor jest u jego boku, wyma****ąc Mjollnirem, ale nie może nie pomóc Odinowi, bo poświęca wszystkie siły walce z Jormungandem. Frey walczy przeciw Surtowi, bój trwa długo. w końcu Frey pada. Ach, nie poległby, gdyby miał w dłoni swój miecz. Ale oddał go Skirnirowi. Och, jak głośno szczeka Garm w pieczarze Gnipa! Teraz się zerwał i napadł na Tyra. O, gdyby Tyr miał dwie ręce, trudno byłoby Garmowi go kąsać, ale teraz jeden drugiego kładzie trupem.

Thor zabija węża Midgardu. jest to czyn tak wielki, że równego mu nie dokonał nikt przedtem i nikt nie dokona później. Odchodzi od miejsca swej walki, ale po dziewięciu krokach pada na ziemię, bo potężny jest jad. którym prysnął na niego Jormungand.

Odin i Fenrir wciąż się zmagają ze sobą, ale w końcu wilk odnosi zwycięstwo i pożera Odina. Vidar śpieszy pomścić ojca i stawia stopy na dolnej szczęce Fenrira. Chroni jego nogę but ze skrawków ludzkiej skóry, ścinanej z pięt. Toteż jeżeli człowiek chce pomóc Asom. powinien ją często ścinać i odrzucać. Vidar chwyta za szczęki wilka i rozdziera mu paszcze. Taki jest koniec Fenrira.

Loki toczy bój z Heimdallem, zabijają się nawzajem i obaj padają na ziemio.

Surt rzuca ogień na ziemie; i świat ginie w pożodze. Zstępuje ciemność i nie widzę już nic więcej.

Glos Heid cichnie. Ale nadal siedzi nieruchomo i wbija wzrok w próżnię, oglądając przyszłość szeroko otwartymi, nieprzytomnymi oczyma.

Stojącemu za nią Odinowi wydaje się, że stopniowo, powoli, spływa w niego sita prorokini. Jego własne oko przesłania mgła i mrok... potem nagle patrzy dwojgiem oczu -dwojgiem oczu Heid, me własnych.

Początkowo ukazuje mu się tylko niezmierzone rozlewisko wód, spienionych, kłębiących się po całym świecie. Na jego oczach z wód wynurza się nowa ziemia, zielona, owocująca, pokryta iglastymi lasami, jasnymi lakami, roześmiana w blasku nowego słońca. Wkrótce wody opadają, powstają szerokie rzeki, błyszczące wodospady i nowe błękitne morze wokół lądów.

Po jakimś czasie na równinach Idy, gdzie przedtem leżał Asgard, Odin widzi Vidara i Valego, dwóch Asów. którzy przeżyli Ragnarok. Zbliża się ku nim dwóch synów Thora, Magni i Modi, niosąc Mjollnir. Otwiera się ziemia i z Helheimu wychodzi piękny Baldr. trzymając za rękę brata Hoda.

Siadają razem i rozmawiają o wszystkim, co się zdarzyło, o tym, że nie ma już Fenrira ani Jormunganda, że przepadło wszelkie zło. Potem dostrzegają błyszczące wśród traw i kwiatów stare, zrobione ze złota figury szachowe Asów i zebrawszy je zaczynają znowu grać na szachownicy życia.

Z Vanaheimu przychodzi do nich Honir, niosąc nowym Asom wielką mądrość. Na jego skinienie powstają na równinie Idy błyszczące pałace, które czekają na dusze zmarłych ludzi z Midgardu.

Bo do Midgardu także wraca życie. Na wzgórzu Hoddmimira. w jaskini, ocalało przed ogniem Surta dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Lif i Lifthrasir. Zbudzili się. Poranna rosa zaspokoiła ich głód. Po latach urodziło się im wiele dzieci, Midgard zaludnił się znowu, urodziły się też dzieci na Nowym Asgardzie, który nazywał się Gimle, łąka klejnotów, i miał pałace kryte słomą ze złota. Tutaj wybrani spośród ludzi zmieszali się z nową rasą Asów. Nowe słońce lśniło jasno, nowy świat wypełniało światło i pieśń.

Odin zapłakał z radości, a nim otarł łzy, widzenie zbladło, utonęło w szarości zimnego świata Północy, który jeszcze czeka na Ragnarok. Wiatr zawodził po śnieżnych równinach, wilki wyły w pustych górach, po morzu sunęła długa łódź, obwieszona tarczami, a w niej płynęli wikingowie, by rabować, zabijać i wzniecać pożogę...

Siara prorokini siedziała samotnic przed pieczarą, śpiewając słowa Voluspa, pieśni proroctw, najpiękniejszej ze wszystkich północnych pieśni, jakie jeszcze pamiętają ludzie.

Odin zaś spokojnie szedł przez Midgard aż do mostu Bifrost, u którego lśniącego łuku stał na straży Heimdall. Przyniósł swą dobrą nowinę do Asgardu.

Znał teraz znaczenie tajemniczych słów. które szepnął w ucho Baldrowi, gdy jego zmarły syn leżał na pogrzebowym stosie. Słów: “powtórne narodziny”, które miały przynieść pociechę i nadzieję ludziom w Midgardzte i bogom w Asgardzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...